Jeszcze 1 minuta czytania

Maria Poprzęcka

NA OKO:
Zbiegowiska arcydzieł

Maria Poprzęcka

Maria Poprzęcka

„Niech więc nadejdą radośni podpalacze o zwęglonych palcach. Oto oni! Nuże! Kładźcie ogień pod szafy biblioteczne! Zmieńcie bieg kanałów, aby zatopić muzea! Co za radość widzieć pływające po wodzie, zdane na łaskę fal, podarte i wypłowiałe dawne wspaniałe płótna…”.
Świat sztuki, muzeów nie wyłączając, solennie obchodzi właśnie setną rocznicę tego tekstu. Napisany przez poetę Filippo Tommaso Marinettiego „Akt założycielski i manifest futuryzmu” ukazał się jako całostronnicowe płatne ogłoszenie w paryskim dzienniku „Le Figaro” 20 lutego 1909 roku. Wrogość do muzeów, wedle Marinetttiego gorszących „publicznych sypialni” i nienawistnych „absurdalnych rzeźni malarzy i rzeźbiarzy”, nie była wówczas czymś odosobnionym. Twórcę futuryzmu wyróżniała może tylko siła poetyckiego obrazowania i gwałtowność słownej agresji. Z ataków na tę najdostojniejszą instytucję sztuki, jaką stworzyła dziewiętnastowieczna kultura, można złożyć opasłą antologię.

Tak wytrawny esteta i znawca sztuki, jakim był Paul Valéry, wyznawał: „Nie bardzo lubię muzea [...]. Przy pierwszym kroku, który wykonuję w kierunku rzeczy pięknych, jakaś ręka porywa mi laskę, jakiś napis zabrania mi palić”. Mając dziś do pokonania długą kolejkę, ochroniarzy i bramki do wykrywania metali (z ewentualnością rewizji kieszeni), Valéry zapewne do muzeum by nie wszedł. Lecz nadal w sali z rzeźbą czekałby nań „zimny zamęt”, a w sali z obrazami „uporządkowany nieład”. Jego zmysł wzroku nadal byłby gwałcony przez jednoczesny widok portretu, pejzażu morskiego, wiktuałów w kuchni i tryumfu jakiegoś nagiego bóstwa. Oko cierpiałoby niczym ucho narażone na słuchanie dziesięciu orkiestr na raz.
„Bezsens sąsiedztwa umarłych wizji” – pisze Valéry. Myśl, że muzealizacja oznacza śmierć sztuki, pojawiała się już u początków istnienia instytucji. Później, najdobitniej rzecz ujął Theodor W. Adorno: „Muzeum i mauzoleum łączy nie tylko skojarzenie fonetyczne. Muzea są jak rodzinne groby dzieł sztuki”. Odnosząc się do tak boleśnie odczuwanego przez Valéry’ego poczucia nadmiaru, Adorno przenosi sprawę na grunt ekonomiczny: „estetyczny nerw, rejestrujący fałszywe bogactwo dokładnie odpowiada faktycznemu stanowi nadakumulacji. Metaforycznie używa on wyrażenia, które w dosłownym znaczeniu dotyczy gospodarki i mówi o nagrodzeniu nadmiernego i stąd niemożliwego do wykorzystania kapitału”.
Dla Valéry’ego muzeum to „kościół niekoherencji”. Dla Hansa Sedlmayra, w jego katastroficznej diagnozie cywilizacji nowoczesnej postawionej w 1948 roku, muzeum to kościół bez Boga, świecka świątynia, w której dzieła zostały wprzęgnięte w ateistyczny porządek nowoczesności, konsekwencja utraty związku sztuki i sacrum, obraz duchowej degeneracji kultury.

To dawne antymuzealne argumenty. W dzisiejszej refleksji nad muzeami, nie zapominając bynajmniej starych zarzutów, wysuwa się wiele nowych. Lista jest długa. Wzniosłe i szlachetne świątynie sztuki okazują się naładowane ideologią i polityką. No i pieniędzmi. „Skarbnice sztuki narodowej” oskarżane są o nacjonalistyczne manipulacje narodową wyobraźnią i pamięcią. Wielkie muzea gromadzące sztukę różnych narodów – to imperialistyczny paternalizm i zachodni kolonializm kulturowy (postkolonialne rewizje mają już zresztą swoje prawne konsekwencje). Muzea atakują też feministki, widząc w pełnych kobiecej nagości galeriach domy uciechy dla voyerów. Wskazuje się na porażkę edukacyjnego celu muzeów, jakim było ukazanie porządku Historii, podczas gdy „każda nasza próba rekonstrukcji historii jest tylko czczą konfabulacją”. Gani muzealną opieszałość w reagowaniu na zmieniające się oceny i praktyki interpretacyjne. Wreszcie muzea – co może najważniejsze – wini się za instytucjonalizację sztuki, tak dawnej, jak współczesnej, z wszystkimi tego konsekwencjami – artystycznymi, ideologicznymi, finansowymi…

Przynajmniej niektóre z tych zarzutów wydają się miażdżące. A przecież jednocześnie jesteśmy świadkami niezwykłego rozkwitu muzeów. Stare potężnieją, rozrastając się o nowe skrzydła. Nowe opromienia sława ikon współczesnej architektury. Kto nie zna szklanej piramidy przed Luwrem Peia, pokrytego tytanową łuską muzeum Guggenheima w Bilbao Gehry’ego czy przebudowanej z elektrowni potężnej londyńskiej Tate Modern? Padają frekwencyjne rekordy, idące – jak w Luwrze czy w Tate – w miliony zwiedzających rocznie.
Skąd ten paradoks? Dlaczego idziemy do muzeum? Bo tak każe katechizm Europejczyka? Nauczono nas, że to niezbędny stempel w legitymacji kultury? Nie utraciliśmy wiary w Sztukę i jej kościół? Nie zwątpiliśmy, że czekają nas tam przeżycia i wzruszenia? A może jest jeszcze coś, co nas do nich ciągnie?

Ale o tym w następnym felietonie. Na razie czeka nas Noc Muzeów, a wraz z nią kolejne rekordy…


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.