NASŁUCH:
Andrzej Chłopecki
Kiedy zaczynałem pisać o muzyce, był już legendą w przestrzeni muzyki i w ogóle sztuki współczesnej. Pisał nie tylko o klasyce awangardy XX wieku, także o tej muzyce, która właśnie powstawała, wspierał też tą, która dopiero powstanie. Był krytykiem towarzyszącym.
Nie oznaczało to przesadnej łagodności. Oczywiście miał, jak każdy, ulubione „piosenki”, namiętności, z którymi się nie krył (w ostatnich latach na pewno Paweł Mykietyn, także Aleksandra Gryka czy Aleksander Nowak). Ale potrafił też wbić kij w mrowisko, nie bacząc na to, jak rozbiegną się mrówki.
Z ostatniej dekady wymieniłbym trzy teksty, w których postanowił napisać bez pardonu: o Zbigniewie Preisnerze (po „Requiem dla mojego przyjaciela”) i Piotrze Rubiku (za całokształt) – oba teksty w „Tygodniku Powszechnym”, oraz o Krzysztofie Pendereckim (po wykonaniu w Warszawie „Koncertu fortepianowego”) w „Gazecie Wyborczej”. Ten felieton stał się zresztą przyczyną protestu części środowiska muzycznego, który musiał przeżyć bardzo mocno. Krytyk jest przecież kimś, kto podważa, narusza i porusza. W tym przypadku reakcja orzekająca winę była niewspółmierna do „przewiny”. Chłopecki rozpoczynał pisanie w czasach, kiedy głos krytyka był ważny i ceniony. A dziś? „A, daj spokój” – mówił.
Pamiętam moją pierwszą Warszawską Jesień. Charakterystyczna sylwetka. Ciemne dłuższe włosy, broda, szara marynarka (w innych sytuacjach także w odcieniu musztardy), ciemny golf i spodnie. I papieros. Kolejny. I to potrząsanie głową, znamionujące nie tyle niezgodę ze słowami rozmówcy, ile poszukiwanie własnych myśli, skupienie, kontrę. Wtedy zwykł odchylać głowę lekko w tył, robić duże oczy, które z jednej strony przeszywały, z drugiej była w nich słodka mgła ironii, przymrużenie oka świadczące o sporej dawce poczucia humoru.
Był wybitnym dziennikarzem radiowym. Pracował w Polskim Radiu od 1975 roku do 13 grudnia 1981, potem znów od 1991 roku. Był sprawozdawcą koncertów, komentatorem, autorem audycji – najczęściej nocnych (bo noc była jego czasem) – o muzyce współczesnej w radiowej Dwójce. Na nich wychowywały się całe pokolenia słuchaczy i melomanów. Bo Chłopecki nie tylko prezentował muzykę, ale potrafił w kilkudziesięciu słowach charakterystycznej logorei, oddać jej istotę. Wychowywał także wchodzące w życie zawodowe nowe pokolenia dziennikarzy i krytyków – był ich mentorem, nierzadko mistrzem. Lubił mieć na nich wpływ, co nie znaczyło, że żądał posłuszeństwa. Rozumiał, że prawdziwy krytyk (jak kompozytor) rodzi się wtedy, kiedy zaczyna mówić własnym głosem.
Wspaniale pisał. Tekst o „Pasji wg św. Łukasza” Pendereckiego opublikowany przed laty w „Ruchu Muzycznym” (wersja pracy magisterskiej pisanej u Zofii Lissy) otworzył mi uszy na to genialne dzieło. Takich tekstów było więcej. Z zagranicznych kompozytorów pisał m.in. o Bergu i Stockhausenie. Z polskich – o Lutosławskim, Góreckim, Pendereckim, Szymańskim. O pokoleniu stalowowolskim (Knapik, Lasoń). O Mykietynie i o najmłodszych. Wszyscy z nich mogli oczekiwać omówienia pisanego żarliwie i namiętnie, nigdy letnio czy nudno.
Język jego tekstów wydawał się niekiedy dzieckiem XX-wiecznych awangard – stąd skłonność do zasupłania myśli, które nie odkrywają się przed czytelnikiem od razu. Cykle felietonów pisanych dla „Res Publiki Nowej” („Dziennik ucha”) i „Gazety” („Słuchane na ostro”) do dziś są wspaniałą szkołą myślenia, polifonicznym węzłem erudycji, intelektu, wrażliwości i intuicji. Przed śmiercią pisał książkę o Lutosławskim. Chciał zdążyć przed 2013 rokiem, kiedy to muzyczny świat będzie świętować 100. rocznicę urodzin kompozytora. „Andrzej pisze i pali” – usłyszałem kilka dni temu od Michała Merczyńskiego, kiedy spytałem o stan zdrowia krytyka... Zdążył?
Trwa właśnie 55. edycja Warszawskiej Jesieni – festiwalu, z którym Chłopecki był związany od ponad trzydziestu lat. To symboliczne, że zmarł niemal na otwarcie kolejnej odsłony. Pustkę po Człowieku może wypełnić jedynie muzyka. Choćby dedykowane Andrzejowi Chłopeckiemu „3 dla 13” Mykietyna z 1995 roku.
Od ponad roku rozmawialiśmy o książce zbierającej jego pisanie w różnych miejscach i czasie. Powstał nawet tytuł. Ale nigdy nie było dość czasu, żeby dokonać ostatecznego wyboru. I bardziej to ja nie miałem czasu niż on. Ta książka powstanie.