Wystawa Michaela Lighta

Katarzyna Ziółkowska-Banak

„100 słońc” Michaela Lighta to groźna wystawa. Jej bohaterką jest bomba atomowa – piękna jak malowanie

Jeszcze 2 minuty czytania

Michael Light „100 słońc”. Warszawa, Yours Gallery, do 31 grudnia 2009

Zaprezentowany w warszawskiej Yours Gallery projekt Michaela Lighta „100 słońc” zdobył międzynarodową sławę. I to raczej nie dzięki nowatorstwu – bo chodzi właściwie o fotografię historyczną; ani fotograficznemu talentowi jego twórcy – bo Light wykorzystuje istniejące, niezmodyfikowane zdjęcia. Podstęp artysty tkwi w samym doborze tematu i sposobie jego potraktowania. Projekt wywołuje bardzo silne emocje. Michael Light, który swoją twórczość poświęcił między innymi monumentalnym pejzażom i już wcześniej zajmował się fotografią historyczną (projekt „Full Moon”), postanowił wydobyć z historii cywilizacji element, który opatrzył się nam do tego stopnia, że niemal zapomnieliśmy, jakie jest jego prawdziwe znaczenie – grzyb po wybuchu bomby atomowej. I popatrzył na niego jako na element współczesnego, technologicznego krajobrazu.

OAK, 8,9 megatony, Enewetak Atoll, 1958Light urodził się dokładnie w dniu, w którym Związek Radziecki i Stany Zjednoczone podpisały pakt o zaprzestaniu prób jądrowych. Zatem wszystkie zdjęcia, z których  korzystał, powstały jeszcze przed jego urodzeniem. A było z czego wybierać. Rząd USA powołał specjalną, tajną jednostkę profesjonalnych fotografów zwerbowanych z Hollywood, których zadaniem była dokumentacja poszczególnych prób. Spośród tysięcy zdjęć przechowywanych przede wszystkim w Narodowych Archiwach Stanów Zjednoczonych Light wybrał te najpiękniejsze. Pełne wizualnego przepychu kadry ukazujące sam moment detonacji. Cudowne kolory, niewiarygodnie fantazyjne i barwne kształty uwodzą, hipnotyzują i wprawiają w zachwyt. Puchate chmurki grzybów atomowych wyglądają tak „przytulnie”, że aż chciałoby się ich dotknąć.

Michael Light

Ur. 1963. Amerykański fotograf i projektant książek. Mieszka i pracuje w San Francisco. Jego prace były wielokrotnie pokazywane na indywidualnych wystawach w najbardziej prestiżowych centrach sztuki – Nevada Museum of Art w Reno, Hayward Gallery w Londynie, Sydney Museum of Contemporary Art i Casino Luxembourg. Fotografie Lighta znaleźć można w wielu prywatnych i publicznych kolekcjach, m.in.: San Francisco Museum of Modern Art, Getty Research Insitute, American Museum of Natural History, New York Public Library 
i Hasselblad Center. Jego albumy związane z fotografią archiwalną „Full Moon” (1999) i „100 Suns” (2003) zostały wydane w 18 edycjach na całym świecie. Od 2007 roku pracuje nad projektem dokumentującym z lotu ptaka krajobraz współczesnego uprzemysłowionego zachodu Ameryki. Marzy też o zrealizowaniu kolejnego albumu z fotografią historyczną, poświęconego II wojnie światowej.

Na niektórych zdjęciach widać też ludzi. Wydaje się, że są zapraszani na detonacje, jak na igrzyska zapewniające rozrywkę i udowadniające potęgę państwa. Obserwują eksplozje przez okulary, niczym widzowie w kinie 3D. Są tak samo jak my  zachwyceni spektaklem rozgrywającym się na ich oczach. Ale my wiemy to, czego oni nie wiedzą – że zachwyt nad „bombowym” widowiskiem z pewnością nie skończył się dla zdrowia, a nawet życia naocznych świadków najlepiej. Być może dlatego, że nie do końca uświadamiali sobie niszczycielską potęgę zjawiska, a może dlatego, że imponowała im ona i napawała dumą – patrzyli na eksplozje, skupiając się na doznaniach estetycznych. A kolejne bomby traktowali jak rodzaj propagandowej maskotki – stąd różne pocieszne kryptonimy nadawane nie tylko próbnym detonacjom, ale też użytym bombom. Mały Chłopiec (Little Boy) zmiótł z powierzchni ziemi Hiroszimę, a Gruby Facet (Fat Man) – Nagasaki.

Piękno fotografii bardzo szybko wprawia w przerażenie. Uświadamiamy sobie, że to, co widzimy, to monstrualna, banalnie prosta w użyciu maszyna do zabijania na masową skalę. Tak zwanemu „człowiekowi na poziomie” – inteligentnemu, kulturalnemu, pokojowo i racjonalnie nastawionemu do świata – zachwyt nad atomowym grzybem wydaje się równie nie na miejscu, co fascynacja karabinami, czołgami i innymi cudami techniki militarnej. W obrazie detonacji nie odrzuca nas bezpośrednia, nachalna i oczywista przemoc, ale przemoc potencjalna. Świadomość tego, ile bomby atomowe wyrządziły zła i ile mogą jeszcze wyrządzić.

HARLEM, 1,2 megatony, Christmas Island,
1962
A jednak niepokój, który w widzu wywołują zebrane przez Lighta zdjęcia, nie wynika z wątpliwości natury etycznej. Żaden kodeks nie zabrania pokazywania takich obrazów. Tym, co przeraża najbardziej, nie jest sama bomba – w końcu wiemy, czym jest, mamy świadomość, jakie zagrożenia ze sobą niesie – ale to, że pod wpływem imponujących i ślicznych widoków na chwilę o tym zapomnieliśmy. Przebiegły zabieg Lighta, polegający na wyborze najatrakcyjniejszych ujęć, powoduje, że mamy ochotę zbesztać się sami za to, że daliśmy się nabić w butelkę, omamić pięknemu widokowi.

Czy swoim projektem Michael Light nie pogłębia ikoniczności bomby? Albo co gorsza – czy jej nie wykorzystuje? Sto zdjęć detonacji jest lepsze niż album ze zdjęciami kwiatów – równie barwne, ale bardziej wieloznaczne, mniej banalne. Lepsze nawet niż fotografie słońca albo eksplodujących wulkanów – te, choć równie piękne i niebezpieczne jak bomba, zostały stworzone przez naturę. Grzyb atomowy to prawdziwy strzał w dziesiątkę – równie imponujący jak słońce, ale bardziej szatański; równie kształtny jak kwiat, ale mniej kiczowaty. A na dodatek to motyw znany, z posmakiem wieloznaczności. Taki dobór tematu to gwarancja sukcesu. Czy więc Michael Light nie jest sprytnym hochsztaplerem, który umiejętnie przewidział reakcje widzów? Czy może jego projekt rzeczywiście coś nam uświadamia, coś zmienia?