NA OKO: Ciemność widzę
Wirus, który przeniknął piękne pudła i teki, dotarł do wyobrażeń, jakich po wysmakowanej artystycznie królewskiej kolekcji byśmy się nie spodziewali – o wystawie „Czym jest Oświecenie?”
Wysoka, przestronna hala pawilonu warszawskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej tonie w półmroku. To nie tylko oślepiający efekt przejścia od rozsłonecznionej bieli budynku do jego wnętrza. Jest mroczno i tak być powinno. Tego wymagają eksponaty – osiemnastowieczne ryciny z Gabinetu Rycin Uniwersytetu Warszawskiego.
Popularnie zwany Gabryc mieści się w Bibliotece Uniwersyteckiej, w linii prostej dzieli go od MSN około 200 metrów. Ta fizycznie niewielka, ale historycznie, artystycznie i muzealnie znacząca odległość zdawała się przepastna. Z okazji 200-lecia Gabinetu pokonali ją wspólnie kuratorzy obu instytucji. Rezultat jest konfrontacyjny, zaskakujący i prowokujący. I tak miało być.
Okazją do tego przedsięwzięcia jest dwusetletnia rocznica dokonanego po długich negocjacjach zakupu królewskiej kolekcji rycin i rysunków od spadkobierców Stanisława Augusta Poniatowskiego przez Komisję Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Jej stan ilościowy był różnie obliczany, można jednak przyjąć, że plansz luźnych było ok. 27 tys., 650 woluminów z rycinami i 23 tomy z rysunkami. Kolekcja, włączona do Biblioteki Uniwersyteckiej, miała być „zbiorem pomników narodowych”, a jej naczelnym zadaniem stała się „edukacja publiczna”. Dalsza historia zbioru, od powstania listopadowego poczynając, dzieli fatalne losy wielu polskich kolekcji – rekwizycje, konfiskaty, wywozy, mozolnie pertraktowane zwroty, ogromne straty wojenne, grabieże, pożary, akcje rewindykacyjne podjęte w ekstremalnych warunkach 1945 roku. Nawiasem mówiąc dziwne, że te ostatnie nie stały się jak dotąd tematem sensacyjnych scenariuszy, ale może zbytnio komplikowałyby konstruowany obecnie dychotomiczny obraz Polski „zaraz po wojnie”.
Królewski zbiór jest zatem ze wszech miar cenny i szacowny. Teoretycznie publicznie dostępny, lecz z oczywistych konserwatorskich względów ograniczony i objęty różnymi obostrzeniami. Wejście artystów i kuratorów było niczym wpuszczenie wirusa w ustalony i sterylny porządek Gabinetu.
Czym jest Oświecenie?
200 lat Gabinetu Rycin BUW
zespół kuratorski: Goshka Macuga, Łukasz Ronduda, Tomasz Szerszeń; Muzeum nad Wisłą, filia Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie; do 17 czerwca 2018
Z zapowiedzi wystawy można się było spodziewać praktykowanych już od szeregu lat „interwencji” artystów współczesnych w tradycyjną przestrzeń i materię muzealną. Zapoczątkował je w 2008 roku „Anioł metamorfoz” Jean Fabre’a, który wprowadził do sal Luwru stado przedziwnych zwierzostworów, potem przyszły beztroskie igraszki Jeffa Koonsa w salonach Wersalu, waginalna instalacja Anisha Kapoora w tamtejszym parku i wiele innych. Były skandale i protesty gwarantujące frekwencyjne sukcesy. Słabością większości muzealnych interwencji, obliczonych głównie na krótki efekt szoku i pozorowanego obrazoburstwa, była ich intelektualna miałkość. Co wynika z wstawienia odkurzaczy marki Hoover do apartamentów Marii Antoniny? Nic, wyjąwszy „lokowanie produktu”.
Konfrontacja współczesnych artystów ze zbiorem królewskich rycin, jaką oglądamy w MSN, na szczęście nie ma w tą przebrzmiewającą muzealną modą nic wspólnego. Zacznijmy od samej aranżacji wystawy. Jest niespotykanie ascetyczna. W przyciemnionej sali postawiono dziesięć laboratoryjnych stołów, na których wyłożono ryciny. Żadnych przestrzennych instalacji, żadnych nowych mediów. Wszyscy artyści – Goshka Macuga, Pablo Bronstein, Anna Niesterowicz, Ewa Juszkiewicz, Zbigniew Libera i inni – podporządkowali się historycznemu medium, tworząc rysunkowe prace na papierze. Dzięki temu dialog jest bardziej uprawomocniony, jako że odbywa się w tym samym języku.
O czym toczy się ten dialog?
Podstawowe pytanie organizatorzy wystawy postawili w tytule: „Czym jest Oświecenie?”. To Kantowskie pytanie zostało jednak wypisane na wspak, pismem lustrzanym. Na wstępie więc sugeruje odwrotność, przewrotność, zaprzeczenie, zwodnicze odbicie. Objawia się ono w wielu aspektach. Pierwszy, najprostszy – wybór obiektów z ogromnego królewskiego zbioru. Gabinet Rycin króla Stanisława Augusta został modelowo naukowo opracowany przez wieloletnią pracownicę Gabinetu, Teresę Kossecką, co zwieńczyła piękna edytorsko książka. Ze znakomicie reprodukowanych tam ponad dwustu rycin i rysunków, uznanych przez jej znawczynię za najlepiej oddające charakter kolekcji, na wystawie odnajdziemy zaledwie kilka. Po prostu przyjęto inny punkt widzenia. To, co w katalogu figuruje jako przykład akwaforty podmalowanej akwarelą, kuratorów interesuje jako wściekła antyklerykalna karykatura. Ale zarazem nikt tu nie kwestionował katalogowych klasyfikacji, wprowadzonych już za Stanisława Augusta – techniki graficzne, artyści, rytownicy, tematy. Uznane za oczywiste, zostały odsunięte. Co więcej, złożono hołd urodzie oprawy królewskiej kolekcji. Na jednym ze stołów prezentuje się okazale jedna z gabinetowych tek – oprawa z cielęcej skóry, tłoczone złocenia, wyklejki z marmoryzowanego weneckiego papieru. Ten papier sprowokował Zbigniewa Liberę do powtórzenia jego płynnych, abstrakcyjnych wzorów (co za niespodzianka ze strony krytycznego artysty!). Osobnego stołu doczekały się także same ozdobne ramki sporządzane dla rycin. Nie wypełnione ramy otwierają ogromne pole do skojarzeń i refleksji, ale to inna historia.
Jak z tego widać, kuratorom nie chodziło o żadną subwersję kolekcjonerskich kryteriów i zasad. Po prostu, penetrując osiemnastowieczną kolekcję, chciano dotrzeć do głębi „archiwum nowoczesności” i skonfrontować je z naszym „tu i teraz”. Stąd propozycja innej klasyfikacji: Iluminacje, Rewolucje, Dystopie, Kolonializmy, Kolekcje, Liberalizmy, Narody, Emancypacje, Rekonstrukcje. Wedle tych pojęć prowadzona jest konfrontacja.
Wirus, który przeniknął piękne pudła i teki, dotarł do wyobrażeń, jakich po wysmakowanej artystycznie królewskiej kolekcji byśmy się nie spodziewali. Przede wszystkim sprowadzane „prosto z Paryża” karykatury i ryciny propagandowe z lat rewolucji francuskiej. Są zarówno antyrewolucyjne – jak „Patriotyczny buchalter”, skrupulatnie rejestrujący ścięte głowy, jak i zachęcające do dekapitacji „wrogów ludu”, przybierających postać obrzydłej, wielogłowej hydry. Niektóre potrafią zaskoczyć aktualnością, jak „Heblowanie konstytucji” przez legislatora, któremu spomiędzy fałd szaty wyłażą smocze sploty. To jednak, co ciekawi najbardziej, to owo „tu i teraz”. Nie tylko komentarze artystów, lecz także nasze spojrzenie na „Wiek świateł”, który wystawa nam prezentuje.
Spomiędzy współczesnych komentarzy, czasem będących zaledwie wariacjami na temat wybranych rycin, zdecydowanie wybijają się prace Goshki Macugi – jednej w kuratorek wystawy. Macuga z rewolucyjnych i oświeceniowych emancypacji wydobywa przede wszystkim motyw feministyczny. Najważniejsza jest tu rycina przedstawiająca kobiety idące na Wersal, będąca zresztą leitmotiwem ekspozycji. Macuga (wraz z rysującą maszyną) do niesionych przez zrewoltowane kobiety pik, wideł i siekier dodała parasolki i hasło z Czarnego marszu „No women no kraj”. Tak, walka o prawa człowieka-kobiety pozostaje niezakończona. Interwencja Macugi objawia jednak słabość (a może tylko odmienność) dzisiejszego emancypacyjnego boju. Tamte mają armatę i piki, my – parasolki. Tamte idą wieszać, w takt werbla śpiewając: Ca ira, ca ira, les aristocrates a la lanterne! My wieszamy plakaty i banery. Nasza walka rozgrywa się w obrazach i słowach. Pozostaje wierzyć, że okażą się skuteczniejszą bronią.
Pesymistyczne, rozchwiane, nierzadko peszące wnioski niosą nie tylko poszczególne konfrontacje dawnych rycin z ich współczesnymi komentarzami. Finalnie dla widza mocniejsze okazują się dwa bodźce. Pierwszy to mrok, wynikający nie tylko w konserwatorskich wymogów. W mroku pogrążonych jest większość eksponowanych wyobrażeń. Iluminacje to nie duchowe illuminatio, lecz zaledwie okolicznościowe dworskie fajerwerki dla uświetnienia królewskich celebracji. Losy rewolucji przepowiada wróżbitka, która niczym Sybilla wieszczy w ciemnej, zasnutej dymami pieczarze. W ciemnościach rodzi się sztuka rysunku. W ciemnościach ruin, krypt i piramid krążą poszukiwacze minionych czasów. Chwilami zdaje się, że cały tamten świat schodzi do podziemi. „Czarny mózg Piranesiego” – artysty intensywnie tu obecnego – zdaje się również ciążyć nad wyobrażeniami dalekimi od artyzmu wielkiego wizjonera. Mrok ogarnia także ludzki rozum, który tamta epoka chciała wyprowadzić ku światłości. Skąd pomysł, aby z fresku Rafaela wyłuskać głowy szaleńców i uczynić je przedmiotem osobnego studium? Krążąc po wystawie, warto sobie przypomnieć, że Michel Foucault właśnie w czasie swego krótkiego dyrektorowania Instytutowi Francuskiemu w Warszawie (1958/59) podjął pracę nad „Historią szaleństwa w dobie klasycyzmu”. Chociaż nie przywołany, zdaje się patronować tej ekspozycji.
I jeszcze jedno dominujące doznanie. Jedyny wystawienniczy „efekt”, jaki tu dopuszczono. Boczną ścianę sali pokrywa lustro. Krzywe lustro. Sami stajemy się niczym opacznie postawione pytanie: czym jest Oświecenie? Niby czytelni, rozpoznawalni, a jednak inni. Jesteśmy odbiciem, które zarazem jest i nie jest z nami tożsame. Czy to zniekształcone płynne odbicie obrazuje nasze relacje z Oświeceniem, jego ideami i ideałami? Czy dziedzictwem Wieku Świateł jest tylko ułuda?
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).