Nie byłam na czwartkowym „Do Damaszku”, ale zdziwiłam się, gdy się dowiedziałam, że ten akurat spektakl wybrali sobie Stanisław Markowski i jego znajomi, żeby wyrazić „spontaniczny protest” przeciwko ohydzie, która rozpełzła się w Starym Teatrze. To przedstawienie Klatowego półsezonu jest akurat dość poczciwe, a o kalanie wzniosłego (bo każdy tekst klasyka uznawany jest automatycznie za wzniosły) dzieła Strindberga może Klatę posądzić jedynie ktoś, kto owego Strindberga nie czytał. Zabawne, że nikt spontanicznie nie protestował przeciwko Dzierżyńskiemu jako jednemu z bohaterów „Bitwy warszawskiej” Strzępki i Demirskiego ani Hansowi Frankowi w „Poczcie królów polskich” Garbaczewskiego. Cóż, tych przedstawień akurat nie grano po 11 listopada, w czasie gdy tak płomiennie wezbrały uczucia patriotyczne.
Nie mam zamiaru dociekać, czego hańbiącego i skandalicznego doszukali się protestujący w scenie gimnastycznego i doprawdy mało naturalistycznego seksu, wykonanej przez Dorotę Segdę i Krzysztofa Zarzeckiego. Chcieli, to się doszukali – gdyby seksu nie było, protest wzbudziłoby pewnie robienie swetra na drutach. Zdumiało mnie natomiast żądanie „takiego teatru, jaki robił Swinarski”. Można to żądanie potraktować jako rytualne zaklęcie, nad którego treścią nikt się nie zastanawia, ale można też się zastanowić.
Obawiam się, że gdyby Swinarski jakimś cudem zmaterializował się w dzisiejszych czasach, nie miałby łatwo. Wypomniano by mu matkę pół-Niemkę i folksdojczkę, brata w Wehrmachcie, a pewnie jakiś gorliwiec odkryłby, że Swinarski pokalał egzemplarz świętych „Dziadów” notatkami po niemiecku. Swinarski byłby też podejrzany jako homoseksualista (wiadomo, mafia). I reżyser, który kazał Zosi w „Dziadach” tarzać się seksualnie na ołtarzu pod obrazem Matki Boskiej Ostrobramskiej, naturalistycznie i nieestetycznie pokazywał mieszkańców wsi w sztuce o kobiecie, która ma dziecko z księdzem, epatował homoseksualizmem, golizną i sadomasochizmem w Szekspirze, a do „Nie-boskiej” wprowadził ówczesny szlagier „Quando, quando”, co tak rozwścieczyło Jarosława Iwaszkiewicza, że miał ochotę wygwizdać spektakl. Nawet „Dziady” wzbudzały opór – Gustaw Holoubek zniesmaczony wyszedł z teatru, jak tylko zobaczył w dolnym foyer prawdziwych żebraków krakowskich, których Swinarski miał fantazję zatrudnić jako „dziady”. A Czesław Miłosz po wysłuchaniu spektaklu z płyty (z przyczyn oczywistych nie mógł przyjechać do Krakowa) napisał: „Przygnębiające to było przeżycie. Jeżeli te histeryczne wrzaski mają oznaczać, że tak tylko polscy aktorzy umieją mówić Mickiewiczowski wiersz? Jeżeli publiczność zachwycała się tym przedstawieniem?”.
Jest takie powiedzenie: uważaj, bo marzenie może się spełnić. Ciekawe, jak zareagowaliby protestujący, gdyby naprawdę w Krakowie nagle pojawił się „taki teatr, jaki robił Swinarski”.