KONFORMY: Rewolucja czy rabacja?
Akcja #metoo to terapia wstydu dla ofiary i transfer wstydu na sprawcę. Czy będą z tego nowe ofiary? Będą. Będą osobiste rozgrywki, będą odwetowe akcje za nieudane związki, zdrady i niespełnienia. Tak jest zawsze, gdy rusza lawina
To wbrew pozorom nie jest wygodna sytuacja dla feministki. Trudno się spodziewać, że weźmie w obronę sąsiada felietonistę i znajomego redaktora, ale sama nie wie, czy ma się oburzać, milczeć z pogardą, kiwać głową ze smutkiem, przesiąść się do innego stolika, czy schować za felietonowym półserio? Teraz trzeba chyba inaczej, bo sytuacja nie jest wygodna dla nikogo – najmniej, rzecz jasna, dla autorek tekstu w „Codzienniku Feministycznym” i dla oskarżonych przez nie pseudofeministów, dla instytucji, które ich zatrudniają i dla towarzystwa, z którym piją, obojętnie, kawę czy wódkę. A też dla Dwutygodnika łatwa zapewne nie jest.
To jedna z tych sytuacji, w których konformizmem byłoby milczenie, a wszelkie gadanie jest ryzykowne. Ktoś zawsze powie, że jednoznaczność osądu ociera się o lincz, a brak jednoznaczności – o zdradę solidarności. Niedobór słów ukręca łeb sprawie i odważne kobiety zostawia na lodzie, ale nadmiar słów generuje szum, w którym gubi się istota problemu, a uwagę zaprzątają jakieś idiotyzmy. Nawet oczywista wydawałoby się konstatacja, że przemoc jest zła, przestaje być oczywista, gdy sprawców przemocy trzeba wyciągać i demaskować przemocą. Z jednej strony sprawiedliwości staje się zadość, a z drugiej jej cena jest wysoka i potwornie gorzka.
Bo mamy, proszę państwa, rewolucję, a niestety rewolucje są zawsze bardzo nieprzyjemne. Pociągają za sobą ofiary, także niewinne, zjadają własne dzieci, zostawiają spaloną ziemię i psują stosunki społeczne. Oraz towarzyskie. Warto przy tym dodać, że rewolucje są w zasadzie zawsze słuszne – wybuchają, kiedy nie można już dłużej wytrzymać. Wiemy też, że chociaż rewolucja może się nie powieść, obrócić przeciw własnej słuszności, przynieść nowe krzywdy, a starych wcale nie naprawić, to po rewolucji nic już nie będzie tak jak było.
Ta rewolucja jest w dodatku bezpośrednią odpowiedzią na kontrrewolucję, która dziwnym trafem ją poprzedziła. Albo raczej na kontr-ewolucję, która nastąpiła zanim jeszcze emancypacyjna ewolucja się dokonała. Bo dokonała się zaledwie połowicznie, okazała się niekonsekwentna i objawiła ewolucyjną nieszczerość. Postępujące zmiany, które powoli wydobywały kobiety z podrzędnej roli, zyskały piękną oprawę teoretyczną i artystyczną, ale w wielu wypadkach do niej tylko się sprowadziły. Tak jak jedni hipokryci lali partnerki, zasłaniając się tarczą tradycyjnej rodziny, tak inni hipokryci robili to za zasłonką utkaną z manifowych haseł. Ale przecież mimo wszystko manifowe hasła powoli drążyły skałę i wydawało się, że coś się jednak zmienia. Aż tu nagle. Skuteczniejsze politycznie okazały się antykobiece odzywki i mizoginiczne żarty niż postulat równości. Tu i tam w wyniku wyborów powszechnych zawładnęły retoryką i legislacją. Wiele kobiet poczuło bezsilność, rozpacz i wściekłość. To właśnie rozpacz i wściekłość pozwalają sięgnąć po broń jeszcze niedawno nie do pomyślenia.
Akcja #metoo jest taką bronią. Skoro nie można zwalczyć opresji odgórnie – zmieniając prawo i podział władzy, trzeba uderzyć w podstawy systemu opresji, te kulturowe i te międzyludzkie. Bo przecież nikt nie ma złudzeń, że nie chodzi o seks, lecz o władzę. O władzę nad drugim człowiekiem, czasem tylko administracyjną, a czasem fizyczną – nad ciałem, losem, karierą, a najgorzej, gdy nad emocjami. Każdy, kto ma władzę czy przewagę, wie, kiedy jej używa i kiedy jej nadużywa. Ujawnianie tych sytuacji to nie wojna z libido, tylko z despotyzmem. Próba dotarcia do istoty przemocy, do sedna nadużyć, dominacji, wykorzystywania. Skoro nie udało się tego wyplenić teorią – propagowaniem równości i poprawności, trzeba próbować na praktycznych przykładach.
Nikt zatem, kto kiedykolwiek wykorzystał swoją pozycję przewagi, nie będzie bezpieczny, gdy skrzywdzeni przestaną się wstydzić. Akcja #metoo to terapia wstydu dla ofiary i transfer wstydu na sprawcę. Tym samym do pewnego stopnia nie ma znaczenia, z jakiego jest obozu, czy jest mężczyzną czy kobietą, w związku hetero czy homo, bo rewolucja polega na tym, że każdy powinien już zacząć swój rachunek sumienia.
Czy będą z tego nowe ofiary? Będą. Będą osobiste rozgrywki, będą odwetowe akcje za nieudane związki, zdrady i niespełnienia. Tak jest zawsze, gdy rusza lawina. Pozycja oskarżycielska stać się może, na dłużej lub krócej, nową pozycją władzy i miejscem nowych nadużyć. Niebezpieczeństw jest całe mnóstwo. Co gorsze, rewolucja może okazać się tylko rabacją, która co prawda pozwoli odreagować bezsilność, frustrację, upokorzenie, zgarnie swoje żniwo, ale na tym się skończy. Po czym zacznie się rozliczanie ludzi ze swobody seksualnej, nowy rygoryzm obyczajowy, konserwatywna kontra i nowa hipokryzja. To nie leży w naszym interesie, więc żeby ta feministyczna rewolucja nie okazała się rabacją, ale przyniosła realną i trwałą zmianę, trzeba ją potraktować śmiertelnie serio.