Obecność Anny Meredith na tegorocznym OFF Festivalu wpisuje się w szerszy trend. Do niedawna rozlegały się słuszne głosy o nadreprezentacji mężczyzn w programach festiwali. W tym roku przynajmniej część polskich imprez postanowiła zadbać o kobiety. Na OFF-ie głównymi gwiazdami zostały PJ Harvey i Feist, dwie legendy muzyki alternatywnej, do tego nieprzewidywalna, transgresywna Moor Mother, Siksa, która zdążyła wzburzyć środowisko punkowe, The Black Madonna czy kanadyjska wokalistka alternatywnego r'n'b Jessy Lanza. Każda z nich wymyka się łatwym klasyfikacjom. O krok dalej poszedł białostocki Halfway Festival, którego organizatorzy ogłosili, że w tym roku głowną rolę na festiwalu będa odgrywały kobiety: Torres, Juana Molina – jedna z najważniejszych argentyńskich artystek, Angel Olsen, Cate Le Bon. Gdański Soundrive także podkreśla wątki feministyczne, zapraszając Princess Nokię, Sevdalizę czy Waxhatchee. To pewnie ucieszy Meredith, która za jeden ze swoich celów stawia sobie inspirowanie młodych dziewczyn do komponowania własnej muzyki, mówienia własnym głosem. Dokładnie tak, jak robi to ona od prawie dwudziestu lat.
Wychowana pod Edynburgiem Meredith studiowała kompozycję na Royal College of Music. Jak wspomina w tekście dla „The Line of Best Fit”, wybór ścieżki poświęconej „komponowaniu artystycznemu”, w przeciwiestwie do „komponowania dla ekranu”, był najważniejszym momentem w jej edukacji. Ta druga ścieżka kładła nacisk na swoistą muzyczną mimikrę – możliwość komponowania w jak największej liczbie stylów, gatunków i nastrojów. Ta pierwsza – uczyła poszukiwania autorskiego głosu.
Szybki przegląd kompozytorskiego dorobku Brytyjki robi wrażenie. Była kompozytorem-rezdyentem BBC Scottish Symphony Orchestra oraz Sinfonia ViVa. Meredith ma na koncie kilkukrotną współpracę z BBC Night of the Proms, największym festiwalem muzyki klasycznej na świecie. Jej pierwszy utwór na zamówienie festiwalu to „froms” z 2008 roku. Dla nich napisała swoją jedyną operę – „Tarantula in Petrol Blue”. Dla The National Youth Orchestra na Olimpiadę Kulturalną 2012 we współpracy z choreografem Davide Ogle’em skomponowała „HandsFree” inspirowane ceremoniami otwarcia Igrzysk Olimpijskich. Fascynująco ogląda się wykonanie „HandsFree” na The Proms z tego samego roku. Młodzi muzycy nie grają na instrumentach, tylko syczą, bzyczą, klaszczą, poklepują się, krzyczą, skaczą. Są przy tym speszeni, spięci, nieprzyzwyczajeni do takiej formy ekspresji. Ukradkiem spoglądają na siebie, nerwowo się uśmiechają. Dopiero pod koniec kompozycji, kiedy zaczynają wydawać okrzyki, napięcie odpuszcza. Dla festiwalowej publiczności, przyzwyczajonej do zupełnie innej muzyki, to także był szok. Na tyle duży, że Meredith dostawała listy z pogróżkami.
Metodą body percussion, wykorzystywaniem ciała jako instrumentu, Meredith zainteresowała się na początku dekady. Wtedy to Southbank Centre zamówiło u niej koncert na orkiestrę i beatbox. Do współpracy zaprosiła beatboxera Shlohmo. Praca z nim stała się punktem wyjścia do dalszych poszukiwań,
OFF Festival 2017
Wystąpią m.in. PJ Harvey, Feist, Shellac, Swans, Talib Kweli, Kwadrofonik & Artur Rojek, Anna Meredith, PRO8L3M, Anna von Hausswolff, Arab Strap, Boris grają płytę Pink, Frankie Cosmos, Jessy Lanza, Łoskot, Michael Gira, Royal Trux, Silver Apples, (This Is Not) This Heat, Wolves In the Throne Room.
4-6 sierpnia 2017, Katowice, Dolina Trzech Stawów
Więcej na stronie internetowej festiwalu.
zastosowania ludzkiego ciała w muzyce. Te wątki Meredith rozwija i łączy z edukacją muzyczną. Jej chyba najpopularniejszy utwór (a na pewno najczęściej wykonywany) „Connect It” trafił do większości szkół podstawowych w Wielkiej Brytanii w ramach akcji popularyzatorskiej BBC Ten Pieces (chodziło o uwrażliwienie dzieci w wieku szkolnym na muzykę poważną poprzez wykonywanie utworów kompozytorów od Bacha do Meredith właśnie). Jako nauczycielka kompozytorka pracowała z National Youth Orchestra, a także była sędzią w konkursie BBC Young Musician of the Year oraz trenerką drum’n’bassowego muzyka Goldiego. Na the Proms w 2009 roku miał on napisać swoją pierwszą klasyczną kompozycję, co zostało udokumentowane w dwuczęściowym filmie „Classic Goldie”.
Najnowszy projekt Meredith to „Anno”, reinterpretacja „Czterech pór roku” Vivaldiego na zamówienie Scottish Ensemble. Kompozytorka wyrywa z doskonale znanego kontekstu fragmenty kompozycji, obudowuje je warstwami elektroniki i zapętla. „Anno” to projekt multidyscyplinarny, którego ważnym elementem są wizualizacje przygotowane przez Eleanor Meredith, siostrę kompozytorki. „Anno” wykorzystuje także dźwięk surround, a muzycy zamieniają się miejscami podczas wykonywania utworu. Wszystko po to, by dźwiękom tak ogranym, że prawie przezroczystym, przywrócić należytą wagę i uwagę słuchaczy. Sądząc po recenzjach w brytyjskiej prasie, udało się lepiej niż dobrze.
Rozgłos poza środowiskiem muzyki poważnej Meredith zyskała stosunkowo niedawno. Stało się to najpierw dzięki debiutanckiemu singlowi „Nautilus”, a potem dzięki debiutanckiemu albumowi „Varmints” wydanemu na początku ubiegłego roku (na którym zresztą „Nautilus” się znalazł). Meredith w wywiadach przyznawała, że format albumu pociągał ją od dawna jako wypowiedź artystyczna. „Varmints” poprzedziły dwie EP-ki, „Black Prince Fury” i „Jet Black Raider” – obie nazwane na cześć wyimaginowanych rumaków – oraz występy m.in. z These New Puritans. Pierwsza z EP-ek, wydana w 2012 roku, w całości składa się z syntetycznych dźwięków, co razem z silną rytmizacją utworów skutecznie wtłoczyło Meredith w szufladkę „muzyki elektronicznej”. Na drugiej pojawiły się pierwsze żywe instrumenty, ale dopiero na „Varmints” artystka korzysta z możliwości pełnoprawnego zespołu. Już sam skład, w którym przeważają żywe (choć często preparowane lub przetwarzane elektronicznie) instrumenty jest frapujący – tuba i klarnet nie są przecież typowymi narzędziami wykorzystywanymi w muzyce elektronicznej. Jeszcze bardziej frapujące jest, jak Anna z nich korzysta. Każdy utwór brzmieniowo jest z zupełnie innej parafii. Od otwierającego album, wypełnionego marszowymi fanfarami, dusznego „Nautilus” po delikatne, eteryczne „Blackfriars”, sytuujące się niedaleko „Eulogy for Evolution” Olafura Arnaldsa. Pomiędzy nimi pojawia się prawie wszystko – karkołomne partie gitary, których nie powstydziłaby się Marnie Stern, klubowe bangery, artystowski wysmakowany i przebojowy pop czy noise rock.
Anna Meredith, „Varmints”,
Moshi Moshi Records 2016„Varmints” nie jest albumem stricte popowym, nie jest też do końca albumem elektronicznym. Nie da się go także w całości przyporządkować do muzyki klasycznej, poważnej czy partyturowej. We wspomnianym już tekście Meredith stwierdza, że największą różnicą dla niej między komponowaniem muzyki klasycznej a tworzeniem muzyki „rozrywkowej” jest fakt, że na tę drugą nie dostaje zamówień, sama jest inicjatorką ich powstania. Metoda kompozytorska jest w obu przypadkach identyczna. Meredith rozrysowuje narrację i dramaturgię utworu w czasie, dopiero potem dobiera odpowiednie środki wyrazu. Z tego względu na głosy, że „Varmints” jest albumem eklektycznym, rozstrzelonym stylistycznie, odpowiada, że nie było to jej planem i dla niej takim wcale nie jest, bo piosenki mają zbliżoną strukturę. Inspiracją dla piosenek były nie odniesienia do innych artystów, czy wykorzystanie jakiegoś motywu, riffu i zbudowanie wokół niego całego utworu (tak komponuje wielu autorów muzyki rozrywkowej), a, jak to ujmuje Meredith, „małe cele”. Na przykład napisanie utworu z „Yeah” w refrenie – wokół tego powstało złożone, misterne „Taken”. Ze świata muzyki klasycznej Meredith wzięła do swojej albumowej twórczości żonglowanie motywami. Parafraza fanfary z „Nautilusa” pojawia się w „Unicorn” rozpoczynającym „Jet Black Raider”.
Meredith od początku dodawała do swoich kompozycji elementy muzyki rozrywkowej. Kazała grać na przykład partię oboju na silnym przesterze. W większości jej kompozycji pojawia się elektronika grana na żywo lub sample. Lubi też ekspresję typową dla muzyki klubowej. Meredith nie ma problemu z przemieszczaniem się między dwoma kodami, oba dobrze rozumie, z obu czerpie i je ujednolica w swojej twórczości. Większy problem mają recenzenci, sama kompozytorka w innym z wywiadów wspomina, że jej muzyka jest zupełnie inaczej opisywana przez krytyków wywodzących się ze środowisk akademickich i filharmonijnych, a zupełnie inaczej przez krytyków popowych. Przykładem, który najbardziej lubi wspominać, jest perkusyjny motyw w jednej z kompozycji. Akademicy nazwali go „marszowym”. Dla niej to był podstawowy beat „stopa-werbel”.
W nielicznych nagraniach na żywo, dostępnych na YouTube, Meredith i jej zespół sprawiają wrażenie koncertowej maszyny. Autorka „Varmints” jest multiinstrumentalistką – obsługuje samplery, syntezatory, gra na klarnecie i bębnach – oraz zręczną liderką, trzymającą wszystko pod kontrolą. Meredith jest w tym względzie modelowym przykładem kompozytora nowej generacji, typowego dla współczesności wszystkożernego poszukiwacza, dla którego równie ważna jest rola wykonawcy, co autora muzyki.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).