Jeszcze 1 minuta czytania

Andrzej Stasiuk

Z DROGI:
Czytelnik

Andrzej Stasiuk

Andrzej Stasiuk

Miał specjalnie skonstruowane łóżko. Zabierał je nawet w zagraniczne podróże. Na przykład do Moskwy, bo nie mógł znieść miękkich, zapadających się posłań. Prócz tego woził specjalny podest, który można było ustawić nad sedesem, ponieważ nie znosił siadać; musiał kucać. Ale łóżko było najważniejsze. Niewykluczone, że więcej czasu spędzał w pozycji horyzontalnej niż wertykalnej. Trawił i czytał. Już w młodości sformułował myśl o największym szczęściu: „Codziennie doskonale jadam, dogadzając swojemu brzuchowi i dbam o zdrowie. Mogę również czytać takie książki, na jakie mam tylko ochotę. To naprawdę wspaniałe” – pisał do przyjaciela. Później, gdy zdobył nieograniczoną władzę, w nieograniczonej również liczbie kazał sprowadzać do swojego specjalnego łóżka kobiety. Jego osobisty lekarz twierdził, że czasem było ich jednocześnie cztery albo pięć. Wszystkie młode, odurzone jego obecnością. Nigdy się nie mył, nigdy nie czyścił zębów. Usta płukał herbatą, swoje tłuste ciało kazał wycierać gorącym ręcznikiem. Można sobie wyobrazić, że cuchnął, ale nikt nie śmiał mu o tym wspomnieć. Większość z uwielbieniem wciągała w nozdrza woń, którą po sobie pozostawiał.

Łóżko skonstruowane było tak, by mogły się na nim zmieścić stosy książek. Wylegiwał się i czytał. Na fotografii, którą mam, wokół tego podwójnego czy też potrójnego posłania stoi pięć, może sześć wytartych krzeseł. Zasiadali na nich ci, których wzywał. Czasami w środku nocy. Przejęci i przerażeni musieli wysłuchiwać mądrości w rodzaju: „Brak równowagi i ból głowy nie są niczym złym”. Jak większość tyranów był kimś w rodzaju niespełnionego artysty albo poety. Projektował fikcje, a potem je realizował. Bo czymże innym, jak nie zawrotną fikcją, jest pomysł wytępienia wszystkich wróbli w państwie, ponieważ ptaki niszczą plony. I rzeczywiście cały kraj, kilkaset milionów ludzi dniem i nocą podnosiło zgiełk, wymachiwało kijami, rzucało kamieniami, tłukło w garnki tak, by szare złodziejaszki ani na moment nie zaznały spokoju, by ani na chwilę nie mogły przysiąść. Ptaki umierały w locie z wyczerpania. Całe Chiny zaścielone były ptasimi ciałami, ale umierający z głodu chłopi mieli przynajmniej co jeść. Byłżeby Mao kimś w rodzaju Hieronima Boscha z Hunanu? Z tymi piekielnymi wizjami w skali jeden do jednego?

Tyrani biorą się z lektur. Ci najwięksi czytali bezustannie. Przerywali tylko po to, by fikcję zamienić w rzeczywistość. Nasz bohater zabijał miliony, a potem zaszywał się w swoim barłogu, by kopulować i czytać. Nie lubił przemawiać, źle mówił po mandaryńsku, nie miał nikogo bliskiego, leżał i czytał. Lekturę mieszał z wymysłem, a następnie wzywał swoich poddanych, którzy zasiadali na wytartych krzesłach w nogach łóżka, i rozkazywał: „Zmieńcie Chiny w krainę świń, dzięki temu będzie dużo łajna oraz aż za dużo mięsa, które trzeba będzie wyeksportować w zamian za żelazo i stal”. Albo ogłaszał, że kraj przystępuje do pojedynku z Wielką Brytanią w hutnictwie i za kilkanaście lat ma w tej dziedzinie zwyciężyć. W związku z tym chłopi porzucali pracę w polu i budowali we wsiach prymitywne dymarki. Z braku rudy przetapiali garnki, łyżki, klamki, swoje narzędzia, cały nędzny metal, jaki znaleźli w swych lepiankach. Gdy kraj znalazł się na skraju samozagłady, gdy ofiary Wielkiego Skoku zaczęto liczyć w dziesiątkach milionów, Wielki Sternik wycofał się na swoje posłanie, by czytać o dokonaniach dawnych cesarzy. Na przykład o tym, jak Qin Shi Huang, który zjednoczył Cesarstwo, kazał spalić wszystkie księgi, wymordować uczonych i wszystko zacząć od początku. Taka była zresztą idea Rewolucji Kulturalnej, którą Mao proklamował. Tyle że ksiąg do spalenia nazbierało się znacznie więcej, a zamordowanych „uczonych” były kolejne miliony. Innym ulubionym bohaterem przewodniczącego był chiński trickster – Sun Wukong, Małpi Król. Nieobliczalny błazen, przewrotny złośliwiec, postać okrutna, niejednoznaczna oraz niewątpliwie inspirująca. Za takiego zapewne miał się sam wódz.  

Dlatego w końcu pojechałem go obejrzeć. Kolejka wiła się wokół mauzoleum. Setki, może tysiące ludzi. Torby i plecaki trzeba było oddać na przechowanie. Im bliżej wejścia, tym kolejka robiła się ciaśniejsza. Policjanci gonili nas jak bydło do załadunku. Po schodach, do pierwszej sali z jasnym posągiem, pod którym składało się kwiaty i zaraz do drugiej, gdzie leżał pod szkłem. Różowy, wzdęty, okryty chińską flagą. Ledwo się dało musnąć wzrokiem, bo już gonili dalej. Policjant w białych rękawiczkach, w absurdalnym geście kładł palec na ustach, że niby cicho, bo się zbudzi. Sekunda, dwie widoku tłustego, napompowanego trupa. To też musiał sobie wymyślić w długie, bezsenne noce, gdy nie działały podwójne, potrójne dawki proszków nasennych: że się wyśpi i cały świat na palcach, bez dźwięku będzie się temu przyglądał.

O zmierzchu Tiananmen pustoszeje. Wojsko i policja spędzają wszystkich z tego największego placu świata. Żeby miał spokój. Może czyta w tym swoim akwarium. Na bramie Zakazanego Miasta wisi jego gigantyczny portret. Tłusta twarz bez wyrazu z brodawką na brodzie. Patrzy wprost na miejsce własnego pochówku.