„Zbigniew Libera. Prace z lat 1982-2008”. Kurator: Dorota Monkiewicz, projekt ekspozycji: Robert Rumas. Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, 1 grudnia 2009 – 7 lutego 2010; BWA Wrocław Galerie Stuki Współczesnej, 19 lutego – 14 kwietnia 2010.
Zbigniew Libera jest wielkością od lat. Ale czymś innym jest to podejrzewać czy mieć takie przeświadczenie, a czymś innym zobaczyć na własne oczy – co oznacza w tym przypadku nabrać ostatecznej pewności. Może nawet i sam Libera nie będzie miał już żadnych wątpliwości co do tego faktu. Temu właśnie służą niekiedy retrospektywne wystawy. Ta w warszawskiej Zachęcie (a dalej we wrocławskiej BWA) jest zresztą pierwszą tak pomyślaną wystawą w dotychczasowym dorobku artysty.
Zbigniew Libera, „Placebo”. 1995,
Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, WarszawaZaczynał skromnie i nad wyraz alternatywnie. W jego życiorysie jest jeden fakt, który trudno przecenić i który na pewno naznaczył całe jego życie. Za działalność podziemną w stanie wojennym wylądował w więzieniu. Początkowo był to zwykły kryminał, dopiero w wyniku pięciodniowej głodówki Libera został przeniesiony do zakładu dla więźniów politycznych w Hrubieszowie. W więzieniu spędził kilka miesięcy. Po wyjściu jąkał się, przerwanych studiów już nie kontynuował, przyłączył się do niezależnych łódzkich grup artystycznych.
W ich poszukiwaniach najwięcej było z anarchizującego gestu dadaistów. Działali poza cenzurą, ale mając świadomość jej istnienia. Ten fakt zdaje się niezwykle inspirujący. Oto totalna wolność w czasie zniewolenia. Anda Rottenberg w rozmowie dla „Dwutygodnika” przyznała: „to był dla mnie czas kompletnej wolności, kiedy wreszcie – pisząc – mogłam sobie pohulać”. Czymś najwyraźniej podobnym był dla łódzkich kolegów Libery.
Zbigniew Libera,„ Ciotka Kena.
24 lalki w kartonowych pudełkach”.
1994, kol. Oslo Kunstomseting Libera dość wcześnie staje się szczęśliwym posiadaczem kamery wideo i fakt ten ma niemałe znaczenie. Artysta szybko rozpoznaje kreatywne możliwości tego urządzenia. Tak powstają „Obrzędy intymne” (1986) – utrwalony przez Liberę zapis jego opieki nad umierającą babką Reginą G. I o ile intymne czynności mycia, przebierania, podcierania znalazły się w tym zapisie, to sam akt agonii był dla Libery zbyt silnym przeżyciem (artysta towarzyszył babce aż do śmierci) i nie został zarejestrowany. Jak pisze Łukasz Ronduda w katalogu wystawy: „Mamy w tym filmie do czynienia jednocześnie z największym upadkiem i największym triumfem podmiotu. […] można sobie wyobrazić, że film ten mógłby być pokazywany w jakiejś galerii przykościelnej jako dzieło o miłości, poświęceniu, oddaniu”.
No niby tak, ale zarazem na pewno nie, bo miłosierdzie zakłada dyskrecję, a w tej pracy jest ona nieobecna i pewnie na tym polega założycielska moc „Obrzędów intymnych” zmieniających dotychczasowy obraz świata i sztuki. To praca o wielkiej sile oddziaływania. Wystarczy zobaczyć ją raz. Ubytek człowieczeństwa, wegetatywność, mechanizacja czynności, ale równocześnie wielkie poświęcenie. To niewątpliwie jedno z najbardziej transgresyjnych dzieł Libery i zarazem definiujące go jako artystę.
Około połowy lat dziewięćdziesiątych powstają pierwsze „Urządzenia korekcyjne”: „Body master” (1994) dla dzieci, „Universal Penis Expander” (1995), „Łóżeczko porodowe. Zestaw zabawowy dla dziewczynek” (1996). Artyście zależy na tym, by były w pełni funkcjonalne, a ich obraz perfekcyjnie oddawał/naśladował wygląd tego typu urządzeń.
Zbigniew Libera, Bez tytułu (Hommage
à Gawron). 1985 (2009), dzięki uprzejmości
Galerii Raster, Warszawa W tym cyklu powstało również „Lego. Obóz koncentracyjny” (1996). To najbardziej innowacyjny moment poszukiwań Libery, który podważa nasze przeświadczenia na temat przedmiotów, zdarzeń i beznamiętnie otaczających nas faktów, ale pod jego bezwzględnym spojrzeniem ulegają one niepokojącej przemianie. Trudno właściwie o bardziej przewrotny pomysł, o bardziej podejrzany eksperyment: jestem pewien, że dzieci, gdyby im podsunąć owo miniaturowe Auschwitz, tylko przez chwilę zastanawiałyby się, czy wszystko tu na pewno jest jak w normalnym zestawie...
I dalej: tylko drobne zmiany kodów – lalka z flakami na wierzchu, „Ciotka Kena” – korpulentna damulka w typie Barbie z wielkim biustem w gorsecie, czy laleczka, ale cała pokryta rudymi włosami, które artysta proponuje ogolić. Z pozoru wszystko jest normalnie, ingerencje artysty są właściwie znikome. Ale jednocześnie zmieniają wszystko. Walczą z naszymi przyzwyczajeniami, wybijają z utartych dróg percepcji. Nakazują ostrożność i uważność.
Tak też się dzieje w zestawie zdjęć zatytułowanym „Pozytywy”, na których Libera na nowo ustawia ikoniczne kadry powszechnie znanych historycznych fotografii, ale zgodnie z tytułem próbuje im nadać pozytywny sens, swoiście ingerując w przeszłość, co zdaje się niemożliwe, a zarazem niezwykle kuszące. Martwy Che ożywa i spokojnie pali cygaro; poparzona napalmem Wietnamka zanosi się śmiechem itd. Znamy przecież dobrze te zdjęcia, tak, znamy, a zarazem jakby nie, no bo przecież to nie są one, tylko ich podrobione przez Liberę pozytywy.
Zaskakiwać – takie wyzwanie stawia Zbigniew Libera. Kiedyś, na początku swej działalności, w ciemnym czasie po stanie wojennym, kiedy nadzieja i szlachetne porywy zostały zdeptane i zamknięte w internatach, był czas na anarchizujące i dadaistyczne gesty. Wtedy artyści wykonywali je głównie dla siebie, działając w ukryciu. Dziś jest całkiem inaczej. Anarchistyczne i wątpiące realizacje Libery ujawniają luki w demokratycznej strukturze państwa i społeczeństwa. Jednocześnie zostają w tę strukturę wciągnięte, nawet jeśli bywają źle przyjmowane, cenzurowane czy zwyczajnie niezrozumiane. Zbigniew Libera – uważny obserwator demokracji – wiele ma jej do zarzucenia.