Połowa lat 80. przyniosła w amerykańskich opracowaniach historii sztuki początek procesu odkłamywania dziejów surrealizmu, polegającego na oddaniu sprawiedliwości zapomnianym artystkom. Złote czasy przemiany myślenia o tym ruchu przypadły na lata 90. Efekt był piorunujący. Wykładając wówczas na amerykańskiej uczelni historię francuskiego surrealizmu, zaczęłam znaną mi z własnych studiów listę nazwisk wzbogacać o nazwiska nowe – dotychczas albo przemilczane, albo wymieniane w szeregu żon, muz i kochanek, nieśmiało tworzących niepoważną sztukę w cieniu wielkich mężczyzn. Zajęcia nabrały rumieńców, dzieje surrealizmu wiarygodności.
O na wpół zapomnianych artystach i artystkach często mówi się dopiero po ich śmierci. Francuskie surrealistki były od swych kolegów oraz partnerów młodsze i bardziej długowieczne. Toteż kilka ważnych postaci (Dora Maar, Lee Miller) odeszło trzydzieści lat po śmierci większości surrealistów, właśnie w latach 90. Wpierw posypały się wystawy, potem monografie i dokumentalne filmy, wreszcie omówienia, przepisujące historię ruchu na nowo.
Erna Rosenstein, obiekty /
dzięki uprzejmości Fundacji Galerii Foksal.
Drugą przemianą, jaka dokonała się w tym samym czasie, była rehabilitacja traktowanych dotychczas mniej poważnie kolaży, rysunków, fotografii i obiektów. Miejsce królujących w albumach reprodukcji obrazów i rzeźb coraz częściej zajmowały formy bardziej efemeryczne, lecz o ile bliższe filozoficzno-estetycznym założeniom ruchu. Wielkie wystawy surrealizmu właśnie im zaczęły oddawać najwięcej sal.
Twórczość Erny Rosenstein zasługuje na uwagę z obu powodów. Jej odkrycie, czy raczej spojrzenie na nią na nowo, następuje siedem lat po śmierci artystki. Od surrealistek francuskich różni ją to, że uprawianie naznaczonej tym kierunkiem sztuki w powojennej Polsce było wyborem nie tylko estetycznym, ale i politycznym. We Francji lat 40. i 50. tradycji surrealizującej zagrażał jedynie triumfujący egzystencjalizm. Komunistyczne władze widziały w wywrotowym humorze i poetyce snu niebezpieczeństwo dla systemu. Uprawiana w takich warunkach sztuka – choć w swej naturze bardzo prywatna – stanowiła wyraz odwagi.
Erna Rosenstein była wizjonerką i, niczym Rimbaud, wierzyła, że spojrzenie w głąb siebie jest istotniejsze od śledzenia rzeczywistości:
Zamknęłam oczy – chcę widzieć
Zatkałam uszy – chcę słyszeć.
Wzięłam ołówek – niech mnie drogą prowadzi.
Szukam słowa dla niemych.
Chcę dotknąć.
(„W sobie samej wyjść z siebie”, 1979)
Jej sztukę pokazały Dorota Jarecka i Barbara Piwowarska na wystawie „Mogę powtarzać tylko nieświadomie”, zorganizowanej w warszawskiej Fundacji Galerii Foksal i Instytucie Awangardy. Przynosi ona refleksję, że z powodzeniem mogłaby stać się częścią jednej z szeregu przełomowych wystaw surrealizmu, które otwierano w ostatnich latach w większości ważnych światowych muzeów.
Erna Rosenstein, obiekty / dzięki
uprzejmości Fundacji Galerii Foksal.Druga refleksja dotyczy znanej, ale po obejrzeniu wystawy jeszcze bardziej oczywistej, kwestii związków między tradycją surrealizmu a Grupą Krakowską, do której Erna Rosenstein należała. Jej obiekty – podobnie jak asamblaże Kantora – zaczarowują codzienność, wynoszą zepsuty przedmiot na piedestał, ukazują tropioną przez surrealistów cudowność dnia powszedniego. Są też afirmacją biegu godzin, zapiskiem skazanej na zapomnienie chwili.
Zrozumienie natury „zlepów” łączyło Ernę Rosenstein z Mironem Białoszewskim, z którym się przyjaźniła. Jedność z rzeczami opisują jej wiersze. Oglądając wystawę, dobrze mieć pod ręką któryś z czterech opublikowanych za jej życia tomików. Są one skargą na świat i samotność, ucieczką w siebie, w ciszę pokoju o piątej rano, w miękkość opiekuńczego tapczanu.
Tak strasznie samotna,
że jest jak gdyby jej język wyrwali
i tym wyrwanym językiem
mówi teraz do nikogo.
(„Samotna”)
Trzecią moją refleksją było to, jak bardzo jej rysunki, obrazy, przedmioty i wiersze naznaczone są tragedią śmierci rodziców. Przesiąknięte ich codzienną nieobecnością. Wypełnione wielokrotnie powracającym krzykiem matki, zabijanej przez szmalcownika.
Milczę okrutniej i dłużej,
niż był twój krzyk o pomoc
nocą.
(„Przyjdź”, 1979)
Stale powtarzają się motywy księżycowej nocy, noża (rysowanego bądź będącego częścią asamblażu), rozcinania skóry, wdarcia się w głąb ciała. Twarze obojga (choć częściej matki) stanowią niemal jedyny nieabstrakcyjny element rysunków. Tytuły nadawane niektórym przedmiotom i obrazom („Rocznica”, „Świecił księżyc”) też zdają się nawiązywać do tragedii.
Erna Rosenstein „Kolebka” , niedatowany
długopis na papierze, 19,5 x 29 cm
I wreszcie ostatnia myśl: jak silne są związki Erny Rosenstein z artystkami i artystami wyrastającymi z podobnych korzeni. Z surrealistami łączą ją te same fetysze: oczy, usta, dłonie. Tyle że oczy – jak u Christiana Boltanskiego – są u niej oczami świadka, usta albo pozostają wpółotwarte w niemym krzyku albo zasznurowane (jak na plakacie do „Mrocznego przedmiotu pożądania" Luisa Buñuela).
Erna Rosenstein, obiekt / dzięki uprzejmości
Fundacji Galerii Foksal.
Jej linearne, oniryczne rysunki przywodzą na myśl szkice Uniki Zürn, surrealistki i poetki (przez Maksa Ernsta uważanej za najwybitniejszą żyjącą poetkę niemiecką). Rysunkowe kosmiczne krajobrazy (choćby „Pomniki”) wiodą myśli ku obrazom Yvesa Tanguy’ego. Poetyckość i humor pejzażowych rysunków Toyen, Magritte’a i Topora też czai się gdzieś za rogiem.
Erna Rosenstein „Miękka”, 1966, długopis na papierze
19,5 x 29 cm
Objawiająca się w malowaniu i pisaniu twórcza „dwoistość” łączy Ernę Rosenstein zarówno z Uniką Zürn, jak i z dwiema ostatnimi żyjącymi surrealistkami heroicznego okresu: studwuletnią Dorotheą Tanning i mistrzynią pisma automatycznego, Gisèle Prassinos.
Widoczny w niektórych wierszach, pełen zadumy feminizm (np. „Kamień węgielny. Na dzień 8 marca”), znajduje siostrzane słowa w opowiadaniach zmarłej przed niespełna miesiącem Leonory Carrington (także malarki, rzeźbiarki i pisarki). Obie artystki wierzyły w bliskość dusz ludzkich i zwierzęcych:
Zwierzęta!
Ja jestem siostra wasza!
Od wszelkich innych światów chcę teraz umyć ręce.
Pomóżcie mi przekroczyć nawet echa śladów.
(„Zwierzętom”, 1981)
Tak jak u większości surrealistek, w sztuce Erny Rosenstein obecny jest erotyzm, tyle że zamaskowany, wymagający od widza baczniejszego przyjrzenia się niektórym rysunkom, zajrzenia w zeszyty-książeczki. Te ostatnie czasem zawierają bawiące się językiem absurdalne wierszyki, bardzo śmiesznie przeinaczające nazwiska artystycznych sław. Kiedy indziej – robione drobną kreską (à la rysunki Topora), kolorowe, sensualne obrazki, jak choćby w wizualnej przypowiastce pod nieprzypadkowym tytułem „Piekiełko”.
Erna Rosenstein, obiekty / dzięki
uprzejmości Fundacji Galerii Foksal.Kolaże Erny Rosenstein mogłyby wisieć na jednej ścianie z kolażami Kurta Schwittersa. Jej przedmioty ocalają od wyrzucenia śrubki, sprężynki, druciki, gwoździe, tubki, kawałki szkła, blachy i skóry, opakowania po farbach, czekoladkach, cukierkach i lekarstwach, zwitki papieru, spłaszczone puszki po piwie, tekturki i deseczki, kostki i kamyki. Będący częścią ekspozycji kosz na śmieci – umieszczony pod stołem, choć świetnie się nadający do ustawienia na nim w charakterze eksponatu – spełniał w jej pracowni rolę chwilowej przechowalni cennych odpadków, a nie przystanku w drodze na śmietnik. Sposób, w jaki ów kosz jest pomalowany, przywodzi na myśl i wizerunek ognia buchającego za kolczastymi drutami, i symbolizujący braterstwo surrealistów koksownik z paryskiej Międzynarodowej Wystawy Surrealizmu z 1938 roku.
Jej rzeczy przypominają o przewrotnych obiektach Meret Oppenheim, również jednocześnie prowokujących i odpychających. Naszyjniki ze spinaczy i kluczyków mogłyby się znaleźć w kolekcji biżuterii ekscentrycznej elegantki obok obszytych futrem bransoletek Oppenheim i korali z pastylek aspiryny projektu Aragona. Obiekty z dzwonkami puszczają oko do dadaistycznego przedmiotu Philippe’a Soupaulta, wykorzystującego ten sam element mechanicznego świata.
Największe wrażenie robi „rozpruty” telefon, z którego wysypują się pakuły oraz sterczą zaschnięte, chyba gęsie, łapy. Rekwizyt ten dyżurował niegdyś przy łóżku artystki. Trudno umknąć przed porównaniem z najsłynniejszym surrealistycznym przedmiotem, „Telefonem afrodyzjakiem” Salvadora Dalego (z homarem oplatającym słuchawkę), który Erna Rosenstein widziała na paryskiej Wystawie Surrealizmu w 1938 roku.
Jej mieszkanie, tak jak królestwo Mana Raya, wypełniały talizmany, wiodące własny, tajemniczy żywot. Ustawione teraz na wielkim stole w dawnej pracowni Henryka Stażewskiego i Edwarda Krasińskiego, przemawiają podobnym językiem, co kompozycje ze śladami uczt Daniela Spoerriego. Na tle pędzącego za oknem miasta zachęcają do refleksji nad wagą uchwycenia skrawka umykającego życia. Wybranie tego miejsca (w którym zresztą artystka była częstym gościem) jest ukłonem pod adresem innych awangard. To właśnie takie postacie, jak Erna Rosenstein, Stażewski czy Krasiński sprawiły, że polską sztukę, nawet z tego najciemniejszego okresu, można dziś porównywać do dzieł pracujących w o ileż bardziej komfortowych warunkach artystów znad Sekwany.
Wiele tropów wciąż pozostaje do zbadania. Jak choćby paralele między scenariuszem filmowym Erny Rosenstein „Promienie Y”, wykorzystującym motyw maszerujących w pochodach tubek past do zębów, a scenariuszami Roberta Desnosa, których bohaterami są ożywione postacie z reklam i plakatów.
Warszawska ekspozycja wpisuje się w nurt odkrywania na wpół zapomnianych polskich artystek, zapoczątkowany przez Barbarę Piwowarską wystawą Jadwigi Maziarskiej w Centrum Sztuki Współczesnej (2009) czy Ewę Toniak prezentacjami Aliny Ślesińskiej (2007) oraz Marii Pinińskiej-Bereś, Natalii LL i Ewy Partum (2011) w Zachęcie.
Gdyby Erna Rosenstein żyła w Paryżu, jej twórczość znana by już była z retrospektywy i licznych omówień. Wysiłek Doroty Jareckiej i Barbary Piwowarskiej stanowi pierwszy cenny krok w stronę wypełnienia tej luki. Dzięki ich decyzji oddzielnego pokazania rysunków i obrazów w bardziej muzealnym kontekście Fundacji Galerii Foksal oraz teatralnej instalacji kolaży i asamblaży w studio Edwarda Krasińskiego, możemy głębiej wniknąć w atmosferę świata na co dzień otaczającego artystkę. Kuratorki rozbudziły na razie moją ciekawość. Niecierpliwie teraz czekam na zapowiadaną książkę!
Erna Rosenstein, „Mogę powtarzać tylko nieświadomie”, Fundacja Galerii Foksal, Instytut Awangardy – studio Edwarda Krasińskiego, Warszawa, wystawa czynna do 2 lipca 2011