Kim są tytułowe „Sisters”? Możliwości jest wiele – twórcy pozostawili wybór widzom. Mogą być tymi, którymi chcemy by były: siostrami jak z Czechowa, towarzyszkami, przyjaciółkami, a może obcymi, czy też bohaterkami wyjętymi z japońskiej popkultury. Jeżeli przyjąć za punkt wyjścia inspirację tragedią w Fukushimie, okazuje się, że są słynnymi „samurajami”, do samego końca trwającymi na posterunku japońskiej elektrowni atomowej. Budzą się w zniszczonym, napromieniowanym świecie.
Na gruzach rzeczywistości nie ma żadnej konwencji, która mogłaby im pomóc. Na postrzępionym ekranie, przypominającym firanę, która przeszła przez niszczarkę do dokumentów, prezentowane jest wideo Kuby Dąbrowskiego. Klip wypełniają zmiksowane obrazy znane z mediów i eksportowanych japońskich anime: migają obrazy trzęsień ziemi, tsunami, Godzilli niszczącej kolejne miasto. Brak tylko herosa, który mógłby uratować świat skazany na zagładę. W tej rzeczywistości wszystko trzeba budować od nowa. Od nowa trzeba się też siebie uczyć.
„Sisters”, reż. Wojciech Klimczyk. Harakiri
Farmers, polska premiera 15 grudnia 2011Początek spektaklu pełny jest napięć. Otwierające go sekwencje Sanji Maier-Hasagić to próby przywrócenia równowagi, dawnego ładu, dawnej motoryki. To bolesna odpowiedź na regres: staranna ekwilibrystyka, punktowe usztywnianie i rozluźnianie ciała. Wraz z pojawieniem się Dominiki Knapik i Kirstine Ilum zaczynają się pierwsze próby kontaktu między tytułowymi siostrami. Na etapie wstępnym jest to gra spojrzeń, oczekiwanie na ruch, bądź demonstracyjne przybranie nowej figury. W choreografii widać inspirację fantazyjnymi ustawieniami ciał z takich szlagierów anime jak „DragonBall” czy „Tekken”. Czuć też cielesność sumo i innych sportów walki.
O medialnym szumie wokół „samurajów” z Fukushimy przypomina kolejne wideo, na którym widać Japończyka, fotografującego zawzięcie wszystko, co znajduje się wokół. Tancerki – w odpowiedzi na spojrzenie aparatu – dają mężczyźnie satysfakcję rejestrowania mniej lub bardziej erotycznych póz, wdzięczenia się, rozchylania nóg. Twórcy „Sisters” nawiązują tym samym do „Powiększenia” Antonioniego: zwracają uwagę na to, że coraz mniej liczy się obiekt zdjęcia, zastąpiony przez przyjemność samego aktu robienia fotografii.
Strategia łączenia tańca i wideo nie jest niczym nowym w produkcjach Harakiri Farmers. Forma ta była kluczowa w spektaklu „We are oh so lucky” stworzonym wraz z Aną Brzezińską. W tamtym przedstawieniu choreografia prowadzi nieustanny dialog z materiałem audiowizualnym, tworząc hybrydalny język teatralny.
W „Sisters” pojawia się również komiczna melorecytacja, która zaczyna się od słów: „satan never sleeps”. Interesujące, że podejmowana jest wtedy, gdy między tancerkami dochodzi do zdecydowanych interakcji – od finezyjnej gry uników, przybliżeń i oddaleń toczonych między Dominiką Knapik a Kirstine Ilsum, po pokazywanie sobie języków i „strojenie min”. „Sisters” może być historią współzawodnictwa i współpracy, budowania i niszczenia, opowieścią o oswojeniu nowej rzeczywistości, i komentarzem do starej.
W tej wielości znaczeń ironicznie wypada końcowa scena stylizowana na zdjęcie z albumu. Trzy uśmiechnięte szeroko siostry łączą dłonie. Gest pojednania? Rozejmu? Jeszcze chwilę wcześniej w serii zabawnych układów przywoływały różne scenariusze współistnienia: siadając na sobie, łącząc się w sojusze, występując po dwie przeciwko jednej, dokonując pastiszu rodzajowych scen, sugerując perypetie z Czechowowskich „Trzech sióstr”.
Siostry Harakiri Farmers pytają: jak tu trafiłyśmy? kim jest ta druga? do czego to wszystko zaprowadzi? Co się wydarzy w świecie post-apokaliptycznym? Czy wrócimy do tego, co było, czy też porzucimy konwenanse?