Jeślibym potrzebował teraz zdania w stylu, jaki panuje na tylnych okładkach, wyklejkach, stronach internetowych i innych zwyczajowych apendiksach książki, wówczas powiedziałbym, że „Borderline” Agnieszki Wolny-Hamkało prezentuje elegancką, kobiecą wersję zimnego nadrealizmu, gdzieniegdzie przyznającą się do inspiracji Grzegorzem Wróblewskim. W jednym z wierszy pojawiają się jego inicjały, w innym – stylowa puenta ujęta w formę listy przedmiotów:
Także księżniczka, która niestety
się nie zachowała. Jej gumowa głowa
jest w niebie razem z wibratorem
i uszczelką.
Interesuje mnie jednak nie popis krytycznej retoryki, lecz kwestia dla konstrukcji tej książki chyba fundamentalna: fakt, że te wiersze eksplorują sztuczny świat, plastikową rzeczywistość zamieszkiwaną przez maskotki. Autorka jednocześnie opisuje świat i czyni go wystawą zabawek i modeli, rzeczywistością sąsiadującą z torem miniaturowej kolejki:
jeszcze ten pies, jego gumowe usta
i srebrne kleszcze w sierści
Agnieszka Wolny-Hamkało, „Borderline”.
EMG, Kraków, 28 stron, w księgarniach od maja 2013Jest w tym pomyśle na poezję niezaprzeczalny magnetyzm. Jest też dyskretnie postawione pytanie o sens takiego umniejszającego modelu (odpowiedź brzmi, że gdyby się nie sprawdzał, wówczas tej książki zwyczajnie by nie było). Zdaje się także, że aby wspomniany magnetyzm i wspomniana kwestia filozoficzna zaistniały, koniecznie musi zachodzić jeszcze jedno zjawisko: otóż modele układane przez Agnieszkę Wolny-Hamkało zachowują styczność z rzeczywistością, a wszelkie spektakle odgrywane przez laleczki, uszczelki i wibratory, choć tajemnicze, nie przestają być o czymś:
W parku – czytała – codziennie
zdarzają się porwania.
Znalazła tylko test ciążowy.
Wyobraziła sobie, że nocą ktoś
sika na niego w krzakach.
W plastikowym okienku
nie było nic, żadnej kreski.
Nie sposób nazwać tego projektu poetyckiego maksymalistycznym (maksymalizm z zabawek reprezentuje raczej pierwszy tomik Andrzeja Szpindlera). Niemniej jednak u Wolny-Hamkało dzieje się dużo: jest świat, jest opis, niekiedy efektowny („pola w kolorze rudy orangutan” albo „niedopałki jak plantacja orzeszków”), jest konsekwentne zastosowanie podwójnego filtru, żądającego, by opisywać modele, filtru, który jawi się raczej jako obrazowy niż językowy. Słowem – dominuje tu chwalebne samoograniczenie, zapewniające poetyckiej robocie charakter bardzo elegancki, co szczególnie mocno wybrzmiewa we fragmentach dających się podejrzewać o lirykę osobistą:
dobrze, możesz mnie dotknąć,
dopóki jestem żółwiem, wydrą,
dopóki ABW bada nazistowską
piosenkę i jesteśmy przezroczyści
jak rybki-albinoski w kanalizacji.
Nie chciałbym jednak, by z prezentacji książki wynikło, że elegancja „Borderline” ma cokolwiek wspólnego z jeziorkami z lusterek i łabędziami z lukru. Autorka decyduje się niekiedy na mocniejsze wejścia, co książce robi zasadniczo dobrze.
Wystarczy się lekko odkleić. Gubimy drobne w burakach,
sikamy w kapustę, jemy brudny szczaw.
Rozbite butelki grożą pożarem okolicznym marketom
i fabryczkom frytek.
I tylko jedna w tym wszystkim wątpliwość: zbyt duży tytuł. Zbyt duży i zbyt ciężki. Łatwiej by było uwierzyć w to zapośredniczenie, które jest podstawową magią i magnetyzmem książki, gdyby tytuł nie kazał myśleć o nim w języku psychiatrii i psychologii, w języku negocjacji z normą i jej pograniczami. Łatwiej by było uwierzyć w filozofię modelu, gdyby tytuł nie sugerował jego z lekka patologicznej natury. Cóż, trzeba widocznie przyznać, że istnieją książki, które lepiej prezentowałyby się z białą, nic absolutnie nie sugerującą okładką, i czytać „Borderline”, jakby była jedną z nich.