KONFORMY:
Cytatchórzostwo
Czego się dowiadujemy najpierw? Że nie byli żadnymi tchórzami, że walczyli o Polskę, że za nią swą krew przelewali i że byli dobrymi Polakami. Tak, tak opowiedzcie nam tę historię raz jeszcze, i koniecznie tym językiem, który tak dobrze znamy – to nam pozwoli zrozumieć, po coście to muzeum zbudowali. Muzeum Historii Żydów Polskich, w którego czterosłownej nazwie najważniejsze jest słowo ostatnie. Warsztaty dla szkół? Proszę bardzo: „Od Joselewicza do Anielewicza, czyli udział Żydów w obronie Rzeczpospolitej”. Wystawa czasowa, zanim wszystko na dobre się rozkręci: „Żyd, Polak, legionista 1914-1920”. My, Polacy, nawykli do patriotycznych czynów i wzniosłych myśli, mamy w głowie jakieś uprzedzenia. Trzeba nam je wybić. Wystawa – piszą kuratorzy – „służy przełamaniu stereotypu Żyda, rzekomo biernego wobec walki o Polskę, i niesie klarowny przekaz: Żydzi polscy wielokrotnie w swej historii opowiadali się czynem za polską racją stanu”. Żydzie, jaki znak twój? Orzeł biały.
Czy naprawdę Muzeum Historii Żydów Polskich ma opowiadać historię przez pryzmat polskiej walki narodowowyzwoleńczej i uzasadniać swoje istnienie trąbieniem wsiadanego? Wiadomo: w Polsce historyczne narracje są sformatowane powstaniami, a tożsamość legitymizuje szabla, wiadomo: „jestem Roch Kowalski, a to jest pani Kowalska”. Żydowską tożsamość też potrafimy w ten sposób zalegitymizować: „Był raz Berek, dzielny Żyd. Człek poczciwy, wojak prawy. Nie kwaterką, ni szulerką. Lecz się krwią dorobił sławy” – nawet jeśli ten wierszyk nie znalazł się na wystawie, bo ktoś zauważył, że jest antysemicki, to przecież pasuje...
Naprawdę nie można było na inaugurację zamiast o wojsku, zrobić wystawy o kinie? Najstarszy zachowany fragment filmu nakręconego w Polsce to niespełna pięć minut ekranizacji „Meira Ezofowicza” z 1911 roku. Polska w dwudziestoleciu była największym producentem filmów jidysz na świecie – stąd trafiały prosto na ekrany amerykańskich kin. Polskie kino międzywojenne, a i powojenne bez Żydów by nie istniało. Powiada się, że Hollywood stworzyło dwóch Żydów z Białegostoku... Więc zamiast o wojnie nie można było o kinie?
Albo o teatrze? W 1913 roku w Warszawie Arnold Szyfman otworzył Teatr Polski, a Abraham Kamiński – Teatr Żydowski. Ich historia pięknie się przeplatała, a losy córki Kamińskiego, Idy, to gotowy scenariusz fascynującej wystawy, który o dziejach Żydów polskich opowiedziałby zupełnie inaczej niż szkice żydowskiego legionisty przedstawiające brygadiera Piłsudskiego. Nie chodzi mi zresztą o alternatywy, jakie można by zaproponować i takie sobie dywagowanie, co ciekawsze i dla kogo – to po prostu frontalna krytyka założenia, że opowiadać o Żydach polskich znaczy szukać dowodów, że byli dobrymi żołnierzami czyli „tchórzami” nie byli.
Co z tego, skoro tchórzami są autorzy wystawy głównej. Otworzą ją pod koniec października, ale na wiele tygodni wcześniej odbywały się tak zwane oprowadzania testowe – stąd wiadomo. Wystawa główna stanowi upamiętnienie heroicznych zmagań historyków i kuratorów, by nikogo nie urazić, nie rozsierdzić, by nikomu nie narzucić jakiejś, nie daj Bóg, kontrowersyjnej opowieści. Wystawa w Muzeum Historii Żydów Polskich jest poświęcona zagadnieniu: jak nie zrobiliśmy tej wystawy. Narracja, myśl przewodnia, teza? W stylu „Wracajcie do waszego naszego kraju”? Ależ skądże – nikomu niczego nie chcemy narzucać. Oddajemy głos bohaterom epoki.
Stąd cytaty. Historia polskich Żydów opowiadana jest na wystawie cytatami – połacie ścian pokryte zostały fragmentami rozmaitych wypowiedzi – przemieszczamy się od cudzysłowu do cudzysłowu. Tak piszą prace słabi studenci: Ctrl C – Ctrl V, kopiuj – wklej. Zdania pozbawione kontekstów, skądś wyrwane, w niczym nieosadzone. Wypowiedzi ludzi najpewniej nieznanych zwiedzającym. Głosy bez powodu i bez konsekwencji. Fragmenty akapitów, które nie scalają, lecz rozpraszają sensy. Ni stąd, ni zowąd Stanisław Staszic powiada, że trzeba cywilizować, przede wszystkim cywilizować. A jakiś nieznany bliżej autor zauważa, że dla Szolema Alejchema Łódź była ważna... Kim jest ten, który mówi, w jakiej sprawie mówi, do kogo, po co i w jakich okolicznościach – nie sposób się dowiedzieć. A skoro tak – cytat jest bezwartościowy.
„Oddanie głosu bohaterom epoki” to klasyczny unik, zwolnienie się z formułowania myśli. Żeby nikomu się nie narazić, żeby się nie tłumaczyć, nie uwikłać. Aspirowanie do bezstronności narracji to zresztą metodologiczna kompromitacja – nic podobnego nie jest możliwe. Bo cytaty wykaligrafowane na gipsowych panelach są przecież zamiast. A ten brak to najniebezpieczniejsza stronniczość – oportunizm. Cytatchórzostwo jako strategia opowiadania historii tylko pozornie chroni przed ryzykiem. Jak widać starania, by nikogo nie rozsierdzić na nic. Wylało się.