Jeszcze 1 minuta czytania

Jakub Socha

SAM NIE WIEM: BERLINALE [3].
Dzień polski w Berlinie

Jakub Socha

Jakub Socha

Na piątkowej imprezie polskiego przemysłu filmowego, na którą trudno było się dostać, ponoć wszystko było za darmo. Mówią, że na suficie wyświetlano najnowsze produkcje znad Wisły, a wieczór uświetniła sama Juliett Binoche, aktorka znana ze „Sponsoringu” (recenzja z filmu już w najbliższy piątek). Niewolnikom resentymentu pozostała sobota – na wieczornym pokazie Przemysław Wojcieszek pokazał swój najnowszy film pt. „Sekret”.

Przez te niecałe dziewięćdziesiąt minut było znowu jak w Polsce. Dookoła sami swoi, dawno niewidziani znajomi i ci, przed którymi trzeba uciekać, koledzy i koleżanki, a obok – koledzy i koleżanki po fachu. Jeszcze przed pokazem i już w trakcie: wrażenia, szpilki i plotki. Obcokrajowcy siadali z brzegu, trochę nieśmiało; podejrzewam też, że to oni właśnie wychodzili w trakcie trwania seansu. Możliwe, że na sali zostali sami Polacy. Czyżby znowu polski film, który jest czytelny tylko dla nas? Z „Sekretem” jest problem – rodacy też byli nim skonfundowani.

Wojcieszek zrobił film-kombajn. Czy świadomie chciał zrobić film-kombajn, bo wiadomo, że jak kombajn, to od razu człowiekowi z Polski skojarzy się ze „Złotymi żniwami” i „Pokłosiem” – tego nie wiem. Tak czy inaczej, „Sekret” zgarnia wszystko to, co nie zostało jeszcze w polskim kinie zagospodarowane i skoszone. Mamy trójkę bohaterów, a akcja – z krótkimi przerwami – rozgrywa się na prowincji. Ksawery jest gejem, jeździ pickupem, ma długie, tlenione włosy, zarabia na życie jako drag queen, traktuje swój zawód poważnie, dużo ćwiczy. Karolina jest jego agentką, kiedyś, gdy poczuła, że jest martwa, nauczyła się języka jidysz, który – jak sama mówi – też jest martwy. Nie przepada za Ksawerym, raz widzimy, jak chce go utopić w wannie, choć chyba lubi dla niego gotować, zresztą, kto się czubi… i w tę stronę. Dwie rzeczy trzeba jeszcze wiedzieć o dziewczynie: jest Żydówką i przesiaduje w archiwach. Jest jeszcze ten trzeci, Jan – dziadek Ksawerego. Kiedyś partyzant, więzień stalinowski, dzisiaj wędkarz, grzybiarz, masażysta, od wielkiego dzwonu tancerz. Z wnukiem ma naprawdę świetny kontakt, akceptuje go bez reszty. Człowiek legenda. I co z tego – Karolina wie, że zabijał Żydów.

Od początku wiadomo, że to nie będą zwykłe wakacje. Film zaczyna się krzykiem, który jeszcze nie raz powróci. Bohaterowie biegają w amoku po lesie, rzucają się sobie do gardeł, niszczą meble, palą ogniska, kopią w ziemi, recytują wiersze (w jidysz), nawet się nudzą. W międzyczasie tancerz przygotowuje nowy układ choreograficzny, co jakiś czas przenosimy się na scenę, na której Ksawery daje kolejne show. Czyżby to była jakaś nowoczesna forma sublimacji grzechów ojców? Jeszcze bardziej zagadkowe są powracające sceny filetowania ryb, rozgrywane przy wściekłej muzyce elektro – aż się boje rozszyfrowywać ich symbolikę.

Wojcieszek testuje kolejne chwyty stylistyczne, jakie tylko przychodzą mu do głowy, zatraca się w nich, a potem, jakby po namyśle, kiedy studzi swój anarchizm, na scenę wchodzi konwencja i bohaterowie, którzy nie wiedzą, jak ze sobą rozmawiać. Tej aporii jednak chyba nikt tu nie zamierzył. W zasadzie to nie wiadomo, dlaczego młodzi męczą starego dziadka? Z nudy, z tej samej ponowoczesnej pustki, która popchnęła ich w kierunku języka jidysz? Czyżby ich przetrząsanie dziadkowego strychu w poszukiwaniu dowodów jego zbrodni były po prostu kolejną wariacją na temat „wakacji z duchami” – symbolem infantylizacji dzisiejszych trzydziestolatków?

Wojcieszek pewnie oburzyłby się na tego typu interpretację. „Sekret” daleki jest od jakiejkolwiek przekory, w zamierzeniu to film bardzo poważny. Są w nim słuszne tematy i słuszne problemy, tylko skoro to wszystko takie słuszne, to dlaczego wydaje się tak potwornie nieautentyczne?

Reżyser w wywiadach pewnie będzie się zarzekał, że zrobił ten temat z potrzeby serca, że jego to wszystko, co w Polsce, teraz i dawniej, naprawdę boli. Choć jeszcze nie czytałem tych wywiadów, już Wojcieszkowi wierzę, wierzę również, że można robić filmy ze słusznego bólu i słusznej potrzeby. Tę całą słuszność trzeba jednak komplikować, problematyzować, podkopywać. Nie ma nic gorszego niż filmy robione przez prymusów, którzy swoje pomysły i postaci wycinają z gazety, i na dodatek jeszcze udają anarchistów.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).