JAKUB KNERA: Twoją tegoroczną płytę „The Amazon – Where the Moon Wept” otwiera utwór „Before Dawn”, w którym – poza głosami zwierząt – słychać coś, co przypomina dźwięk linii wysokiego napięcia. Tyle że jesteś w środku puszczy. Co to jest?
IZABELA DŁUŻYK: W puszczy cały czas obecne jest takie dźwiękowe tło, zmieniają się jedynie konkretne gatunki zwierząt, które słyszymy. Na moich nagraniach można zidentyfikować żabę, która odzywa się pojedynczymi i wysokimi kliknięciami. Są też wyjce – to taki dźwięk, jakby coś ryczało gdzieś w oddali. No i mamy syczonia amazońskiego – sowę, która co jakiś czas pohukuje w tle. To, o co pytasz, to odgłosy owadów, ale nie wiem, jak one się nazywają. Nigdy nie spotkałam się z żadnym opracowaniem dźwiękowym owadów, które tłumaczyłoby, co tam konkretnie słychać.
Wiesz wcześniej, co w takim miejscu usłyszysz, czy weryfikujesz to dopiero po odsłuchu?
Bywa różnie. Zanim pojechałam do Peru, miałam możliwość zaopatrzenia się w różne płyty i kasety z nagraniami ptaków Amazonii, a także wydawnictwo „Frogs of Tambopata”, które dokumentuje około siedemdziesięciu gatunków płazów żyjących w tym rezerwacie. Kiedy tam pojechałam, potrafiłam rozpoznać właściwie wszystkie gatunki ptaków. Było tylko kilka takich, których głosów nie znałam, ale poprosiłam o pomoc ornitologa Petera Boesmana, który stworzył kiedyś kolekcję plików MP3 zatytułowaną „Birds of Peru”.
Czy ptaki w Peru charakteryzują się czymś szczególnym?
Odzywają się dość prosto – to nie są takie skomplikowane pieśni jak te u nas, w Polsce, bo las deszczowy ma inne właściwości akustyczne. Nagrania z Peru było mi dość łatwo zapamiętać, bo zawierają dźwięki czterdziestu–pięćdziesięciu gatunków ptaków. Już po dziesięciu–dwudziestu odsłuchach ułożyłam to sobie wszystko w głowie i umiałam je później rozpoznać. Natomiast we wrześniu byłam w Malezji, gdzie chciałam nagrywać gibony czarnorękie, przepięknie śpiewające małpy. To jeden z moich ulubionych dźwięków. Przed podróżą słuchałam innej kolekcji stworzonej przez Petera Boesmana, „Birds of Peninsular Malaysia”, i to jest około sześciuset gatunków ptaków – nie było nic innego, z czego mogłabym się uczyć. W Malezji było więc trudniej – na ogół nie wiedziałam, czego słucham. Mam piękne nagrania, ale dopiero pracując nad płytą, będę musiała identyfikować to, co zarejestrowałam.
Dlaczego w przypadku Malezji trudniej o dokumentację?
Z tropikalnej Azji pochodzi bardzo mało takich nagrań, są tylko dwie kolekcje – poza tą malezyjską jeszcze kolekcja z Birmy. Oprócz tego ukazało się także kilkanaście płyt z pejzażami dźwiękowymi, głównie wydawnictwa Fremeaux, ale to co innego. Jestem na bieżąco właściwie ze wszystkim, co kiedykolwiek zostało wydane – siedzę w tym już dwadzieścia pięć lat. I jeśli tylko mogę się przygotować, robię to wcześniej, bo lubię wiedzieć, czego słucham.
Izabela Dłużyk
Tłumaczka, artystka dźwiękowa i realizatorka nagrań terenowych. Swoją pasję do nagrywania głosów ptaków zaczęła rozwijać w wieku 12 lat. Szybko zdobyła uznanie za umiejętność uchwycenia subtelnych, umykających większości z nas odgłosów natury. W 2023 roku została wyróżniona przez BBC, które wyprodukowało dokument poświęcony jej pracy i umieściło ją na prestiżowej liście „BBC’s 100 Women”. Jej prace publikowane były zarówno w Polsce, jak i za granicą, docierając do szerokiej publiczności poprzez audycje radiowe, albumy dźwiękowe oraz wystawy multimedialne. Dłużyk jest osobą niewidomą od urodzenia.
Na festiwalu Unsound zaprezentowałaś dla odmiany nagrania z Puszczy Białowieskiej, zrealizowane z Chrisem Watsonem.
Kiedyś przygotowałam dla tego festiwalu nagrania z Puszczy Białowieskiej i po kilku latach organizatorzy zaprosili nas do wspólnego projektu – nagle się okazało, że mam pracować z legendą, która udźwiękowia filmy przyrodnicze Davida Attenborough realizowane dla BBC. Zrobiliśmy pięćdziesięciominutową sekwencję dźwięków Puszczy Białowieskiej – od późnego popołudnia do świtu: trochę pejzaży, trochę pojedynczych gatunków zwierząt. Myślałam, że jak poznam Chrisa, to będę chciała mu dorównać i nagrywać wszystko tak jak on, ale szybko się okazało, że patrzymy na ten proces zupełnie inaczej.
Czym różni się wasze podejście?
Mamy różne priorytety w zakresie tego, jak i co nagrywamy. Chodzi nie tylko o sprzęt, ale też o to, jakie dźwięki interesują nas najbardziej. Kiedy Chris nagrywał żaby w Narewce, zawiesił mikrofon na gałęzi bezpośrednio nad taflą wody, a ja schowałam go bardzo nisko, w szuwarach nad samą wodą, bo zależało mi, żeby był na ich wysokości.
Podczas nagrań w Puszczy Białowieskiej Chris uchwycił niechcący strzały ostrzegawcze Straży Granicznej, sygnalizujące, że chcą kogoś zatrzymać. Ja od początku sobie mówiłam, że niezależnie od tego, co się wydarzy, nie zamierzam wchodzić w dyskusje polityczne. A nagrania, które zrealizowaliśmy w Puszczy Białowieskiej, pokazały mi, że są osoby, które próbują łączyć nagrywanie przyrody z bieżącą sytuacją imigrantów na granicy polsko-białoruskiej.
Dlaczego nie chcesz się angażować w politykę?
Zajmuję się wyłącznie przyrodą, nie dlatego, że mnie sytuacja na Białorusi nie interesuje – wychodzę jednak z założenia, że mam niszę, którą sobie wybrałam, i nie będę tego zmieniała tylko dlatego, że pojawiają się społeczne oczekiwania. Jeśli ktoś naprawdę chce pomagać imigrantom, może to zrobić w realny i sprawczy sposób, a nie poprzez słuchanie kilkuminutowej kompozycji. Nie zamierzam się angażować w jakąkolwiek działalność polityczną. Okazało się, że w tym wypadku muszę się wyraźnie zadeklarować i zrobiłam to.
fot. Izabela Dłużyk, archiwum artystki
Czym dla ciebie różni się wyjazd do Peru czy Malezji od tego do Puszczy Białowieskiej?
Wyjazdy do dalszych zakątków świata są bardziej wymagające: w lasach tropikalnych jest po prostu więcej gatunków zwierząt, więc pojawia się większa presja, żeby jak najwięcej nagrać. W Polsce mamy czterysta gatunków ptaków, przy czym w Puszczy Białowieskiej znalazłoby się około dwustu, do tego łącznie zidentyfikowanych trzynaście gatunków płazów. Z kolei w samym rezerwacie Tambopata w Peru żyje pięćset gatunków ptaków i siedemdziesiąt zidentyfikowanych gatunków płazów. Żeby nagrania stamtąd były reprezentatywne, muszę się dobrze zastanowić, co z nich wykorzystać.
W Puszczy Białowieskiej jest więc troszeczkę spokojniej, bo różnorodność jest mniejsza: po pierwsze, ze względu na specyfikę naszej strefy klimatycznej, a po drugie, ze względu na degradację tego miejsca przez gospodarkę leśną i, cokolwiek by mówić, przez mieszkających tam ludzi. To powoduje, że mam więcej swobody. Wiem, gdzie zostawić sprzęt, kiedy go zostawić i na jak długo. W odleglejszych zakątkach muszę się bardziej zorganizować: mieć dokładny plan tego, kiedy, gdzie i co nagrywam. Mimo wszystko w Polsce mamy naprawdę dużo terenów, które warto w sposób kompleksowy rejestrować dźwiękowo.
A co z szukaniem dźwięków pod domem? Choćby w Gdańsku, gdzie mieszkasz.
Najprostsza odpowiedź: jak tylko wyjdziesz z domu, to trafisz na wróble, których możesz posłuchać. Już od nich warto zacząć, bo to nas uczy słuchania wszystkiego. Nie jest tak, że czegoś słuchać nie warto, bo jeśli wyjdziemy z takiego założenia, to mnóstwo rzeczy nam umknie.
To przez ptaki pod domem zainteresowałaś się nagraniami terenowymi?
Kiedyś zupełnie przez przypadek moja ciocia pokazała mi Encyklopedię PWN na płytach CD z próbkami dźwięków niektórych ptaków, takich raczej pospolitych. Nagrałam je na kasetowy dyktafon i słuchałam tak długo, aż zapamiętałam wszystkie, co do nuty. Po kilku latach zorientowałam się, że to były próbki zaczerpnięte z „Tous Les Oiseaux D’Europe. All The Bird Songs of Europe” Jeana-Claude’a Roché. Wtedy po raz pierwszy słyszałam gatunki ptaków, które były tam identyfikowane.
Potem sama zaczęłam je nagrywać. Trafiłam na serię płyt wydaną przez British Library i nagrania ptaków europejskich. W wieku 11 lat na święta dostałam płytę „Głosy ptaków” firmy Interesa z 1998 roku na podstawie nagrań radzieckiego przyrodnika Borysa Weprincewa i estońskiego biologa Freda Jüssiego, wcześniej wydane na winylu. Potem była Encyklopedia WIEM z bazą pojedynczych odgłosów ptaków bardzo dobrej jakości. Trafiłam tam na nagranie gołębia domowego, którego słyszałam milion razy na podwórku czy na ulicy. Niesamowite wrażenie: słyszysz jego gruchanie z bardzo bliskiej, szczegółowej perspektywy. Tak samo było z kawką, z którą nagle mogłam być bardzo blisko.
Zaczęłam się uczyć rozpoznawania ptaków na zwykłych, miejskich obszarach. Kiedy w podstawówce miałam lekcje na późniejszą godzinę, to wcześniej wychodziłam przed blok z babcią czy dziadkiem i nagrywałam kawki, gawrony i sikorki. Zupełnie prozaiczne dźwięki, które niemal codziennie słyszy się gdzieś w mieście.
W Gdańsku masz dostęp do wielu ciekawych przyrodniczo terenów w mieście i tuż poza nim.
Lubię Lasy Oliwskie, Trójmiejski Park Krajobrazowy. Ale tam i tak w tle będzie słychać ulicę. Dlatego nie nagrywam tam właściwie w ogóle, bo nawet jak zostawię mikrofon na noc, to na nagraniu słychać ruch jak w Nowym Jorku. Ludzkie ucho tego nie wychwyci – jeśli chcemy słuchać ptaków, to potrafimy się wyłączyć i zignorować dźwięki samochodów w tle. Ale mikrofon tego nie zrobi, rejestruje wszystko i potem okazuje się, że tych niepożądanych dźwięków jest dwa razy więcej, niż nam się wydawało. To problem, bo w tych miejscach mieszka sporo gatunków zwierząt, które można by pięknie uchwycić, gdyby nie samochody.
Urbanizacja wygrywa z naturą.
W 1998 roku przeprowadziłam się do Osowej, dzielnicy na zachodnich obrzeżach Gdańska, już za obwodnicą. Wtedy nie było tu prawie nic. Po horyzont były dzikie łąki, a teraz są bloki i domy jednorodzinne. Wiosną śpiewały tu skowronki, więc to były jedne z pierwszych ptaków, które potrafiłam rozpoznać. Nauczyłam się ich głosu, kiedy trafiłam na podręcznik „Słowo za słowem” Marii Nagajowej. Była do niego dołączona kaseta – na stronie A był słowik rdzawy, na stronie B skowronek polny. Teraz już skowronków nie ma: zniknęła łąka, a razem z nią jej mieszkańcy i dźwięki, które wydawali. Zrobiłam listę gatunków zwierząt, które można było u nas usłyszeć. Naliczyłam siedemdziesiąt, dokładnie wiem, co straciłam. Słyszałam, jak to ginie, rozpoznawałam te gatunki i miałam bardzo dużą świadomość tego, co się dzieje. Kiedyś, jak już uzbieram nagrania tych wszystkich głosów, stworzę requiem dla łąki, która była i bezpowrotnie zniknęła.
Słuchanie dźwięków to jedno, ale kiedy postanowiłaś je nagrywać, zbierać, analizować?
Kiedy dostałam pierwsze kasety z głosami ptaków, wiedziałam, że też chciałabym tak nagrywać. Zaczęłam właściwie od razu – cokolwiek, gdziekolwiek i na czymkolwiek. Ale od początku wiedziałam też, że chciałabym kiedyś, jeśli będę miała taką możliwość, robić to w pełni profesjonalnie. Po sześciu latach odważyłam się sprawdzić cenę takiego mikrofonu i zaczęłam na niego zbierać, aż w końcu go sobie kupiłam.
Jak uczyłaś się nagrywania dźwięku? Aparaty to rzecz powszechna, rejestratory – niekoniecznie.
Była kiedyś taka strona internetowa Naturesongs.com – prowadził ją autor nagrań przyrody ze Stanów Zjednoczonych, Doug Von Gausig, i on pisał też o sprzęcie, który warto wykorzystać. Najpierw miałam minidisc i podstawowy mikrofon dynamiczny, aż w końcu trafiłam na firmę Telinga i jej paraboliczne mikrofony.
Dlaczego są one takie wyjątkowe?
Celowo wybrałam mikrofon paraboliczny, a nie kierunkowy, który ma to do siebie, że przybliża dźwięki, ale tylko te, które są zupełnie z przodu, bo wszystko, co jest z boku, jest stłumione. Mój mikrofon niczego nie tłumi, a nałożenie paraboli powoduje, że poza tym całym tłem, które normalnie się rejestruje, jest jeszcze w stanie przybliżyć konkretne dźwięki, na które nakierujesz parabolę. Nagrywam sobie słowika, słyszę, że niesie się od niego echo, i mam dodatkowy efekt, którego z innym sprzętem bym nie osiągnęła.
fot. Izabela Dłużyk, archiwum artystki
Jak z kilkudziesięciu godzin nagrań wybierasz pięćdziesiąt minut, które trafi na płytę?
Staram się pokazać jak najwięcej różnorodności. Na przykład na nagraniu drozda brunatnego z Peru był jeden moment, kiedy w tle zaczęła krzyczeć małpka, kapucynka wielkogłowa. Takie podejście wymaga jednak naprawdę dobrej orientacji w tym, co zostało nagrane. Kiedy byłam w Peru, miałam mikrofon paraboliczny i miałam jeszcze jeden mikrofon, który mogłam zostawić bez nadzoru na noc. Tyle że nie miałam ze sobą powerbanka, więc czas na rejestrację był dość krótki. Byłam tam dziewięć dni, z których wyselekcjonowałam dwadzieścia godzin nagrań. Z kolei kiedy teraz, jesienią byłam w Malezji, lepiej przygotowałam się technicznie i w rezultacie zebrałam trzysta godzin materiału. To jest zupełnie inna skala. Ale też więcej pracy z wyborem tych najciekawszych fragmentów.
Co decyduje o tym, że jakiś dźwięk określasz jako piękny?
Bardzo lubię dźwięki, które są trochę muzykalne z ludzkiej perspektywy. Takie są właśnie gibony. Ale czasem dźwięki, które z naszego punktu widzenia teoretycznie nie są muzykalne i przyjemne dla ucha – jak te wydawane przez pasikoniki czy szarańczaki – poruszają mnie, bo to harmonia, która funkcjonuje w przyrodzie. Ale żeby było jasne, przyroda to nie tylko piękne dźwięki i idylla. Kiedy krogulec poluje na gołębia czy drozda, zdarza mu się zjadać go żywcem – o tym też trzeba pamiętać. Nie możemy oczekiwać od przyrody, żeby było inaczej, chociaż ja nie lubię mówić, że przyroda jest okrutna. Okrucieństwo zakłada intencjonalność działania, a przecież krogulec nie torturuje drozda z rozmysłem.
Jeśli mówimy o muzyce, to każdy ma inny gust – natomiast przyroda raczej nie trafia w nasze upodobania. Może dlatego, że jesteśmy przeciążeni informacjami – szczególnie negatywnymi, któymi zasypują nas media – i czujemy, że musimy pilnować higieny myśli, wrócić do poczucia harmonii, do ładu. A właśnie to, w sposób najbardziej neutralny i uniwersalny, oferuje nam przyroda.
Czy zmienia się zainteresowanie nagraniami terenowymi?
Fotografowanie funkcjonuje w świadomości społecznej, każdy może robić i robi zdjęcia, a nagrywanie przyrody jest wciąż czymś niszowym. Jeśli ludzie koncentrują się na przyrodzie, to zwykle na jej aspektach wizualnych. Słuchanie jest trudniejsze – wymaga czasu. Zdjęcia możesz przeglądać sekunda po sekundzie, a z nagraniem jest inaczej – musisz się wsłuchać. Wiele osób o tym mówi i mogę się z tym zgodzić, chociaż nie mam też porównania, bo od urodzenia nie widzę, więc nie jestem w stanie skontrastować dźwiękowego obszaru z wizualnym. A jednak podoba mi się to, co powiedział kiedyś Michał Zygmunt: „Obraz prowadzi do zewnątrz, a dźwięk do wewnątrz”. Żeby coś usłyszeć, trzeba się wyciszyć, a my z tym mamy ogromny problem. Słuchanie wymaga konfrontacji z naszym wnętrzem.
To mi przypomina film „Benny’s Video” Michaela Haneke, w którym najstraszniejszej sceny nie widzimy, tylko ją słyszymy. To uruchamia wyobraźnię.
Dlatego u dzieci, którym zamiast czytania książek podaje się bajki w bardzo zaawansowanej oprawie wizualnej, zanika kreatywność. Wyobraźnia rozwija się przez słuch. Kreatywność ginie, kiedy wszystko jest podane na tacy. W momencie, kiedy nie widzimy jakiegoś obrazu, musimy go sobie wyobrazić.
Musimy jeszcze porozmawiać o papugach.
Zafascynowałam się nimi jeszcze w szkole podstawowej. Twórca strony Naturesongs.com był kiedyś na Kostaryce: tam żyją takie papugi jak ara żółtoskrzydła, amazonka białoczelna, amazonka zmienna, amazonka skromna i konura pomarańczowoczelna. W czwartej klasie podstawówki pomyślałam, że kiedyś chciałabym mieć papużkę falistą. Ale niespodziewanie dostałam na urodziny owczarka niemieckiego. Pies wszędzie był pokazywany jako najlepszy przyjaciel człowieka, z „Lassie, wróć” na czele, ale szybko okazało się, że to nie do końca sprawdza się w moim przypadku. Kilka lat później powiedziałam mamie, że bardzo chciałabym dostać papugę. Jechałam akurat do gimnazjum w Laskach, więc ona stwierdziła, że jak wrócę po trzech latach i nie będę miała żadnej trójki na świadectwie, to się nad tym zastanowi. Dla dwunastoletniej dziewczynki czekać na coś trzy lata to jak czekać trzydzieści. Wróciłam i nie miałam żadnej trójki, więc musiała dotrzymać słowa. Przyznała mi po latach, że była przekonana, że mi przejdzie.
Co takiego mają w sobie papugi?
Zaczęłam odkrywać, że są bardzo rozwinięte społecznie. Wtedy też dowiedziałam się, że w Amazonii są klify gliniaste, na które zlatują się papugi, i że jest to podobno piękne wizualnie i dźwiękowo zjawisko. Zadzwoniłam do kuzynki i powiedziałam: „Ola, kiedyś pojadę do Peru”, co ona skwitowała tylko: „Ale wiesz, że to daleko?”. Nikt tego poważnie nie potraktował, ale ja, jak już coś sobie postanowię, to dążę do celu. Wiedziałam, że chcę pojechać do Peru i nagrać te papugi.
Twoje papugi są wyjątkowe.
Najpierw była nimfa, po kilku latach doszły następne i tak zostało. Papugi muszą być co najmniej dwie – dla nich to ważne, żeby cały czas mieć towarzystwo, bez tego dużo gorzej funkcjonują. Najwięcej miałam ich osiem naraz, teraz mam pięć. Jak jeden samiec uszkodził sobie skrzydło i przestał latać, to zaczęłam zbierać tylko ptaki z niepełnosprawnościami. Każdy ma jakiś problem. Mam taką samicę, która właściwie ciągle leży, ma połamane nogi, połamane skrzydła, ledwo chodzi po dnie klatki. A klatka jest duża, bo nie wszystkie ptaki chciały z niej wychodzić. Jak ten samiec z uszkodzonym skrzydłem. Mam ptaki po przejściach – często umierają, bo wcześniej mieszkały w złych warunkach, były źle żywione, z jakimiś okropnymi niedoborami, których nikt nigdy nie próbował leczyć. Często są to również ptaki w starszym wieku.
Są hałaśliwe?
Tak, ale uważam, że mają bardzo ładne głosy. Nimfy, nawet kiedy krzyczą, to brzmi to jak głośny gwizd. Nie skrzeczą tak jak inne papugi, np. konury czy nawet faliste, które poza tym, że ślicznie szczebioczą, wydają też głośne, atonalne jakby zgrzyty. Podobno nie jest to regułą, ale z mojego doświadczenia wynika też, że im więcej ptaków, tym ciszej. W większej grupie czują się po prostu bardziej komfortowo.