Kantata
Palto z łusek jesiotra – rzeczy, których nie znoszę.
Lakierowana skóra czerwona, banalne. Za proste. Spróbuj
groźniej.
Kiszki, płuco, serce, palto
ja – otoczak, ty bądź algą,
zrastaj mnie. Pod poduszką
rękawiczki z mojej ręki miej.
Serce. Zrastaj moje kiszki,
w palto moje lakier lej.
Kiszki, płuco, serce grzej
groźniej. Za proste. Z powidoków
tkankę plotę; serce i serce i serce miej.
Jasny i żółty płomień
Chemiczne łamanie światła, płyny
światłoczułe, wirtualne światy spiętrzone.
Klisza, na której jest ciebie cztery.
Oczy z chlorowanej wody,
spadł deszcz w nitrocelulozę.
Przerywane niebo spływa, błękitnieje;
nitrocelulozą oczy wypławiane jak środkiem
językowym; rozbryzg, chloruj płaszcz z ropy,
spłyń w nitrocelulozę i sterylne twoje deszcze
spijam. Przepraszam, coś jak wyznanie?
Deflagracją śnimy, bezdźwięcznie mijasz
eksplozję – żółtą i parną; zaraz po tembrze, ja też przemijam.
Zorro
Waż trotyl, łataj nim metro i zsiadłe
powietrze, zażyj kationy kwaśne,
alkaliczne metale, z nich wytapia się
niektórych, czasem. Może wystarczy
zniszczyć stolicę. Jakąkolwiek,
bez znaczenia; na granicach łańcuchów
jak we śnie, na granicach łańcuchów
elektrony,
kwarki, półmroczne cząsteczki, które
udzielą rad w złej wierze, które nocą
ścinają gwiazdy i jedzą je, jedzą.
Waż trotyl i nóż weź,nazwij się Zorro, albo i nie, jedzą i jedzą,
zażyj trotyl. Krocz we śnie. Zażyj trotyl.
Jedzą gwiazdy i gwiazd jest mniej,
gdzie noc jest farsą połykasz prochy,
nóż w pierwotnej zupie toczysz, że
wystarczy zniszczyć stolice, wysadzić metra,
dość światła zjeść – wróci noc fabularna i ciemna,
farsa i farsa, umówmy się,
Zorro, pierdolisz, obawiam się.
Konstanty Famulski – postrzeleniec, poeta. Dwudziestolatek. Mieszka w Warszawie..