DOBRY WIECZÓR:
Fotografia na serio
Spojrzeć na kogoś z góry − to nie wróży sukcesu − choć robimy to tu w Warszawie na co dzień. Ale jeśli spojrzeć w ten sposób na całe miasto? W idealnie nijaki dzień chłodnej jesieni, bezśnieżną zimą, w zimne przedwiośnie? Zobaczyć szarawe domy, jeden na drugim aż po nienaturalnie podniesioną linię horyzontu, przerywaną tu i ówdzie szpikulcami wieżowców?
Warszawa ma opinię miasta pozbawionego formy − bezkształtnego i rozsypanego, rozrastającego się wszerz, wzdłuż, w górę i w głąb ziemi tyleż dynamicznie co chaotycznie. Zdania są wszakże podzielone, czy jest to wstydliwym przejawem cywilizacyjnego zacofania czy też stanowi o atrakcyjności i wyjątkowości miasta, w którym wszystko − w sensie polityki przestrzennej i architektury − jest wciąż możliwe. Pamiętam jak dziesięć albo i więcej lat temu utyskiwaliśmy na biedę bazarowego, barbudkowego budownictwa zalewającego centrum miasta, podczas gdy odwiedzający nas wówczas lewicowi intelektualiści z Austrii zachwycali się tym wszechobecnym brakiem dizajnu. Bo dizajn i regulacja to także narzędzia dyscypliny, domena silnej władzy i korporacyjnych monopolów, a brak formy − wiadomo, miłe poczucie swobody.
Rondo ONZ (w kierunku ul. Twardej), 11.03.11.O nowej warszawskiej architekturze i stricte komercyjnej polityce miasta wobec jego przestrzeni wypowiadają się krytycznie również Elżbieta Janicka i Wojciech Wilczyk, autorzy ambitnie zakrojonego projektu fotograficznego „Inne miasto”, który ma właśnie swoją premierę w burżuazyjnie ozdobnym gmachu warszawskiej Zachęty. Kibicuję temu projektowi już od jakiegoś czasu i teraz − oglądając efektowne powiększenia na ścianach galerii − myślę sobie, że dyskutowany warszawski brak formy to nie tyle nawet diagnoza faktycznej jakości i kształtu przestrzeni urbanistycznej i architektonicznej, co w dużej mierze tęsknota za wyrazistym obrazem miasta, za charakterystycznym, utrwalonym w pamięci wizualnej współczesnym miastowidokiem. Miasto bez formy? Warszawa przede wszystkim nie ma własnego widoku!
ul. Twarda/Emilii Plater, 08.04.11. „Ja bardzo lubię Canaletta” przyznaje Wilczyk. W ten sposób wskazuje nie tylko jedno z odleglych źródeł inspiracji dla „Innego miasta”, ale też zwraca uwagę na fakt, że obrazy XVIII-wiecznego włoskiego malarza to do dziś kanoniczny, jedyny tak mocno osadzony w kulturze wizualnej zbiór wizerunków Warszawy. Z kulturową siłą obrazów Canalletta mogą się jeszcze tylko równać fotografie zburzonego getta ze sterczącą sylwetką kościoła św. Augustyna. Warszawa nie doczekała się równie sugestywnych, współczesnych wedut. Owszem, mamy ikony: politycznie niepoprawny Pałac Kultury i równie nieocenioną palmę Joanny Rajkowskiej (niedawno wysoko na jej pniu widziałem szalik Legii Warszawa − ostateczny znak, że palma jest nasza!). Przed naszymi oczyma miasto nie klei się jednak w całość, nie ma swego oblicza, a wiadomo − to twarz determinuje tożsamość. Rolę takiego identyfikującego widoku powoli zaczyna odgrywać skyline warszawskiego city, dumna korona wokół PKiN, kadr jak z lakierowanej pocztówki sprzed ćwierćwiecza z ktorejś z azjatyckich metropoli.
al. Solidarności (dawna Leszno), 12.04.12Tymczasem „Inne miasto” Janickiej i Wilczyka to świadoma i wyrafinowana próba stworzenia nowej ikonografii miasta, ale nie w formie taniej pocztówki lecz wizualnego studium przestrzeni, pamięci, historii i polityki. Na ich zdjęciach, wykonywanych z wysokiej perspektywy górnych pięter bloków osiedla za Żelazną Bramą i nowych, korporacyjnych wieżowców, widać to, co właściwie wiemy, ale czego dotąd nikt nie zobrazował − miasto palimpsest zlepione z różnych języków, z resztek, pozostałości i z kolejnych fal żywiołowej zabudowy: socmodernistycznej i kapitalistycznej. Można długo błądzić wzrokiem po tych fotografiach, tropiąc detale i odgadując miejsca, sycąc nieskromną ciekawość warszawskiego flaneura. I dokładnie tak jak u Canaletta, ta z pozoru „chłodna” dokumentacja (kompletowana faktycznie w chłodne jesienne i zimowe dni) to w istocie misterna i wyrafinowana kreacja estetyczna, ukazująca zarazem sprawczy potencjał fotograficznego medium (na marginesie, Canaletto też podobno używał aparatu − camery obsury). W końcu jednak od XVIII-wiecznych wedut różni obrazy Janickiej i Wilczyka sprawa zasadnicza. To nie sztuka oficjalna powstająca na zamówienie dworu, ale wręcz przeciwnie − głos intelektualnej opozycji.
ul. Próżna (z PASTY), 13.04.12.Żyjemy w czasach, kiedy fotografia jest jednym z najbardziej oczywistych środków komunikacji i ekspresji wizualnej, ale zarazem nie doceniamy chyba zaawansowanych procesów ideologizacji jakim podlega. Nasz lokalny dyskurs fotograficzny plącze się w siatce mało operatywnych kategorii: fotografii artystycznej, dokumentalnej, komercyjnej, prasowej etc. Tymczasem fotografia staje się na nowo polem realnej, politycznej polemiki i perswazji. Narodowo-religijny, konserwatywny etos utwierdzają choćby kolejne albumy fotograficzne Adama Bujaka, ukazujące słoneczne piękno polskiego krajobrazu i wzniosłość religijnych obrzędów, a wśród nich na przykład sylwetkę Antoniego Macierewicza przyjmującego komunię świętą. „Pokazuję wyłącznie dobro” − deklaruje prominetny krakowski artysta. Intrygujący temat na osobną rozprawę, wspominam tu o tym jedynie by podkreślić, że „Inne miasto” dokonuje w polu polskiej fotografii zmiany bardziej istotnej, niż się może z pozoru wydawać. To szczęśliwa adaptacja na rodzimy grunt anglosaskiej szkoły miejskiej fotografii o wyrazistym, społecznym przesłaniu.
ul. Ludwika Zamenhofa (Muranów), 15.03.12Janicka z Wilczykiem nie wstydzą się, że ich celem jest „...przyczynić się do zmiany potocznej świadomości”. Sielskie, miejskie widoczki zastępuje tu spojrzenie trupa wyszkloną źrenicą. Tematem tych zdjęć jest warszawskie śródmieście północne − teren dawnej dzielnicy żydowskiej i getta, a przede wszystkim to w jaki sposób ten szczególny, niemały kawałek ziemi w sercu kraju porósł na nowo miastem, innym miastem. Ale historia jest tu obecna na kilku poziomach. Na kolejnych zdjęciach robionych w ciągu ostatnich trzech lat widać błyskawicznie dokonujące się zmiany, wyburzenia i nowe inwestycje, które sprawiają, że przechadzając się po premierowym pokazie w Zachęcie, oglądamy przynajmniej w części widoki już historyczne. To uświadamia, że sami jesteśmy częścią tej historii, cały czas otwartej i nigdy na serio nie przepracowanej. Aż kusi, żeby zakończyć patetycznie. Fotografie Janickiej i Wilczyka to próba poruszenia sumienia miasta, ale i odkrycie jego współczesnej twarzy, czuły portret wieku dojrzewania. Wreszcie możemy szczerze spojrzeć sobie w oczy.