KONFORMY:
Hasztag humanistyka
Mogę pisać ten felieton – mam grant z NPRH, kserówkę z Deleuze’em i mema z kotem. Jestem więc humanistką. Chociaż wolałabym być rządem. Gdybym przeczytała te wszystkie listy od humanistów w obronie humanistyki, to wiedziałabym od razu, że trzeba się z nimi rozprawić. Rozwiązać tę humanistykę i puścić wszystkich do domu. Niechby poszli poczytać, spokojnie chwilę posiedzieć, poczytać, jeszcze poczytać, potem może by się spotkali, pogadali, pomyśleli, pogadali, znowu poszli poczytać, pospacerować. I kiedy ponownie by się spotkali na pogadanie, to może by coś wreszcie z tego wynikło. Jakaś naprawdę rewolucja.
Bo przecież wszystko trzeba wynaleźć od nowa. Uniwersytet, dialog, obieg myśli. Bo przecież nie ma żadnej humanistyki, tylko, jakby powiedziała Masłowska, makijaż waterproof niezniszczalny niczym tatuaż. Albo nawet gorzej, maska pośmiertna. Może by tak już przestać się, nadymając, zgrywać? Każdy wie, że w kolejce po pieniądze trzeba udawać, że serce bije, a wątroba nie spuchła – dzieła, cytowania, konferencje, publikacje, punkty, granty – ale tu na tych niszowych łamach, w kręgu znajomych, w większości humanistów albo sympatyzujących, możemy sobie przecież powiedzieć prawdę, nikt nas nie podsłucha, a ja na razie nie jestem rządem: humanistyka to truchło balsamowane na pokaz. A jak naprawdę jest, każdy wie.
Reanimowanie truchła grantami. Niektórzy humaniści są w trzech, a nawet w pięciu. Więcej, lepiej, mądrzej? Z pewnością. Ale mniejsza już o to, że gwarantując przetrwanie, system grantowy obniża, a nie podnosi jakość nauki. Mniejsza też o zaniżone wymagania na studiach, o edukowanie kserówkami, o biurokrację i brak czasu. Mniejsza o skłonność do fetyszyzmu – że w bibliografiach artykułów i na listach lektur humanistycznych kierunków jak świat długi i szeroki jest wszędzie tych samych dwadzieścia książek. Najgorsze jest i tak przyzwolenie na system, w którym alternatywą dla technokratyzacji jest elitaryzm, a nie wspólnota, poczucie wyższości, a nie krytycyzm, snobizmy, a nie obieg myśli.
Pewien znajomy profesor – gwiazdor humanistyki, ale sprytny technologicznie – trzyma wszystkie swoje książki w domenie publicznej, więc ma podgląd, a tym samym pogląd, jak są czytane. Tylko wybrane pojedyncze strony. Przynajmniej nie ma złudzeń, że tysiące wejść coś znaczą. Dyskusje o ważnych książkach? Krytyczna recepcja, podjęcie idei, wspólne wypracowywanie nowego dyskursu, zmiana biegu myśli? Żart. Co najwyżej rytualne promocje i uprzejme omówienia. Zero ryzyka, zero publicznej konfrontacji z myślą autora, zero prób przeniesienia twórczych antagonizmów w sferę publiczną. No chyba że można zrobić dym medialny i poawanturować się o żydokomunę – wtedy ewentualnie tak. A na co dzień: nie gadać, lajkować – oto dewiza humanistów. Zajmować się trzeba sobą i własną karierą, a nie pracować na rozgłos innych poważnym ich traktowaniem.
Konformizm środowisk humanistycznych jest zatrważający. I to właśnie odbiera im rację bytu. W końcu humanistyka potrzebna jest społeczeństwu, by uczyć krytycznego myślenia, ale nie w obrębie narcystycznych enklaw, gdzie takie myślenie łatwo zamienia się w autoadorację, ale w najszerzej pomyślanej i ciągle rozszerzanej wspólnocie. Od kondycji humanistyki zależy w końcu jakość demokracji i jakość publicznej debaty, a ta – nawet nie chce się kończyć tego zdania.
Wiadomo już, na czym polega różnica między polityką a humanistyką. Ktoś, kto wobec demokracji lajków i retweetów uprawia dwudziestowieczną politykę, jest, jak się okazuje, skazany na sukces. Ktoś, kto w sparametryzowanej nauce uprawia dwudziestowieczną humanistykę, jest skazany na porażkę. To jest i nie jest tęsknota za tym, co pozostaje w legendzie, za uniwersytetem sprzed polskiego Marca i paryskiego Maja, za niekończącymi się dyskusjami z lat 70., za humanistyką, która ukształtowała formacje naprawdę zmieniające świat. Naprawdę zmieniające świat.
Więc tak, jest ta tęsknota. Ale też nie jest, bo nie chodzi o powrót i powtórzenie, tylko o zupełnie nową wizję, dotąd niepomyślaną. O nowy pomysł na uniwersytet. O nową formułę humanistyki i akademii. Formułę publiczną i otwartą, która polityce lajków, retweetów, hasztagów, parametrów i impaktów przeciwstawi skutecznie nie mema z kotem i Deleuze’em, tylko angażujące idee.