RZEŹ POSPOLITA: Bezpolszcze (3) – bardzopolszcze
Teraz Polacy po kilka metrów mieli, nie oglądali się na jakąś tam człeczą ewolucję i na to, jak inni narodowie wyglądają. A w dupach mieli Polacy inne narody
W poprzednich odcinkach: Pewnej nocy Polska zniknęła z powierzchni ziemi, pozostała po niej tylko wielka kałuża błota. Świat się zdziwił, ale – koniec końców – niespecjalnie się utratą Polski przejął, aż tak znów wiele ta Polska do światowej kultury nie wniosła, by się bez niej nie dało żyć, a jakby trochę ciszej w regionie się zrobiło. Tymczasem…
Na Polskich Błotach zaczęło bulgotać.
Bulgotać, bulgu, bulgu, i nieść się nad Błotami zaczął przytłumiony śpiew anielski.
Na wszystkie granice – niemiecką, czeską, litewską, ukraińską, słowacką i białoruską – wyszli ludzie z krajów sąsiednich. Śpiewu słuchać i patrzeć, co to też tam z tego bulgotania wyjdzie.
Aż nagle, któregoś dnia, ujrzano, jak wypiętrza się gdzieś daleko, na horyzoncie, na samym środku Błota Polskiego, góra gigantyczna, góra błota, większa od Mount Everestu wielokroć. Jak czyrak wielki pośród Błót Polskich tkwiła. Z początku się chwiała, chwiała, ale ustała. Okrzepła.
Gdy góra się piętrzyła, poziom błót się obniżył i odkrył – larwy.
Wielkie, kilkumetrowe larwy. Leżące w błocie, jedna obok drugiej. Błony oblepiające ciasno podłużne, wielkie ciała.
Na oczach przerażonych i zafascynowanych sąsiadów larwy zaczęły się, jedna po drugiej, otwierać.
Wypełzali z nich bladoskórzy, blondwłosi, błękitnoocy ludzie – ale, zresztą: gdzie tam ludzie. Olbrzymy!
Skrzydła mieli na plecach. Przyklejone, póki co, jeszcze ciasno do ciał, ale powoli odklejali je, poruszali, próbowali wzlatywać – i wzlatywali! To na trzy metry, to na dwa – na początku. A nad tym wszystkim unosiła się pieśń anielska, do której śpiewania ludzie z larw powstali dołączyli.
A błoto im rodziło. W końcu było to ich błoto-matka, błoto-ojciec. Błocizna-polszczyzna-ojczyzna. Błoto im więc – najpierw – szaty urodziło, rogatywki z nosalem husarskim, spodnie luźne, wygodne, ze ściągaczem u dołu, koszule z tyłu wiązane, buty wysokie, oficerskie, a na dole z poduszką powietrzną. Potem szable o głowicach w orlą głowę, lecz ostrzach świecących, jak luk-skajłokerowskie. I ryngrafy z Boskimi Matkami.
To oni właśnie śpiewali pieśń anielską, wszyscy razem. Unisono. Pieśń, spod błota wyzwolona, ryczała nad Europą, jak pieśń stadionowa nad miastem.
Polska się zresetowała – i odrodziła. Zrodziła z błota rodzimego, na nowo. By już na wieki być swojską i potężną. Nowa, prawdziwie polska Polska, od redemptory wymodlona, od patrioty wyśpiewana. Niezależne od świata zewnętrznego, narzucającego Polsce i Polakom taki kształt, jakiego oni sami nie chcieli. Nowi, z błót zrodzeni Polacy odrzucili wszystko, co nie po ich myśli: kształty, na przykład, dawne. Człowiecze, parszywe, ledwie jaki metr siedemdziesiąt w kapeluszu, perkate często, brzuchate, krzywonogie, wielko – albo i zapadłodupe, zależy. Niedoskonałe.
Teraz Polacy po kilka metrów mieli, nie oglądali się na jakąś tam człeczą ewolucję i na to, jak inni narodowie wyglądają. A w dupach mieli Polacy inne narody.
Polska prawdziwie wolna od Zewnętrza się zrodziła. Wolna Polska wolnych Polaków.
I patrzyli ze swych granic Biełorusy, Jaćwa, patrzyła Rezunia i Kacapia, patrzyli Słowaczkowie, Pepicięta i Niemce – jak się nowy Naród ze snu budzi, jak w końcu woli swej dopełnia, jak do NATO-wskcich baz na terenie Błót Polskich podchodzi i jak je kruszy pod podeszwami stóp.
Na szczycie kilkusetkilometrowej polskiej Góry Błotnej, widzianej z całej Europy, wyrósł Jezus wielki, brodaty, rozpostarty, obejmujący świat, nie tylko od tego z Rio większy, ale od samego Rio.
Wzmogła się pieśń anielska rozpościerająca się nad Polską jak smog nad dawnym Krakowem. Ryczeć zaczęła, aż się sąsiednie narody zaczęły za głowy łapać, uszy watą zatykać. Prosili Polaków, żeby ciszej, że normy unijne decybeli, podchodzili na granicę Błót proszalnie – a oni Polacy – nic. Oczy błękitne w niebo obrócone, wargi modlitwy szepcą, gardło pieśń anielską śpiewa. Jednocześnie. Polak potrafi!
Najpierw na wschód się Polacy zwrócili. Zawsze się Polak na wschód zwraca, intuicyjnie jakoś. Pieśń niosąca się na Europę, pieśń anielska informowała, że po Wrak idą. „Po Wrak idziemy, po Wrak, po Wrak święty, po relikwię”.
I poszli. Gdziekolwiek stąpnęli – rodziło się błoto. Które, z kolei, wydawało z siebie wszystko, co Polakowi potrzebne. Kiełbasę rodziło, aby jeść, napoje kolorowe – gazowane, aby pić. Błoto – żywiciel.
Gdy tylko przekroczyli białoruską granicę, Mińsk poleciał do Moskwy skarżyć, a Moskwa stwierdziła, że nie ma tu co czekać: trzeba działać. Przygotowano rakiety ziemia-ziemia, a jako że nie wiedziano, w co – w zasadzie – celować na terytorium Błót Polskich, bo – jako żywo – niczego tam krom kilkumetrowych Polaków nie było – uznano, że ostrzelają Chrystusa na górze.
I wystrzeliły rakiety, wzbiły się w niebo nad ziemią udręczoną, już opadać poczęły na Polskie Błota – aż tu!
Rozbryznęły się w drobiazgi na samej granicy polskiej przestrzeni powietrznej!
No to Rosjanie – kolejne rakiety. I te – również! Bryzg – rozbryzg!
O pieśń to anielską się rakiety rozbryzgiwały. Pieśń anielska Polskę chroniła jak najlepsze pole siłowe.
Struchlała Moskwa, struchlała Białoruś, ale na Białorusi truchleć już nie bardzo miało co, bo polskie zastępy anielskie przez całą ją przeszły, całą już Białoruś w błoto obróciły, a Biełorusy się w tym błocie jak kocięta potopiły.
Przeszły Polaki anielskie Białoruś, dotarły do Smoleńska, straże rosyjskie szablami świetlistymi rozsiekły, a ich samych kule się nie imały, bo weź przebij pancerz modlitwy, ryngraf swobody. I Wrak Polaki wzięły, i przy okazji Smoleńsk też – i dzięki składając panu zastępów, poniosły z powrotem, pod Górę Chrystusową, gdzie w błocie go złożyły, i błoto-żywiciel chętnie wrak przyjęło, płacząc nad nim, bąbelkując czystymi słonymi łzami, po czym Chram z siebie wydało i Chram ten nazwało Nową Częstochową, o czym śpiew anielski, w formie ogłoszeń duszpasterskich, Europę poinformował.
Następnie zwróciły się zastępy Polaków na zachód, do Niemiec. Weszły, ale błota nie naniesły – siara jednak trochę było do Niemca błoto wnosić. Polacy – anieli niby z jednej strony, kilkumetrowi giganci niebieskoocy, ale jakoś, jak zawsze, gdy do Niemca wchodzili, niepewnie się rozglądali i podkręcali maniery, żeby na niewychowanych gburów nie wyjść. Przyszły więc tylko polskie zastępy dopilnować, by niemieckie dzieci się w szkołach uczyły polskiego. Tak, jak przez lata polskie dzieci się niemieckiego uczyły. Żeby co najmniej po równo było. Więc kuły dzieci teutońskie „chrząszcza co brzmi w trzcinie”, łzy gorzkie łykając, a co które się jąkło – to go szablą świetlistą po karku pruskim!
I do uniwersytetów polskie zastępy wbiły pytać, jak to możliwe, że w języku polskim jest niemieckich co niemiara zapożyczeń, bo i ratusz, i rycerz, i burmistrz, i wihajster, a w niemieckim polskie tylko jedno – die Grenze. I kazały cud-Polaki do niemieckich słowników polskie słowa wpisywać Niemcom niewdzięcznym i topornym. A kto nie chciał – tego szablą świetlistą! I głowy opornych Niemców spadały, a ci mniej oporni do słowników wpisywali: - die Kschionzke, der Zammochod, das Piwo, die Currykielbaza, das Hydraulika, der Kschisch, die Klapki, das Lezhak, die Blotto, die Inzhynieriagenetytschna.
Oj tak, widział świat, że Polska się zresetowała i powstała taka, jaką zawsze chciała być.
Polskie zaczęły błota rodzić polskich geniuszów, a Polacy, pod sztandarami Reduty Dobrego Imienia, wrócili się przez morze, dojechali Akademię w Sztokholmie i akademików przymuszali do dawania im Nobla. Imiona potem polskich noblistów ze złotego błota lepiono i pod stopami Chrystusa ustawiano. Polski korpus ekspedycyjny, skrzydlaty, wysłały Polskie Błota do Hollywood, gdzie producentów zmuszono do kręcenia wielkich produkcji o sławie Polski i polskiego oręża. I kręcił Hollywood pod polską szablą, a kto nie chciał – tego świetlistym ostrzem po szyi! I Spielberg kręcił odsiecz wiedeńską, i bracia Coenowie serial o Grunwaldzie, kręcił Tarantino o żołnierzach wyklętych. I tylko żeby na śmieszno nie było! – grozili Polacy żartobliwie świetlistymi szablami. – Żeby tylko na poważnie było! Bo to poważna sprawa – ta Polska! No! Bo inaczej za kitę i do góry!
Śpiew anielski już nad całym światem się unosił, i cały świat słuchał, a przed śpiewem ucieczki nie było: podziwiaj, podziwiaj Polskę, kurwo, podziwiaj, podziwiaj, Polskę, kurwo, podziwiaj, podziwiaj…
I dokazywali Polacy, co chcieli, i robili, co im wola i fantazja szeptała, i słuchała, co tam kto gdzie o Polsce mówi, i czy aby nie źle. I gdy o polskich obozach, na przykład, kto mówił, to go od razu do polskiego obozu Polska wsadzała, na błotach polskich umieszczonego, specjalnie dla takich to poczwar i zdrajców. Zdrajców, notabene, Błoto Polskie z siebie raz jeszcze wydało, żywych, po to, żeby ich Polacy – anielacy powiesić sobie mogli. I wisieli wszyscy polscy zdrajcy, od polskich prapoczątków do samego końca, wisieli, charczeli i skonać nie mogli, wisieli na stokach Góry Polskiej, pod Chrystusem-Większym-Niż-Rio, i ich rzężenie łączyło się ze śpiewem anielskim nad światem się unoszącym.
I tak już było po wieki wieków, amen.
Świat więc cały Polskę podziwiał, chwalił jękiem zgodnym, solidarnym, jęczeli zdrajcy na szubienicach, a Polacy śpiewali unisono, aż do czasu, kiedy się po Szwajcarii kręcili, szukając niechwalących, znaleźli Wielki Zderzacz Hadronów. Zaczęli się nim bawić, zepsuli i niechcący zlikwidowali wszechświat.