Step a sklep. Najkrótsza historia ulicy
Przed cyrkiem spacerowaliśmy Chłodną ulicą. Dziwna to ulica. Niby na niej resztki tego, co było. Ale właściwie już nie jest tym, czym była kiedyś dawniej, ani trochę. Ludwik powiedział, że to w mojej wyobraźni jeszcze coś tam tej Chłodnej zostało. Jest pusta, ma dużo drzew, traw, dziczyzny. Tu fabryki, tu tyły fabryk, tu szkoła, tu trawa na chodniku, tu dwie stare kamienice. Nie jest tym, czym była, nie wiadomo, czym będzie. Jest między czymś a czymś.
(„Tajny Dziennik”, s. 397)
W czwartek 18 sierpnia 1977 roku Miron Białoszewski wybrał się z Ludwikiem Heringiem na „Maratończyka” Johna Schlesingera. Seans odbywał się u zbiegu Chłodnej i Towarowej, gdzie w cyrku „Intersalto” działało kino letnie. W przeciwieństwie do samego obiektu, w którym film pokazywano, głośny thriller – z Dustinem Hoffmanem i Laurencem Olivierem – nie bardzo się im obu spodobał, chociaż – po spacerze ulicą Chłodną – zaczynał się obiecująco:
Początek filmu. Kamienice, ruchliwa ulica. Żydzi stoją na chodniku w myckach. Ludwik
– To dalszy ciąg Chłodnej.
Tej przedwojennej.
(tamże, s. 397)
Potem było już jednak źle („nudne typy”) i coraz gorzej („mordobicia i rżną się”). Wobec „przypalania żywcem” i płynącej obficie krwi obaj wyszli w połowie, zastanawiając się nad motywacją, dla której Olivier zgodził się wystąpić w filmie. Snuli też rozważania o potencjalnym odbiorcy („Ten film masochistów też by nie dosycił”). Film nie był niestety „okiem na przedwojenną Chłodną”, lecz samo pragnienie, żeby był, sama chęć zobaczenia dalszego ciągu wspominanej ulicy w kinie są charakterystyczne.
Ludwik zdiagnozował również inną przypadłość swoją i przyjaciela. Słowami: „w wyobraźni jeszcze coś tam Chłodnej zostało” wskazuje na potrzebę przypominania obrazu przeszłości sprzed kataklizmu i konfrontowania go z teraźniejszością. W jednym z późnych wierszy poeta napisał:
straszny czas tak potrafi trząść
Jednym miejscem, że ono przefruwa
przez wieki
(„straszny czas tak potrafi trząść…”, s. 69)
Można powiedzieć, że Białoszewskiego interesują wielorakie konsekwencje „przefrunięcia miejsca przez wieki”: psychologiczne, społeczne czy artystyczne, stąd też te przybliżenia i porównania mające wzmocnić kontekst obrazu ulicy. „Maratończyk” teoretycznie służy więc temu celowi równie dobrze co Biblia, a „Poczet królów polskich” Jana Matejki nadaje się do tych operacji w równym stopniu co barokowe oratoria czy nieszpory wysłuchane w kościele. To właściwa – podkreślana przez wielu (Tadeusz Sobolewski w książce „Człowiek Miron” nazywa ją „podwójnym widzeniem”) – metoda Białoszewskiego, sposób działania jego twórczego imaginarium polegający na kojarzeniu odległych warstw tradycji kulturowych z powszednim banałem, widzeniu codzienności przez pryzmat zinternalizowanych treści: literatury, sztuki etc. Ten typ metafory staje się zasadą funkcjonowania świata i autor wyciąga z niej głębokie, dramaturgiczne konsekwencje, mnożąc skojarzenia albo budując na tej paraleli nowe narracje. Białoszewski nie może przestać grać w skojarzenia, które czasami wywołują ich lawinę i tworzy się samonapędzający mechanizm (Jacek Kopciński pisał w „Gramatyce i mistyce” o „schemacie skojarzeniowego samograja”). Białoszewski wchłonął literaturę, filmy, malarstwo i muzykę, a teraz chodzi po świecie i interpretuje życie codzienne w oparciu o to, co przeczytał, obejrzał i usłyszał. Wszyscy to robimy, ale nie wszyscy tak uporczywie i nie wszyscy przekształcamy to w literaturę.
W tym przypadku sprawa dotyczy jednak ulicy nadzwyczajnej i symbolicznej, nawet jak na warszawskie warunki. Z jednej strony dlatego, że związanej mocno z młodzieńczym życiorysem Mirona i jego przeżyciami okupacyjnymi. Z drugiej – ponieważ była rzeczywiście w najwyższym stopniu zdegradowana, wyzuta ze znaczenia i pozbawiona starych funkcji. Chłodna – bardzo istotna ulica w sieci komunikacyjnej miasta aż do roku 1949 – była częścią traktu wylotowego na zachód. Powstała dzięki przeprowadzeniu w latach 70. XVIII wieku przez marszałka wielkiego koronnego, Stanisława Lubomirskiego, okopów, które podzieliły wyjazdowy trakt wiodący na zachód i południe na część extra i inter muros. Jej wewnętrzny odcinek stał się ulicą Chłodną. Szczyt jej świetności przypadł na ostatnie lata XIX wieku i skończył się dopiero katastrofą wojenną, a mówiąc ściśle: decyzjami dotyczącymi odbudowy stolicy po 1945 roku.
Splot okoliczności sprawił, że ulica w wieku XIX i w pierwszej połowie XX stulecia była nie tylko najważniejszym, lecz także właściwie jedynym, szerokim i drożnym wyjazdem z centrum w kierunku Łodzi, Wrocławia, Poznania i Kalisza, a jednocześnie dogodnym połączeniem pomiędzy Wolą a Starówką i Krakowskim Przedmieściem oraz Marszałkowską i Śródmieściem. Było to brzemienne w skutki: Chłodna stała się swego rodzaju medium spinającym robotnicze przedmieście z wielkomiejskim centrum. Była śródmiejską ekstensją na Woli, dodatkowo wzmacniała nie do końca jasny administracyjnie i społecznie status Mirowa. Kamienice na Chłodnej były wyraźnie bogatsze i bardziej efektowne niż te, które znajdowały się w jej bezpośrednim zapleczu (Ogrodowa, Krochmalna, Wronia), ale ogólnie w całej dzielnicy nie było chyba równie eleganckiej alei (Chłodna była obsadzona wiązami jak wiele warszawskich ulic). Oferta handlowa i usługowa sklepów, lokali gastronomicznych i kin z dwudziestolecia zapiera dech w piersiach (zwłaszcza jeśli patrzymy na tę ulicę dziś), a Chłodna stała się już wcześniej, na przełomie wieków, osią handlowego traktu Warszawy: od wschodu kończyła się na kompleksie Hal Mirowskich i Gościnnego Dworu wraz z bazarem na placu Żelaznej Bramy, od zachodu zaś – na legendarnym Kercelaku. W związku z tym nie dziwi, że to pod Chłodną miała prowadzić projektowana ówcześnie linia metra. Bez wahania zatem trzeba powtórzyć słowa Jarosława Zielińskiego z drugiego tomu „Atlasu dawnej architektury ulic i placów Warszawy” o „reprezentacyjnym corsie robotniczej Woli”. Powojenna decyzja o budowie trasy WZ z wykorzystaniem ciągu ulicy Leszno stanowiła cios, po którym Chłodna już się nie podniosła.
Ulica, która przestała być kluczową arterią komunikacyjną i handlową, w zamian nie uzyskała właściwie żadnej właściwości. Taką ją widzi Białoszewski nie tylko w zacytowanym na początku fragmencie, dobitnie zostało to ujęte na przykład w wierszu „Na Chłodnej”:
Sklep
Przedtem tu był step.
Ale przed stepem
to tu był sklep za sklepem
sklep za sklepem
(„Na Chłodnej”, s. 100)
W zapisie z „Tajnego dziennika” zamiast jednego elementu („sklep”) jest ich kilka („tyły fabryk”, „szkoła”, „trawa na chodniku”, „dwie stare kamienice”). Tam zamiast kamienic, ruchliwej ulicy, Żydów w myckach są jakieś resztki zabudowy, „dziczyzny”. W wierszu ostatecznie zamiast „sklepu za sklepem” zostaje jeden „sklep”. W charakterystycznej dla siebie, niezwykle lapidarnej formie, przy pomocy mistrzowskiego rymu męskiego – w dwóch słowach zmieniają się trzy spółgłoski, a tworzy się przepaść semantyczna – Białoszewski oddaje zmianę jakościową, która jest symbolicznym przebiegunowaniem dziejów miejsca. Tadeusz Sobolewski nazwał ten wiersz „skrótową historią nie tylko tego fragmentu Woli, ale niemal całej lewobrzeżnej Warszawy” („Tajny dziennik”, przypis 551, s. 397). Ulica ta spełnia rzeczywiście z powodzeniem funkcję pars pro toto całego zniszczonego miasta, ale wiersz jest równocześnie refleksją o konkretnym miejscu, sformułowaną ze świadomością jego swoistości.
Trzeba jeszcze zwrócić uwagę na to, że w ujęciu Białoszewskiego ulica nadal pełni paradoksalnie doniosłą funkcję, a jej mediacyjny charakter jest wciąż intensywnie odczuwany. W świetle omówionej metody twórczej Chłodna stanowi bramę do przeszłości, ale przede wszystkim w swoim obecnym, niegotowym stanie jest między czymś a czymś, nie wiadomo, czym będzie. Znajduje się między konkretną przeszłością a jakąś konkretną przyszłością, o której trudno wyrokować. Pozostawmy bez odpowiedzi pytanie o to, czy w trzydzieści pięć lat po napisaniu tych słów w dzienniku i mniej więcej tyluż po napisaniu wiersza „Na Chłodnej”, po transformacji ustrojowej i rewitalizacji ulicy możemy w niej zobaczyć coś bardziej konkretnego.
„Stare życie”
Chłodna pojawia się w twórczości Mirona Białoszewskiego w trzech planach czasowych. Po pierwsze, ulica jest związana z jego dzieciństwem jako bezpośrednia okolica domu na Lesznie 99 na rogu Wroniej, w którym urodził się i spędził część dzieciństwa. Po drugie, ulica ma znaczenie jako miejsce zamieszkania (Chłodna 40) w czasie okupacji od roku 1942 aż do wybuchu powstania. Po trzecie, jest scenerią peerelowskiej codzienności – poeta bywa na niej w różnych fazach powojennego życia: względnie niedaleko (na Karolkowej) mieszka Ludwik Hering ze swoją siostrzenicą Ludmiłą Murawską; w połowie lat 70. na Chłodną 11, do bloku osiedla „Za Żelazną Bramą” sprowadzają się Anna i Tadeusz Sobolewscy, u których Miron jest stałym gościem, a w czasie ich wyjazdów urlopowych opiekuje się pozostawionym kotem.
Chłodna jako zaplecze domu na Lesznie, w którym Białoszewski mieszkał jako małe dziecko w latach 20. XX wieku i gdzie często bywał u dziadków i rodziny, pojawia się głównie w tomie „Rozkurz” w prozach z cyklu „Stare życie”. To wspomnienie o panu Dynusie, mającym ksywę „Cycus”, szewcu, który w swoim warsztacie na Lesznie „siedział na stołku”, pokazywał małemu Mironowi „obrazek ze wzburzonym morzem i mówił: «Diabeł będzie rządził światem»”, był bowiem „badaczem Pisma Świętego” i „chodził na Chłodną na zebrania” („Leszno 99”, s. 9). To opowieść o ulubionej ciotce Mirona, Nance, która razem ze swoją siostrą Sabiną i ich szwagierką, matką Mirona, chodziła do kina i potem opowiadała co bardziej smakowite sceny. Białoszewski zapisał:
Najwięcej chodziły „Pod Kometę” na Chłodną. Kino i rewia. Kiedyś wzięły mnie ze sobą. Byłem ciekaw tej rewii, ale pamiętam tylko jak ktoś siedział z zawiązanymi oczami na krześle pośrodku pustej estrady i odgadywał, kto ma jakie palto i jakie guziki. To spod „Komety” matka i ciotka przyniosły numer:
– „Tu mi wyrośnie pelargonia” – i dziobały się palcem w środek dłoni, naśladując artystkę, która to śpiewała.
Bywało, że wybierały się wszystkie trzy do kina.
(„Nanka”, s. 22)
Andrzej Zieniewicz twierdził, że warszawski mit ewokowany przez pisarza w tekstach dotyczących dwudziestolecia i okupacji przedpowstaniowej był „mitem zamkniętego świata”: „Życie na Lesznie trzymało się swoich ram, dawało się opowiedzieć – opaplać – w rytm turkocącego magla, w seriach prościutkich epizodów «rzeczy widzianych osobno»”. Do tego typu epizodów dobrze ulokowanych w mapie pamięci i na mapie miasta, w przestrzeni zamkniętego świata, należy także ten zapisany w „Chamowie”, z którego przecież tylko niewielki fragment wszedł do „Rozkurzu”. W pierwotnie zaplanowanym tomie, wydanym dopiero w roku 2010, znalazła się niewyjaśniona historyjka z Chłodnej 5 z duchem w tle, poświęcona kulawej Mani, która jako mała dziewczynka „poszła do ustępu wieczorem, w podwórko oczywiście, to ukucnęła i nagle czuje za sobą stojącego mężczyznę” („Chamowo”, s. 151). Nieduża, dwupiętrowa kamieniczka, będąca reliktem zabudowy z okresu Królestwa Kongresowego, powróci jeszcze w prozach Białoszewskiego, chociaż już w marginalnym kontekście.
W istocie, jak chciał Zieniewicz, do „starego życia” należą również partie poświęcone w opowiadaniach Białoszewskiego codzienności okupacyjnej, na przykład historyjka o Jance Hotkiewiczównie zatrzymanej po godzinie policyjnej w zimny wieczór w samych pończoszkach i upychanej wraz z kupą ludzi (w tym i ojcem Mirona) na chodniku pod filarami kamienicy „na rogu Chłodnej i Żelaznej”, czyli Chłodnej 25 („Leszno 99”, s. 13). Mieszkanie w kamienicy na Chłodnej 40, w oficynie zamieszkiwanej przez Białoszewskiego i jego matkę od 1942 roku, zostało przedstawione w początkowych partiach „Pamiętnika z powstania warszawskiego”. Mieszkanie było pożydowskie, po zmianie granic getta w końcu 1941 ojciec „wystarał się” o nie, „z tym że mieszkania były nie tyle zdemolowane, ile miały jakiś dziwny wygląd, w naszej kuchni leżała zaschnięta kupa na środku, ludzka oczywiście” („Pamiętnik z powstania warszawskiego”, s. 14). W mieszkaniu poza Mironem i matką mieszkała Stefa, Żydówka ukrywana przez rodzinę Białoszewskich. Miała papiery na nazwisko przyszywanej ciotki Mirona, Zosi Romanowskiej, która zginęła we wrześniu na Grochowie, a poza tym – „wiele odwagi i zbawiennego tupetu”:
[…] skoro widziała Niemców na drodze – bo chodziła po różnych drogach ze Służewca na dół na Wilanów albo na Augustówkę z tak zwanymi krótkimi towarami, bardzo krótkimi, z agrafkami, z czeską biżuterią, żeby mieć z czego żyć i trochę pieniędzy na zapas – więc jak widziała Niemców, to sama podchodziła, pytała: „Wie spät ist?”, a wracała zawsze tramwajem, na pomoście „Nur für Deutsche”.
(„Pamiętnik z powstania warszawskiego”, s. 15-16)
Stefa ukrywała się około dwóch lat, wiosną 1944 roku po przypadkowej uwadze dozorczyni, że „ta pani syplokatorka to […] z daleka widać, że to taka Żydówa”, musiała opuścić Chłodną: „Dozorczyni, jak się okazało, powiedziała to nie w złej myśli, ale kto ją wtedy wiedział” („Pamiętnik z powstania warszawskiego”, s. 17–18) – komentuje Białoszewski.
Poza Stefą w mieszkaniu były także krzesła, „każde z innej wsi”. W stojącym do dzisiaj domu, w „ślepej kiszce” na rogu Żelaznej i Krochmalnej (czyli w zbudowanej w resztówce kamieniczce Herkowicza przy Żelaznej 66), odbywała się licytacja pożydowskich mebli. Ojciec kazał lecieć, mimo że Miron nie chciał, to musiał, „bo ojciec”. Był także Swen „dla towarzystwa”: „w bramie tej kamienicy licytacyjnej pożydowskiej pełno kramu. Gratów. Rejwachu. Ludzkiego” („Pamiętnik z powstania warszawskiego”, s. 15). Ojciec złapał, co mu w ręce wpadło, i tak zaopatrzyli się w krzesła.
Historia Chłodnej 40 to wciąż „stare życie” w dawnych, znanych dekoracjach, choć już wytrącone z kolein. Jak w didaskaliach do kolejnego aktu sztuki, w których przy pomocy uwag o scenografii dramaturg starał się oddać upływ czasu i znamienne przesunięcia w sytuacji bohaterów, tak rzeczywistość okupacyjna zapisana przez Białoszewskiego zostaje ukazana poprzez zamianę rekwizytów. Ludzie i rzeczy powoli zaczynają się obracać.
Wcześniej, przed „Starym życiem”, w publikacjach Białoszewskiego kilka wzmianek odnosiło się do przedwojennej Chłodnej, a chyba najważniejszą z nich było opowiadanie „Dzień gniewny” z tomu „Szumy, zlepy, ciągi”. Przedstawia ono obraz dzielnicy dość odmienny od tego, który znamy z wcześniejszych zapisów. Fragment poświęcony Chłodnej zaczyna się następująco:
Szedłem do Tadzia przez Halę Mirowską w środku. Potem za Halą między puchą, wieżowcami a odbudowywanymi remizami w zimnie i z bólikiem, powłócząc nogami, pomyślałem sobie o tych halach, o Chłodnej źle. Tyle tu życia mi zeszło. Tyle w głodzie, chłodzie, w kłopotach, strachach, nudach. A i to przedwojenne, lata trzydzieste szkolne, a co szkolne, to nie takie dobre. Ile trudu, wstydu, lęku. A lata dwudzieste – słoneczne, ciepło w cieniu. A jak tak sięgnąć druga łopatą, to tyle nędzy i zimna. Zimna klamka, śmierdząca mrozem, zima i palta. Brzydkie ciotki. Palta. Szafy. Gzymsy. Buzie. Zęby do dentysty. Parasolki, rozkładane, kapią. Tyle fizyczności, brzydoty, chorób, nieżurnalowości.
[…]
Raz Nanka i Matka poszły na Kercelak. Przed południem. W zimie. Kercelak był blisko. Tramwaj już jeździł Lesznem. Przejeżdżał ludzi. Co i raz krzyki. Trup w bramie pod papierem.
(„Dzień gniewny”, s. 326)
W tym emocjonalnym fragmencie Białoszewski wyraźnie ustosunkowuje się negatywnie do swoich wspomnień związanych z Chłodną. Arkadia dzieciństwa („lata dwudzieste – słoneczne”) nie potrafi narzucić „dniowi gniewnemu” swojej tonacji. Choroba i ból żołądka sprawiają, że przeszłość przypomina się brzydko i zimno. Zarówno w szkole, jak i w czasie wojny spotkały tu narratora same przykrości – nie ma drugiej relacji, która w tak złym świetle pokazywałaby tę okolicę i wielkomiejską arterię, chociaż w późniejszym „Zawale” znajdziemy podobny fragment. Miron jest w szpitalu i opowiada Agnieszce o swoim posiłku:
Ale opowiadam jej o pierwszym tu obiedzie jedzonym. Kasza perłowa, klops, kapusta śmierdząca, surowa.
– jadłem to nawet, ale od razu jakbym jadł Kercelak, taki prawdziwy, w zimny dzień.
Opowiadam o topografii Kercelaka, przechodzę na Cegłów. Agnieszka zostawia mnie rozmarzonego nieco.
(„Zawał”, s. 16)
O ile w opowiadaniach z „Rozkurzu” dominowała rzeczowość, o tyle w tych dwóch fragmentach mamy do czynienia z rzeczowością spotworniałą. Przeszłość ma także przykry wymiar, tamta Warszawa to nie tylko tanie sentymenty, była również mała, ciasna, brzydka i zimna. Białoszewski zwykle jest daleki od nostalgii, a jeśli już popada w takie tony, potrafi je podać z narratorskim dystansem. Przypomniane przez bliskich, zapamiętane czy zasłyszane, opowiastki, detale tworzą znowu gobelin czy epicki fresk, które czytać można przez dodawanie przypisów:
1. Chłodna to ulica lubiana przez protestantów, z tradycjami sięgającymi położonej nieopodal jurydyki Leszno, o długim trwaniu tej tradycji świadczy funkcjonujący tu do dziś zbór baptystów.
2. Była ona schronieniem różnej maści innowierców, a jednocześnie spośród mieszkańców dzielnicy mogli się z pewnością rekrutować nowi badacze Pisma, czyli Świadkowie Jehowy, a szewc jako postać o wrażliwości milenarystycznej i apokaliptycznej to niemal topos w literaturze pięknej i historiografii.
3. „Kometa” to słynne przedwojenne kino na 1500 osób, będące głównym, o ile można się tak wyrazić, multipleksem warszawskiego proletariatu, o którym pisali między innymi Igor Newerly i Wiech, przez Białoszewskiego sportretowane właśnie z punktu widzenia rozrywek, poczucia humoru i tęsknot tej klasy społecznej itd.
Te wszystkie rzeczy „widziane osobno” układają się jednak w pamięci i w wyobraźni w konstelacje: raz malowane ciepłymi, raz chłodniejszymi barwami. Dzięki temu tworzy się odtrutka na dwa przeciwstawne mity dotyczące przedwojennego miasta: wspaniałej, niebiańskiej metropolii oraz miasta piekielnego, nie do życia, i antidotum na dwa przeciwstawne mity prywatne: arkadii i koszmaru dzieciństwa. Białoszewski był jednym z nielicznych pisarzy, który po latach potrafił zauważyć, że te dwie przeciwstawne utopie w istocie są splątane, a Warszawa może być co najwyżej czyśćcem. „Gwiazdy głupsze” nie krążą przecież nigdy „dokoła mądrzejszych” („Obroty rzeczy”, s. 60).
Te ambiwalencje wzmagają się jeszcze w opowieściach o Chłodnej 40 wrzucających ten uprzedni kosmos w sytuację – dwuznaczną z definicji – przejęcia czyjejś siedziby i mienia oddanego pod przymusem, sytuację z tragedią Zagłady w tle. Fragmenty te zdają relację z wahnięcia, z zejścia z trajektorii. Zaradny ojciec Mirona, dwuznaczna postać dozorczyni, ukrywana Żydówka Stefa to postaci potencjalnej tragedii, która może być również groteskową tragifarsą, zaś kupa i krzesła to rekwizyty z tej samej sztuki.
„Dniowi gniewnemu” odpowiada jednak nie tylko przywołany dialog z „Zawału” o Kercelaku, klopsie i kapuście, lecz także pojawiający się dalej „Dzień uprzejmy”, który kończy się konstatacją Mirona, że jest w końcu piewcą Marszałkowskiej. Biorąc pod uwagę porozsiewane w dorobku Białoszewskiego uwagi o Chłodnej, opowiadanie o „dniu gniewnym” mogłoby się skończyć analogicznym stwierdzeniem o tej ulicy, szczególnie że już wcześniej Miron napisał przynajmniej dwa utwory, w których Chłodna jest ważnym miejscem akcji.
Jerozolima nad Morzem Czerwonym
Newralgicznym punktem Chłodnej – jako głównej ulicy łączącej Wolę ze Starówką i Śródmieściem oraz arterii wyjazdowej na zachód – pozostawało skrzyżowanie z Żelazną, czyli jej szeroką i długą przecznicą, stanowiącą właściwie jedyne dogodne połączenie między Ochotą a Muranowem (jak wiadomo, Warszawa cierpiała i poniekąd wciąż cierpi na deficyt przelotowych ulic o przebiegu północ – południe). Nieprzypadkowo zresztą Niemcy ulokowali na rogu tych ulic żandarmerię (Chłodna 25 – tak zwana Nordwache). Gdy w 1940 roku utworzono getto, zachowano ruch dla tramwajów i samochodów na Chłodnej, na którą można było wjechać przez bramy z dwu stron, a jedynym miejscem, przez które Żydzi mogli przechodzić i przejeżdżać, było właśnie skrzyżowanie z Żelazną. Kiedy Trzecia Rzesza rozpoczęła wojnę ze Związkiem Radzieckim, taka sytuacja była nie do utrzymania z transportowego punktu widzenia, dlatego też w końcu 1941 roku dokonano korekty granic dzielnicy zamkniętej, oddając część kamienic „Aryjczykom” (między innymi Mironową Chłodną 40). Jednocześnie inne budynki i jezdnię ulicy Chłodnej wyłączono z terytorium getta. Aby usprawnić ruch pieszych między wyraźniej oddzielonymi częściami tego obszaru miasta, wybudowano most nad Chłodną. Zanim to się jednak stało, na skrzyżowaniu z Żelazną oddano do użytku zmyślnie skonstruowane bramy, które otwierały się w jedną albo drugą stronę, umożliwiając przynajmniej krótkotrwały ruch ulicą Żelazną.
Owa piekielna maszyneria stała się tematem młodzieńczego wiersza Białoszewskiego. Sam wybór tego elementu z codzienności getta, a nie mostu, wydaje się interesujący. Nie wiadomo co prawda do końca, kiedy owe bramy zostały zamontowane, ale jeśli Jacek Leociak ma rację, określając tę datę na styczeń 1942, to znaczyłoby, że bram na stałe używali Polacy, a piesi Żydzi nie korzystali z nich albo korzystali bardzo krótko (most otwarto bowiem już 26 stycznia). Wizja Żydów przechodzących przez skrzyżowanie, na którym bramy te funkcjonują, znalazła się w adaptacji filmowej „Pianisty”. Tekst „Jerozolimy” Mirona Białoszewskiego powstał najprawdopodobniej w 1943 roku, czyli w momencie, gdy Żydzi na tej ulicy byli już w zasadzie przeszłością:
Naprzeciw siebie zatrzaśnięte,
żelaznym chwieją się lamentem
drzwi małego Getta –
drzwi Dużego Getta...
Za pojazdami, przy murze,
toczy się karawana chrześcijan.
Patrzy w to Małe – i Duże –
gdzie naród Melchizedeka
oczekuje przejścia.
Przez czarne galerie prętów
spojrzenia spinają się prędko
aż dwoje wrót
skrzydłami ku sobie łopoce
i jezdnię w poprzek zamyka,
jak Morze Czerwone.
Getto się jednoczy.
I wtedy migają
Siwe plamy bród,
przekrwione oczy,
toboły,
ruchy rąk
konne tramwaje,
kolumny riksz
(„Jerozolima”, s. 141)
Sam tekst operuje na szeroką skalę frazeologią biblijną. „Cała ta dziwaczna maszyneria – pisał Jacek Leociak w „Tekście wobec zagłady” – przeistacza się w biblijne wrota oddzielające naród wybrany – oczekujący przejścia – od reszty świata”. Jest to jednak Morze Czerwone á rebours, przejście na opak, ponieważ w doczesności nie ma żadnej Ziemi Obiecanej, a w podzięce za rozstąpienie się morza nikt nie zatańczy Bogu, co najwyżej trzeba zatańczyć strażnikom, aby pozwolili przejść przez zwykłą ulicę.
Drugim toposem biblijnym jest obok Morza Czerwonego motyw Jerozolimy. Zostaje on zaznaczony w tytule, ale również przez postać Melchizedeka i apostrofę – jest powtarzany w ewangeliach ustęp z Psalmu 109 [110]:
Jerozolimo...
Rzekł Pan do Pana mego
siądź mi po prawicy,
aż wszystkie twoje wrogi
dam pod twój podnóżek.
Jednak znowu mamy do czynienia z motywem biblijnym skontrastowanym z rzeczywistością. Jerozolima rozumiana jako pewien zestaw skojarzeń, jako uosobienie tryumfującego narodu Izraela (kiedyś, zarówno w przeszłości, jak i w przyszłości) nie przystaje do tej sytuacji, poprzedni passus wiersza zostaje ostatecznie podważony:
A tamci –
oślepli czerwonością muru –
widzą tylko
ścianę płaczu
(„Jerozolima”, s. 141)
Zestawienie świata przedstawionego Biblii z codziennością getta jest być może niezbyt oryginalne, ale warte uwagi, ponieważ w przyszłości zaowocuje ono całą gamą egipskich wątków:
Klęczałem przed łóżkiem
– ‘z ziemi egipskiej, domu niewoli’
mamo, co to?
Mama o Żydach
Tyle ich wtedy na ulicach
nietrudno było sobie wyobrazić
słup ognisty
tłum
ogon z piachu
faraon goni
(„Wycieczka do Egiptu”, s. 277)
Powrócą one w kontekście Chłodnej i okolic w „Rozkurzu” oraz „Wycieczce do Egiptu”, cyklach będących zapisem fascynacji kulturowych tamtym regionem świata i samego wyjazdu Mirona z biurem podróży Orbis: „Lu. kiedyś zabawiał się w wyobrażenie końca świata. Ocalały tylko Nefretete i kobieta z brodą. Spotkały się na ruinach Chłodnej w Warszawie. Jakie między nimi porozumienie? Chyba żadne” („Rozkurz”, s. 135);
Zanim co
piwo
Haberbusch
Krochmalna
Waliców, browary
teść Mickiewicza
Sfinksy na butelkach
(„Rozkurz”, s. 277)
Egipskie pasmo jest bardzo dobrym przykładem podwójnego widzenia. Pierwsza metafora, wstępna i być może nawet banalna, choć rozbudowana i skądinąd przejmująca w kontekście egzystencjalnym, zaczerpnięta została z Biblii. W „Rozkurzu” wywołuje ona kolejne paralele zebrane w rodzaj antologii motywów czy kolekcji wyobrażeń: koniec świata, pustynia, ruiny, sfinks jako symbol browaru Haberbuscha, który mieścił się pomiędzy ulicą Krochmalną a Grzybowską, nieopodal Chłodnej, a pierwotnie nawet na tej ulicy ze znacznymi tradycjami piwowarskimi.
„Święto słoneczników”
Chłodna pojawia się w drugim zdaniu „Pamiętnika z powstania warszawskiego” Mirona Białoszewskiego:
W południe chyba wyszedłem na Chłodną (moja ulica wtedy, numer 40) i pamiętam, że było dużo tramwajów, samochodów, ludzi i że zaraz po wyjściu na rogu Żelaznej uświadomiłem sobie datę [...] i pomyślałem [...]: „1 sierpnia – święto słoneczników” – Tyle że to pamiętam odwrócony w Chłodną w stronę Kercelaka.
(„Pamiętnik z powstania warszawskiego”, s. 5)
W dalszym ciągu Białoszewski próbuje ustalić chronologię tego ważnego dnia. Tuż przed godziną „W” spacerował Chłodną:
Mieliśmy ze Staszkiem iść na Chłodną 24 do Ireny P. […]. Więc mieliśmy iść do niej na piątą [...], a że było za wcześnie, chodziliśmy po Chłodnej od Żelaznej do Walicowa i z powrotem. Kościelny wyłożył dywan na schodach wejściowych i wystawił zielone drzewa w kubłach na paradny ślub. Nagle widzimy, że kościelny sprząta to wszystko, zwija dywan, odnosi kubły z drzewami, ale szybko, i to nas zastanowiło [...]. Więc weszliśmy do Ireny. Było przed piątą. Rozmawiamy, nagle strzelanina. Potem tak jakby broń grubsza. Słychać działa. I w ogóle różne rodzaje. Aż krzyk:
– Hurraaa...
– Powstanie – od razu powiedzieliśmy sobie, tak jak i wszyscy w Warszawie.
(„Pamiętnik z powstania warszawskiego”, s. 5–6)
Od początku narrator bierze aktywny udział w budowaniu barykad na Chłodnej i kuciu przejść podziemnych, obserwuje natarcie niemieckie, pomaga gasić pożar i zgłasza się do odkopywania rannych, przeżywa w schronie bombardowanie – to wszystko w tym ujęciu jest oczywiście opisane jako wielki chaos. Równocześnie jednak czyta „Gargantuę” Rabelais’go i gazetkę powstańczą, gra ze Staszkiem i Ireną „w coś”. Wertując początkowe partie tekstu, nie mamy żadnej wątpliwości, że dla ekspozycji „Pamiętnika…” ogromne znaczenie ma fakt, że Białoszewski był na Chłodnej w czasie największego ataku Niemców w pierwszym tygodniu powstania. Po pierwsze, od razu pozwoliło to pokazać arcytrudną sytuację cywila w mieście, po drugie zaś, powstanie jest już tutaj przedstawione nie tylko jako bezwzględne niszczenie materialnej substancji miasta, lecz również jako sytuacja wymagająca znalezienia sposobów na zabicie czasu i przetrwanie: literatura jest jednym z nich.
Mimo że Chłodna pojawia się w drugim zdaniu, bo powstanie zastaje Mirona właśnie na Woli, to ulica znika z narracji dość szybko, tak jak szybko znika z dziejów powstania. W dzień po odbiciu wachy z 5 sierpnia rozpoczęło się ostateczne natarcie Niemców Wolską i Chłodną w celu usprawnienia łączności z okolicami placu Piłsudskiego. Można było zostać i czekać na Niemców, czego nie chciał nikt, można było chcieć uciekać albo uciec. Miron nie zdążył wrócić do domu z kluczami dla matki, więc wybrał, jak większość ewakuujących się, drogę w stronę blisko położonej i dobrze skomunikowanej z Chłodną dzielnicy, Starówki. Nie znaczy to, że o Chłodnej nie wspomina jeszcze później na kartach „Pamiętnika”. Wraca sprawa kluczy, Miron w pewnym momencie podejmuje nawet – oczywiście nieudaną – próbę powrotu i dowiedzenia się czegoś o losach matki, w tekście pamiętnika przebijają wspomnienia wcześniejszej codzienności okupacyjnej, sny nakładają się na zapamiętane sceny i szczegóły. W pewnym momencie w kontekście tego mieszania się warstw pada nawet zdanie: „A Chłodna to chyba złudzenie” („Poezje wybrane”, s. 43). Stwierdzenie to przy okazji zapowiada ironicznie dzieje ulicy po wojnie, jej wątpliwy status ontologiczny, którego świadectwo pozostawił nam również Białoszewski.
„Pusto na pięć stron”
Egipskie skojarzenia Ludwika Heringa o końcu świata, Nefretete z Hatszepsut, a także ulica w „rudych i burych chmurach” zapamiętana z pierwszych dni powstania – wszystkie te elementy wprowadzają nas w temat powojennej Chłodnej jako miejsca odrealnionego i onirycznego. Ukoronowaniem tej wizji w twórczości Białoszewskiego pozostaje zamieszczone w „Szumach, zlepach, ciągach” opowiadanie-wspomnienie zatytułowane „Noc z ostatnim argumentem”:
Było to w pięćdziesiątych latach w półdzikiej Warszawie. Lipiec. Ciepło. Pierwsza czy druga w nocy. Szliśmy z Lu. Od Hal Mirowskich do Żelaznej. Pusto. Głucho. Minęliśmy kościół z figurami polskich świętych we wnękach. Dalej Chłodna i Elektoralna zbiegały się w powolny trójkąt aż do Żelaznej.
(„Noc z ostatnim argumentem”, s. 176)
W ten właśnie sposób zaczyna się opowiadanie. Opis scenografii, a więc gruzów na ulicy Chłodnej, narrator podaje w poetyce relacji ustnej:
Ale po stronie Chłodnej szły gruzy za gruzami. Chłodna miała za skrzyżowaniem z Żelazną ocalałą kamienicę nieco dalej, pustkę i znów kamienicę, i chyba dalej nic. A po drugiej stronie prawdziwy róg z podcieniami, z bunkrem jeszcze nie rozebranym od Żelaznej, na bunkrze napis „mydło do sprzedania” i adres. Był to napis duży, naniesiony pędzlem dawno, tuż po wojnie, i podobno o to mydło był proces, bo to było mydło z ludzi po Niemcach. Nie wiem, czy sprzedawcy mydła wiedzieli o tym, czy dopiero się dowiedzieli. Takie omyłki zdarzały się w tamtych czasach.
Ale wróćmy do Chłodnej, która za narożnikiem od mydła miała jeszcze w głębi ku terenom pokercelakowym ze dwa domy, a dalej gruzy, tyle że po lewej z parterem, prowizorycznym, a w tym parterze różne drzwi do różnych komórek mieszkalnych, w lecie otwarte i zasłonięte po turecku. Więc mieliśmy iść koło tych firanek drzwiowych, ale na razie byliśmy dopiero na skrzyżowaniu z Żelazną. Przed zbiegiem w dziób jezdniowy Elektoralnej i Chłodnej stała samotna taksówka. Żelazna wyglądała na pustą w jedną i w drugą stronę. Czyli w ogóle pusto na pięć stron. Za domem z mydłem, na chodniku, blisko jezdni, stała zaryglowana budka z napojami, plecami do nas.
(„Noc z ostatnim argumentem”, s. 176–177)
W atmosferze opowieści z dreszczykiem spotkała bohaterów banalna w gruncie rzeczy przygoda. W tej pustce i ciszy spod budki z napojami same z siebie rozlatują się skrzynki, tłuką się butelki, powstaje nagły hałas, nie wiadomo skąd, po czym deus ex machina wychodzi milicjant, którego w końcu udaje się przekonać, że to nie Miron i Lu. narozrabiali. Mimo że już szli na komisariat, a echo niosło ich gadanie i kroki, wyszli cało z tej sytuacji – mówiąc ściśle, dzięki Lu. – przy pomocy tytułowego „ostatniego argumentu”, który brzmiał: „no niech pan powie, czy wyglądamy na łobuzów?”. Zastanawiające jest to, że nigdzie w tym tekście nie ma bezpośrednich nawiązań do wydarzeń znanych z opublikowanego kilka lat przedtem „Pamiętnika”, a przecież w tym opowiadaniu znajdziemy mnóstwo wojennych znaków, gruzów, miejsc. Wzięcie w nawias powstaniowej traumy sprowadza to skrzyżowanie do jakiegoś nierzeczywistego miasteczka z Dzikiego Zachodu (a może wschodu, skoro drzwi były „zasłonięte po turecku”). Chłodna została tu przedstawiona w scenerii skrojonej jak w „Moim kuzynie majorze Molineux” Nathaniela Hawthorne’a, niepokojącym opowiadaniu o młodym człowieku poszukującym swojego krewnego w miasteczku coraz bardziej przypominającym koszmar. Tutaj oczywiście nie następuje żadne spodziewane czy zaskakujące rozwiązanie. Jak to zwykle u Białoszewskiego bywa, finał historii jest banalny, a jednak intrygujący.
Ta fascynująca okolica jako sceneria dla snu, marzenia czy groteski będzie wykorzystywana jeszcze w latach 60. XX wieku przez filmowców. Pusty plac po mieszczących się na Chłodnej kamienicach o numerach 22, 24 i 26, z których rozciągał się widok na długi i zwalisty dom numer 20 (czyli właśnie jeden z narożników feralnego skrzyżowania, na którym doszło do incydentu z milicjantem), stał się jednym z plenerów „Bariery” Jerzego Skolimowskiego. Grany przez Jana Nowickiego bohater wspina się na ścianę gmachu przy Chłodnej 20, obserwowany przez tłum. Dom z porozrzucanymi gdzieniegdzie oknami i pojedynczymi balkonami był łatwy do wykorzystania jako symbol zmagania się z losem, przeciwnościami, konieczności udowadniania sobie i społeczeństwu własnej wartości. Co ciekawe, w niecałe dwa miesiące po premierze tego filmu odbyła się pierwsza oficjalna projekcja „Małżeństwa z rozsądku” Stanisława Barei, udanej komedii muzycznej, należącej do jego wczesnej, lekkiej twórczości. Bareja z tej samej ściany i tego samego wygonu zrobił bazar, na którym rodzice narzeczonej młodego malarza handlują ciuchami, a sama scena jest jak najbardziej realistyczna. Przestrzeń ulicy równocześnie może być zatem zarówno swego rodzaju ścianą wspinaczkową, wystawioną na widok publiczny, wyrażającą wybujały indywidualizm, poszukiwanie przez młodych swojej drogi w życiu i nonkonformizm, jak i ciuchowym bazarem, symbolem zaradności i stabilizacji. W codzienności Warszawy lat 60. XX wieku Chłodna była wciąż, jak w opowiadaniu „Noc z ostatnim argumentem”, miejscem niedookreślonym.
Stare i nowe wnętrza. Rozmowy z kotem
Kościół ciemny. Pasterka ma być, ale nie wiem kiedy. Złażą się pierwsze baby w pończochach na głowie, w futrach lalowatych dokoła szyi, takie jak zawsze, jak pięćdziesiąt lat temu, jak osiemdziesiąt lat temu. A jednak mało się zmienia, mało.
(„Tajny dziennik”, s. 260–261)
Tak zaczyna się relacja, skreślona w maszynopisie, a mimo to wydrukowana w „Tajnym dzienniku” pod datą – naturalnie – 24 grudnia (1976 roku). Pasterka ma miejsce w kościele na Chłodnej. To dość dziwne, że fragment został skreślony przez autora, jest bowiem charakterystyczny dla poetyki zapisów z dziennika. Ponadto zapis wydarzenia, obrzędu, analiza interakcyjna z podpatrywaniem typów ludzkich, otwarciem kontekstów historycznych i lekturowych mógłby znaleźć się w którejś z próz publikowanych ówcześnie:
Wychodzą mniejsi ministranci, trochę więksi, więksi, jeszcze więksi od tych większych. Na końcu ksiądz w paradnej kapie. Zaczyna śpiewać „Boże wieczny, Boże żywy”. Potem inne pieśni adwentowe. Baba obok mnie śpiewa. Bo inni to nie bardzo śpiewają. Tem lepiej ją słyszę. Tym gorzej dla mnie. Bo na wyższych tonach to jeszcze wychodzi jakoś delikatnie to jej śpiewanie. Ale ma taki jeden ton niższy. Strasznie brzęczący, jak to nieraz bywa z głośnikami w niezbyt dobrym stanie. Że nagle na jednym tonie tak jakby mucha im siedziała. Więc tak chciałem, żeby tej muchy jak najmniej było. Ale akurat wypadało na tę nutę dosyć dużo. Przypominała mi się któraś zakonnica pisząca pamiętniki. Że na chórze codziennie przez ileś lat miała obok siebie tą samą siostrę fatalnie śpiewającą. Że to była wielka męka znosić ją ileś razy dziennie. Że wzięła sobie znoszenie tego za krzyż. Bardzo ją w tej chwili rozumiałem. I podziwiałem.
(„Tajny dziennik”, s. 261)
Widać, że zapis należy do wysokogatunkowej prozy Mirona. Lecz co to ma wspólnego z Chłodną? Jest przynajmniej kilka kościołów, w których relacja z pasterki przybrałaby zapewne podobny kształt. Kościół pamiętający „stare czasy” – to oczywiście nieco zawężałoby nasze poszukiwania, ale nie aż tak znacznie. Zapewne, gdyby nie zamieszkali tu Escy, Chłodna jako ważny temat późnej prozy Białoszewskiego nie powróciłaby w aż takim wymiarze. Stworzyło to jeszcze jeden teren do penetracji współczesnej Warszawy, a przede wszystkim do intensywniejszych spotkań z własną przeszłością.
Zapisy prozatorskie i dziennikowe z późnego okresu poświęcone warstwie codzienności mówią o przebywaniu Białoszewskiego w wieżowcu na Chłodnej w drugiej połowie lat 70. XX wieku. Autor notuje jakieś rozmowy z mieszkania i holu przy windach, dotyczące rzekomego pożaru, który wywołuje popłoch i późniejszą dyskusję o braku wojny i wzmożonej potrzebie sensacji („Wchodzę w blok Eskich”). Narrator przede wszystkim przeżywa swoją opiekę nad kotem („Rozkurz”). Miron patrzy przez okno, widzi kościół, strażaków, hale, myśli o swoim mieszkaniu na Lizbońskiej.
Chłodna 11 jako blok osiedla „Za Żelazną Bramą” poszerza niejako spektrum spraw blokowych, obserwowanych u siebie, na swoim własnym „Chamowie”. Niepokoje właścicieli kotów w wysokich mrówkowcach stają się udziałem Białoszewskiego mającego empatyczny stosunek do zwierząt: ciągle wydaje mu się, że kot spada, wrzaski i miauki za oknem bierze w pierwszym impulsie za złą monetę itd. Dziesiąte piętro i związana z tym – w założeniu mająca uprościć orientację w piętnastopiętrowym bloku – „hotelowa” numeracja wywołuje za to śmiech, choć już nie Mirona:
– Gdzie oni mieszkają?
– Na Chłodnej. Mieszkania 1014.
Oluta z Ameryki w śmiech.
– Bo to poszło od autobusów. Te wysokie numery. A jak jeszcze dołączyć numer pocztowy 00 i trzy cyfry…
(„Jeść jarzyny! Spacerować!”, s. 224)
Osiedle „Za Żelazną Bramą” jest wyjęte z kontekstu dawnej topografii, zwłaszcza że jego bloki są ustawione bardzo luźno, bokiem do pierzei ulic, a wysokie piętro jako punkt obserwacji ustawione jest znacznie powyżej dachu dawnej Woli i Mirowa. Stosunek do takiej architektury – jak można się domyślać ze znaczących przemilczeń i z opisywanych scenek – pisarz miał raczej chłodny. Potwierdzałyby to również słowa, które 15 sierpnia 1978 roku zanotował w dzienniku: „Upały. Na Chłodnej jak zwykle bardzo mi dobrze. Przede wszystkim na ulicy. Bardzo lubię Chłodną, okolice kościoła i róg Żelaznej” („Tajny dziennik”, s. 546). Wyjdźmy więc jeszcze raz, ostatni już, na ulicę Chłodną.
W poszukiwaniu utraconej Troi
Poetyckim świadectwem tamtych wakacji na Chłodnej w końcu lat 70. XX wieku jest nie tylko krótki cykl poetycki „Kocie lato”, ale też inny, zamieszczony w „Rozkurzu”, zatytułowany „Pobyt”. Drugi cykl otwiera wiersz następujący:
Po latach
obok
nocuję
wstępuję
tu
mnie zastało powstanie.
Pusto, z tamtego nic. Zielsko.
No, na siłę
coś do nosa.
Jak się dowąchać Troi?
A może cudze łatwiej?
(„Pobyt”, s. 189)
Białoszewski poszedł zatem wtedy w to miejsce. Gdzie dokładnie? Nie ma to chyba wielkiego znaczenia, ale jeśli wierzyć pamiętnikowi, to nie może być to miejsce, w którym „zastało” go powstanie (zamiast domu nr 24 wznosił się już wtedy w drugiej połowie lat 70. XX wieku „gierkowski łamaniec”). Może więc była to pusta przestrzeń po kamienicy, w której mieszkał? Nie jest to ważne, zwłaszcza że w miejscu jego domu wznosiło się już od dziesięciu lat liceum ekonomiczne. W każdym razie poeta nie zastaje tam niczego, co kojarzyłoby się z powstaniem, jest tylko „zielsko”. Z tego zielska, z tej pustki nie da się najwyraźniej wywąchać tego, czego się szuka – Troi, czyli Zagłady i inspiracji jednocześnie, dlatego wiersz kończy się zawieszeniem toku, pytaniem retorycznym: „a może cudze łatwiej?”.
Jednak zbyt blisko było to miejsce, zbyt rozgrzebana była to sprawa, żeby bohater poddał się tak łatwo zniechęceniu i pozostał bez odpowiedzi:
W to powstaniowe miejsce
poszedłem znów.
Jednak ciągnie.
A bo się rozrobiło
Szukam, jak dojść?
Obchodzę.
Zejść.
Skąd ten pagór?
Jest
ogryzek z sienią
numer?
zasłonięty.
Lato, noc.
To tu?
Wypadło z czasu
i miejsc.
Obchodzenie?
Ono mnie obchodzi.
(„Pobyt”, s. 189–190)
Wrócił. Relacja z miejscem jest na tyle mocna, że jakiś imperatyw każe tam wracać, a emocje są tak silne, jak te, które wywołuje pierwsza miłość, popełniona zbrodnia czy kraj lat dziecinnych. Czy poeta coś nowego tam znalazł? Teraz próbuje znaleźć inny sposób dojścia do przeszłości, zastępujący słabo działające i nie do końca przemawiające do wyobraźni zielska. Odnajduje nawet cały zestaw elementów: pagór, ogryzek z sienią, zasłonięty numer, lato, noc. To z pewnością więcej detali, ale po raz kolejny na darmo przywoływanych, bo to, czego się szuka, „wypadło z czasu i miejsc”. A może nie na darmo, skoro „obchodzenie go obchodzi”? Czyżby liczył się sam proces, wysiłek miałby wystarczyć i poecie, i czytelnikom?
Z tymi wszystkimi pytaniami i wątpliwościami Białoszewski zostawia czytelników w trzecim wierszu tego cyklu:
Dobrze mi tam było?
Drzewo tam zostało.
Stało?
Różnie.
Szumi tak:
– prze
– nie prze
czy jakoś
Ja naprawdę uwierzyłem
że to do przełożenia.
(„Pobyt”, s. 190)
Okazuje się, że wobec całego problemu stajemy zupełnie bezradni i bezbronni. Bohater nie jest w stanie odnaleźć „tego” w sobie, nie potrafi znaleźć „tego”, czego szuka, ani w czasie, ani w przestrzeni, ponieważ dwa wymiary nie dają się uzgodnić, nie wynika z nich nawet żaden palimpsest, lecz jakieś sylaby bez związku. Rzeczywistość tego doświadczenia staje się nieprzekładalna, jest nieczytelna i niezapisywalna, język poezji nie radzi sobie z nią. Cóż, podmiot może nam tylko przekazać próbę nieudanej walki o tę utraconą czasoprzestrzeń (podobnie w czwartym wierszu o incipicie „Powrót od stanięć starych cisz w miejscu urodzenia”) oraz zaproponować parę aforyzmów, uogólnień, jak na przykład w zakończeniu cyklu: „czas ucieka przed miejscem”, „czas uciekł, miejsce powstaje”,
czas ucieka
ciało się dowleka
dokąd może
(„Pobyt”, s. 191)
„Pobyt” jest swego rodzaju klamrą. Od pierwszego, również poetyckiego, obrazu inspirowanego przestrzenią Chłodnej, jakim była „Jerozolima”, do momentu publikacji tomu „Rozkurz” minęło prawie czterdzieści lat. Wizerunki tej ulicy w twórczości Białoszewskiego, a są w niej przecież fragmenty bardzo różnorodne, pozwalają mówić o antysentymentalizmie twórcy, czasem manifestowanym wprost („Pobyt”), wręcz przesadnie („Dzień gniewny”), czasem wypływającym z tekstu pośrednio, poprzez przemilczenie i obojętność („Noc z ostatnim argumentem”). Dla Mirona to miejsce jest nade wszystko poligonem pamięci, na którym wypróbowuje się własne wspomnienia, sprawdza własne wnętrze i szuka się stale języka, aby wyrazić to, co stało się kiedyś. Raz znaleziony język, nigdy nie jest wszakże dany na zawsze – porównanie „Pamiętnika z powstania warszawskiego” z „Pobytem” jest na to chyba wystarczającym dowodem.
Jak pisał Jorge Luis Borges w „Alefie”, tytułowe miejsce to „punkt, w którym zbiegają się wszystkie punkty”. W przeciwieństwie do alefa spod schodów w piwnicy Carlosa Argentino Daneriego w domu przy ulicy Garay w Buenos Aires, to, co objawił alef z ulicy Chłodnej, to Jerozolima i Troja, pełen ortodoksyjnych Żydów Nowy Jork i opanowany przez mariawitów Cegłów, Turcja i Egipt, pustynia i spienione fala morza, sfinks i ściana płaczu, Kercelak z kaszą perłową, klopsem i kapustą oraz Morze Czerwone, Świadkowie Jehowy, Melchizedek i Nefretete, żydówka Stefa i olbrzym Gargantua.
Fragment pochodzi z książki „Tętno pod tynkiem. Warszawa Mirona Białoszewskiego”, która ukazuje się w wydawnictwie Lampa i Iskra Boża. Promocja książki odbędzie się 12 stycznia od godz. 15.30 w klubokawiarni Kicia Kocia w Warszawie.
Bibliografia
Utwory Mirona Białoszewskiego:
„Dzień gniewny”; „Noc z ostatnim argumentem”, [w:] „Utwory zebrane, t. 5, Szumy, zlepy, ciągi”, PIW, Warszawa 1989.
„Jerozolima”, [w:] „Męczeństwo i Zagłada Żydów w zapisach literatury polskiej. Antologia”, oprac. Irena Maciejewska, KAW, Warszawa 1988.
Cykl „Stare życie: „Leszno 99”, „Nanka”; cykl „Wycieczka do Egiptu”; „Rozkurz”; cykl „Pobyt”, [w:] „Rozkurz”, PIW, Warszawa 1998.
„Chamowo”, PIW, Warszawa 2010.
„Na Chłodnej”, [w:] „Poezje wybrane”, LSW, Warszawa 1976.
„Obroty rzeczy”, [w:] „Utwory zebrane, t. 1. Obroty rzeczy…”, PIW, Warszawa 1987.
„Pamiętnik z powstania warszawskiego”, PIW, Warszawa 1994.
„Tajny dziennik”, Znak, Kraków 2012.
„Utwory zebrane, t. 6, Zawał”, PIW, Warszawa 1991.
„straszny czas tak potrafi trząść”, [w:] „Oho i inne wiersze opublikowane po roku 1980”, PIW, Warszawa 2000.
Opracowania:
Jacek Kopciński „Gramatyka i mistyka. Wprowadzenie w teatralną osobność Mirona Białoszewskiego”, Wydawnictwo IBL, Warszawa 1997.
Jacek Leociak, „Tekst wobec zagłady (o relacjach z getta warszawskiego)”, FNP, Wrocław
Tadeusz Sobolewski, „Człowiek Miron”, Znak, Kraków 2012.
Andrzej Zieniewicz, „Małe iluminacje. Formy prozatorskie Mirona Białoszewskiego”, PIW, Warszawa 1989.