Tegoroczny festiwal Romana Gutka we Wrocławiu odkrył nowe horyzonty krótkometrażowej twórczości Wojciecha Jerzego Hasa. Znakomita większość kinomanów jednym tchem wymienia tytuły jego długometrażowych dzieł. Kiedy słyszą nazwisko cenionego twórcy w kontekście filmów „Ulica Brzozowa” czy „Nasz zespół”, patrzą z politowaniem na mówiącego lub kręcą z niedowierzaniem głową. Mało kto zna twórczość Hasa z okresu, kiedy daleko jej było do miana wybitnej. Dzięki pełnej retrospektywie, poza zasadnymi pochwałami, dało się słyszeć również głosy zawodu komentujące jego wczesne filmy.
Projekcjom oświatówek: „Parowóz Pt 47” (1949), „Pierwszy plon” (1950), „Karmik Jankowy” (1952), „Harcerze na zlocie” (1952) oraz „Zielarze z Kamiennej Doliny” (19752), towarzyszył gromki śmiech widowni. Towarzysze, przodownicy pracy, spółdzielnia czy PGR, to wyrażenia, które trudno skojarzyć z dorobkiem Hasa. Jego bohaterowie, uwolnieni od polityki, są zdeterminowani osobistymi i indywidualnymi przeżyciami. Dlatego po latach żniwiarze z „Pierwszego plonu”, Janek z „Karmika Jankowego” czy dzieci z „Harcerzy na zlocie”, zwyczajnie irytują zaangażowaniem w skompromitowaną ideologię, którą próbują nas oczarować. Chociaż fabuła jest prostacka, aktorstwo mierne, a przekaz pozostaje ideologiczny, to na uwagę zasługują zdjęcia. Przede wszystkim te kręcone kamerą Mieczysława Jahody, który stylowo sportretował młodych bohaterów „Karmika Jankowego”.
Temat dziecka pojawił się już w debiucie Hasa z 1947 roku – jedenastominutowej średniometrażówce „Harmonia”. Reżyser awizuje tu pozytywistyczne problemy wywiedzione z „Janko muzykanta” Henryka Sienkiewicza. Dotyczą one ograniczonych możliwości rozwoju talentu u dzieci pozbawionych właściwego pochodzenia. Has zaszczepił w nim motywy, które na stałe zagoszczą w długometrażowej twórczości – poetykę snu oraz rupieciarnię marzeń.
Pierwszy realizowany jest poprzez rozmyte zdjęcia Adolfa Forberta oraz redukcję ekspresji aktorskiej. Grające tu dzieci, nieobecne, z utkwionym w jednym punkcie wzrokiem, są jakby zahipnotyzowane muzyką małoletniego bohatera (Tadeusz Owczarek).
Drugi wyraża scenografia i plenery. Zagracony antykwariat przedstawia kondycję odchodzącego mieszczaństwa, które gromadzi rzeczy i nadmiernie się do nich przywiązuje. Dla ówczesnego odbiorcy był to widok coraz rzadziej spotykany, przez co coraz mniej realny, przechodzący w świat wyobrażeń.
Okno utożsamiał Has z okiem kamery. Jego bohaterowie wyglądają przez szybę z nadzieją albo ze strachem. W „Harmonii” świat rzeczywisty rozciąga się za drzwiami mieszkania. Śnić można jedynie w czterech ścianach obskurnego lokum. Kiedy ojciec wyrzuca przez okno tytułowy instrument, ten rozbija się wpadając do kałuży. Metaforyczna konfrontacja snu z rzeczywistością kończy się zwycięstwem tej drugiej. Krytyka zamiast docenić nowatorstwo środków, oskarżyła film o formalizm – wycofany z dystrybucji, był pokazywany dopiero w 1981 roku.
Pochwałami festiwalowej publiczności cieszyły się natomiast impresje miejskie. „Ulica Brzozowa” (1947) niewiele różni się od Polskiej Kroniki Filmowej. Rażą błędy językowe („trudny orzech do zgryzienia”), irytuje propagandowy charakter. Jednak, jak zauważa Piotr Litka, już tutaj pojawia się osamotniony bohater, wędrujący przez puste przestrzenie oraz osobliwa scenografia ruin. Has nadaje im poetycki wymiar bezczasowości. Tytułowa ulica Brzozowa staje się miejscem niedostępnym dosłownie (jeden z bohaterów zamyka przed operatorem drzwi) i w przenośni (dzięki takiemu zabiegowi reżyser rozpościera nad nim nimb tajemnicy), nieprzynależnym do budowanej stolicy, pyszniącej się blokami. Zrujnowane domy pozostaną w obszarze zainteresowań reżysera.
„Moje miasto” (1950) to z kolei nostalgiczna próba powrotu do Krakowa z przeszłości. Has, który tam się wychował, dzieli się z widzem elementami, które najsilniej zachowały się w jego wspomnieniach. Zamiast, jak w „Ulicy Brzozowej”, realistycznej wędrówki kamery, dostajemy widmowe obrazy miasta, z których najbardziej wyróżnia się ten przedstawiający stragan z jabłkami. Owoc ten pojawi się w każdym długometrażowym filmie reżysera – od debiutanckiej „Pętli” (1957) aż po „Niezwykłą podróż Baltazara Kobera” (1988). Komentujący fabułę Tadeusz Makarczyński przekonuje, że u Hasa to właśnie jabłko odpowiada proustowskiej magdalence.
Ten film jest bez wątpienia najciekawszym z krótkometrażowego dorobku Hasa. Francuskich wydawców zachwycił do tego stopnia, że dołączyli go do DVD z oficjalnym wydaniem „Sanatorium pod klepsydrą” (1973). Pozostaje mieć nadzieję, że projekcja filmu na Nowych Horyzontach zmobilizuje do jego wydania także polskich dystrybutorów.
Ostatnim z krótkich dzieł Hasa był „Nasz zespół” (1955). Z powodzeniem mógłby trafić do sekcji filmów o sztuce. Twórca zarejestrował tu próby amatorskiego Zespołu Pieśni i Tańca przy Zakładach Mechanicznych im. J. Strzelczyka w Łodzi. Zaangażowanie młodych przodowników pracy (niepozbawione propagandowego akcentu) jest tu kreślone optymistyczną kreską. Komentarz z offu ustępuje miejsca muzyce i tańcu. Zaabsorbowani, śledzimy losy glinianego kogucika – zapomnianego wielkanocnego zwyczaju z Kujaw – ulepiony przez wesołe dziewczęta próbuje znaleźć kupca pomiędzy ciekawskimi chłopcami. Wszystko kończy się szczęśliwie – kogucik zdobywa nabywców, a przedstawienie odnosi sukces.
Przysłuchując się dyskusjom i komentarzom po seansach, dało się wychwycić powtarzane stwierdzenie, że Has któryś z wyżej opisanych filmów nakręcił, bo „takie to były czasy”. Dziś trudno chylić nad nimi czoła. Są jak las, skażony kwaśnymi deszczami. Jednak odnajdywanie w tym lesie poziomek (właściwie jabłek) daje dużą satysfakcję i prowadzi od lasa do Hasa. Mam nadzieję, że dostęp do tego ciekawego doświadczenia będzie miała także pozafestiwalowa publiczność.