Sokółka to niewielkie miasteczko położone mniej niż 20 kilometrów od polsko-białoruskiego przejścia granicznego w Kuźnicy Białostockiej. W centrum Sokółki – zaraz obok ratusza, na styku ulic Piłsudskiego i Wróblewskiego – stoi pomnik. Nie byle jaki, drewniany. Tworzy go pięć prostokątnych tablic, a każda z nich przedstawia motywy charakterystyczne dla katolicyzmu, prawosławia, judaizmu, islamu i kultury romskiej. Pięcioboczną kapliczkę przykrywa dachówkowa kopuła, a tuż pod nią widnieje napis „Wielokulturowa Sokółka”. Może nie jest to najbardziej znany ani najbardziej spektakularny pomnik w województwie podlaskim, jednak jego symbolika dobrze oddaje kulturową specyfikę Białostocczyzny.
Pod koniec XIX wieku polski etnograf Michał Federowski uważał folklor terenów rozciągających się na północ i zachód od Sokółki za jeden z najbogatszych w ówczesnej Europie. Historycznie – chata w chatę i pole w pole – Polacy sąsiadowali tu z Białorusinami, Litwinami, Tatarami i Żydami. Współistnienie tak zróżnicowanych etnicznie i wyznaniowo społeczności – z perspektywy mniejszości często bolesne i skomplikowane – ukształtowało bogatą ludowość dzisiejszego Podlasia. I chociaż celem tego tekstu nie jest streszczenie kulturowej historii północno-wschodniej Polski, lecz recenzja płyty – piszę ten przydługi wstęp nie bez przyczyny.
„Muzyka (z) Podlasia” to temat rzeka. W tradycyjnych pieśniach ludowych z tego regionu główną rolę odgrywał śpiew – biały, donośny, solo lub na głosy. Jeżeli słowa nie wybrzmiewały a capella, najczęściej towarzyszyły im dźwięki skrzypiec, bębnów, akordeonu, cymbałów, piszczałek, trąb czy rogu. Tematykę pieśni determinował zwykle upływ czasu – wiosną królowały wiosenki czy wesnianki, latem pieśni związane ze żniwami i sianokosami, a zimą kolędy i pastorałki. Panny na wydanie obśpiewywano konopielkami, a w kwietniu śpiewy zaklinające urodzaj w sezonie kierowano do św. Jerzego. Ale Podlasie to nie tylko muzyka ludowa. W cerkwiach chóralnie kultywuje się tradycję prawosławną, na tamtejszych podwórkach i chodnikach rodziło się disco polo, a gdzieś na przełomie tysiąclecia do klubów takich jak Huta, Herkulesy, Gwint czy Metro zaczęły docierać techno i trance. Współcześnie Białystok i okolice mogą pochwalić się także reprezentacją sceny jazzowej, eksperymentalnej, alternatywnej, wszelakiej.
Sw@da (Wiktor Szczygieł) i Niczos (Nika Jurczuk) pochodzą z Białostocczyzny – odpowiednio z Białegostoku i Bielska Podlaskiego – i wspólnie tworzą projekt o nazwie #indawoods. Z dumą opowiadają o autorskim gatunku Podlasie bounce, którego realizację można usłyszeć na wydanej pod koniec ubiegłego roku pierwszej wspólnej płycie „#INDAWOODS”.
Za „Podlasie” w głównej mierze odpowiada Niczos, „bounce” to sprawka Sw@dy. Jurczuk jest wokalistką i skrzypaczką związaną z takimi zespołami jak Hajda Banda, Studio Folkloru Podlaskich Białorusinów Żemerwa czy Schola Węgajty, w których razem z innymi członkiniami i członkami zespołów wykonuje tradycyjny repertuar pieśni i tańców z Podlasia oraz zachodniej Białorusi. Jak sama podkreśla, jej naturalnym językiem jest znany z rodzinnego domu mikrojęzyk podlaski i to właśnie w nim najchętniej śpiewa, natomiast – jak przyznaje w wywiadzie dla radiowej Jedynki – „nie czuje misji «nawracania» czy edukowania w tym temacie”.
W językoznawczym świecie pudlaśka mova wywołuje wiele dyskusji. Opiera się ona na gwarach wschodniosłowiańskich i najogólniej rzecz ujmując, jest mieszanką języków białoruskiego, ukraińskiego i rosyjskiego. W zależności od tego, w którą stronę przemieszczać się wzdłuż północno-wschodniej granicy, natężenie poszczególnych cech dialektycznych ulega zmianie, a różnicę może tu zrobić nawet dziesięć kilometrów wte lub wewte. To po prostu „swoja mowa” – najczęściej nieprecyzowana według klucza związanego z narodowością przez jej użytkowników i użytkowniczki.
W 2023 roku płyta „SAD” z podkładami Sw@dy i autorskimi piosenkami Karoliny Cichej, których teksty zostały napisane właśnie w językach mniejszości z Podlasia, była nominowana do Fryderyków w kategorii Album roku: Muzyka korzeni. W wykonaniu Jurczuk pudlaśką movę można usłyszeć także na przepięknie folkowej, ambient-popowej płycie „TOŃ”, nagranej we współpracy z kompozytorką i multiinstrumentalistką Antoniną Car.
Niczos na „#INDAWOODS” również rapuje i śpiewa „po swojomu”, a napisane przez nią teksty z jednej strony dają się rozumieć jako luźna interpretacja ludowego dziedzictwa Podlasia, z drugiej dotykają spraw uniwersalnych, codziennych i zwykłych: straty, tęsknoty, miłości, radosnych psot, zachwytu nad naturą, biesiadowania do rana i nostalgii powodowanej upływem czasu. Spraw, z którymi względnie łatwo można się utożsamić, niezależnie od zajmowanej akurat szerokości geograficznej.
Sw@da x Niczos „#INDAWOODS”, Niczos & Naczos Ltd 2024Ludowa stylistyka ludową stylistyką, jednak „#INDAWOODS” to zdecydowanie bardziej bounce niż Podlasie. Mimo podkreślania związków z Białostocczyzną nadrzędnym celem tego projektu jest taniec i zabawa, nie rekonstruowanie czy kultywowanie tradycji w dosłownym sensie. Melodyjny, mocny głos Jurczuk, zamiast wśród żywych instrumentów, wybrzmiewa na tle elektronicznych bitów wyjętych spod palców i pokręteł Sw@dy. Czego tu nie ma? Od zarzynanych w ostatnich latach przez społeczność TikToka i przeżywających drugie młodości baile funku, bruxarii i phonku, przez dembow i afrobeat, aż po wciąż superpopularne amapiano.
Zderzanie duchowego krajobrazu Podlasia z gatunkami, które wyrastają z brazylijskich faweli (to o baile funku), rajcują melancholijnych fanów motoryzacji (to o drift phonku) czy wywodzą się z dominikańskiego reggaetonu (to o dembow), mogłoby w pierwszym odruchu wywoływać zgrzyt. Trzeba jednak pamiętać, o co w tym wszystkim chodzi – a chodzi przecież o zabawę. Ta frywolna żonglerka przypomina mi trochę „Ćwiczenia stylistyczne” Raymonda Queneau – po łące w Supraślu i między fawelami rozsianymi po Rio de Janeiro może i nie jeździ ten sam autobus, ale nad jednym i drugim horyzontem na pewno wschodzi to samo słońce. Nie granice wyznaczają tu marginesy znaczeń, a uniwersalne ludzkie potrzeby: bycia razem, odrywania się od problemów, zatracania w tańcu.
„#INDAWOODS” to płyta stworzona nie tyle do angażującego słuchania, ile do beztroskiej zabawy i festynowania. W zasadzie wszystkie piosenki wpadają w ucho – szczególnie „Trava murava” i „Huki Nočy” – nie można im tego odmówić. Publiczność na koncertach chętnie tańczy i podchwytuje wersy rapowane po podlasku, a cały projekt ma silny potencjał wiralowy. Tłusty bas, syntezatorowe krowie dzwonki (cowbells), szydełkowane kominiarki, rumiane policzki, biały zaśpiew i fluorescencyjna gangsterka hasająca na tle drewnianych chat i elewacji z sidingu wypełniają na polskiej scenie lukę, bardzo przytomnie rozpoznaną przez duet z Białostocczyzny.
Sw@da i Niczos mówią o „łamaniu zasad” i „zderzaniu tego, co niezderzalne”, ale łączenie folku zarówno z rapem, jak i z taneczną elektroniką to w Polsce popularne zjawisko, które zawsze trafia na podatny grunt. Łechce z jednej strony potrzebę celebrowania swoich polskich, słowiańskich, śląskich, góralskich, podlaskich, jakichkolwiek (niepotrzebne skreślić) korzeni, z drugiej zaś – po prostu „buja”, wpisuje się w ogólnoświatowe trendy, buduje w rodzimych słuchaczach i słuchaczkach poczucie „nadążania za resztą świata”, wycisza na chwilę narodowe kompleksy i pobudza wciąż żywe myśli eksportowe. „Nie wierzę, że to powstało w Białymstoku!” – krzyczą komentarze pod jednym z teledysków Sw@dy i Niczosa.
Flirtowanie raperów o różnym stopniu popularności z muzyką folkową to przecież nic nowego na naszym podwórku – mieliśmy „Polską siłę” w wykonaniu O.S.T.R. i zespołu Żywiołak, featuring Bedoesa z Golec uOrkiestra i oczywiście płytę „Równonoc. Słowiańska dusza”, gdzie na podkładach Donatana swoje zwrotki prezentowała lwia część ówczesnej rapowej śmietanki (Pezet, VNM, Sokół, Tede, donGURALesko). Za legitymację dla gigantycznej odbiorczej potrzeby żenienia polskiego folkloru z klubową elektroniką niech posłuży wysyp takich wynalazków jak „W MOIM OGRÓDECKU X DRILL” albo „Explosion Ech poleczko” i ich kilkudziesięciomilionowe odtworzenia w serwisie YouTube. Powstające hurtem w zeszłym roku remiksy i drille spod szyldu „folkowa kieca, ale to Ekwador Manieczki” – tak sobie to przynajmniej wyobrażam – wyją z salonowych wzmacniaczy i podbijają serca chętnych na swawole.
Intuicja podpowiada, że przy szybszej niż kiedykolwiek wymianie trendów muzycznych „#INDAWOODS” może nie przetrwać zmęczenia baile funkiem, które prędzej czy później nadejdzie. Czas pokaże. Jedno jest jednak pewne – kiedyś, żeby nogi w tańcu lepiej niosły, strugano wosk na drewnianą podłogę. Dziś wystarczy puścić podlaski bounce.