AGNIESZKA SOWIŃSKA: Książka „Polowanie na Escobara” na waszej wystawie pojawiła się w otoczeniu białego proszku imitującego kokainę, po witrynie spaceruje R2D2 z C3PO, na Facebooku pokazujesz nowe tytuły, przebierając się za Popeye’a, jaskiniowca, milicjanta z pałą w jednym ręku i butelką wódki w drugiej. Po co to robisz?
PAWEŁ IWAŃSKI: Nie znoszę mówienia o książkach z kijem w tyłku. Nie oglądam żadnego TVP Kultura, żadnej Xięgarni na TVN, nie mogę słuchać tych gadających głów. Po ’89 roku książkę reklamowano właśnie jako rozrywkę dla intelektualistów, którzy czytają, później siadają w czarnych golfach w ciemnych knajpach i opowiadają sobie, jaki wpływ ten Goethe miał na ich życie. To w żaden sposób nie zachęci takiego zwykłego Kowalskiego jak ja, by sięgnął po książkę.
A co według ciebie mogłoby zadziałać?
Pokazanie, że książka – oprócz tego, że czasami nas rozwinie, pomoże coś zrozumieć – sprawia czytelnikowi radość. I że te dwie godziny, które poświęci się na czytanie może być równie emocjonujące jak oglądanie jakiegoś reality show w telewizji. Dlatego staram się na naszym profilu na Facebooku nie pisać recenzji książek. Nawiązuję do bliskiej mi popkultury. Ale od razu powiem: unikam tematów politycznych i religijnych. Oraz – co jest konieczne, szczególnie w Poznaniu – nawiązań do drużyn piłkarskich z innych miast. Gdybym wystawił jakąś książkę na witrynie, na przykład książkę o Legii, to po weekendzie miałbym tu lej wokół, nie byłoby w ogóle tej kamienicy.
Weekend Księgarni Kameralnych
W dniach 21–23 kwietnia 2017 z okazji Światowego Dnia Książki trwa Weekend Księgarni Kameralnych. W inicjatywie bierze udział 30 punktów z Warszawy oraz drugie tyle m.in z Krakowa, Poznania, Lublina, Torunia, Sopotu, Gdańska, Cieszyna, Bydgoszczy, Łodzi i Wrocławia.
Miałeś kiedyś problemy związane z aranżacją witryny?
Przykład pierwszy z brzegu: to, co stoi przed nami. Maszynka do mielenia mięsa, do której włożyłem lalkę bez głowy, a tu, z tej części, z której zazwyczaj wysuwa się zmielone mięso, wypływają czerwone strużki włóczki. Najpierw była otoczona książkami Lovecrafta. A później dołożyliśmy do niej któregoś Stephena Kinga. Taki horrorowy zakątek. Na tydzień przed zmianą aranżacji, codziennie rano i wieczorem zaczęły przychodzić do nas starsze panie, jak same mówiły, „z interwencją”. Żądały: proszę to natychmiast zdjąć, proszę podać nazwisko osoby, która to zrobiła, nazwisko i adres właściciela księgarni.
Ale dlaczego?
Cytuję: ten kraj jest krajem katolickim i w tym kraju się ludzi nie mieli.
Jak widać, nie zawsze możesz mieć wpływ na interpretację.
Dokładnie. Staram się zawsze to jakoś wyważyć. Mamy teraz w witrynie jedną z moich ulubionych książek, czyli „Klub Dumas” Péreza-Reverte’a. Ułożyłem wygrzebane u rodziców w piwnicy podniszczone książki z początku XX wieku, postawiłem stare świeczniki. A na szybie rozwiesiłem ryciny z książki, której szukał Corso, bohater „Klubu Dumas”. Ale on przecież szukał książki, w której łapy – czy też kopyta – maczał Lucyfer. Więc najbardziej do tej instalacji przydałby mi się namalowany na szybie pentagram. Ale wtedy...
...nie ma szyby?
Nie ma. Nie robię więc wszystkiego, co bym chciał, po prostu ze względów ekonomicznych. Nie byłbym w stanie co tydzień wymieniać szyby. Jak każdy, mam swoje prywatne poglądy polityczne. Ale w Odnowie mamy półki z książkami dla prawej strony i dla lewej strony. Mam też klientów, i to takich bliskich, stałych, z którymi bardzo lubię dyskutować, o totalnie odmiennych poglądach od moich. I jakoś się dogadujemy. Nie jesteśmy politykami, by się kłócić. Ale witrynę mijają różni ludzie, więc w trosce o okna... No nie ma pentagramu na szybie.
Są za to pluszowe pieski i R2-D2 i C3PO.
Te pieski non stop ktoś chce kupować. Maska Batmana też się komuś bardzo podobała, bo nam ją ukradł z witryny. Byłem kiedyś w Czeskim Krumlovie, to naprawdę piękne miasteczko. W centrum były dwie albo trzy księgarnie. Przed wejściem stały stojaki z pocztówkami i przewodnikami po Czechach. I jak ktoś sobie coś wybrał, brał to do ręki, wchodził do księgarni, żeby zapłacić. U nas zniknąłby momentalnie nawet ten stojak.
Paweł Iwański
Czterdziestolatek z dwudziestoletnim stażem pracy w księgarni. Od roku z kawałkiem prowadzi własną. Bez ukrytych superumiejętności, nosi okulary, zgrywa intelektualistę. W wolnym dniu może przeczytać całą książkę. Potrafi grać snajperem w Battlefieldzie bez kampienia.
Często zdarzają się u was kradzieże książek?
Niestety się zdarzają. W Księgarni Powszechnej, w której pracowałem wcześniej, trzeba było na przykład uważać na Pratchetta. Kiedyś zginęło po jednym egzemplarzu każdego tytułu – ktoś zbierał całą serię. Ja nikogo z góry staram się nie traktować jak złodzieja. Ale niektórzy zachowują się w taki sposób, że od razu zwraca się na nich uwagę. I to nie oni przeważnie kradną. Jeżeli kogoś łapiemy, to eleganckich panów, którzy wyciągają książki spod marynarek, kieszeni płaszcza czy neseserów. Nie wiem, może to jakiś nowy sport.
Jak długo pracujesz jako księgarz?
Dwudziesty drugi rok mi leci w tym zawodzie. Zacząłem jeszcze na studiach. Wiesz, piwo samo się nie kupi. Po znajomości zaproponowano mi pracę w księgarni Pod Papugami. Ona miała wtedy trzy oddziały w różnych miejscach: na Starym Rynku był dział naukowy, na przeciwko Galerii Arsenał był dział ze sztuką. Ja pracowałem na Paderewskiego, w dziale literackim.
A kiedy poczułeś, że to jest praca, którą chcesz wykonywać?
Od początku. I choć wiem, że są dziesiątki, jak nie setki innych rodzajów prac, gdzie mógłbym nie siedzieć w swetrze, tylko w marynarce, i tak się zastanawiać, czy zdjąć tę marynarkę, bo na tym jachcie tak wieje, czy się nie przeziębię, to jakoś nie narzekam. Mam wszystko, czego potrzebuję.
Później przeszedłeś do Księgarni Powszechnej.
Gdy zamknięto księgarnię Pod Papugami, nowi właściciele kamienicy na Starym Rynku, w której znajdował się dział naukowy, stwierdzili, że chcieliby tę księgarnię utrzymać i otworzyli Księgarnię Powszechną. Po 14 latach przenieśliśmy się ze Starego Rynku tutaj, na ulicę Szkolną 5. Prawie dwa lata temu Księgarnia Powszechna się definitywnie zamknęła, a ja razem z dwoma kolegami otworzyłem Odnowę. Już po miesiącu działalności okazało się, że będę prowadził ją sam.
Dzwoni telefon.
O super, to księgowa. Czyli będzie jutro i muszę te wszystkie papiery uporządkować, bosko.
Co się stało?
Są wśród nas tacy ludzie, którzy mogą prowadzić własną firmę i nie przesypiać przez to nocy, a są ludzie, którzy wolą iść spokojnie do pracy na etacie i o określonej godzinie z niej wychodzić. Koledzy zdecydowali się na tę drugą opcję, ale nadal się kumplujemy. Szybko musiałem kogoś znaleźć do pomocy, mój szwagier akurat szukał pracy, więc do mnie dołączył. A teraz pracuje z nami jeszcze Weronika, którą poznałaś na dole. Pracowała wcześniej ze mną w Księgarni Powszechnej i była w trójce najlepszych pracowników. Bardzo się cieszę, że udało się nam ją ściągnąć.
Czym się wyróżnia najlepszy księgarz?
Kontaktem z klientem. No i czyta książki; wie, co poleca. Choć ja osobiście nie wstydzę się przyznać klientowi, że czegoś nie czytałem, bo nie lubię tego gatunku albo po prostu jeszcze nie zdążyłem. Mówię też czasami wprost, że coś mi się nie podobało. Ale rzadko, bo mój gust jest jednym wielkim śmietnikiem. Wciągam wszystko i mam dużą tolerancję na większość śmieci, nawet Greya czytałem. Ale tylko pierwszego.
Starcza ci czasu na czytanie?
Powiem ci na przykładzie wczorajszej nocy. Skończyłem pracę o 19:00, wróciłem do domu. Obejrzałem z żoną film, później Monika poszła spać, a ja, jako że non stop gram, musiałem sobie zagrać w sieci kilka partyjek, pobiegać z karabinem. Powiedzmy, że moja wada wzroku, płaskostopie i moja waga nie pozwoliły mi iść do wojska, więc tak to sobie rekompensuję. Położyłem się z książką około 1:00, a zasnąłem około 3:00. I taki scenariusz realizuję prawie codziennie.
To ile śpisz?
Dziś wstałem o wpół do ósmej.
Generalnie przepis na własną firmę i zajmowanie się własnym hobby to po prostu mało snu. Potem, jak człowiek się już do tego przyzwyczai, jest już OK.
Nie przeżyłabym.
W niedzielę wstaję około południa. I bardzo sobie cenię te chwile.
Dzwoni telefon.
To dzwoni pan ze Znaku, pewnie żeby zapytać, czy doszła przedpremierowo „Księga luster”.
Masz już pomysł na wystawę?
Chciałem to zrobić tak, jak jest w końcówce „Wejścia smoka”. Zanim Bruce Lee zleje się z ostatnim złym, trafia do gabinetu luster. No i nie wiem, jak ułożyć tę książkę, żeby się odbijała w tych lustrach. W poniedziałek planuję iść do szklarza, może będzie miał odłamki, które mi da.
Wydawcy płacą ci za te wystawy?
Ostatnio po raz pierwszy ktoś mi właśnie zaproponował za to pieniądze. Odmówiłem. Gdybym za to moje wyżywanie się na tej witrynie zaczął brać pieniądze, nie czułbym się dobrze sam ze sobą. Robię wystawy do tych książek, na które mam pomysły. A czasem najpierw mam pomysł, a później szukam pasującej do niego książki.
Kto ci pomaga realizować pomysły?
Ostatnio reflektor Batmana robiłem razem z tatą. To zabawne. Mój tata pewnie myślał, że jak jego syn będzie kończył 40 lat, to zaprosi go na grilla przy swojej willi, a tu się okazuje, że w piwnicy robią razem reflektory Batmana. Ale tak naprawdę moi rodzice są zadowoleni z pracy, którą wykonuję. Bo dużo czytają. Oboje są na emeryturze, więc czytają dużo więcej niż ja.
Polecasz im książki?
Sami sobie polecają. Generalnie widzę się z nimi raz w tygodniu, koło weekendu. Ale jak na przykład wychodzi nowa książka Lee Child czy Remigiusza Mroza, to tego samego dnia czują nagłą potrzebę spotkania syna. Ale to jest naprawdę super. Będziemy coś pewnie robić do nowej książki Remigiusza Mroza, mój ojciec też się chce w to zaangażować osobiście.
Dużo macie klientów, którzy przychodzą do was ze względu na pamięć o Księgarni Powszechnej?
Sporo. Ale wielu klientów też straciliśmy w tym okresie przejściowym, gdy Księgarnia Powszechna traciła dostawców, półki pustoszały. Stali klienci nie przychodzili tu dla naszego uroku, tylko żeby kupić książkę.
Przyszli nowi?
Tak, i cieszy mnie to, bo przychodzą przez te witryny, przez Facebooka. Ale nasza lokalizacja sprawia, że jednak 80% klientów to klient przypadkowy, spacerowicz. Jak ludzie idą na Stary Rynek, to zazwyczaj idą właśnie ulicą Szkolną. Ja też jako dziecko przychodziłem tu z rodzicami. Kiedyś mieszkałem ulicę dalej. Później się przeprowadziliśmy, a tu przyjeżdżaliśmy do babci. I zawsze przy okazji wizyty u niej robiliśmy sobie spacer. Miałem swój rytuał. Przyjeżdżaliśmy chyba we wtorki i piątki. Dostawałem od rodziców 200 zł. I we wtorki szedłem do księgarni na Wrocławskiej i kupowałem sobie książkę. Tak celowałem, by kosztowała około 160 zł. Bo tuż przed wejściem do domu babci była lodziarnia i za te cztery dychy, które mi zostawały, kupowałem sobie loda. W piątki zaś chodziłem do antykwariatu na Paderewskiego. Tam zawsze kupowałem dwa komiksy – jeden duży, formatu „Kajko i Kokosza”, a drugi formatu „Kapitana Żbika”. Przeważnie to były właśnie Żbiki lub Kokosze.
Zostawało na loda?
Pewnie.
Nie dziwię się już, że czytanie kojarzy ci się z radością.
No właśnie. Więc ten spacer księgarniany jest mi bardzo bliski. Jak ktoś idzie na spacer na Rynek, jest duża szansa, że do nas zajrzy. Nie wszyscy coś oczywiście kupują. Jakby każdy, kto wejdzie do księgarni, coś kupił, to wspomniałem już chyba o tym jachcie, prawda? Tak dobrze nie ma, ale jest OK. Nie jestem osobą, która głośno narzeka. Często ryczę w poduszkę (śmiech).
Po raz pierwszy w Polsce w tym roku odbywa się ogólnopolska edycja akcji Weekend Księgarni Niezależnych. Odnowa bierze w niej udział?
Oczywiście. To świetna akcja, której skutki są długofalowe. Nawet jeśli przyjdzie garstka ludzi i nie każdy kupi tego dnia książkę, to zakorzenia ona jednak w ludziach świadomość istnienia księgarni niezależnych w ogóle i w szczególe – bo zwraca uwagę na konkretne miejsca.
Myślisz, że po wprowadzeniu ustawy o jednolitej cenie książki księgarniom niezależnym przybędzie klientów?
To nam, księgarniom niezależnym, może pomóc. Bo klientowi będzie wszystko jedno, czy kupi książkę w sieciówce, czy u nas. Ale z tego, co czytałem, w Izraelu na przykład się z tego szybko wycofano – spadła nie tylko sprzedaż nowości, ale i książek w ogóle, przestano wydawać debiutantów. I u nas też tak będzie, bo wydawcom nie będzie się chciało ryzykować. Wiadomo, że nie każda książka się sprzeda.
Może nie od razu, nie w ciągu dwóch tygodni po premierze, ale kiedyś?
To prawda, u nas czasami książki stoją rok, dwa lata i w końcu się sprzedają. Książka musi znaleźć swojego czytelnika. Ale wydawcy przesadzają, zarzucają rynek tytułami. Nie wiem, jak oni sobie wyobrażają życie takiej książki. My mamy wielki stół z nowościami. I tak naprawdę muszę je wymieniać co tydzień, maksymalnie co dwa tygodnie, zrobić miejsce kolejnym. A przecież po tych dwóch tygodniach to wciąż jest nowość.
Paweł IwańskiJak wygląda rynek księgarski w Poznaniu?
Rzadko wchodzę do innych księgarni. Czuję się jak intruz, jak szpieg. Ale bardzo fajna jest, jak widzę na Facebooku, księgarnia Bookowski na Zamku. W Starym Browarze działa z kolei Bookareszt, dość popularny. A Święty Marcin kiedyś była jedną z bardziej reprezentacyjnych ulic Poznania. Popadła trochę w taką niełaskę i zapomnienie. Co drugi lokal jest pusty, miasto planuje jakąś rewitalizację. Nie wiem, ile tam jest teraz księgarń, ale był taki okres, kiedy było z pięć. Na Starym Rynku jest jeszcze Arsenał. Był zawsze taką księgarnią z końcówkami nakładów. Na ulicy Wodnej, niedaleko tutaj, są dwie księgarnie. Jedna to księgarnia Staromiejska – widzę, że przychodzi do niej dużo starszych pań i wychodzą z romansami. To miejsce ma stałą klientelę, która kupuje obyczajówkę. Kawałeczek dalej jest księgarnia parapsychiczna, z kadzidełkami. Tu na deptaku jest jeszcze księgarnia W drodze. Religijna, ale z ogromnym działem dziecięcym. I w centrum to wszystko.
Za mało, za dużo?
W sam raz. Niedawno, na początku roku zamknęła się nam konkurencja tu na Starym Rynku, na ulicy Wrocławskiej – księgarnia Świata Książki. I wcale się nie cieszę, że się zamknęła. Bo ludzie, którzy przychodzili do księgarni, robili sobie cały spacer: szli do nas, do Świata Książki, do Arsenału. Im mniej tych punktów będzie, tym mniej będzie powodów, by tu przyjechać do tego centrum. Pożegnaliśmy się naprawdę ze smutkiem. Nigdy nikogo nie traktowałem jako konkurencji, którą należy tępić. Gdy wiem, że ktoś ma jakąś książkę, której my nie mamy, to wysyłam tam klientów. Fajnie by było, gdyby tu jeszcze jakaś tematyczna księgarnia była. Choć gdyby ktoś otworzył księgarnię z kryminałami, to bym umarł z zazdrości.
Dlaczego?
Zawsze sobie siebie wyobrażałem jako takiego mrocznego kolesia siedzącego w zaciemnionej klitce, gdzie wiszą jakieś plakaty z Humphreyem Bogartem, gdzieś tam Jimmy Carney na ścianie obok i wszystko zastawione kryminałami. Ale to taki interes na miesiąc, dwa, z braku klientów musiałbym pewnie szybko zamknąć. Choć nie wiem, może mówię tak sobie z tchórzostwa.
Warto było zakładać Odnowę?
No pewnie. Trochę nerwów straconych, siwych włosów nowych, trochę krótsze wakacje, siedzenie z nosem non stop w komputerze, mniej czytania, mniej oglądania, mnie słuchania, co tam jeszcze mniej... Ale satysfakcja ogromna.