Wyobraźmy sobie, że ludzkość dostaje szansę, by zacząć od nowa i tym razem wszystko zrobić jak należy – w doskonalszym świecie, w idealnych, sterylnie harmonijnych warunkach. Scenariusz z gatunku fantastycznych, ale w rzeczywistości, w której konflikty na skalę globalną wybuchają niemal codziennie, zapotrzebowanie na takie historie jest wprost szalone, czego dowiodła ostatnia Nagroda Bookera. Decyzją jury tytuł najlepszej powieści 2024 roku uzyskał 136-stronicowy „Orbital” brytyjskiej pisarki Samanthy Harvey – opowieść o jednym dniu z życia sześciorga pracujących na pokładzie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej astronautów. Zaprojektowany przez autorkę mikroświat reprezentują Włoch, Amerykanin, Brytyjka, Japonka oraz dwóch Rosjan. Każdego z bohaterów poznajemy poprzez osobiste historie, dość jednowymiarowe, a do tego umiejscowione w pozbawionej wszelkich konfliktów przestrzeni sferycznej.
Lektura serwuje czytelnikowi mieszankę refleksji na temat rozwoju ludzkości, jej traum, ułomności i przemian, a także pokłady wiary we wspaniałą wspólną przyszłość, przeskalowaną – póki co – do sześcioosobowego grona, które zgłębiło prawdziwą tajemnicę wszechświata i za pośrednictwem książkowych kart przekazuje swoje odkrycie na Ziemię. Tajemnica wszechświata brzmi: „wszyscy razem lecimy w świetlaną przyszłość”. Przypomina to hasło Związku Radzieckiego, obowiązujące na kontrolowanych przez niego terytoriach przez dekady. Od czasów, gdy głównym wydarzeniem była rewolucja październikowa, aż do rozpadu ZSRR w 1991 roku idea ta wpisywała się w codzienność regionu, w którym przestrzeń kosmiczna pozostawała bardziej symbolem niż realnością.
Samantha Harvey, „Orbital”. London: Jonathan Cape, 144 strony, w księgarniach od listopada 2023Czytając książkę z przesłaniem tak mocno kojarzącym się z totalitarnym reżimem i jego praktykami, trudno nie zastanowić się, jak to możliwe, że w XXI wieku ta dawno zdekonstruowana idea wciąż zyskuje tyle bezwarunkowej uwagi czytelników. Odpowiedź jest prosta – różnica doświadczeń. W Europie Wschodniej slogany, za którymi kryła się twarz okupacji, są głęboko zakorzenione w pamięci zbiorowej. Zachód, pozbawiony podobnych doświadczeń, nie ma takich obciążeń ani skojarzeń. W rezultacie jednym lektura „Orbitalu” przypomina lekcję historii, dla innych jest wizją utopijnej przyszłości.
Zapewne widzieliście popularny mem z bohaterkami „Gry o tron”: jedna w eleganckiej sukni, druga splamiona krwią, z podpisem: „Jak młodzież z Europy Zachodniej i Wschodniej widzi komunizm”. Książka Samanthy Harvey działa podobnie – wzbudza skrajnie różne reakcje, w zależności od kontekstu, w jakim została przeczytana.
W każdym ze swoich wcieleń – czy to w okresie imperialnym, bolszewickim czy współczesnym, putinowskim – Rosja jako dziedziczka ZSRR umiejętnie ukrywała prawdziwe oblicze i pokazywała światu oblicze fikcyjne, stworzone specjalnie na eksport. Prawdziwa Rosja przeznaczona była dla wewnętrznego, skolonizowanego odbiorcy: Hołodomor, masowe deportacje, grabieże, rozkułaczanie i niewolnicze warunki w kołchozach, pozbawianie podstawowych praw i wolności, zakaz swobodnego przemieszczania się, myślenia, a nawet bycia tym, kim jesteś, jeśli twoja tożsamość nie mieści się w założeniach wielkiego państwowego planu. Odbiorca zagraniczny otrzymywał zaś bukiet mitologemów: najsilniejsza armia świata, pierwszy człowiek w kosmosie, potęga przemysłowa, dobrobyt, idylla i znakomita rosyjska kultura. Oba obrazy istniały równolegle, ale starannie je od siebie oddzielono.
Podobna operacja przebiega teraz. Podczas gdy Ukraina każdego dnia doświadcza ciężkich ostrzałów, gdy Rosja aktywnie prowadzi wojnę w Syrii, podsyca militarną aktywność Białorusi, ingeruje w wewnętrzne sprawy Gruzji, wykorzystuje mięsoarmatni potencjał Korei Północnej… Słowem: kiedy dla wielu krajów Rosja ma twarz wojennej pożogi, Kreml opiera wizerunek konstruowany na eksport – tam, gdzie rosyjskie rakiety jeszcze nie sięgnęły – na kulturze, człowieczeństwie i wizji świetlanej przyszłości. Pod rękę z Kremlem tę pracę wykonuje również Samantha Harvey. W realnym świecie Rosjanie codziennie wymazują z mapy ukraińskie miasta; w literackim świecie „Orbitala” z zachwytem patrzą przez bulaj na Ziemię, nazywają ją nie inaczej jak „mateczką”, oddają się zadumie nad ludzkością, która bezmyślnie prowokuje konflikty, i solennie przyrzekają „mateczkę Ziemię” chronić.
Sześcioro astronautów w kosmosie tworzy jedną rodzinę, jeden organizm, powołany do zlepienia wszystkich państw świata w jedną globalną całość, bo z kosmosu nie widać granic. Jeśli się nad tym zastanowić, to opis faktycznych rosyjskich ambicji. W 2016 roku podczas rozmowy z dziećmi Władimir Putin zapytał, gdzie się kończą granice Rosji. Kiedy uczeń zaczął opowiadać coś o Cieśninie Beringa, prezydent przerwał mu słowami: „Granice Rosji nie kończą się nigdzie”. Zdanie to padło już po aneksji Krymu i dwóch latach wojny na wschodzie Ukrainy, po zajęciu ziem Gruzji i Mołdawii, po cichym przejęciu Białorusi, po dwóch wojnach terrorystycznych w Czeczenii – i nie wywołało w rosyjskim społeczeństwie oburzenia, tylko aprobatę.
Autorka ma interesujące relacje z geografią. Tak wygląda Ziemia obserwowana oczami Rosjan: „…nie widzisz już krajów, tylko jednolity glob, gdzie nie ma miejsca na podziały, o wojnach nie wspominając. Czujesz się emocjonalnie rozdarty. Euforia, niepokój, zachwyt, depresja, czułość, gniew, nadzieja, rozpacz. Wiesz, oczywiście, że na świecie toczy się mnóstwo wojen i że ludzie zabijają i umierają za swoje granice, ale tu, na górze… Nie ma murów, nie ma barier, nie ma plemion, nie ma wojen, nie ma korupcji, nie ma żadnego powodu, by się bać”.
Owszem, jeśli się patrzy „z góry”, na dole nie ma nic. Ukrainy też. Nieco przykre, bo inne kraje i miasta są w książce chętnie i licznie wzmiankowane: „Przed naszymi oczami prześlizguje się Europa Wschodnia, jesteśmy nad Rosją, o, już Mongolia”. W innym fragmencie astronauta wpatruje się w Stary Kontynent i bezskutecznie próbuje się zorientować, gdzie leżą poszczególne państwa, po prostu nie potrafi sobie przypomnieć, gdzie jest Czarnogóra, a gdzie Serbia, Rumunia, Węgry. Co z tego, powiecie – a jednak inny astronauta patrzy na Ziemię i widzi miasta, w których pada pierwszy śnieg, rosyjskie Samarę i Togliatti. Obserwuje, jak złote kopuły cerkwi w Togliatti pokrywają się białym puchem. Czytelnik zostaje dosłownie wciągnięty w świat, w którym nie może rozróżnić krajów europejskich, a jednocześnie podziwia piękno rosyjskiej prowincji.
Jeszcze jeden interesujący epizod: Japonka spogląda przez bulaj na „Wyspy Kurylskie, taką sobie ziemię niczyją między Japonią i Rosją”. Cóż, Japończycy jakoś nie uważają swoich – okupowanych przez Rosję – terenów za „ziemię niczyją”. Żaden nie nazwie wysp „Kurylami”, bo japońska konstytucja jasno stanowi, że są to „Terytoria Północne Japonii”. Trwa walka o taką nomenklaturę od czasu rosyjskiej aneksji w 1945 roku: najeźdźcy wysiedlili wówczas 17 000 Japończyków, a w ich miejsce zainstalowali tysiące Rosjan. Nie pierwszy raz wspominam o okupowanych przez Rosję ziemiach, tymczasem w powieści nie tylko nie uświadczymy na ten temat choćby słowa (nie pasowałoby do sielankowego tonu narracji), ale wręcz patrzymy na Ziemię oczyma okupanta. Skoro nawet japońska astronautka posługuje się językiem rosyjskiej propagandy, po co pisarka miałaby kreślić jakąkolwiek inną perspektywę? Tak więc nie ma okupacji, granic, wojen, Ukrainy, są za to złote kopuły i świetlana rosyjska przyszłość, ku której wszyscy fruną.
Tak naprawdę w książce nie występuje dwóch Rosjan, tylko trzech. I to ten trzeci, rzadko wzmiankowany przez zachwyconych powieścią krytyków, jest w istocie postacią kluczową. Siergiej Krikalow to prawdziwa osoba, człowiek o imponującej biografii. Po raz pierwszy autorka wspomina o nim, opisując wnętrze statku kosmicznego, w którym żyją główni bohaterowie. W jednym z pomieszczeń widzimy fotografię rosyjskiego kosmonauty i poznajemy jego historię. To zarazem ostatni radziecki i pierwszy rosyjski kosmonauta, swego rodzaju kot Schrödingera, ponieważ upadek ZSRR dokonał się akurat wtedy, kiedy Krikalow przebywał na orbicie. Z przestrzeni kosmicznej oglądał, jak rozpada się jego radziecka Ojczyzna (choć z książki wiemy już, że to niemożliwe, bo przez bulaje granic nie widać).
Autorka przedstawia Rosjanina w najcieplejszych słowach: „Bohater Romana. Jego idol. Nieznany, ale cichy, inteligentny i łagodny człowiek”. Nie chcę psuć intrygi, ale pod koniec Harvey porówna Krikalowa do Boga. Kosmonautyka była głównym zajęciem Krikalowa, ale niejedynym. Kreml ma w zwyczaju wyciskać ze swoich zasobów maksimum. Dlatego osoby, które udanymi przedsięwzięciami zbijają dla Moskwy kapitał, zawsze czynnie się angażują w szereg mniej atrakcyjnych wizerunkowo spraw. Dodają im wiarygodności i ostatecznie legitymizują.
Cały świat wie na przykład, że pierwszą kobietą w kosmosie była Walentina Tierieszkowa, ale już znacznie mniej osób słyszało, że 87-letnia dziś kosmonautka jest deputowaną Dumy Państwowej Federacji Rosyjskiej i żywo popiera wojnę przeciwko Ukrainie, aneksję Krymu, wojnę w Syrii oraz ogrom innych ludożerczych praktyk stosowanych przez Rosję. Tierieszkowa dysponuje pokaźnym kapitałem społecznym i Rosja chętnie z niego korzysta – aprobata ludzi cieszących się zaufaniem i autorytetem uprawomocnia w oczach mas najgorsze zbrodnie.
Krikalow również ma za sobą całkiem udaną karierę kosmiczną, otrzymał tytuł Bohatera Związku Radzieckiego oraz – jako pierwszy – Bohatera Federacji Rosyjskiej (takich podwójnych laureatów zdarzyło się zaledwie czterech), długo dzierżył rekord całkowitego czasu spędzonego na orbicie, wreszcie: był w załodze konstantą w chwili, kiedy rozpad ZSRR przypominał, że żadne stałe nie istnieją. Poza tym wspierał kandydaturę Władimira Putina w wyborach prezydenckich w latach 2018 i 2024 (a więc zarówno w okresie hybrydowej fazy wojny przeciwko Ukrainie, jak i po pełnoskalowej inwazji), w wyborach parlamentarnych agitował za partią Jedna Rosja, a w kwietniu 2014, niecały miesiąc po zajęciu Krymu, został pełnomocnym przedstawicielem gubernatora okupowanego Sewastopola w Moskwie i Petersburgu.
No i wisienka na torcie: 18 stycznia 2024 (tak, w tym roku, kiedy piszę ten tekst) Krikalowa mianowano specjalnym pełnomocnikiem prezydenta Federacji Rosyjskiej do spraw międzynarodowej współpracy kosmicznej, czyli w dziedzinie szczególnie sprzyjającej rosyjskiemu wizerunkowi. Tak się jakoś składa, że akurat tego człowieka Samantha Harvey postanowiła przedstawić jako idola, bożka i przewodnika ku wielkiej przyszłości ludzkiej cywilizacji.
W finale Krikalow patrzy na nas z portretu na ścianie i zapowiada, że ujrzymy światło. Cytuję wybiórczo: „[…] szczupły, zadbany i nieprzenikniony, niebieskooki, z małymi uszami, subtelną melancholią na twarzy i ledwo zauważalnym uśmiechem Mona Lisy. To właśnie on, Krikalow, był jedną z pierwszych osób na tym pokładzie i to on włączył światło, które wylało się przez okna w nagą ciemność. […] Krikalow spogląda ze zdjęcia niczym Bóg na swoje dzieło, z cierpliwą wyrozumiałością. Ludzkość to armia żeglarzy, myśli, braterstwo żeglarzy na oceanicznych przestworzach. Ludzkość nie jest tym lub tamtym narodem, jest wspólnotą, razem zawsze i bez względu na wszystko. Tkwi w pozaczasowej ciszy, pośród nieustannych, osiemdziesięciodecybelowych wibracji maszynerii modułu […]. Z każdym dniem, z każdym tygodniem pęknięcie na korpusie się rozszerza, a uśmiech Krikalowa nabiera coraz bardziej boskiego charakteru. «Niech się stanie światłość», zdaje się bezgłośnie mówić”.
Błyskawicznie przechodząc od porównania z Giocondą do bezpośrednich aluzji do Boga, obdarzającego nas światłem, Samantha Harvey kieruje swoich czytelników ku wspaniałej przyszłości, gdzie, przypomnę, nie ma nic poza jednością, a na czele tej abstrakcyjnej procesji stawia specjalnego pełnomocnika prezydenta Federacji Rosyjskiej do spraw międzynarodowej współpracy kosmicznej, a więc przedstawiciela państwa, które dokłada wszelkich wysiłków, by jego eksportowa technologiczno-kulturalna maska zakryła grymas regularnie wzniecanych wojen. To nam sprzedaje tegoroczna Nagroda Bookera: fantazję o odrodzeniu ludzkości. Brzmi jak ponury żart. Naiwna ludzkość tak desperacko pragnie pochwycić choćby krztynę wiary w piękną przyszłość, że wyróżnia nagrodą kiepsko napisany, prymitywnie pomyślany tekst wyłącznie dlatego, że niesie obietnicę takiej właśnie perspektywy. Nieważne, że przyszłość jest teksturowa, a fabuła, refleksje i postacie tak płaskie, że przypominają dekoracje w szkolnym teatrzyku – w bohaterach trudno szukać jakichkolwiek ludzkich cech poza przesłodzoną pozytywnością. Wszystko maksymalnie usympatycznione, jakby wyretuszowane za pomocą najlepszego zestawu instagramowych filtrów, zwłaszcza – niewątpliwie – jeśli się czyta tę książkę w części świata, do której Rosja jeszcze nie dotarła.
Przywołam jeszcze jeden epizod, który odbiorca ze strefy oddziaływania russkowo mira odczyta zupełnie inaczej niż odbiorca zewnętrzny. Pewnego bohatera ogromnie gnębi fakt, że Amerykanie wylądowali na Księżycu, a Rosjanie nie. Boleje nad tym, że Amerykanie spacerują po Srebrnym Globie niemal stadami, podczas gdy „żaden rosyjski but nigdy na nim nie stanął. Żaden. Nie powiewa tam ani jedna rosyjska flaga”. To tylko drobny niuansik – jak wszystko, o czym pisałam wcześniej. Ale takie właśnie niuanse składają się na finalny kalejdoskop wrażeń z powieści, która zwodzi czytelnika humanistycznymi rozważaniami o utopii. Nawet jeśli nie wyłapiecie wszystkich wymienionych podtekstów, będziecie mieli nieodparte wrażenie, że gdzieś po drodze zrobiono z was głupców: gdzieś między tezą o nieistnieniu granic i narodów a przekonaniem, że na każdym niezbadanym terytorium powinien stanąć rosyjski but.
Każdego dnia widzę, co się dzieje z ziemią, po której stąpają rosyjskie buty, widzę, jak szybko rosyjska flaga zasłania wszelkie ślady wcześniejszych mieszkańców tych terenów. Z pewnością słyszeliście o wynalazcy Siergieju Korolowie. Wasza wiedza jest najlepszym świadectwem tego, jak imperium wymazuje historię i tożsamość. Jeśli zainteresował was temat wykorzystywania przez Rosję kosmosu jako broni w wojnie informacyjnej, gorąco polecam zapoznanie się z życiorysem Korolowa i przyjrzenie temu, co ukraińskiego pozostawiła w nim oficjalna rosyjska propaganda. Czytając o więzieniu i torturach, przypomnijcie sobie, że macie przed sobą biografię Ukraińca, którego dokonania pomogły ZSRR wyprzedzić USA w wyścigu kosmicznym i którego zasługi Rosja do dziś przypisuje sobie – zasługi człowieka, któremu odebrano wszystko, łącznie z tożsamością.
Niestety, kultura popularna wciąż romantyzuje rosyjskie buty. Jasne, wszyscy chcielibyśmy trafić do fantastycznego świata, z obowiązkową obietnicą szczęśliwego zakończenia, ale w pogoni za szybką dawką dopaminy nie powinniśmy zapominać o świecie realnym, gdzie lot rodzaju ludzkiego ku świetlanej przyszłości okazuje się pikowaniem w bezdenną czarną dziurę, gdzie rozumne myślenie zostało już amputowane.
Przełożyła Katarzyna Fiszer
Dział ukraiński powstaje dzięki dofinansowaniu Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego oraz Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu.