ŚLEDZTWA RUDEGO KOTA:
Śniegu tren

Tomasz Fiałkowski

W „Pierwszym śniegu”, jednej z bardziej makabrycznych powieści z komisarzem Harrym Hole, zdolnym policjantem i nieodpowiedzialnym alkoholikiem, śnieżny bałwan jest znakiem firmowym mordercy

Jeszcze 1 minuta czytania

Od kilkunastu godzin sypie śnieg. Co jakiś czas wyglądam na zupełnie już białe podwórko i sprawdzam, czy nie stoi tam bałwan. Sprawdzam na wszelki wypadek. Niby nie mieszkam w Oslo i nie jestem zdradzającą męża Norweżką, matką dziesięcioletniego syna, ale kto to wie.

Wszystko przez Jo Nesbø, norweskiego pisarza, którego chwaliłem tu już miesiąc temu. W „Pierwszym śniegu”, jednej z bardziej makabrycznych powieści z komisarzem Harrym Hole, zdolnym policjantem i nieodpowiedzialnym alkoholikiem, śnieżny bałwan jest znakiem firmowym mordercy. Skądinąd nieszczęśnika, dotkniętego nieuleczalną chorobą dziedziczną i zaburzeniami osobowości, mającymi źródło w przeżyciach dzieciństwa.

Bałwan pojawia się zawsze przed domem ofiary: „Oczy i usta zrobiono z kamieni, a nos z marchewki. Nie miał kapelusza, czapki ani szalika, i tylko jedną rękę, cienką gałązkę, urwaną, jak się Jonas domyślał, z żywopłotu. Ale było w nim coś dziwnego. Stał odwrócony w złą stronę... – Dlaczego ten bałwan patrzy na nasz dom? – spytał Jonas. – Idź umyć ręce – powiedziała matka”. Co zdarzy się później? Co się stanie z mamą Jonasa? Wolelibyście tego nie wiedzieć...

Atak mrozów i śnieżyc dziwnie się zbiegł z ofensywą północnych kryminałów. Wkraczają do nas coraz szerszą ławą, coraz grubsze, coraz atrakcyjniejsze i coraz bardziej ponure. Jak gdyby Szwedzi, Norwegowie i Islandczycy postanowili uwolnić się od mrocznych, depresyjnych obrazów, które rodzą się podczas dokuczliwych zim i wyjątkowo długich zimowych wieczorów i nocy. Uwolnić się – sprzedając je innym.

Zima i jej zasadniczy atrybut, czyli śnieg, pojawiały się już jednak wcześniej w powieściach kryminalnych. Odcięte od świata górskie schronisko czy zagubiona w zaśnieżonych lasach leśniczówka są przecież świetną scenerią kryminalnej zagadki, zapewniają jedność miejsca i czasu akcji. Podobnie jak pociąg uwięziony w potężnej zaspie śnieżnej.

W „Morderstwie w Orient Expressie” Agathy Christie pociąg jadący ze Stambułu na północ staje gdzieś za Belgradem, „między Vincovci a Brodem”. Dowiedziawszy się, że chodzi o Jugosławię (powieść wydana została w roku 1934), jedna z bohaterek, pani Hubbard stwierdza: „Och, to któreś z tych bałkańskich państewek. No i czegóż innego można by się spodziewać?”.

Zaspy więżą Orient Express na tyle długo, by Hercule Poirot zdążył najpierw rozwikłać tajemnicę zabójstwa Amerykanina, mister Ratchetta, później zaś, nim na miejsce zbrodni dotrze miejscowa policja, zadecydować, że zabójstwo to – w którym, jak się okaże, uczestniczyli wszyscy pasażerowie feralnego wagonu – było sprawiedliwą pomstą za śmierć niewinnego dziecka i kolejne tragedie będące tej śmierci konsekwencją. I dlatego nikt nie powinien ponieść kary.

Trochę inaczej we wcześniejszej o trzy lata „Tajemnicy wirującego stolika” (taki jest tytuł polskiego przekładu Tadeusza Jana Dehnela), w Anglii wydanej jako „The Sittaford Mystery”, a w Ameryce – jako „The Murder at Hazelmoor”. Obfity śnieg, umiejętność jazdy na nartach, a także naiwność uczestników zaimprowizowanego seansu spirytystycznego stają się atutem mordercy, który w dodatku uważany jest przez wszystkich za najbliższego przyjaciela ofiary. Morderca będzie jednak bezkarny tylko do czasu – w tej powieści nie ma wprawdzie ani Poirota, ani panny Marple, pojawia się natomiast nadzwyczaj dzielna Emily Trefusis, narzeczona pewnego fajtłapy, niesłusznie posądzonego o zbrodnię.

Śnieg dalej sypie. Bałwan na szczęście wciąż się nie pojawił – może jeszcze trochę pożyję! – za to Ewa Demarczyk na starym radiowym nagraniu śpiewa przedwojenną piosenkę Andrzeja Własta. „Puchowy śniegu tren / w krąg roztoczył lśnień czary / dźwięczą sanek janczary / miasto spowił już sen. // A przez ulicy cieśń / zdobną w śniegowe szaty / jedzie panicz bogaty / nucąc wesołą pieśń”. Zaczyna się idyllicznie, potem będzie jednak tylko gorzej. Panicz napotka piękną dziewczynę w łachmanach sprzedającą bzy, weźmie ją do sań, wykorzysta i porzuci. „A gdy mrok nieobjęty / na śpiące miasto legł / dziewczyny trup zmarznięty / przysypał miękki śnieg...”. No i tak to się kończy. Nie, nie lubię zimy!

PS. Za inspirację dziękuję sąsiadowi z felietonowej strony, Grzegorzowi Wysockiemu.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.