Będę trochę naginał fakty, żeby być bliżej prawdy. I niekiedy lekceważył szczegóły, żeby schemat całości zrobił się bardziej wyrazisty. Po pierwsze, ostatnią dekadę poezji w internecie raz umieszczę w widełkach lat 2005–2015, raz w latach 2002–2012, a na początek cofnę się do roku 1998, kiedy w sieci, jeszcze na usenecie, poprzedniku obecnych stron WWW, została założona grupa dyskusyjna pl.hum.poezja (p.h.p.), którą można uznać za portal-matkę poezji zwanej internetową. Po drugie zaś, nieszczególnie będzie mnie obchodziła artystyczna jakość tej literatury czy też jej wątki tematyczne, ponieważ skupię się na historii kilku otwartych (rzec można, demokratycznych) portali poetyckich jako na zapowiedzi tego, co niedługo po ich zapaści stało się z całą polską demokracją. Czyli na tym, że poezja internetowa jednak okazała się awangardą, tyle że nie literatury, ale rzeczywistości.
Cokolwiek pejoratywne określenie „poezja internetowa” odnosi się mniej może do technicznego sposobu rozpowszechniania wierszy (wtedy byłaby to „poezja w internecie”), a bardziej do wpływu, jaki ten sposób ma – zgodnie z mcluhanowskim kanonem przekazu i przekaźnika – na proces ich tworzenia. Na założonej w styczniu 1998 r. grupie p.h.p. kilkudziesięciu poetów spoza literackiego establishmentu i często tworzących pod sieciowymi pseudonimami (byli wśród nich Justyna Bargielska, Marcin Cecko, Michał Kobyliński, Anna Tomaszewska) zaczęło wymieniać się wklejanymi wierszami i opiniami na ich temat. Skala pozornie niewinnego i niezaraźliwego zajęcia zaczęła szybko rosnąć – wprost proporcjonalnie do rosnącej popularności internetu jako medium. Cztery lata później liczba użytkowników p.h.p. oraz pączkujących wokół kolejnych grup i stron internetowych (m.in. poezja-polska.pl) zwiększyła się kilkakrotnie, a usenetowa grupa stała się na tyle znana i licznie odwiedzana, że wydawnictwo Ruta wydało na papierze antologię „p.h.p. wiersze”, powstała antologia internetowa „czterdzieści cztery dowody na obecność poezji w pl.hum.poezja” (pod redakcją Grażyny Leśniak, która z kolei była dowodem na to, że na p.h.p kwitnie nie tylko amatorskie piśmiennictwo, ale także wyrafinowane czytelnictwo), zaś latem 2002 roku w „Gazecie Wyborczej” ukazały się dwa obszerne artykuły poświęcone internetowej poezji. Ten awans społeczny okazał się jednak bolesny.
W pierwszym artykule, zatytułowanym znacząco „Ekscytujący terror wolności”, Jarosław Klejnocki dokonywał metodycznego postponowania zarówno tekstów z p.h.p., jak i w ogóle sposobu publikacji wierszy z błogosławieństwem/przekleństwem internetowej sieci. W istocie krytykował zjawisko publikacji natychmiastowej i radykalnie upraszczającej rytuał przejścia ze zjadacza literackiego chleba – w twórcę. W odpowiedzi na to miesiąc później ukazał się, też w „Wyborczej”, artykuł Jarosława Lipszyca, który poniekąd zgadzał się z Klejnockim (że poezja w sieci to najczęściej „oaza grafomanów” i że, owszem, zachodzi możliwość „zdemolowania literackiego świata”), natomiast bronił samej metody (wypominając Klejnockiemu, że jest „jak ogrodnik, któremu róże porosły chwastami, więc każe zaasfaltować cały ogródek”). Ciekawe było przy tym, że o ile Klejnocki atakował poezję internetową z pozycji literackiego konserwatysty (zgroza, panie dzieju, koszenie żyta kosą, a nie sierpem), o tyle Lipszyc wykazywał, że jest właśnie na odwrót: wiersze w sieci są na ogół tradycyjnie sentymentalne w porównaniu z nową poezją polską po 1989 roku (która wszak czytała i „brulion”, i amerykański numer „Literatury na Świecie”). Rozważania Lipszyca trafiły do opublikowanej w 2003 pod redakcją Piotra Mareckiego antologii „Liternet.pl” – wnikliwej i krytycznej, mimo wieszczenia dobrej nowiny o nowych technologiach. A tytuł eseju Lipszyca mówił wszystko: „Raczej Poświatowska”.
OSTATNIA DEKADA
Jakie były najważniejsze miejsca, nurty, postaci i tematy ostatniego dziesięciolecia? Zjawiska, które promieniowały i wykształcały nasz gust, poczucie humoru, stwarzały nowe języki, którymi wciąż się posługujemy. Czym charakteryzowało się pokolenie, które wtedy rozpoczynało karierę? Czy spoglądając na ostatnią dekadę, możemy wytropić źródła dzisiejszych lęków i radykalizmów? Czy można mówić o specyficzności, wyjątkowości tego okresu? Poprosiliśmy naszych autorów o subiektywny obraz ostatniej dekady – jej początku i końca, tego co się w niej wydarzyło lub wciąż wydarza.
W odpowiedzi powstały kolejne teksty, choćby list wysłany do „GW” przez redaktorów portalu wywrota.pl, którzy zgadzali się z zarzutami pod warunkiem wzięcia na nie jednej, nader istotnej poprawki: „Pan Lipszyc pisze o Wywrocie jako o stronie, na której co prawda bywał, ale rok, półtora roku temu” (co dowodziło nienadążania opisu zjawiska za samym zjawiskiem). Najgłośniejszej odpowiedzi udzieliła jednak internetowa rzeczywistość, reprezentowana m.in. przez pojawienie się na Wywrocie Karola Maliszewskiego („papieża polskiej krytyki młodoliterackiej”) albo przez witrynę truml.art.pl, powstałą w 1999 roku wskutek reinkarnacji papierowego zina w czasopismo internetowe (patronował temu Rafał Muszer). W latach 2003–2004 (pod redakcją Tobiasza Melanowskiego) osiągnęło poziom literacki nieustępujący czasopismom papierowym (w dużej mierze dlatego, że publikowali w nim znani i szanowani poeci z realu, czyli chowu ściółkowego, a nie internetowego). Jednak zarówno Wywrota, jak i Truml, choć wisiały w sieci, rządziły się prawami gazet papierowych, z kolegiami redakcyjnymi dopuszczającymi teksty do publikacji, więc kwestią sporną pozostawała jedynie wysokość zawieszonej przed poetami poprzeczki czy też łaska redaktorów, natomiast odwieczne literackie de auxiliis (kto będzie zbawiony drukiem, a kto nie) internet definitywne rozwiązywał w inny sposób: przez możliwość samopublikacji.
Na początku lat dwutysięcznych bodaj najpopularniejszym portalem samopublikujących się poetów była poezja-polska.pl. I to właśnie stamtąd – jak to ujął Piotr Czerniawski, weteran literackiego internetu – dokonała się secesja dużej części użytkowników. Ja wybrałbym określenie schizma, ponieważ ci, którzy jej dokonali wiosną 2002 roku, zakładając portal nieszuflada.pl, przypomnieli o trzeciej, poza wklejeniem i niewklejeniem tekstu na stronę, kryptoteologicznej możliwości – a mianowicie o czyśćcu. W „słowie wstępnym” portalu znalazły się bowiem (opatrzone nagłówkiem „ważna rzecz!”) słowa: „Jeżeli, debiutując w Nieszufladzie, oczekujesz miłych recenzji i wypowiedzi pod swoim wierszem, to lepiej poproś o opinię ciocię. Ciocia zawsze pochwali. My tutaj uważamy, że nie ma wierszy dobrych i złych. Wszystkie są do niczego”. I chyba właśnie krytyczne szturchańce, jakimi komentatorzy raczyli autorów (a ściślej: ci, którzy wcisnęli „dodaj komentarz”, tym, którzy wcisnęli „dodaj tekst”, bo większość użytkowników była, na przemian, jednymi i drugimi) były pierwszym nawozem przyspieszającym wzrost popularności i rangi portalu.
Jednak założyciele Nieszuflady (Wikipedia podaje jednym tchem: Justyna Radczyńska, Anna Maria Goławska, Mikołaj Kusiak, Radosław Dudzic, Sławomir Ochotny, Dariusz Pado, ale po pionierskim okresie już nie wszyscy angażowali się w dalszy rozwój, za to dołączyli i administrowali m.in. Piotr Czerniawski i Monika Mosiewicz) zadbali także o to, by otwarty charakter portalu i jego po części demokratyczna formuła (w wielu kwestiach administracja odbywała „konsultacje społeczne” z użytkownikami) sąsiadował z cechami czasopisma czy też klubu literackiego. To pierwsze, czyli demokratyczną otwartość, sugerowały zdania ze „słowa wstępnego”: „Ten serwis jest dla Was. Nieistotne, czy w rozumieniu kryteriów obiektywnych (o ile takie istnieją) piszecie dobre czy złe wiersze”, ale też sugestia o szerszym zakresie dopuszczalnych manier niż salonowe: „Do Nieszuflady pluć też można (…), można brać udział w pluciu na odległość, pluciu do celu, oparskiwaniu siebie nawzajem w zażyłości i zrozumieniu, którego mianownikiem są wspólne dyskusje nad niedobrymi wierszami… i nie tylko. Plucie dla idei, wyrażające się w umiejętnym wykorzystywaniu wyrazów zwanych potocznie niecenzuralnymi, nie jest zabronione”. Natomiast o tym drugim, czyli o cechach czasopisma lub klubu, świadczyło pozostawienie w rękach administracji aparatu cenzury („Inna rzecz z pluciem bezideowym, pluciem dla samego plucia (…). Takie przejawy braku higieny towarzyskiej będą po prostu ignorowane, a w przypadku nasilania się, będą tępione przy użyciu ogólnodostępnych środków chemii gospodarstwa domowego, kubła, szczoty i gumowego węża”), ale przede wszystkim kolaboracja z pozasieciową, tradycyjną rzeczywistością literacką.
Od początku bowiem Nieszuflada organizowała konsultacje literackie, na których uznani pisarze i krytycy oceniali (zazwyczaj dość okrutnie) twórczość użytkowników serwisu. Wśród zaproszonych gości byli m.in. Tadeusz Pióro, Marcin Sendecki, Bohdan Zadura (2002), Jacek Podsiadło, Andrzej Sosnowski, Marcin Świetlicki (2003), Piotr Bratkowski, Marzanna Bogumiła Kielar, Maciej Malicki (2004), Dariusz Nowacki, Tomasz Różycki, Krzysztof Siwczyk (2005), Anna Piwkowska, Piotr Sommer (2006), Bartosz Konstrat, redakcja pisma „Wakat” (2007), Wojciech Bonowicz, redakcja witryny CycGada (2008). Niektórzy z zaproszonych zgodzili się umieścić swoje teksty w edukacyjnym dziale Oczytalnia, niektórzy podjęli stałą współpracę z portalem (np. Jakub Winiarski, który robił przeglądy papierowej prasy literackiej), niektórzy zaś dokonali kroku jeszcze bardziej radykalnego, rzec można kroku wstecz: z obiegu papierowego do sieciowego, i zaczęli umieszczać w serwisie swoje nowe wiersze – jak zwykli, szarzy, raz jawni, innym razem szczelnie zapseudonimowani użytkownicy (np. pod nazwiskiem Edward Pasewicz znajdziemy 118 utworów, aczkolwiek część z nich należy traktować jako poetyckiego bloga, natomiast uruchomiwszy wyszukiwarkę tytułów, możemy trafić na zakamuflowane, acz pokaźne fragmenty tomu Marty Podgórnik „Dwa do jeden” z 2006 roku, jak również na fragmenty książek poetyckich Agnieszki Kuciak czy Wioletty Grzegorzewskiej) Z punktu widzenia niniejszych rozważań równie ważne, jak nazwiska, są daty, szczególnie dwie skrajne: 2002–2008, między którymi można by zmieścić okres świetności serwisu. Serwisu rezonującego nie tylko stylami i poetykami, ale także dyskusjami i sporami towarzyszącymi polskiemu życiu literackiemu, społecznemu i politycznemu. Wydaje się, że obie te przyczyny, po równo, poskutkowały tezą Jarosława Lipszyca ogłoszoną na łamach „Lampy”, że Nieszuflada jest „dobrem kultury narodowej”.
Jednak wobec obu wymienionych wyżej dat należy wysunąć zastrzeżenia. Naprawdę masowy ruch oraz buzujący ferment artystyczno-ideowy (z jednej strony ogromniasta jak na portal poetycki liczba wejść, z drugiej imponująca liczba młodych internetowych autorów, którzy już za moment, albo wręcz równolegle, (z)robią karierę w poważnym papierowym obiegu) zaczął się na portalu w 2004 roku. Natomiast wątki wieszczące jego upadek możemy zaobserwować co najmniej od roku 2005, kiedy nastąpiły dwie istotne secesje czy też schizmy: jedna na gruncie „ideowym” (w ogniu sporu o portalową wolność i demokrację), która zaowocowała powstaniem portalu rynsztok.pl, swoistego poligonu doświadczeń, jak daleko demokratyzacja literackiego internetu może się posunąć; druga zaś na gruncie „artystycznym” (jako efekt rewolucyjnego zapału, by sieć nadążała za tym, co w poezji awangardowe), której efektem było powstanie witryny cycgada.art.pl o poziomie literackim dorównującym najlepszym czasopismom papierowym. Nie było jednak tak, że po 2008 roku nastąpił raptowny uwiąd Nieszuflady, bowiem wciąż, może blado, ale kwitły inicjatywy w rodzaju konkursów translatorskich i poetyckich Jacka Dehnela (ostatni z wysoką frekwencją i poziomem „O Złotą Dupę Tuwima” ogłoszono w listopadzie 2011 roku) albo eseistycznego cyklu Rafała Wawrzyńczyka „Madrigali guerrieri et amorosi”, którego część szósta jest datowana na luty 2012 roku (siódmą część pomijam jako okazjonalną). Jeżeli pamiętać, że portal nieszuflada.pl powstał w marcu 2002 roku, data szóstych „Madrigali” pasuje idealnie jako symbol zamknięcia pewnego okresu.
Dla samej Nieszuflady okres 2004–2005 można uznać za lata największej prosperity, ale dla innych portali poetyckich (które w dużej mierze z niej lub dzięki niej wykiełkowały) być może dopiero zaczynała się dekada świetności. Założyciele Rynsztoka (Tomasz Gerszberg, Przemysław Łośko, Jarosław Łukaszewicz i Edward Pasewicz) ustalali reguły publikacji utworów i dyskusji literackich poniekąd wbrew (czy wręcz na pohybel) Nieszufladzie. Wojnę secesyjną, zakończoną sukcesem, czyli rozłamem, zapoczątkował spór dotyczący zasad moderacji tudzież zasięgu i kompetencji cenzury, a zatem spraw dotyczących nie tyle literatury, co demokracji. Ideowe zasady potwierdzało credo Rynsztoka (zawierające trzy podstawowe wytyczne: „1. nieocenzurowana niczyją ambicją swoboda wypowiedzi uczestników, 2. uznania, że ważne i warte rozpowszechniania są wypowiedzi artystyczne twórców uczestniczących w powstawaniu zawartości tego serwisu, czyli że należy im udostępnić mechanizmy nominacji ich twórczości i nadawania jej odpowiedniej rangi i oprawy, 3. uznania, że każdy uczestnik portalu ma prawo rozporządzać własnymi utworami literackimi, wedle swego widzimisię”), zaś ich popularność spowodowała w 2006 roku międzyportalową migrację. Serwis miał całkiem wysoki poziom artystyczny (Łukaszewicz jest ciekawym fotografikiem, a Gerszberg i Łośko to oryginalni poeci, którzy przyciągali podobnych sobie internetowych odszczepieńców od mainstreamu), natomiast od początku zniechęcał stałą gorączką niepodległościowo-wolnościową (no i jakością powoływanych ekspertów, vide: dr Marek Trojanowski i jego eksperymenty na parówkach, mające wyjaśniać katastrofę współczesnej poezji polskiej). Demokracja na Rysztoku zakończyła się postępującym krachem; na rosnącą trywializację i wulgaryzację nie pomogła ani quasi-cenzura w postaci funkcji „ściek”, ani autorytet związanych z powstaniem portalu tak uznanych poetów, jak Justyna Bargielska, Marta Podgórnik i Edward Pasewicz.
W lutym 2008 roku mający dość Przemysław Łośko ogłosił list otwarty z propozycją sprzedaży portalu. Padły w nim znamienne i profetyczne nie tylko wobec sfery internetowej słowa:
chcieliśmy mieć miejsce, w którym można tworzyć i rozmawiać bez cenzury, co bynajmniej nie oznaczało: po chamsku, czy byle jak. I nie chodzi tu o wulgaryzmy. Rozmawiać po chamsku to znaczy rozmawiać jak prosty cham, który zakłada, że zawsze ma rację, a w głowie i serduchu jednak zawsze pusto. Tak właśnie zaczęły wyglądać rozmowy na rynsztok.pl, powiedzmy od kilku miesięcy, przy biernej postawie użytkowników. Nie zamierzam tego firmować. Dla kiboli, chamów i drechów są odpowiednie portale, więc rozumiem, że próba przeniesienia chamskiego myślenia na rynsztok.pl jest albo aktem bezmyślnej, albo nakierowanej na osobę, agresji. W obu przypadkach nie mam obowiązku tracić energii i pieniędzy na utrzymywanie wygodnego poligonu dla mentalnych buraków.
Był, przypomnę, rok 2008 i nikt się nie spodziewał, że problemy wielce niszowego portalu poetyckiego mogą być problemami o znacznie szerszym zasięgu.
CycGada (założony w 2005 r. przez Marcina Jagodzińskiego wespół z Dominikiem Bielickim, Piotrem Janickim, Rafałem Wawrzyńczykiem i Kamilem Zającem; późniejsze roszady wzbogaciły redakcję o Tomasza Grobelskiego, Tomasza Szewczyka i Andrzeja Szpindlera) działał na zasadzie internetowej gazety, z kolegium kwalifikującym do publikacji, dlatego wymaga omówienia przy innej okazji. Warto jednak odnotować trzy fakty: po pierwsze, witryna publikowała, po równo, poetów sieciowych i niezwiązanych z portalami; po drugie, łączyła pewien typ internetowego „barbarzyństwa”, szczególnie wobec hierarchii literackich z realu, ze zgoła filologiczną subtelnością środków krytycznoliterackich, aczkolwiek używanych z przewrotną fantazją; i po trzecie zakończyła działalność w 2009 roku, w dużej mierze, jak się wydaje, na fali zniechęcenia „poezją w internecie”. O ile Rynsztok i CycGada należy uznać za zjawiska leżące na chyba najbardziej od siebie odległych skrajach poetyckiego internetu, to ich twórców z pewnością łączyła pierwotna ambicja, by ze zjawiskiem poezji w sieci zrobić coś więcej, przenieść ją na wyższy poziom: artystyczny, komunikacyjny i środowiskowy. Świadczy o tym choćby, dryfujący do dziś mrocznymi kanałami internetu, news o festiwalu Poznań Poetów 2005, na który oprócz poetów publikujących na papierze zaproszono także tych z sieci. News wygląda tak:
NASZA MAŁA STABILIZACJA, CZYLI POWRÓT POEZJI REWOLUCYJNEJ –
z udziałem T. Gerszberga, M. Jagodzińskiego, D. Bielickiego, R. Wawrzyńczyka,< br /> Sz. Kopyta, P. Janickiego, P. Łośko.
Mniej więcej w tym samym czasie, w roku 2006, powstał serwis poewiki.vot.pl założony też poniekąd wskutek niedostatków Nieszuflady, ale i napędzany ambicją połączenia otwartego portalu poetów z sieciową skarbnicą wiedzy o poezji typu wiki. Wśród pomysłodawców i założycieli byli Miłosz Biedrzycki, Piotr Czerniawski, Monika Mosiewicz oraz Alx (pseudonim internetowy na tyle konsekwentny i szczelny, że nie ma powodu, by go uchylać), zaś okres rozwoju portalu – zanim doraźna twórczość użytkowników zdominowała tendencje encyklopedyczne, kładąc kres jego wyjątkowemu charakterowi – trwał, tak na oko, do roku 2009. Na szczęście zasoby portalu (tak samo jak witryny CycGada) pozostają wciąż dostępne, służąc bazą informacji i wierszy tyleż ogromną, co w innych źródłach niepowtarzalną (korzysta z niej choćby piszący niniejszy artykuł).
Reakcją na powyższy ciąg kryzysów, krachów i zniechęceń – ale także nawiązaniem do pionierskich lat nadziei i zapałów – było powołanie do życia w 2010 roku serwisu liternet.pl. Jego twórca, Leszek Onak, mówił o genezie portalu, że
według internetowej typologii jest serwisem społecznościowym, ale my nazwaliśmy go platformą komunikacji, gdyż akcent kładziemy na akt komunikacji, a nie na tworzenie się internetowej społeczności w stylu nasza-klasa.pl. Portal ma być przestrzenią umożliwiającą autorom udostępnianie swojej twórczości, tworzenie wirtualnych wizytówek a czytelnikom dyskutowanie o literaturze. (...) Wersja beta strony została uruchomiona 19 kwietnia 2010 roku, w ósmą rocznicę krakowskiej sesji literaturoznawczej, zorganizowanej przez Ha!art i UJ, na której pierwszy raz oficjalne zostało użyte w Polsce słowo „liternet”. Świadomie nawiązuję do tamtego „dziedzictwa”, bo wydaje mi się, że od czterech, pięciu lat liternet zatrzymał się w miejscu.
Wart uwagi jest tu wyczuwalny prymat terminów „komunikacja” czy „społeczność” nad terminem „literatura”. Wynikało to m.in. z faktu, że Onak nie czuł się poetą w tradycyjnym tego słowa znaczeniu (więc serwis nie służył jego własnym artystycznym ambicjom) oraz z tego, że swoje zapędy demokratyzujące portal przejawiał dość skromnie. Zapytany w wywiadzie o działalność portalu w kontekście pożytku społecznego, Onak odpowiedział: „Bardzo cieszę się, że użyłeś stwierdzenia: «dobro ogółu». (...) Każdy może się zarejestrować i publikować swoją twórczość, udostępniać innym linki do swoich stron. To jest otwarta strona. Ja jestem tylko szatniarzem, który przyjmuje kurtki”.
Projekt – zarówno w warstwie ideowej, jak i czysto technicznej – chwycił na tyle, że w latach 2010–2012 na Liternecie zalogowała się duża ilość: a) poetów publikujących wcześniej na innych portalach (wyżej wymienionych lub niewymienionych), b) poetów wstrzymujących się wcześniej przed wkroczeniem do sieci, c) poetów z najmłodszego pokolenia, którzy wybrali Liternet jako najlepsze miejsce dla debiutu. Liternet mógł uczyć się na błędach i niedostatkach swoich poprzedników, był też zakładany w epoce bardziej zaawansowanych narzędzi sieciowych. Co nie zmieniło jednak faktu, że mniej więcej od 2012 roku dał się zauważyć stopniowy odpływ wartościowych tekstów i uznanych – bądź zdobywających uznanie w „papierowym” świecie literackim – autorów. Za to coraz łatwiej było, wszedłszy na chybił trafił, natknąć się na pospolite chamstwo (tylko po co wchodzić po to na portal literacki, skoro można gdziekolwiek indziej?) albo zwyczajną grafomanię (której pełno wszędzie indziej). Trudno wyrokować, czy właśnie to przyczyniło się do zmierzchu także Liternetu, czy też nastąpiło po prostu zmęczenie materiału. Tak czy owak, Liternet pozostaje dziś, jesienią 2016 roku, względnie najambitniejszym i najmniej przykrym w kontakcie spośród otwartych portali poetyckich, choć jako kronika autorów i utworów z lat, powiedzmy, 2010–2014 sprawdza się znacznie lepiej.
Jeżeli potraktujemy schizmy na łonie Nieszuflady jako początek epoki demokratycznego rozbicia portalowego w literackim internecie (jednym ze źródeł były wszak spory ideowe, w większości do dziś nierozstrzygnięte na poziomie żadnego ze znanych ludzkości społeczeństw), to w widełkach dat 2006–2016 da się zmieścić pewien eksperyment literacko-społeczny czy też pewną (mikro)epokę. Która albo zmierzcha (skoro po Liternecie nie nastąpił jej kolejny twórczy rozdział) i w tym zmierzchu snują się dawne cienie tych, którzy stoją dziś w blasku pozainternetowej sławy, uznania czy nagród. Albo wręcz przeciwnie, znowu jest młoda, bo zatoczyła koło i – kwitnąc na własnym grobie – zaczyna się jeszcze raz od początku: od grafomanii i nieoczytania. Słowa Marcina Cecki o pl.hum.poezja z przełomu tysiącleci w sam raz pasują do obecnego stanu otwartych poetyckich portali:
Główną zaletą Internetu jest jego wolność, brak cenzury, niemal powszechny dostęp. To nie wymaga komentarza. Jednak czasem zalety stają się uciążliwymi wadami. Przeglądając strony WWW z poezją, jeśli pomijać znane nazwiska, trudnym, żeby nie powiedzieć niemożliwym, zadaniem okazuje się znalezienie czegoś wartościowego i ciekawego. Wszystko jest amatorstwem podszyte, może z wyjątkiem sieciowych wydań czasopism „naziemnych”. (...) Na usenecie generalnie nic nie stoi na przeszkodzie, aby amatorzy prowadzili namiętne dyskusje o preferencjach muzycznych, seksualnych, samochodowych, czy jakich tam jeszcze, ale dyskusja o literaturze wymaga podłoża i fundamentu, czyli wiedzy i choćby odrobiny obycia.
Poetycka demokracja w internecie znów jest młoda. Znów się zaczyna. Może to dobra wróżba dla tej większej demokracji.
Cykl tekstów o poezji powstaje we współpracy z Fundacją Wisławy Szymborskiej.