Mija właśnie 2009 rok, ogłoszony Rokiem Grażyny Bacewicz. Czy stało się coś, co pomogłoby wypromować twórczość naszej znakomitej kompozytorki na świecie? Czy umieliśmy skorzystać ze znakomitej okazji, jaką stwarzał jubileusz jej urodzin, by przeniknąć w fascynującą tkankę jej muzyki?
Najpierw zaskoczenia – ale z serii przyjemnych i nieoczekiwanych. Rodzima wytwórnia DUX do Roku Bacewiczówny podeszła z należytą powagą i rewerencją. Już pod koniec 2008 roku wydawca przygotował monograficzną płytę z repertuarem na orkiestrę kameralną, na której Radomska Orkiestra Kameralna z Maciejem Żółtawskim brzmi wyśmienicie. Obok pewniaków, jakimi są „Koncert na orkiestrę smyczkową” oraz „Divertimenta”, znalazł się też „I Kwintet fortepianowy” w transkrypcji na fortepian i orkiestrę smyczkową. Głównym bohaterem czteroczęściowego arcydzieła pozostaje bez wątpienia Bartłomiej Kominek. W jego interpretacji oberek z drugiej części skrzy się od kontrastów i znaków zapytania.
Kolejną propozycją DUX-u jest podwójny, rocznicowy album wydany z okazji stulecia urodzin Bacewicz i Karłowicza. W „III Koncercie skrzypcowym”, naładowanym akcentami folklorystycznymi, wytrawny Krzysztof Jakowicz widzi przede wszystkim ład. To ciekawe ujęcie, jeśli zestawi się je z roznamiętnionym odczytaniem Joanny Kurkowicz.
Jest też wreszcie wydana przez Sony kolejna kameralna płyta z dziełami Bacewicz. Kolejna, która przeszła bez większego rezonansu. A tymczasem kameralna orkiestra Filharmonii Narodowej pod batutą Jana Lewtaka brzmi soczyście i… siarczyście. „Sinfoniettę” czy „Koncert na orkiestrę smyczkową” grają z pazurem i nerwem – dawno już nie słyszałam tak motorycznej Bacewicz!
A na deser – kolejna po „Koncertach” z Kurkowicz i Borowiczem perła. Z importu. Obok żelaznych pozycji, które wybrzmiewały już powyżej, New London Orchestra wygrywa frapującą, skomponowaną w latach odwilży „Muzykę na smyczki, trąbki i perkusję”. To podszyte Bartokiem dzieło jest tu apoteozą kontrastu. Ale maestro Ronald Corp w kanciastych harmoniach Grażyny widzi przede wszystkim głębokie emocje i uczucia.
Koniec roku niechybnie skłania ku refleksji: wspaniała spuścizna Bacewiczówny jak nie miała promotora, tak nie ma go dalej. Szumnie zapowiadany album Krystiana Zimermana z muzyką kameralną skrzypaczki pozostaje w sferze spekulacji, bo pianista zapewne obsesyjnie cyzeluje każdy szczegół. Dlatego nie opuszcza mnie poczucie głębokiego rozczarowania i niedosytu. Czy artystka ma pecha, czy może nie dorośliśmy jeszcze do pokazania światu Bacewicz?
Po roku Bacewiczówny zostały nam tylko cztery znakomite płyty. A może jednak: aż?