Ridicule is nothing to be scared of.
Adam and the Ants, „Prince Charming”
Ktoś musi odzyskać pozytywne znaczenie pretensjonalności. Zbyt wiele świetnych rzeczy literackich, muzycznych i tych pomiędzy znika ze wstydu, po tym, jak zostają obdarzone taką łatką – najczęściej przez pozbawionych gustu nudziarzy. Niesłusznie! Pretensjonalny – to w końcu „mający pretensje”, czyli ambitny, celujący ponad swoje umiejętności, odrzucający to, co zastane, kogoś lub coś udający, sztuczny, próbujący być czymś, czym nie jest. To coś, co nie chce być świętoszkowato „autentyczne” i zarazem odrzuca do mdłości przechodzoną ironiczność. Do bólu pretensjonalni byli David Bowie, Roxy Music, Depeche Mode, Ronald Firbank, John Ashbery, T.S. Eliot, John Donne. Musimy to przyznać, pretensjonalność to doprawdy ostatnia deska ratunku, jeśli chcemy się jeszcze trochę zabawić!
Dlatego kiedy piszę, że wiersze młodej poetki Katarzyny Fetlińskiej są „pretensjonalne”, to nie myślę wcale o typowych, negatywnych konotacjach tego określenia – przeroście formy nad treścią, intelektualnej pustce, niedostawaniu możliwości do ambicji. Nie, te wiersze sprawiły mi całkiem nieoczekiwaną przyjemność. Autorka ujmuje śmiałością, wigorem i poczuciem humoru. Nie wstydzi się swojej kobiecości, czy raczej dziewczyńskości, z wdziękiem akcentuje młodzieńczą seksualność i niedojrzałość. Dzieciństwo i nastoletniość skończyły się tutaj dość niedawno. Jest więc jeszcze sporo czasu i atłasu.
Katarzyna Fetlińska, „Sekstaśmy”. Biuro Literackie, 44 strony, w księgarniach od września 2015
Wiersze, choć kunsztownie zbudowane z dbałością o kształt, brzmienie i ciężar (lub lekkość) każdego pojedynczego słowa, bywają niekiedy lekturą trochę męczącą. Zerknijmy na sam początek, wiersz „High definition”:
Jak przypadkowe spotkanie na stole
sekcyjnym starego Singera i ścięgien obszytych
żeberkowym ściegiem. Mon
ami: dawniej haftowani śniegiem (ludzcy do szpiku)
dłubaliśmy w zębach, poszukując fikcji, zaś teraz musimy
wieść się w powieść i żywot
niepoczciwy. Dolejmy oliwy do ognia: bóg nie chce, aby
kto złym był, więc zróbmy sobie dobrze. Dobierzmy do
tchawicy i znajdźmy
na językach, pieszcząc się przez zaśnieżone szyby
ekranów. Następnie zaśnijmy – bez fonii, bez wizji
na przyszłość. Kocham cię
i chcę przy tobie umrzeć. Mam mnóstwo marzeń,
omamów, jak przypadkowe spotkanie na stole sekcyjnym,
wnętrze we wnętrze, ciebie
i starej Unitry. Kineskopowe spazmy, napięcie,
rozbłyski i kablami okręcone najgęsiejsze szyjki.
Bądź przy mnie, proszę; a wetknę
ci tak głęboko, że włosy zaczną iskrzyć. Jesteśmy
dla siebie stworzeni. Jesteśmy złudzeni. Od dawna
monochromatyczni, zamknięci
za szybą. Pragnę, by wypełnił cię ciekły kryształ.
Lazuryt. Ametysty. Nasz sen musi się ziścić –
zamiast obrzmiałych sutków
niech stanie się światło. Niech staną się przyciski,
poczujmy napięcie, rozkosz oraz nagły przypływ
elektryczny. Niech spali się
Belweder. Stworzymy własne Kroniki Wypadków
Miłosnych – przypadkowe kobiety nagle przebite
kolumną kierownicy i wytrysk
benzyny na plac pokryty makadamem. Kochanie –
musimy zaakceptować, że nie znajdziemy fikcji w zębach ni w żadnej nocnej
transmisji. Ona jest wszystkim. Jedyne, co zostało,
to plany, tęsknoty i radosne wizgi spadających samo-
lotów. Ofiary, poślizgi,
telefon drżący w pochwie. No, odbierz mnie, a potem
pogrzebmy razem w ropie i w głowach, szukając
resztek. Rzeczywistych.
Mamy tu większość kategorii i problemów, jakie będą się pojawiały dalej w książce. Błyskotliwe porównania i cytaty z tekstów kultury (niekiedy dość wytarte, jak ten o „spotkaniu parasola z maszyną do szycia na stole operacyjnym z Lautremonta, czyli poetycki manifest surrealistów”), piętrowe aliteracje i użycie słów skomplikowanych, eksplorowanie (eksploatowanie) seksualności. I tak dalej. Słów błyskotliwych niekiedy nadmiar. Autorka z widocznym zadowoleniem bawi się nimi, nizanie ich jedne na drugie sprawia jej przyjemność, przychodzi z łatwością. Obcowanie nowych słów ze sobą wyzwala ich wewnętrzny erotyzm. U Fetlińskiej słowa ocierają się o siebie, ociekają, spocone, nabrzmiałe, zmysłowe, skłębione. Z nadmiaru tej wewnętrznej energii gdzieś lecą, pędzą, coś im się chce, ale zbyt często bez żadnego konkretnego celu opadają i kończą lot odrobinę płasko. Jak temu zaradzić?
Cokolwiek powiem, będzie brzmiało belfersko i nudno, ale spróbuję. Autorka ma zauważalny talent do kreowania żywych językowo obrazów, ale zdarza jej się używać go w nadmiarze. Zobaczmy ballardiańską „Kraksę”: „Łudząc drżeniem palców, trwają w przedłużeniu – jej pleców tapicerka, // stóp szlachetne drewno, papieros jak wydech, / konie mechaniczne w piersi. W trzewiach świece,/sprzęgło. Karesy w karoserii. Bezimiennie się / pieszczą, opatrzeni tabliczką: trzy litery, numer”. Pogratulować nieoczekiwanego odwołania do Ballarda i charakterystycznego dla tego autora pomieszania technologii, seksu i neurozy. Serio, już chcę jej postawić drinka i posłuchać jej opowieści. Ale po co te „karesy karoserii”? Takich przykładów można znaleźć mnóstwo. Zdarzają się autentycznie zabawne koncepty, jak ten w wierszu „Stadion oszalał”, gdzie pojawiają się wyabstrahowane, sparodiowane nazwy własne, od „Shanel” i „Cuggi” przez „Dupciuszka” i „Anal z Zielonego Wzgórza” aż do Galuazów i wódki Belvedere, w tytułach pojawiają się odwołania do internetowego porno, jak w „2girls1cup” – w końcu słuchamy/oglądamy tutaj sekstaśmy. Pop miesza się z wzniosłością, a Kim Kardashian z Sørenem Kierkegaardem, jak na popularnym koncie na twitterze. Podobnie zdarza się u polskich konceptualistów językowych w rodzaju Andrzeja Sosnowskiego czy Tadeusza Pióry, gdzie non stop dochodzi do stosunków bliższych lub dalszych parasola wzniosłości z maszyną do wulgarności.
Język jest w „Sekstaśmach” zarazem celowo lekko infantylny i dekadencki, niezadowalający się niczym, co nie zostało już przez piętnaście poprzednich dyskursów przetworzone. To język poetyckiego baroku, internet baroque, w którym przebywanie w sieci i modernizm poetycki w sposób naturalny znajdują swoje dopełnienie. Już w pierwszym tomiku, „Glossolalii”, Fetlińska dała się poznać jako zapalona konceptualistka, tworząc wiersze o skomplikowanych konstrukcjach. Tutaj pozwala sobie na trochę więcej swobody, z pożytkiem dla poezji. Poszukuje także wciąż nowych określeń na sprawy całkowicie codzienne i banalne. Fetlińska jest bystrą obserwatorką relacji międzyludzkich, pozostaje zainteresowana światem (a nie na przykład tylko samą sobą, co częste u młodych poetów) i ma dryg do językowego surrealizmu, odmalowywania żywych językowo obrazów. Szczególnie atrakcyjny okazuje się pod tym względem wiersz „Grobing”, niepoważna, a być może poważna powiastka o śmierci:
i deszcz rześko siekł szklistą gładź płyt – wówczas wpadały w ów lustrzany potrzask
gałęzie, gawrony, ogorzała twarz słońca ślizgała się chwiejnie
po powierzchni pomników, podświetlając napisy – popis klisz i kiczu:
„Dla świata byłeś cząstką, dla mnie całym światem”, „Mój Boże,
co za żal...”, „Zmartwychwstanę niebawem”, „Śpij, mój Aniołku”
Niby tak się chce zdystansować wobec kiczu (podobnie jak w wyrażanych tu i ówdzie obawach, że być może sama jest wciąż tylko pensjonarską pisareczką wierszy), ale niczym Kardashianka zamieszczająca sekstaśmę w internecie, Fetlińska wie, że kobieta i tak zawsze jest o krok od wyśmiania i wcale nie musi popełnić żadnej gafy, by się skompromitować i przestać być braną na poważnie. Dlatego lepiej już wrzucić wiersze/zdjęcia własnej pupy w eter, przynajmniej wtedy pociąga się za sznurki i dyktuje własne warunki. Jak już cała sprawa pójdzie w świat, można spróbować powiedzieć coś serio:
cmentarz był dziwnym miejscem, które w jedność zbiło
przeszłość, teraźniejszość, nieśmiertelność i nicość; wypełniało po równo i zgrozą, i zgodą:
pleśń się w dziuplach pleniła, mętną śniedzią mosiądz, mieszało się wśród modłów
co świeckie, co święte, prywatne i publiczne, podniosłe, tym niemniej
przez ten cały bajzel przezierała prostota tak zwanej „niezbitej prawdy”
musisz posprzątać grób babci – powiedzieli rodzice, przy bramie,
wkładając rękawiczki, znicz, wiaderko, grabie w zgrabiałe rączki dziecka.
Wiedzieć, jak przeczekać, co i kiedy mówić, być twórczynią swoich własnych dyskursów, to wielka sztuka. Fetlińskiej już trochę się udało.
Cykl tekstów o poezji powstaje we współpracy z Fundacją Wisławy Szymborskiej.