ALFABET NOWEJ KULTURY:
G jak gatekeeper
(albo gatekeepera brak)
Kurt Lewin sformułował pod koniec lat 50. XX wieku model komunikacji, w którym odbywa się ona w kanałach przegrodzonych bramkami – czyli punktami, w których informacja jest filtrowana, puszczana dalej lub zatrzymywana. Decyzja podejmowana jest albo na podstawie obiektywnych reguł, albo też dokonuje jej gatekeeper (z braku dobrego tłumaczenia chciałoby się powiedzieć „bramkarz” – choć skojarzenie nie jest do końca odpowiednie).
Przykładem opisanym przez Lewina była matka decydująca o tym, jakie jedzenie trafi na domowy stół. Ale koncepcja ludzkiego filtra prawdziwą karierę zrobiła nie wśród żywieniowców, lecz w sferze mediów masowych. Dwudziestowieczne tytuły prasowe, wydawnictwa i wytwórnie, kanały telewizyjne i radiowe miały jeden wspólny element: gatekeepera kontrolującego wypływ informacji. Uosabia go zazwyczaj postać redaktora naczelnego, choć może nim być również podmiot finansujący tytuł, czy polityczny cenzor blokujący niechciane treści.
Obiektywnie rzecz biorąc, istnienie gatekeepera bierze się z ograniczonej przepustowości medialnego kanału: ta zaś wynika bezpośrednio z wysokich kosztów produkcji i dystrybucji. Kiedyś nie można było tylko tworzyć, trzeba było jeszcze selekcjonować. W praktyce jednak bramka, na której siedzi gatekeeper, to pozycja władzy. Proces selekcji nie jest obiektywny – kształtuje linie redakcyjne, spycha z anteny, czyni z ludzi gwiazdy lub zmusza do pozostania w ciągłym cieniu sukcesu.
XX wiek skończył się jednak niemal dekadę temu, a media adresowane uprzednio do masowej publiczności są dziś kierowane do wciąż rosnącej liczby wyspecjalizowanych nisz, a wraz z technologiami cyfrowymi przyszły nowe narzędzia produkcji i dystrybucji treści. Podstawowym skutkiem zmian była gwałtowna redukcja kosztów. Innymi słowy, kanały komunikacyjne gwałtownie przybrały na przepustowości. Nową cyfrową kulturę charakteryzuje więc wyraźny brak gatekeeperów (który tłumaczy nerwowe wypowiedzi o cyfrowym śmietniku, który nas otacza). Można bowiem tworzyć dowolnie często i w dowolnej objętości, wszystko i tak pomieści się w internecie, przy kosztach zbliżających się do zera.
W dwudziestopierwszowiecznym ekosystemie medialnym współistnieją więc media bramkowe z mediami bezbramkowymi. Wszystkie one, jeśli tylko ocierają się o komunikację cyfrową, przechodzą przez jedną bramkę (za to globalną): internet. Ten jednak został z premedytacją zaprojektowany jako bramkarz neutralny (David Isenberg pisze wręcz o głupocie sieci, będącej jej cnotą): przepuszcza bowiem wszystko.
Natłok informacji musi jednak zostać w końcu przefiltrowany – gatekeeperem staje się więc każdy z nas, odbiorców. Zamiast selekcjonować na etapie wypychania treści w kanał komunikacyjny, w nowym modelu bramka pojawia się w momencie przyciągania do siebie wybranych informacji przez odbiorcę. Jednak zwykły człowiek nie ma kompetencji, by być dobrym bramkarzem dla ogromu informacji udostępnionych przez dobrodusznego głupka, internet.
Wbrew zapowiedziom, że media cyfrowe zlikwidują pośredników, pojawili się nowi gatekeeperzy – do najważniejszych z nich należą dziś wyszukiwarki. Pozornie neutralne, na tysiąc sposobów decydują, jakie informacje ostatecznie zostaną przez nas wybrane. Równocześnie gatekeeperem nowego rodzaju staje się uwspólniona mądrość tłumu – w postaci tak zwanych kumplonomii: katalogów treści tworzonych wspólnie przez internautów, stanowiących alternatywny mechanizm filtrowania w stosunku do wyszukiwarek.
Jako odbiorcy jesteśmy więc nadal na łaskach gatekeeperów. Jako twórcy mamy jednak swobodę – narzędzia do tworzenia i publikowania treści, konta w popularnych serwisach sieciowych. Z tej perspektywy propozycje wbudowania w cyfrowy obieg tradycyjnych gatekeeperów wyglądają dosyć demodé.
Ten artykuł jest dostępny w wersji angielskiej na Biweekly.pl.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).