DOBRY WIECZÓR: Sztuka wyższych lotów
Dobry wieczór pani sąsiadko, dobry wieczór panie sąsiedzie, kiedy wreszcie porozmawiamy o Smoleńsku? To pytanie nie daje mi spokoju od chwili, kiedy w jednej ze scen filmu „Krzyż” (reż. Ewa Stankiewicz, Jan Pospieszalski) ujrzałem gospodynię naszej kamienicy w żwawym szturmie w obronie krzyża pod Pałacem Prezydenckim wiosną 2010 roku. W trzecią rocznicę katastrofa smoleńska zatacza coraz szersze kręgi i niebezpiecznie zbliża się do naszych drzwi. Niczym biały pył z remontowanej klatki schodowej wdziera się do mieszkań, wnoszona na naszych rękach, butach, głowach.
W wigilię rocznicy wyjąłem ze skrzynki świeży egzemplarz magazynu o sztuce „Arteon”. Położyłem na stole w kuchni, potem przeniosłem na biurko i odczekałem do rana. Mgły opadły, ale słońce nie chciało wyjrzeć zza chmur.
„Arteon” to dziś pismo o zdecydowanie zarysowanych ambicjach programowych i, podkreślmy od razu, nie chodzi bynajmniej o wąsko pojmowany program dla sztuki, ale raczej o wizję zaangażowanej i żarliwej krytyki artystycznej, która nie fałszem i błyskotkami, lecz prawdą i pięknem się karmi. Super!
Pojęcie piękna jest leitmotivem najnowszego, kwietniowego wydania magazynu. Kwietniowego? Z czym to się, sąsiedzie, kojarzy? Już na okładce wymowne przypomnienie: „Sztuka po Smoleńsku”, a ponadto „Chagall” i „Od Cranacha do Picassa”, a więc zgrabna synteza sztuki europejskiej, od średniowiecza do kwietnia, 10 kwietnia. Odredakcyjny wstępniak zdobi podobizna redaktora naczelnego o sympatycznym, przeszywającym spojrzeniu, a tekst wieńczy równie mocna teza: „[...] wygnanie piękna z naszego słownika idzie w ślad za wygnaniem zeń duszy”. Przytaczam bez ironii, co jak co, ale trzeba przyznać, że „Arteon” to pismo z duszą i wiarą – zmiany świata na lepsze. Po latach niedookreślonej tożsamości, kiedy magazyn skupiał się na mniej lub bardziej porywającej sprawozdawczości życia wystawienniczego, teraz zdecydowanie wzmocnił swój ideowy kościec, porzucił odtwórcze kronikarstwo na rzecz... no właśnie, chyba słowo „misja” będzie tu najlepiej pasować.
Nagły wzrost temperatury krytycznej na łamach „Arteonu” to zasługa dr. Piotra Bernatowicza, który niedawno ponownie objął funkcję redaktora naczelnego. Śmiem jednak twierdzić, że wyrazista zmiana jest elementem wyższego porządku. Oto pierwszy poświęcony sztuce magazyn ruchu Solidarnych, forum krytyki artystycznej po Smoleńsku. Nie da się ukryć, poziom emocji przy lekturze wzrósł co najmniej jak notowania poparcia partii Jarosława Kaczyńskiego, to są wszystko naczynia misternie połączone. Czyta się, chociaż właściwe wszystkie teksty sprawiają wrażenie już nie raz przeczytanych. Ten genialny zabieg marketingowy, znany co najmniej od przeklętych czasów filmu „Rejs”, sprytnie lokuje „Arteon” na wznoszącej fali prawicowych mediów. Od pierwszych stron akcja toczy się według sprawdzonego scenariusza. Mamy tu więc cynicznego i nieudolnego w swych pomysłach premiera (w tej roli Artur Żmijewski i jego programowy tekst „Stosowane sztuki społeczne”), złą, antypolską partię trzymającą tymczasowo władzę (czyli Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie i mityczny krąg Fundacji Galerii Foksal) oraz sponiewierane i zakłamane przez władzę wartości (piękno, prawda, naród, sztuka). Z drugiej strony stają niepokorni, odważni i bezkompromisowi w swych sądach tropiciele nadużyć władzy (Piotr Bernatowicz, Andrzej Biernacki, formacja The Krasnals). Ich cechą jest ideowość i wierność tradycji (akademicki warsztat historyka sztuki i malarza), a wsparciem wielkie postaci historii sztuki (Chagall, Picasso, Van Gogh, Dali etc.). Przy tak rozstawionych pionkach rozgrywka toczy się w bilardowym stylu. Start!
Omówienie wystawy prac z kolekcji warszawskiego MSN w Pałacu Prezydenckim (strony 14-15), temat jakby stworzony z myślą o przenikliwych krytykach „Arteonu”. Przedmiotem analizy są tu więc m.in. „[...] zdjęcia dokumentujące uroczyste otwarcie wystawy, dające obraz mizdrzenia się jednej władzy (dyrektor muzeum) do drugiej (prezydent)”. Już tytuł tekstu mówi wszystko: „Gra pozorów”. Pozorem jest „[...] że oto w Polsce, a szczególnie w kontekście Pałacu Prezydenckiego, mamy do czynienia z jakąś poważną, rzeczową debatą”.
Z salonów politycznych szybki skok na wystawę sztuki dawnej. Relacja z wystawy „Od Cranacha do Picassa” w Muzeum Narodowym we Wrocławiu i pogłębiona ocena wartości pokazanych prac (strona 18): „Warto podkreślić fakt, że na wrocławskiej wystawie (objętej także patronatem «Arteonu») prezentowane są nie tylko dzieła wielkich artystów, ale przede wszystkim prace bardzo dobre, znakomicie oddające cechy charakterystyczne dla tych malarzy i rzeźbiarzy, a nadto dające wiele estetycznej satysfakcji”.
Od satysfakcji krok do zbawienia. „Piękno zbawi świat” – felieton Rafała Witkowskiego, punktujący przejawy niesprawiedliwego traktowanie piękna przez „tzw. elity” polskiej krytyki artystycznej: „Nie zastanawiają się na przykład Anda Rottenberg i Maria Anna Potocka nad istotą sztuki oraz piękna, bo gdyby doszły do takiej istoty rzeczy, nie mogłyby uznać wielu twórców za artystów, nie miałyby czemu kuratorować […] Krytycy «Exitu» i «Obiegu», jeśli nie mają wrogiego stosunku do piękna, to na pewno je lekceważą”.
Lekceważenie to grzech wrodzony złej władzy, a zła władza to ta, która nie potrafi zaspokoić podstawowych potrzeb. „Potrzeba konceptualizacji symbolu” czyli „O sztuce po katastrofie smoleńskiej” – esej krytyczny Georgi Gruewa (strony 25-27): „Jeśli sztuce po 10/04/10 czegoś brakuje, to godnego i subtelnego symbolu smoleńskiej tragedii”. Wzrok łapczywie połyka kolejne akapity: „[...] z niejasnych, wciąż badanych przyczyn 10 kwietnia 2010 roku... […] ...pomnik, jaki ma stanąć na miejscu smoleńskiej tragedii nie zaspokaja potrzeby upamiętnienia ofiar zdarzenia...”. I nagle, na koniec, pełne dramatyzmu wyznanie autora: „Jako Polak jestem niezwykle ciekawy jaki rzeczywiście przebieg miała smoleńska katastrofa; jako Bułgar chciałbym mieć pewność, że dawne państwo bloku jest w stanie skutecznie prezentować swoją rację stanu wobec Rosji. Jako prawnik wierzę w skrupulatność polskich organów ścigania, ale jako historyk sztuki nie mogę się zgodzić ze stanowiskiem niektórych, że tragedia jest zbyt świeża, by oczekiwać dzieł sztuki, które pozwalałyby ją godnie artystycznie przedstawić”.
To złożone wyznanie tożsamościowe jakże prosto przypomina, że nie tylko byt, ale i narodowość kształtuje świadomość. A ciekawe, jak pan Gruew poradziłby sobie z pytaniem, jakie redakcja zadaje co miesiąc młodym, obiecującym artystom (rubryka „Sztuka młodych”, strony 28-31): „Co oznacza dla Ciebie bycie polskim artystą?”. W tym numerze „Arteonu” odpowiedzi udzielają: Marlena Zakrzewska, autorka instalacji „Wieża Babel”, skonstruowanej z kart do gry i patyczków do szaszłyków („Wyróżniam dwa rodzaje polskich artystów. Typ A i B.”) oraz Szczęsny Szuwar, malarz („Na pewno nie utożsamiam się ze sztuką Afryki czy Azji.”).
Po tak szczerych deklaracjach czas na chwilę oddechu – „Czytanie sztuki” (strony 32-33). Tym razem rzecz o „Hebe” Antonia Canovy, przed którą staje znany nam już Polak-Bułgar-prawnik-historyk sztuki Georgi Gruew: „Ale gdy widz staje naprzeciw mierzącej 166 centymetrów młodej kobiety, zdającej się zstępować z chmur, by podać mu kielich z nektarem, kategorie kontemplacji rzeźby wyłącznie jako artefaktu zdają się zawodzić”. Uff... W tym miejscu, aby nie ulec gorszącej pokusie i nie przekroczyć subtelnej granicy „estetycznej satysfakcji” obcowania z dziełem sztuki, lepiej powrócić do tradycyjnej lektury.
W rubryce „Książki” (strona 36) redaktor naczelny omawia akurat album „Muzea polskie”: „Jest to raczej książka dla wszystkich zainteresowanych dziedzictwem własnej ojczyzny, z tych, które się powinny znaleźć w przeciętnym polskim domu […] ...żyjemy dziś w ciekawym świecie... ciągle silny jest idący z Zachodu, kontrkulturowy program uczynienia z muzeum narzędzia przebudowy społeczeństwa w duchu wyzwalania z tradycji...”. Ale nie poddajemy się! Nie jesteśmy już osamotnieni ani tym bardziej przeciętni! W „Listach do redakcji” (strona 41) podziękowania od czytelnika „[...] za artykuł «Ściema» Andrzeja Biernackiego”. Pan Michał Siewkowski czeka „na kolejne wydania pisma, które własnym głosem chce mówić i mówi o sztuce”. W tym nie ma ściemy, jest za to dołączony wiersz o niedawnej wystawie Piotra Uklańskiego w warszawskiej Zachęcie. A pod nim jeszcze słówko od naczelnego: „Bardzo dziękujemy za miłe słowa oraz przejmujący wiersz. Tak to, niestety, czas, że galerie są coraz częściej zamiast formą «dobrymi przebierańcami wybrukowane»”. Na szczęście są jeszcze „Zapowiedzi” (strona 42): „Czy jesteśmy dziś u progu nowej fali zainteresowania malarstwem?” O tak... Czy to znajomy zapach terpentyny, czy tylko aromat świeżej farby drukarskiej?
Marek Raczkowski / dzięki uprzejmości Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie
Wśród tej podniosłej ideowo, choć nie zawsze równie lotnej językowo publicystyki tli się jednak wątły płomyczek nadziei na nawiązanie dialogu ponad prymitywną, zero-jedynkową, lewicowo-prawicową przepychanką. To wciąż nie dość w ojczyźnie popularne kryterium jakości. Ze stronic „Arteonu” sączy się cicho tęsknota za „dobrą sztuką” (mnie osobiście wystarczyłyby na początek dobre teksty – wolne od patetycznego dyletanctwa i akademickich frazesów). Georgi Gruew opisuje potrzebę twórczości, która uniosłaby ciężar smoleńskiej tragedii i pisze życzeniowo o „sztuce wyższych lotów”, chyba nieświadomie zapędzając się w rejony czarnego humoru. „Pull up, pull up!” jak powiada po naszemu Marek Raczkowski.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).