Jeszcze 2 minuty czytania

Mirek Filiciak / Alek Tarkowski

ALFABET NOWEJ KULTURY: P jak piractwo

Mirek Filiciak / Alek Tarkowski

Mirek Filiciak / Alek Tarkowski

W dobie technologii cyfrowych i oplatającej cały świat sieci, kopiowanie, a potem dystrybucja kopii wszystkiego, co daje się sprowadzić do postaci pliku komputerowego – czyli niemal wszystkiego – jest łatwiejsza niż kiedykolwiek. Nastały ciężkie czasy dla pośredników starających się zarabiać na dystrybucji treści. Gdy mają bowiem internet za pośrednika, wykonanie i dystrybucja kopii nie kosztuje użytkowników w zasadzie nic. W efekcie rosnąca liczba osób staje się „piratami” – jak przyjęło się nazywać osoby kopiujące kulturę poza ramami prawa.

Zachwianie dotychczasowego systemu pośrednictwa, a wraz z nim podstaw bytu wielu osób i firm powoduje, że dyskusja o piractwie jest dziś głośniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Jednak pojawiające się w niej wątki, tak jak sama postać kulturowego pirata, mają zaskakująco dawne korzenie.

Pierwszym znanym historii piratem był św. Kolumba, który w połowie VI wieku uruchomił w klasztorze w Durrow kopiarnię ksiąg. Kłopoty zaczęły się jednak w momencie, gdy Kolumba zobaczył przywieziony z Rzymu przez swojego nauczyciela, św. Finiana, psałterz. W tajemnicy przed strzegącym manuskryptu właścicielem, samodzielnie wykonał kopię, przepisując księgę nocami.

Kiedy Finian dowiedział się o istnieniu kopii, natychmiast zażądał jej zwrotu. Kolumba oponował, sprawa trafiła więc przed oblicze króla Diarmaita Mac Cerbhaila. Jeśli wierzyć zachowanym źródłom opisującym proces, Kolumba miał tak uzasadniać swój czyn: „Roszczenia mego przyjaciela oparte są na przykładaniu starego prawa do nowej rzeczywistości. Księgi różnią się od innych przedmiotów, a prawo powinno to uwzględniać. Ludzie uczeni, tacy jak my, którzy dzięki księgom posiedli dziedzictwo wiedzy, mają obowiązek jej upowszechniania poprzez kopiowanie. Kopiując księgę Finiana, nie zniszczyłem jej, nie uszczupliłem też jej wartości. Wiedza z ksiąg powinna być dostępna każdemu, kto chce i potrafi czytać. (…) Działałem dla dobra ogółu, a ani Finian, ani jego księga, nie ucierpieli”. Brzmi znajomo?

Podobnych argumentów używają dziś zwolennicy depenalizacji piractwa. Trudno bowiem nie zgodzić się z korzyściami płynącymi z upowszechniania dostępu do wiedzy czy kultury. Niestety, trwająca półtora tysiąca lat dyskusja pozostaje niemal w tym samym miejscu, w którym się rozpoczęła – zmienia się kontekst, ale wciąż mamy poczucie, że do nowych realiów przykładane jest „stare prawo”. Jego wykładnia jest bliska decyzji irlandzkiego króla, który miał powiedzieć: „Każdej krowie jej cielę, każdej książce jej kopię. Dziecko książki Finiana należy do niego”. Dziś w niemal każdej dyskusji o prawie autorskim kopiowanie niematerialnych plików jest porównywane do kradzieży zegarków, rowerów, samochodów. Podobna jest też skuteczność wyroków – Kolumba nie oddał bowiem książki, przeklął króla i pokonał jego wojsko w bitwie pod Cúl Dreimhne.

„Historia przemysłu medialnego jest historią piractwa. Każdy istotny sektor dzisiejszych «wielkich mediów» – filmowy, nagraniowy, radiowy, telewizji kablowej – narodził się w pewnym sensie z piractwa” – zauważył w „Wolnej kulturze” Lawrence Lessig. Hollywood założyli banici, którzy chcieli uniknąć opłat licencyjnych pobieranych przez trust Edisona, posiadający na terenie Stanów Zjednoczonych prawa do technologii kinematografu. Firma wynalazcy miała siedzibę w New Jersey i nie była w stanie skutecznie kontrolować tego, co działo się na zachodnim wybrzeżu. Stąd wybór padł na Kalifornię. Zresztą do roku 1891 Stany Zjednoczone jako takie były państwem pirackim. System prawny nie uznawał bowiem praw autorskich obcokrajowców, a edycje pirackie książek brytyjskich wydawano na szkodę na przykład Charlesa Dickensa.

Dziś różnica polega na tym, że piratami nie są tylko niepokorni wydawcy bądź producenci, lecz niemal wszyscy. W badaniach GUS do ściągania treści multimedialnych z internetu przyznaje się 20% wszystkich Polaków i ponad 50% osób w wieku 18–24 lata. Dlatego Lessig w swojej najnowszej książce – wchodzącym właśnie do polskich księgarń „Remiksie” – nawołuje do pogodzenia się z piractwem i zastąpienia walki z piratami stworzeniem systemu rekompensat dla twórców. Alternatywą jest bowiem uznanie całych pokoleń za piracką bandę.

Problem z terminem „pirat” polega na tym, że prowokuje do rozwiązania wyzwania, jakim jest masowe kopiowanie, metodami siłowymi. Według Lessiga, trwająca dziś „wojna z piractwem” uniemożliwia na przykład uznanie pozytywnych skutków związanych ze wzrostem uczestnictwa w kulturze czy realistyczną ocenę szkód wyrządzonych przez piratów. Albo zrozumienie, że piraci niekiedy nikomu nie szkodzą, tylko są zmuszeni do uprawiania swojego procederu przez nazbyt radykalne, nieprzystające do rzeczywistości prawo.

Termin „pirat” przechodzi przy tym proces emancypacji. Z określeniem o początkowo silnie pejoratywnym charakterze dziś identyfikuje się coraz więcej osób – czego dowodem są sukcesy odnoszone przez europejskie Partie Piratów. Pirat przestaje być kopistą-przestępcą, a staje się osobą, która po prostu nie wierzy w obecny system własności intelektualnej. Co ciekawe, nastawienie do piractwa po drugiej stronie barykady też nie jest jednoznacznie negatywne. Trzy lata temu jedna z menedżerów firmy Disney powiedziała, że traktuje piractwo przede wszystkim jako konkurencyjny model biznesowy. Paolo Coelho publicznie wychwala piractwo, a potajemnie wrzuca kopie swych książek do sieci. Wreszcie George Lucas przygląda się uważnie pirackim przeróbkom „Gwiezdnych wojen”: twórców gorszych ściga z pomocą prawników – ale autorów najlepszych prac zaprasza do współpracy.

Rosnące rzesze piratów dowodzą, że najwyższa pora uporządkować kwestie prawa do kopiowania – a stawką w grze nie jest tylko kultura symboliczna. W niezbyt odległej przyszłości czeka nas zapewne kolejna rewolucja, która wreszcie zdezaktualizuje słowa św. Kolumby o wyjątkowym statusie mediów. Tak jak kopiowanie dóbr informacyjnych jest dziś banalnie proste, tak zapewne stanie się wkrótce także z przedmiotami fizycznymi. Neil Gershenfeld wieszczy nastanie ery rzemieślniczej lub wręcz prywatnej produkcji dóbr, które dotychczas powstawały metodą przemysłową. Kluczowym elementem nie będą surowce lub sprzęt, lecz wzory, wykresy i receptury dla poszczególnych przedmiotów. Jeśli nie wyciągniemy lekcji z historii prawa autorskiego, to rozwój kultury po raz kolejny obciążą konflikty, nagonki i procesy z piratami.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).