„Zawsze sądziłam, że język jest przechowalnią historii” – mówi jedna z bohaterek filmu Agnieszki Polskiej „Włosy” i jest to najlepszy komentarz do języka formalnego, którym posługuje się w swojej twórczości artystka. Kilka kolaży, zdjęć i – prawdopodobnie – grafik, które są pokazywane na wystawie, to prace poprawne i zachowawcze. Ma się wrażenie smakowania dania przygotowanego na bazie awangardy lat 20., ze szczyptą Hanny Hooch, odrobiną Alexandra Rodczenki, wszystko podlane vintage'owym sosem.
Trzyminutowe wideo „Słońce” rozwiewa wątpliwości tych wszystkich, którzy ze zdziwieniem przyjęli zwycięstwo Polskiej w zeszłorocznym konkursie im. Gepperta dla najlepszych młodych malarzy. Minimalistyczna praca, ogromna pomarańczowa kula unosząca się spokojnie nad widnokręgiem i odbijająca w wodzie, jest modernistycznym obrazem bardziej niż niejedno płótno pomazane farbą olejną.
„Auroryt”
Agnieszka Polska, kurator: Ewa Gorządek, CSW Zamek Ujazdowski, Warszawa, do 25 listopada 2012
Wydawać by się mogło, że artystka kurczowo trzyma się ideałów modernizmu. Wrażenie to weryfikują „Włosy”. Zupełnie oderwany od reszty prac na wystawie, znacznie dłuższy od kilkuminutowych etiud, trwający 46 minut film zamyka się w zwartej fabule. „Włosy” nawiązują do musicalu „Hair”, sfilmowanego przez Milosa Formana w roku 1979. Naszym bohaterom daleko jednak do uciekającej przed wojskiem paczki długowłosych buntowników. Nastawieni na rozwój duchowy, poszukują własnej „ery wodnika”, co jak się pod koniec filmu okaże, nie jest wcale proste.
Nie bez powodu Polska w pierwsze sceny filmu wplata śpiewaną w polskim tłumaczeniu piosenkę „Aquarius” z musicalu „Hair”. Komiczne koślawe tłumaczenie przybliża nas do sedna zainteresowań artystki: przenoszenia zjawisk społecznych z kontekstu w kontekst, tak jak działo się niegdyś z ruchem hipisowskim. Polscy bohaterowie szukają swojej tożsamości przez przynależność do ruchu, który okazuje się już tylko sloganem.
Zobrazowany w filmie ruch hipisowski trudno ulokować w konkretnym kontekście historycznym. Artystka skrupulatnie zaciera ślady. Na podstawie realiów można przypuszczać, że jest już po amerykańskiej rewolucji. W 1968 w USA hipisi walczyli o legalne narkotyki i uciekali przed wysyłką do Wietnamu. W tym czasie w Polsce i Czechosłowacji walczono o to, co Vaclav Havel w „Sile bezsilnych” nazwał społeczeństwem obywatelskim. Amerykańskie ideały hipisowskie na szerszą skalę pojawiły się w naszym kraju znacznie później. Propagowało je pokolenie dorastające na przełomie lat 80. i 90., kiedy to Polska przeżywała swój „flower power movement”, tworzony na marginesie świeżo konstytuującego się kapitalizmu, który wraz z obfitością przyniósł pierwsze rozczarowania. To dla nastolatków tamtego okresu amerykańscy hipisi mogli być punktem odniesienia. Poszukują go również unoszeni oparami psychodelików, rozmyślający nad swoimi rewolucyjnymi antenatami, bohaterowie „Włosów”. Tą drogą prowadzi nas fabuła, niestety mocno poszatkowana toporną grą aktorów i przyciężkawymi dialogami jak z licealnego koła zainteresowań.
W finale film zmienia bieg; polscy hipisi trafiają do Indii, gdzie lokalna bohema przewartościowuje ich system myślenia. Transformacja ruchu zapoczątkowanego w latach 50. i czerpiącego garściami z filozofii hinduizmu doprowadziła z czasem do znaczeniowego wybielenia słowa „hipis”. Hindusi, odżegnując się od tego określenia, mówią o sobie „rewolucyjni odszczepieńcy”, a amerykańskich hipisów traktują jak rozwydrzonych nastolatków niesionych popkulturową falą. Bohaterowie odnajdują jednak magiczny specyfik, ersatz „hipisiarstwa” – tytułowy Auroryt. Substancja zamienia rzeczywistość na nieznośnie kolorową i psychodeliczną. W finałowej scenie Polska zderza jednego z bohaterów z wielkim, migotliwym jak opal oceanem. Czyżby chodziło o LSD?
Nie wiem, czy Agnieszka Polska zażywała kiedyś substancje psychoaktywne. Nie wiem nawet, czy mogę o to dziś pytać. Doznania, które towarzyszą narkotycznym doświadczeniom, są w filmie oddane perfekcyjnie; z dbałością o każdy wibrujący kształt, surrealistyczny pęd myśli i przejaskrawiony kolor. Po projekcji inaczej spoglądam na wielką plamę słońca w sali obok. Teraz wciąga –powolna medytacja wpierw pojawiającego się, a potem zanikającego punktu. Rozwibrowany kształt kolaży, przepełnione kolorami fale oceanu to doznania na wskroś psychodeliczne. Polskiej udaje się wciągnąć widza w trans bez konieczności zażywania narkotyków. I to właśnie wydaje się w wystawie najciekawsze.
widok wystawy (wideo „Słońce”)
Agnieszka Polska to solidna artystka. Wizualnie nie zachwyca ani nie rozczarowuje, wystawę chłonie się łatwo, ale szybko zapomina. Próba społeczno-historycznej opowieści sprowadza się niestety do zachwytu nad estetycznymi walorami LSD. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że złe aktorstwo i kartonowe postaci to zabieg celowy, a „Włosy” to polska, zgrzebna wersja „Hair”, uszyta na miarę naszych możliwości.