Podsumowanie roku 2024
il. Mario Felipe, flickr.com, CC BY 2.0

48 minut czytania

/ Obyczaje

Podsumowanie roku 2024

Redakcja

Eseje tłumaczą nam świat, pracownicy mają głos, a w techno nie chodzi wcale o wolność, równość i braterstwo. Udało się też znaleźć nowego Kubricka – podsumowujemy mijający rok w kulturze

Jeszcze 12 minut czytania


Literatura
 | Sztuka | MuzykaTeatr | Film | Ukraina | Media

LITERATURA

1. Proza kombinowana – debiuty
Najbardziej zaskoczyły nas w tym roku książki Marty Hermanowicz (marzec, ArtRage), Joanny Wilengowskiej (sierpień, Czarne) i Jula Łyskawy (wrzesień, Czarne) – do lektury każdej braliśmy się ze sporymi wątpliwościami, każda okazywała się niezwykła, a kiedy pod koniec roku przyszedł czas na zgłoszenia do Paszportów „Polityki”, naczelna „Dwutygodnika” nominowała wszystkie trzy, i jak się okazało, nie była jedyna. Nie porzucając ani na chwilę warstwy fabularnej, zarazem bardzo wyraziście kombinują z formą. Marta Hermanowicz przerzuca na język traumę bohaterek (jak pisała Monika Ochędowska, to język „momentami nieznośnie monotonny, jakby miał wywoływać w czytelniczkach dyskomfort albo nawet ból”), Joanna Wilengowska miksuje elementy reportażu, autobiografii i eseju (jak mówiła autorka w naszej rozmowie, to „książka – poszarpana, puzzlowata, w której są strzępy różnych historii, rzeczy ważne i mniej ważne, okruchy wspomnień z przeszłości”), Jul Łyskawa tworzy najeżone odwołaniami, niezwykle świadome i precyzyjne w warstwie językowej, 520-stronicowe fascynujące powieściowe monstrum.

Marta Hermanowicz, „Koniec”Tym, którzy jeszcze nie czytali, polecamy lekturę wszystkich trzech książek jedna po drugiej – można przy tej okazji dostąpić rzadkiego stanu kompletnego zadziwienia, przejrzeć rozległość, różnorodność możliwych idiomów. Warto też dla rozszerzenia spectrum dorzucić do tej puli jeszcze dwie ważne tegoroczne pozycje, już nie debiutanckie: „Magiczną ranę” Doroty Masłowskiej (sierpień, Karakter) i „Rondo rodeo” Moniki Muskały (czerwiec, Nisza).  

Monika Ochędowska o „Końcu” Marty Hermanowicz
Rozmowa Zofii Zaleskiej z Joanną Wilengowską
Magdalena Nowicka-Franczak o „Prawdziwej historii Jeffreya Watersa i jego ojców” Jula Łyskawy
Piotr Sadzik o „Magicznej ranie” Doroty Masłowskiej
Rozmowa Piotra Morawskiego z Moniką Muskałą

2. Eseje tłumaczą nam świat
Kilka wydanych w tym roku książek eseistycznych sprawiło, że zdecydowanie lepiej rozumiemy pokomplikowaną współczesność. Zaliczylibyśmy do nich przede wszystkim „Traumaland. Polacy w cieniu przeszłości” Michała Bilewicza (marzec, Mando), „Brutalizm” Achille’a Mbembe (wrzesień, Karakter, przeł. Oskar Hedemann) czy „Wczoraj byłaś zła na zielono” Elizy Kąckiej (maj, Karakter). Niezależnie od tego, czy czytamy o kanałach transmisji traumy historycznej, rzeczywistości postkolonialnej czy odrębnych, różnorodnych ludzkich wrażliwościach – lekturę kończymy z poczuciem, że jesteśmy ciut mądrzejsi. Dowiadujemy się z tych książek także, jakie powinniśmy podjąć działania: rozpoznawać w sobie przejawy traumy historycznej zamiast je przemilczać, niespłacalny dług wobec Afryki zamieniać na szersze „zobowiązanie się do naprawienia tkanki i oblicza świata”, uczyć się odczuwania świata od osób nieneurotypowych.

Eliza Kącka, „Wczoraj byłaś zła na zielono”Do tego punktu dorzucimy jeszcze „Staniemy się tacy jak on” Macieja Pisuka (listopad, Cyranka), bo choć to nie eseje, a „głosy z przeklętej ulicy”, Brzeskiej na warszawskiej Pradze, to bez wątpienia jedna z tegorocznych książek, z których bardzo wiele możemy się dowiedzieć, zarówno o tych z przeklętej ulicy, jak i niestety o sobie.

Renata Lis o „Traumalandzie” Michała Bilewicza
Max Cegielski o „Brutalizmie” Achille’a Mbembe
Rozmowa Agnieszki Sowińskiej z Elizą Kącką

3. Książki trzecie, książki ente, książki późne
W czasie kiedy rynek i krytyka (wreszcie) sprzyjają prozie kobiet i debiutom, łatwo przeoczyć książki mężczyzn, zwłaszcza jeśli czytaliśmy już kilka podobnych ich autorstwa i nie spodziewamy się niczego nowego. W tym roku ukazało się jednak kilka takich, które przeoczyć byłoby bardzo szkoda. Łażący znów po Warszawie bohater „Sierpnia” Pawła Sołtysa (październik, Czarne) to już zupełnie kto inny niż ten z „Mikrotyków” i „Nieradości”, Andrzejowi Stasiukowi udało się – dzięki powieściowej strukturze – przełamać w „Rzece dzieciństwa” (maj, Czarne) obecny w jego pisaniu ostatnich lat męczący autobiograficzny ton, a Andrzej Dybczak podejmuje w „Lesie duchów” (wrzesień, Nisza) kolejną antropologiczną wyprawę, ale zupełnie niepodobną do poprzednich.

Rozmowa Magdaleny Czubaszek z Pawłem Sołtysem
Rozmowa Macieja Roberta z Andrzejem Stasiukiem
Rozmowa Olgi Wróbel z Andrzejem Dybczakiem

4. Infrastruktura literatury
Paweł Sołtys, „Sierpień”W mijającym roku okazało się, że dalsze istnienie literatury wcale nie jest oczywiste. Niezależne księgarnie zamykają się w zastraszającym tempie, a te, które wciąż działają, balansują na granicy opłacalności. Nowe czasopisma, które niedawno otwierały się napędzane siłą entuzjazmu redaktorek i redaktorów, zawieszają działalność, bo nie mogą znaleźć stabilnego źródła finansowania. A kuluarowe narzekania pisarek i pisarzy na kiepskie zarobki coraz częściej przebijają się do szerszej debaty. I chyba wszystkie i wszyscy zaczynamy rozumieć, że bez zabezpieczenia podstawowej infrastruktury literatura w Polsce będzie miała przed sobą raczej ponurą przyszłość. Te nastroje najwyraźniej skumulowały się podczas toczącej się wiosną dyskusji o tzw. jednolitej cenie książki. Mali wydawcy chętnie dzielili się wtedy dokładnymi wyliczeniami, księgarki wyjaśniały zasady udzielania rabatów, autorki i autorzy zastanawiali się, jak to możliwe, że ze wszystkich zainteresowanych to właśnie oni zarabiają najmniej. A pracownicy sektora IT, jeśli czasem trafiali na odpryski tych rozmów, dziwili się, czemu ktoś się tak bardzo emocjonuje tak wątłymi kwotami.

Rozmowa Aleksandry Boćkowskiej z Katarzyną Daniluk i Szymonem Switajskim o niezależnych księgarniach
Rozmowa Aleksandry Boćkowskiej z Magdaleną Dębowską i Michałem Michalskim o jednolitej cenie książki

5. Rozczarowanie
Jeśli dyskusja o cenie książki, toczona też na zapleczu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz podczas Kongresu Kultury, mogła napawać choćby malutką nadzieją, że w nowych okolicznościach politycznych coś się wreszcie zmieni, to tzw. afera Legimi, która wybuchła jesienią, sprawiła, że ręce nam wszystkim opadły. Dla przypomnienia: wyszło na jaw, że jeden z największych i najbardziej popularnych dystrybutorów e-booków, Spotify dla czytelniczek i czytelników, nierzetelnie rozliczał się ze sprzedaży. Mogłoby się zdawać, że to jakiś odosobniony przypadek, ale wywołał on cały szereg pytań. Jak to możliwe, że wydawcy pozwolili sobie na takie zaniedbanie? Czy ktokolwiek kontroluje obieg książek elektronicznych? Dlaczego nie dysponujemy dobrze zorganizowanym systemem wypożyczeń e-booków? W całej tej dyskusji okazało się też, nie pierwszy przecież raz, że w kolejce do i tak wątłych dochodów ze sprzedaży książek autorzy i autorki, bez których w ogóle nie byłoby żadnych książek, stoją na szarym końcu. I do tego niewiele mogą zrobić, żeby swoją pozycję polepszyć, bo nie dysponują nawet kompletnymi informacjami na temat tego, co się właściwie dzieje z ich książkami, kiedy trafiają na rynek. W tym przedsięwzięciu nazywanym literaturą wszystko najwyraźniej stoi na głowie, a jeśli ktoś kiedyś próbował tej akrobacji, dobrze wie, że długo tak stać się nie da.

Rozmowa Aleksandry Boćkowskiej z Maxem Cegielskim i Moniką Regulską o zarobkach pisarzy i pisarek

Zofia Król, Maciej Jakubowiak

SZTUKA

1. Odważne decyzje w Wenecji
Ten rok przyniósł wiele zaskakujących odpowiedzi na pytania, które zadawaliśmy sobie bez większych nadziei pod koniec ubiegłego roku. W poprzednim podsumowaniu pisaliśmy ze smutkiem o przejętych instytucjach i pytaliśmy, czy jesteśmy skazani na martyrologicznego Czwartosa w Wenecji. Pierwsze dni stycznia przyniosły zaskakujący zwrot akcji: minister kultury Bartłomiej Sienkiewicz zdecydował, że w Pawilonie Polskim na Biennale w Wenecji, czyli wciąż najważniejszej imprezie globalnego świata sztuki, ostatecznie pokazany zostanie rezerwowy projekt ukraińskiego kolektywu Open Group. Decyzja została przyjęta z entuzjazmem, ale wzbudziła też sporo kontrowersji i obaw dotyczących tego, czy odrzucając wyniki konkursu, nie powtarzamy mechanizmów polityki kulturalnej poprzedniej władzy. Otwarta w kwietniu wystawa „Repeat after Me II” uciszyła te dyskusje – okazała się bowiem jednym z najlepszych pawilonów na Biennale. Potencjalnie ryzykowne wojenne karaoke poruszało, przypominając o toczących się na całym świecie wojnach i cierpieniu cywili, ale nie przekraczało granicy kiczu. Artystom udała się rzecz niezmiernie trudna – przygotować projekt ważny, świetny artystycznie i jednocześnie czytelny dla każdego, kto przekroczył próg Pawilonu Polonia.  

Relacja Stacha Szabłowskiego z Wenecji
Relacja Karola Sienkiewicza z Wenecji

Protest w obronie Składu Solnego, grudzień 2023, fot. Stan BarańskiProtest w obronie Składu Solnego, grudzień 2023, fot. Stan Barański2. Koniec pewnej epoki w Krakowie
O ile w grudniu 2023 roku jeszcze tliła się nadzieja na odwołanie Czwartosa, to na koniec panowania Marii Anny Potockiej, zwanej żartobliwie Dyrektorką Krakowa, chyba nie liczył nikt. Kolejne zdarzenia zdawały się tylko betonować jej pozycję w mieście. Jeszcze w listopadzie nową dyrektorką Bunkra Sztuki została Delfina Jałowik, uważana za prawą rękę Potockiej. Dwa miesiące później nowe otwarcie galerii zainaugurowała wystawa daru Andrzeja Starmacha dla krakowskich instytucji sztuki, za czym w oczach opinii publicznej również stała Potocka. A na dodatek odchodzący prezydent Jacek Majchrowski przedłużył Potockiej kadencję w MOCAK-u o kolejnych 7 lat. Trwająca już kilkanaście lat sytuacja monowładzy sprawiała wrażenie patowej i wygranie przez byłą kuratorkę Bunkra Lidię Krawczyk sprawy o mobbing z Potocką wydawało się niewiele tutaj zmieniać. A jednak, w wyniku decyzji sądu i presji społecznej, nowy prezydent Krakowa Aleksander Miszalski podjął decyzję o natychmiastowym odwołaniu Potockiej ze stanowiska dyrektorki Muzeum i tym samym najprawdopodobniej zakończył jej niepodzielne panowanie w krakowskiej kulturze. Co będzie dalej, wciąż nie wiadomo – dużo zależy od wyników konkursu na nowego dyrektora MOCAK-u.

Wywiad Pauliny Wrocławskiej z Arkadiuszem Półtorakiem na temat sytuacji w Krakowie
Tekst Karola Sienkiewicza o nowym otwarciu Bunkra Sztuki

Kolektyw Umysł Biedaka - Jak do siebie, Paula Jędrzejczak i Martyna Dagmara / fot. K. CiszkowskiKolektyw Umysł Biedaka, „Jak do siebie”, Paula Jędrzejczak i Martyna Modzelewska / fot. K. Ciszkowski3. Artyści i pracownicy mają głos
Sytuacja w Krakowie okazała się przełomowa również dlatego, że przeniosła na inny szczebel dyskusję o mobbingu i warunkach pracy w polskiej kulturze. Pracownicy kultury wreszcie przestali być niewidzialni. Osoby, za którymi ciągnie się zła mobbingowa sława, wydają się nie mieć szans w kolejnych konkursach na stanowiska dyrektorskie, a obecni i przyszli szefowie instytucji kultury na równi z założeniami programowymi deklarują szczególną uważność w tym temacie. W Noc Muzeów odbyła się manifestacja pracowników trzech wiodących warszawskich muzeów domagających się podwyżek. Prawa pracownicze były również jednym z tematów WspółKongresu Kultury, któremu towarzyszył protest, tym razem artystów, domagających się ubezpieczeń społecznych i gwarantowanych honorariów. Kongres zakończył się obiecującymi deklaracjami ministry Wróblewskiej, która wydaje się prawdziwie zainteresowana rozwiązaniem problemów twórców i poprawą warunków pracy w kulturze. Temat biedy osób artystycznych pojawił się również podczas Warsaw Gallery Weekendu. W ramach towarzyszącego WGW festiwalu Fringe Warszawa odbyła się wystawa „Jak do siebie”, gdzie młodzi artyści z kolektywu o znaczącej nazwie Umysł Biedaka, w kontrze do propagandy sukcesu bijącej od WGW, wyciągnęli na wierzch swoje najbardziej przyziemne problemy i bez ogródek opowiedzieli, jak to jest zaczynać w polskim świecie sztuki. Podpowiemy: jest ciężko.

Karol Sienkiewicz o Warsaw Gallery Weekend i Fringe Warszawa

Rozmowa Irminy Rusickiej z Umysłem Biedaka
Rozmowa Aleksandry Boćkowskiej z Bogną Świątkowską, Małgorzatą Wdowik i Kubą Szrederem o Kongresie Kultury

Alicja SzulcOtwarcie MSN / fot. Alicja Szulc4. Otwarcie Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie 
Jedną z instytucji deklarujących zainteresowanie sprawami artystów i pracowników kultury, jak również równym dostępem do sztuki dla publiczności jest Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Otwarcie nowego gmachu MSN-u było zapewne najgłośniejszym wydarzeniem tego roku. O urodzie zaprojektowanego przez Thomasa Phifera budynku dyskutował w kraju – a na pewno w stolicy – każdy. Stał się on nowym przedmiotem sporu między lewicą a prawicą, środowiskami konserwatywnymi i liberalnymi. I choć nie brakuje opinii skrajnie negatywnych, to jednak skala tej debaty wydaje się wielkim sukcesem nie tylko samego MSN-u, ale przede wszystkim polskiej sztuki współczesnej, która zazwyczaj nikogo nie interesuje, no chyba że narusza religijne i obyczajowe tabu. Muzeum na placu Defilad przeszło długą, trwającą dwie dekady, drogę (a nawet i dłuższą, bo o potrzebie wzniesienia takiej instytucji mówiło się jeszcze w PRL-u): od bloku na Pańskiej, przez szklany pawilon Emilii, po budynek nad Wisłą. Od porównywanego do supermarketu, równie kontrowersyjnego projektu Christiana Kereza z początku XX wieku (który nigdy nie powstał) aż po porównywany do kontenera, zrealizowany budynek Phifera. Piękne deklaracje już znamy, czekamy na ich realizację i pierwszą wystawę kolekcji, która otworzy się w lutym przyszłego roku.   

Rozmowa Adama Mazura z Joanną Mytkowską
Filip Springer m.in. o nowym gmachu MSN

Maria Pinińska-Bereś, Sztandar autorski, 1979Maria Pinińska-Bereś, „Sztandar autorski”, 19795. Beresiowie, czyli power couple polskiej sztuki 
A co z wystawami i samą sztuką? Ten rok zdecydowanie należał do artystycznego małżeństwa Beresiów, czyli Marii Pinińskiej-Bereś i jej męża – Jerzego. Proporcje w ostatnich latach się odwróciły i tak Bereś, jeden z czołowych artystów PRL-u, został mężem swojej żony budzącym coraz mniejsze zainteresowanie. A tworząca całe swoje życie w jego cieniu artystka wreszcie zyskała odpowiednią uwagę. Otwarta w tym roku monograficzna wystawa we wrocławskim Pawilonie Czterech Kopuł przypieczętowała jej miejsce w kanonie u boku najwybitniejszych polskich rzeźbiarek, Magdaleny Abakanowicz i Aliny Szapocznikow. Stało się to przede wszystkim za sprawą jej fantastycznej sztuki, uważanej za feministyczną (choć artystka od tego określenia się odcinała), subtelnych i zarazem mocnych performansów i instalacji. Ale również dzięki szerszemu trendowi przywracania kobiet artystek historii sztuki. I pisania jej od nowa. W tym wszystkim zgubił się Jerzy Bereś ze swoją z pozoru toporną i na wskroś męską sztuką. W ostatnich latach w zasadzie nie wypadało się nim ciekawić. Otwarta w tym roku wystawa w Cricotece pokazała go jednak jako bardzo współczesnego artystę, którego sztukę można czytać przez pryzmat trawiących nas dzisiaj problemów, choćby tych związanych z wiszącą nam nad głowami katastrofą ekologiczną. Wisienką na torcie pozostaje napisana ze swadą wspomnieniowa książka „Awangarda między kuchnią a łazienką” autorstwa córki artystów – Bettiny, pozwalająca zobaczyć w nich żywych ludzi, a nie jedynie nazwiska z muzealnych gablot. 

Stach Szabłowski o wystawach Marii Pinińskiej-Bereś i Jerzego Beresia
Karolina Plinta o książce „Awangarda między kuchnią a łazienką”

Paulina Wrocławska

MUZYKA

1. Sztuczne problemy
W mijający rok wchodziliśmy, przyglądając się sytuacji artystów i branży muzycznej u progu wielkiej technologicznej rewolucji. Przy czym sprowadzanie przewrotu, jaki zafunduje nam sztuczna inteligencja, do tego jednego wymiaru jest sporym niedopowiedzeniem. O tym, dlaczego strach polityków przed AI może okazać się dobrą wiadomością dla muzyków, opowiadał nam publicysta i perkusista kultowej grupy Galaxie 500, Damon Krukowski. W tym samym artykule Sam Backer, autor opiniotwórczego podkastu „Money 4 Nothing”, zwracał uwagę na to, jak platformy streamingowe przygotowują się na nadejście sztucznej inteligencji. „Ten system się zmienia, będzie się zmieniał i artyści nie będą mieli na to żadnego wpływu” – konkludował badacz popkultury i branży muzycznej.

Odrobinę optymizmu wlewał Jordan Meyer, tłumacząc, jak politycy mogą próbować trzymać algorytmy w ryzach. Programista i CEO Spawning przybliżał założenia unijnego dokumentu AI ACT, przestrzegał też przed dworowaniem sobie z aplikacji do generowania muzyki: „Radziłbym muzykom, którzy nie traktują takich aplikacji poważnie, aby przyjrzeli się temu, co Midjourney – czyli usługa zamieniająca tekst w obraz – oferowało zaledwie półtora roku temu”.

Wątki dotyczące sztucznej inteligencji i jej wpływu na muzykę pojawiały się niejednokrotnie na marginesach recenzji i innych działowych tekstów, potwierdzając znaczenie tych zmian dla branży, twórców i słuchaczy. „[…] Spotify i inne platformy streamingowe już promują frankensteinowe potworki opracowane na komputerach kolegów z sąsiedniego biura, by pozbyć się problemu roszczeniowych, skarżących się w mediach społecznościowych na niesprawiedliwość darmozjadów, którzy zamiast produkować jedną piosenkę tygodniowo, wymyślają sobie dwuletnie procesy twórcze” – ironizował Jarosław Kowal przy okazji recenzji nowej płyty Willow. Nic nie wskazuje na to, aby ten temat miał szybko zniknąć z naszych redakcyjnych radarów. No chyba że zastąpią nas boty.

Sytuacja branży muzycznej u progu wielkiej zmiany
Jordan Meyer o AI ACT i przyszłości muzyki
Jarosław Kowal o płycie Willow i konkurowaniu z maszynami

2. Koniec języka za przewodnika
Cukor Bila SmertProgramowanie to niejedyny język, jaki analizowaliśmy w ostatnich miesiącach w dziale muzyka. Jakoś się tak złożyło, że idąc za dźwiękami, nierzadko docieraliśmy na tereny zamieszkiwane przez mniejszości narodowe i grupy etniczne. Tak było w przypadku eseju poświęconego bogatym tradycjom muzyki oksytańskiej. Przybliżając je na łamach „Dwutygodnika”, nasz korespondent z Francji (i z Szalejowa!) Maciej Bobula pisał: „Od dobrych kilkudziesięciu lat wybór oksytańskiego jako języka pieśni jest czysto polityczny. Stało się tak za sprawą artystów, którzy pojęli, że ich rola nie polega na zabawianiu publiczności, lecz na opowiadaniu o problemach swojego ludu”. W podobnym tonie zdawał relację ze swojej wyprawy do serca Kaszub Jakub Knera, który w Zagrodzie Styp-Rekowskich w Płotowie słuchał „shoegaze’u z kaszubskim tekstem”. O języku gaelickim, w którym śpiewane są pieśni sean-nós rozmawialiśmy natomiast z zespołem Lankum.

Choć to trochę inna historia, to wspaniale o ukraińskojęzycznej muzyce tradycyjnej i jej losach w cieniu rosyjskojęzycznej popkultury pisał na naszych łamach Remek Mazur-Hanaj. Nie bez powodu jego esej o pięćdziesięciu latach niszowej polsko-ukraińskiej wspólnoty muzycznej rozpoczyna się na warszawskiej ukrainistyce.

Śpiewanie po ukraińsku, oksytańsku, gaelicku może być polityczne. Warto jednak podkreślić, że bywa też po prostu piękne. I tutaj oddaję głos mojemu wspaniałemu imiennikowi.


Maciej Bobula o muzyce z Oksytanii
Jakub Knera słucha shoegaze'u po kaszubsku
Remek Mazur-Hanaj o 50 latach niszowej polsko-ukraińskiej wspólnoty muzycznej
Lankum opowiadają o tradycyjnej muzyce irlandzkiej


3. Na językach i pod językiem
Choć pod szerokim hasłem „muzyka klubowa” kryją się zwykle utwory instrumentalne, to przecież polskie techno, house czy gabber były w tym roku na językach. Przez rodzime media, a także przez środowisko twórców i miłośników tych gatunków przetoczyła się płomienna dyskusja poświęcona początkom tej sceny. W jej przeszłość chętnie zaglądały muzea, teatry i festiwale, natomiast najwięcej emocji towarzyszyło premierze filmu „Rave” w reżyserii Dawida Nickla i Łukasza Rondudy. Kiedy go oglądałem, przypomniał mi się dokument „Beats of Freedom”, który dopisywał społeczne i polityczne znaczenia rockowym i punkowym grupom doby PRL-u. Także w „Rave” techno jawi się przede wszystkim jako inkluzywna, wręcz ludowa wspólnota. I choć przecież znam ludzi, dla których kluby były rzeczywiście miejscami nawiązywania przyjaźni i azylami przed brutalną rzeczywistością lat 90., to takie przedstawienie sceny wydaje się, mówiąc eufemistycznie, niepełne. Na łamach „Dwutygodnika” o początkach polskiej sceny klubowej pisał Maciej Sienkiewicz. Jego tekst jest zarazem osobisty i demistyfikujący. Autor pisze wprost: „Ktokolwiek pamięta lata 90., ten wie dobrze, że scena klubowa nie była czynnikiem integrującym społeczności. Nikt nie zastanawiał się tu również nad zagadnieniami wolności czy równości. To była muzyka i narkotyki, czasem w odwrotnej kolejności”. Reakcje na jego głos i ich skala wskazują, że był on tej debacie bardzo potrzebny.

Maciej Sienkiewicz o początkach polskiej sceny klubowej

4. „Not Like Us”
LamarKu mojemu zaskoczeniu w podróż wehikułem czasu zabrał nas także hip-hop. Wydawało mi się, że jest dziś w nim dość pieniędzy, by wszyscy grali tu do jednej bramki: występowali gościnnie na płytach innych raperów, pozdrawiali się w wywiadach i wchodzili w te same reklamowe deale. Tylko czasem jakiś zdesperowany gracz z hiphopowej czwartej ligi obrazi kogoś z trzeciej, ale przecież nikogo to specjalnie nie obejdzie. Jestem więc zszokowany, że wydarzeniem roku w rapie był ciągnący się miesiącami beef pomiędzy Kendrickiem Lamarem i Drakiem. I nie była to słowna utarczka pod publiczkę. Nic z tych rzeczy. Szczególnie Lamar wyrzucał z siebie kolejne dissy, jak z karabinu – i sięgając po taką metaforę, mam tu na myśli zarówno tempo jego pracy, jak i szkody wyrządzane wizerunkowi oponenta. A już naprawdę szalony jest fakt, że większość z tych utworów to były naprawdę świetne piosenki. Na czele z „Not Like Us”, które niewątpliwie było jednym z numerów mijającego roku.

Jak to się ma do świetnego eseju Magdaleny Koryntczyk, która pisała, że raperzy są dzisiaj często jak marki, jak firmowe logotypy, których nie trzeba tłumaczyć? Że Prada tu bardziej niż Prawda. Proszę wybaczyć, że odpowiem pytaniem na pytanie, ale czy drugim najbardziej elektryzującym beefem 2024 roku nie był ten pomiędzy Lidlem a Biedronką? W tym jednak wypadku nie zaryzykuję wskazania zwycięzcy.

Magdalena Koryntczyk o serialu „Cały ten rap” i stanie współczsnego hip-hopu
Dominika Janik o „GNX” Kendricka Lamara

5. Lista zakupów
Gdybym miał polecić swoją ulubioną zagraniczną płytę mijającego roku, pewnie wahałbym się pomiędzy tegorocznymi dziełami wokalistek i piosenkopisarek: „Something in the Room She Moves” Julii Holter, „Sentir Que No Sabes” Mabe Fratii, „Bright Future” Adrianne Lenker czy „Night Reign” Arooj Aftab, by ostatecznie ulec emocjom i wskazać na „The Thief Next to Jesus” Ka. Kolejny wspaniały album nowojorskiego rapera, który niestety okazał się ostatnim rozdziałem jego wyjątkowej dyskografii.

Antonina NowackaNa koniec muszę przyznać, że jestem odrobinę rozczarowany nominacjami do Paszportów „Polityki” i zestawieniami najlepszych polskich płyt publikowanymi w mediach. Dlatego, choć zwykle unikamy rankingów, pozwolę sobie przedstawić krótką listę moich ulubieńców z 2024 roku:

10. Zaumne „Only Good Dreams for Me”,
09. Gary Gwadera „Far, far in Chicago. Footberk Suite”,
08. Wiktoria Poniatowska „Niemiła”,
07. Marek Pospieszalski Octet & Zoh Amba „NOW!”,
06. Lumpeks „Polonez”,
05. Tymek Papior „Rugs/Carpets”,
04. Piernikowski „Beyond Echo of Time”,
03. TONFA „TRZECIA SZYNA”,
02. Współgłosy „Współgłosy”
01. Antonina Nowacka „Sylphine Soporifera”.

Jan Błaszczak

TEATR

1. Teatr Jaracza w Olsztynie
Po ubiegłorocznej zmianie na stanowisku dyrektora w Teatrze im. S. Jaracza w Olsztynie instytucja ruszyła do przodu z impetem. I to jakim! „Nie będę prowadził teatru przez telefon” – zapowiadał na naszych łamach Paweł Dobrowolski, wówczas ekswicedyrektor w Teatrze im. J. Kochanowskiego w Opolu, który przejął warmińską scenę. I faktycznie, po roku możemy mu zaufać, widząc, jak testuje scenę i publiczność i jak buduje demokratyczny repertuar.

Zaczęło się od lokalnej opowieści, czyli przełożenia na teatralną scenę reportażu Beaty Szady „Wieczny początek Warmii i Mazur”. Spektakl „Warmia i Mazury. Ballada o miłości” w reżyserii Marty Miłoszewskiej uwiarygodnił zapewnienia, że instytucja będzie związana z regionem. To była bezpieczna propozycja. Dalej – równie lokalne „Wszystko na darmo” na podstawie fenomenalnej prozy Waltera Kempinskiego (odświeżonej przez wydawnictwo ArtRage), powracającej do historii ziem, na których stoi dziś teatr. Następna premiera – ikonicznego duetu Wiktora Rubina i Jolanty Janiczak „Nie smućcie się, ja zawsze będę z wami” – tylko podkręcała tempo. „Mitologia. Nie-boginie”, w reżyserii Justyny Łagowskiej, z tekstem Darii Sobik, wprowadziła zaś, jak zauważała na naszych łamach Magdalena Rewerenda, zupełnie nowe patrzenie na spektakle teen drama. No i wisienka na torcie – „Susan Sontag” w reżyserii Mateusza Atmana i Agnieszki Jakimiak. Spektakl napisany choćby po to, aby Milena Gauer zagrała w nim tytułową bohaterkę, wkładając w to całą swoją niesamowitą sceniczną osobowość. Jakimiak i Atman to duet twórczo bardzo aktywny, ale w Olsztynie zrobili coś, czego w polskim teatrze nie ogląda się na co dzień. Więcej o tym na naszych łamach wkrótce.

Rozmowa z Mileną Gauer 
Magdalena Rewerenda o spektaklu „Mitologie. Nie-boginie”
Witold Mrozek o „Wszystko na darmo”
Rozmowa z Pawłem Dobrowolskim

2. Ciało aktora przestaje być maszyną
To był z pewnością rok teatru autorskiego, wychodzącego – dosłownie – z wnętrza. Teatru indywidualności lub buntowania się przeciw niej; takiego, w którym to, co na scenie, opiera się na osobistej historii i doświadczeniu. Ciało w teatrze przestaje służyć wyłącznie jako narzędzie, zaczyna odzyskiwać podmiotowość i samo stawać się tematem sztuki. Zwłaszcza gdy nie domaga. Co więcej, okazuje się, że doświadczenie jednego ciała można rozdzielić na role.

plakatWidać to zwłaszcza w wybitnej „Giselle, tańcz” Anny Obszańskiej, o której pisał na naszych łamach Witold Mrozek, a którą miałam okazję oglądać podczas Festiwalu Boska Komedia. Reżyserka opiera się na doświadczeniu udaru mózgu, który przeżyła w wieku 24 lat. W równie dobrym „Monologu wewnętrznym” Wojtka Ziemilskiego w Komunie Warszawa ciało uważane za pewnik w teatralnej maszynerii również zostaje sproblematyzowane pod kątem choroby.

Z kolei w „Threesome/Trzy” z Nowego Teatru Wojciech Grudziński rezygnuje w ogóle z indywidualności własnego ciała, przekształcając je w medium do opowiedzenia o historii tańca i tancerzy.

To może mała, nieporadna jaskółka, ale warto ją zauważyć i pomóc jej poderwać się do lotu. Upada bowiem dyktat ideału, a pole sztuk wizualnych (teatr, performans) poszerza się o ciała różnorodne. To już nie niszowy postulat, ale zwrot, który odbywa się na dużych publicznych scenach (Nowy Teatr w Warszawie, Teatr Współczesny w Szczecinie). Niedomagające ciało ma miejsce na współczesnej scenie, nie tylko jako eksperyment.

Więcej o systemowości teatru i performansu oraz ich podejściu do cielesności opowiadał mi w tym roku Filip Pawlak, przy okazji numeru „Dwutygodnika” o kulturze dostępnej. Bardzo polecam przyjęcie tej perspektywy teatralnej.

Witold Mrozek o „Giselle, tańcz”
Katarzyna Niedurny o „Monologu wewnętrznym”
Teresa Fazan o „Threesome/Trzy”
Rozmowa z Filipem Pawlakiem
Rozmowa z Agnieszką Kryst

3. Nowe w Narodowym, zmiana w Dramatycznym i znaki zapytania
W tym roku udało się rozwiązać jedne konflikty i wywołać kolejne. A to przecież jeszcze nie koniec, bo pod tym względem w przyszłym roku będzie wyłącznie gorzej. Ogłoszenie konkursu na dyrekcję warszawskiej sceny narodowej to symboliczny koniec pewnej epoki – epoki wygodnych dyrektorskich foteli i kontraktów odnawianych z automatu. 

Nie oceniam, czy to dobry, czy zły kierunek. Na to jeszcze przyjdzie czas. Faktem jest, że musi się z tym kierunkiem skonfrontować teatr, czy mu się to podoba czy nie. Konkurs na Teatr Narodowy ma być „zamknięty”. Na nieformalnej giełdzie pojawiają się już nazwiska, ale nie ma co wyprzedzać faktów. Na 2025 rok zapowiedziano także konkursy w kluczowych dla stołecznej sceny teatrach: praskim Teatrze Powszechnym i mokotowskim Nowym Teatrze, w którym od lat z Krzysztofem Warlikowskim współpracowała Karolina Ochab. Najbliższy rok może przyniesie nam także odpowiedź na to, na ile we współczesnym świecie jest miejsce na publiczne teatry autorskie, takie jak Nowy właśnie. I czy to pojęcie to nie jest oksymoron. Na razie czekam zainteresowana.

Wojciech Faruga, fot. Marta AnkiersztejnWojciech Faruga, fot. Marta AnkiersztejnKonkurs nie sprawdził się w Teatrze Dramatycznym. Mimo kilku kandydatur, w tym doświadczonych reżyserów oraz dyrektorów, nie zdecydowano się oddać tej przeoranej skandalami sceny nikomu z aplikujących. Dyrekturę zaproponowano Wojciechowi Farudze, zarządzającemu Teatrem Polskim w Bydgoszczy, a ten ją przyjął i jesienią, w duecie z Julią Holewińską, rozpoczął misję na placu Defilad.

A co udało się w ostatnich miesiącach? Dorota Ignatjew, zarządzająca świetnym Teatrem Nowym im. K. Dejmka w Łodzi, objęła w duecie z Jakubem Skrzywankiem scenę Narodowego Starego Teatru w Krakowie. Tego drugiego, który w Teatrze Współczesnym w Szczecinie pełnił funkcję dyrektora artystycznego, zastąpił Michał Buszewicz. O działaniach obu tych scen po tegorocznych zmianach będziemy mogli powiedzieć więcej w następnym sezonie. Opuszczony przez Farugę i Holewińską Teatr Polski w Bydgoszczy przeszedł natomiast w ręce byłego dyrektora artystycznego Teatru Starego w Krakowie, Beniamina Bukowskiego, który złożył aplikację w duecie z Sandrą Lewandowską.

Na 2025 rok szykują się zmiany m.in. w Teatrze im. H. Modrzejewskiej w Legnicy, gdzie ustąpienie z funkcji ogłosił wieloletni dyrektor Jacek Głomb. Będzie się działo, choć lepiej się przesadnie nie ekscytować, bo obecna polityka kadrowa w instytucjach podtrzymuje kierunek żonglowania w zamkniętym obiegu zawodowych dyrektorów.

Tomasz Cyz o Teatrze Narodowym
Rozmowa z Wojciechem Farugą
Rozmowa o zmianach w Teatrze Dramatycznym 

4. Daria Sobik
Usłyszałam o niej przy okazji dramatu „Zmęczone”, zgłoszonego do Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej w ubiegłym roku. Aleksandra Boćkowska przeprowadziła z nią wówczas rozmowę na łamach „Dwutygodnika”. Dzisiaj Joanna Drozda przeniosła „Zmęczone” na scenę Teatru Nowego im. K. Dejmka w Łodzi, w formule trochę kabaretu, trochę musicalu (większego tekstu o tej premierze spodziewajcie się po świętach).

plakatNie byłoby uczciwe pominąć Sobik w tym krótkim podsumowaniu, bo jej obecność w polskich teatrach była w tym roku bardzo odczuwalna. „Zmęczone” i „Ciało dziewczyny” w Łodzi, a także „Mitologia. Nie-boginie” w Teatrze im. S. Jaracza w Olsztynie nakreśliły kierunek, w którym podąża Sobik i który na naszych łamach Magdalena Rewerenda określiła jako teatr włączający młodsze grupy wiekowe, coś pomiędzy teatrem dla młodych a teatrem dla dorosłych. Czyli takim właściwie w punkt, bo żadna grupa nie poczuje się źle z tą teen dramą. Potwierdzała to zresztą swoim tekstem o „Ciele dziewczyny” Ada Tymińska. Tak, Daria Sobik zdecydowanie ma swój rok i sieje ferment, wprowadzając na scenę to, co starsi, marudni adepci dramatu i krytyki będą pewnie dezawuować jako mało poważne. Dla nastolatek? Teatr? Właśnie tak! Najwyższy czas! „Dwutygodnik” z pewnością będzie śledził dalsze działania Darii Sobik.

Rozmowa z Darią Sobik
Ada Tymińska o „Ciele dziewczyny”
Magdalena Rewerenda o „Mitologia. Nie-boginie” 

5. Teatr Telewizji 
Nie ma co ukrywać, teatr to miejskie medium, trzeba za nim jeździć, jest drogi i niedostępny. Dlatego zmiana w Teatrze Telewizji to dla mnie coś więcej niż wymiana personelu. Odkąd dyrektorem Teatru Telewizji został Michał Kotański, dyrektor Teatru im. S. Żeromskiego w Kielcach, projekt ruszył z miejsca i zaczął realnie udostępni teatr szerokiej publiczności. I nie ten z zakurzonych taśm, ale teatr topowy. Taki, który  jestem o tym przekonana – ma społeczne znaczenie.

Nowy Teatr Telewizji wystartował od „Zapisków z wygnania”, monodramu Krystyny Jandy. Później na małym ekranie pojawiło się jedno z najbardziej obleganych przedstawień, czyli „1989” w reżyserii Katarzyny Szyngiery; przeniesiono także „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” Mateusza Pakuły z Łaźni Nowej i Teatru im. S. Żeromskiego w Kielcach oraz „Piękną Zośkę” Marcina Wierzchowskiego z Teatru Wybrzeże. W tygodniu, w którym przygotowuję to podsumowanie, wyemitowano „Spartakusa. Miłość w czasach zarazy” w reżyserii Jakuba Skrzywanka z Teatru Współczesnego w Szczecinie.

Dzięki Michałowi Kotańskiemu Teatr postdramatyczny wkracza do domów. Już pandemia pokazała, że to medium ma potencjał, by docierać szeroko, jeśli tylko można je oglądać z własnego fotela. Zdaje mi się, że to nie jest nawet ustępstwo, na jakie współczesna scena musi pójść. To po prostu naturalny kierunek.

Jakub Knera o „1989”
Rozmowa z Piotrem Biedroniem
O „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję”
O spektaklu „Spartakus. Miłość w czasach zarazy”

Anna Pajęcka

FILM

1. „La Chimera”
Ten rok się dobrze zaczął, jeśli chodzi o kino, bo „La Chimerą”, filmem mojej ulubionej reżyserki – Alice Rohrwacher. I chyba nie widziałem równie dobrego filmu w 2024 roku albo po prostu ten rodzaj kina lubię najbardziej – bez wyraźnej agendy, poprowadzony tak, jakby to była ustna gawęda, snuta przez kogoś, kto nie lubi trzymać się cały czas głównego wątku, nic nie wie na temat trójaktowej struktury, nigdzie się nie spieszy, ma szacunek dla szczegółu, wyczucie rytmu i wierzy, że – parafrazując tytuł zbioru wywiadów i przemów Wiesława Myśliwskiego – „w środku jesteśmy baśnią”. Myśliwski w swoim programowym eseju pisał o kresie kultury chłopskiej, kino Rohrwacher – posiadające niepodrabialną fakturę i tempo – całe jest o kresie włoskiej kultury ludowej. Podtrzymuję też wszystko, co napisałem o tym filmie zaraz po premierze: „O niezwykłości «La chimery», tak jak poprzednich filmów Rohrwacher, decyduje jej nieuchwytność i pojemność. Można błąkać się po tym labiryncie i nie chcieć z niego wyjść”.

„La Chimerą”„La Chimera”, reż. Alice RohrwacherJakub Socha o filmie „La Chimera” 

2. „Spekulacje o kinie”
Obejrzałem w tym roku dwa razy „Pulp Fiction”, raz w Zakopanem, a raz w Hanoi. Sporo czasu spędziłem w tym roku z Tarantino, za którym kiedyś nawet specjalnie nie przepadałem – przyznaję, byłem w tej grupie, która żałowała „Czerwonego” Kieślowskiego w Cannes, no ale byłem wtedy naprawdę młody. Teraz to Tarantino stał się dla mnie jedną z twarzy kina – jest symbolem niezwykłości tego medium, ale może też epoki, w jakiej je poznawaliśmy. Epoki fizycznych nośników, kin, krytyków i magazynów filmowych. Epoki, która się kończy. Pięknie opisywał ją Tarantino w swojej książce „Spekulacje o kinie”, warto czytać ją na przemian z seansami filmów, o których pisze w niej autor „Dawno temu w Hollywood”.

Jakub Socha o książce „Spekulacje o kinie” 

3. „Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata”
 „Już o poprzednim filmie Jude pisano, także w «Dwutygodniku», że to najlepszy film o Polsce, który nie powstał w Polsce – peryferia, śmieciowa praca, zmęczenie tą pracą, porno, kebaby, dziurawe ulice, piraci drogowi, stare samochody, tłok, nerwowość, historia i histeria na każdym kroku. Wszystko się zgadza, także w «Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata», trzygodzinnym filmie, który wygląda, jakby był zrobiony przez punkową ekipę, bez udziału script doctorów, bez oglądania się na to, co akurat jest w obiegu artystycznym” – entuzjazmowałem się w relacji z tegorocznych Nowych Horyzontów. Rumunowi udało się w przedziwny sposób uchwycić ducha czasu, a może raczej widmo końca.

Piotr Sadzik o „Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata” 

„Strefa interesów”, reż. Jonathan Glazer„Strefa interesów”, reż. Jonathan Glazer4. Jonathan Glazer
„W ciemnym tunelu pojawia się światełko, ale to nie pociąg. Rośnie i zbliża się w naszą stronę, przechodzi w dziwne formy geometryczne, które nakładają się na siebie, tworząc konstrukcję wyglądającą jak obiektyw. Bryła z kolei chwilę później przemienia się w ludzkie oko – tak zaczyna się «Pod skórą» Jonathana Glazera, największe zaskoczenie tegorocznego festiwalu” – pisałem jedenaście lat temu w relacji z Wenecji. W tym roku film wreszcie trafił do polskich kin dzięki staraniom firmy dystrybucyjnej Reset, która od jakiegoś czasu wprowadza na nowo do szerokiego obiegu klasykę kina. W tym obiegu znalazł się kilka miesięcy wcześniej najnowszy obraz Glazera – „Strefa interesów”. Już te dwa tytuły pokazują jak na dłoni, że Brytyjczyk jest dziś jednym z najciekawszych twórców współczesnego kina. Jakub Popielecki w świetnym eseju o „Pod skórą”, opublikowanym w „Dwutygodniku”, porównał go do samego Stanleya Kubricka. I chyba coś w tym jest.

Jakub Popielecki o filmie „Pod skórą”
Darek Arest o filmie „Strefa interesów”

5. „Pod wulkanem”
Nie ułożyłem tej piątki w porządku od najlepszego do najgorszego, więc nie oznacza to, że znaleźliśmy się właśnie w końcówce peletonu, a nawet jeśli, to jechać na piątym miejscu w takim peletonie to chyba żadna ujma. Piszę to na wszelki wypadek, bo Damian Kocur lubi wbijać szpilki polskiemu środowisku filmowemu za to, że go nie docenia. Rozumiem to i nie rozumiem jednocześnie. Jasne, szkoda, że „Pod wulkanem” nie dostało wielu nagród podczas tegorocznej edycji festiwalu w Gdyni, ale z drugiej strony – Kocur poradzi sobie bez polskich nagród, jego film od długiego czasu jeździ po zagranicznych festiwalach i zbiera pozytywne opinie. Jest jakaś prawda w tym rozdźwięku – polskie kino zbyt często rysowane jest od ekierki, dusi się w generycznych trybach narracyjnych, operuje ubogim językiem filmowym, tapla się w estetyce ustanowionej przez platformy streamingowe. A Kocur z premedytacją i przekorą odwraca się od tego wszystkiego plecami: odwołuje się do kina autorskiego, ale i do inteligenckiego etosu, poczucia, że film może coś znaczyć. Nie jest to może najlepsza strategia do zbijania kokosów, ale „Pod wulkanem” jest sukcesem – przynajmniej artystycznym, i dowodem na to, że ten ciągle młody polski filmowiec ma talent i wyczucie, by tak ryzykowną historię jak opowieść o ukraińskiej rodzinie, która o pełnoskalowym ataku na ich kraj dowiaduje się na jednej z kanaryjskich wysp, opowiedzieć bez fałszu.

Darek Arest o filmie „Pod wulkanem”

Jakub Socha

UKRAINA

1. Jak staliśmy się silniejsi
Jeszcze niedawno podsumowanie roku zatytułowałabym „jak przetrwaliśmy”, mając na uwadze nadludzki wysiłek każdego, kto trzyma linię obrony w Ukrainie, dzięki czemu kraj nadal istnieje, choć prawie w jednej trzeciej jest okupowany i spalony przez Rosjan. Jednak w trzecim roku wojny, jak powiedziała moja przyjaciółka, straciliśmy już zbyt wiele, by się czegokolwiek bać. Dlatego niektóre rzeczy w ukraińskiej kulturze dzieją się z niezwykłym impetem – czasami jakby po raz ostatni, ale też pewnie i spokojnie.

Instalacja Instalacja "Comfort Work" w ukraińskim pawilonie w WenecjiW tym roku ukraińskie instytucje kulturalne i zespoły kuratorskie zaprezentowały semantycznie złożone projekty, na które wcześniej być może brakowało twórczej odwagi. Właśnie to unikanie uproszczeń, niechęć do zamykania się w pułapce emblematycznych obrazów wojny, wysoki poziom koncepcji kuratorskich i artystycznych cieszyły i zaskakiwały. Warto tutaj wspomnieć ukraińskie projekty na Biennale w Wenecji: „Plecenie sieci” oraz „Powtarzaj za mną” Otwartej Grupy, która reprezentowała Polskę. Nie były to widowiskowe show, ale pozostawiły po sobie wiele cennych obserwacji i tematów do dyskusji.

Niektóre projekty prowadziły raczej misję edukacyjną i dyplomatyczną, ukazując europejski kontekst sztuki ukraińskiej. Wystawa „W epicentrum burzy. Modernizm w Ukrainie lat 1900–1930” stała się wędrownym „hitem” w muzeach Madrytu, Wiednia i Londynu, podobnie jak duża ekspozycja Marii Prymaczenko „Tygrys w ogrodzie” w MSN-ie. Natomiast wystawy prezentowane obecnie w Kijowie i we Lwowie być może też zostaną kiedyś pokazane za granicą, bo stanowią wyjątkowe przykłady współczesnej sztuki, która łączy intelektualną głębię z emocjonalnym oddziaływaniem.

Oksana Seminik o sztuce Mariji Prymaczenko
Wywiad z Kateryną Botanovą, kuratorką wystawy „Struktury wzajemności”
Natalia Matsenko o książce „Sztuka, feminizm i rewolucje w Ukrainie XXI wieku”

2. Obce doświadczenia
Jednym z głównych tematów, które przez cały miniony rok poruszano w ukraińskiej kulturze, było doświadczenie drugiego człowieka. To jedno z najtrudniejszych wyzwań dla ukraińskiego społeczeństwa. Mieszkańcy Charkowa, miasta codziennie bombardowanego przez Rosjan, wykazują specyficzne poczucie humoru i niezwykłą żywotność. W krótkich przerwach między alarmami przeciwlotniczymi charkowianie zamiatają szkło, porządkują trawniki z kraterami po rakietach i schodzą do schronów na wieczory poetyckie Serhija Żadana. Mieszkańcy Kijowa w ciągu jednego dnia zbierają środki na nowe mieszkanie dla artysty i fotografa, którego dom został zniszczony przez odłamki drona kamikadze. Te miejskie doświadczenia wojenne są dobrze zrozumiałe dla każdego, kto choć raz nocował z dzieckiem w wannie, ukrywając się przed dronami. A dla kogoś innego?

Prawie każdy festiwal, klub literacki czy wypowiedź kuratorska dotykały problemu porozumienia między ludźmi, którzy podczas wojny w różny sposób przeżywają traumy i straty. To właśnie w przestrzeni kultury można spróbować wypowiedzieć to, co dotąd pozostawało niewypowiedziane, znaleźć punkty wspólne, budując nad przepaścią wojny mosty z obrazów i słów. Doświadczenie weterana, wolontariusza, mieszkańców okupowanych terytoriów, rodzin, które straciły synów na wojnie, żołnierzy po amputacjach, więźniów rosyjskiej armii – słuchamy tych ludzi i uczymy się nie odwracać wzroku od cudzego bólu.

O tym wszystkim pisali w „Dwutygodniku” żołnierka i reżyserka Olena Apchel, żołnierz i pisarz Dmytro Krapyvenko, żołnierz i pisarz Serhij Saigon, a także krytyczka Bohdana Romantsowa, której ojciec już trzeci rok służy na froncie.

Olena Apchel o dziesięciu latach na wojnie
Bohdana Romantsowa o zestawie represji, który posiada dziś każda ukraińska rodzina
Wywiad z Serhijem Saigonem

3. Muzyka jako lekarstwo
Rok 2024 przyniósł znaczący przełom dla ukraińskich wykonawców indie na arenie międzynarodowej. Premiera gry „S.T.A.L.K.E.R. 2”, do której ścieżki dźwiękowej trafiło ponad 400 ukraińskich utworów, przyczyniła się do popularyzacji ukraińskiej muzyki za granicą. Przed europejskimi graczami jeszcze wiele muzycznych odkryć, które będą im towarzyszyć podczas przechodzenia tej kultowej gry.

Rynek ukraińskiej muzyki tętni życiem i obfituje w nowe nazwiska. Połowę z nich poznaję dzięki przyjaciołom, którzy obecnie służą na froncie. Łaknąc jakiegoś kontaktu z „wielką ziemią”, w swoich bazach słuchają wszystkiego, co w kraju najciekawsze. Dla jednych są to wykonawcy indie, dla innych – energetyczny ska-punk, a w głębi kraju króluje ambient, o którym pisał w tym roku krytyk muzyczny Ivan Shelekhov, który obecnie również służy w armii. Popularnością cieszą się też kołysanki i nowe kompozycje w wykonaniu Kati Chilly, które pomagają leczyć i odbudowywać psychikę.

Opera Aperta, GAIA-24, fot. Valeria LandarOpera Aperta, GAIA-24, fot. Valeria LandarŻadne wydarzenie kulturalne w Ukrainie nie odbywa się bez występu zespołu Pyrih i Batih, który muzycznie reinterpretuje poetycką klasykę XX wieku. Eksperymenty i awangarda w operach zachwycały zarówno ukraińską, jak i zagraniczną publiczność w 2024 roku. Projekt „Opera Aperta” autorstwa Romana Hryhoriwa i Illi Razumiejki trafił na europejskie sceny, a ich nowa inscenizacja „GAIA-24. Opera del Mondo” była inspirowana ostatnim esejem antropologa i filozofa Bruno Latoura o Ukrainie, opublikowanym przed jego śmiercią w 2022 roku.

Materiały wideo do opery „GAIA” zostały zrealizowane w październiku 2023 roku na południowym i wschodnim wybrzeżu wyspy Chortycia na Dnieprze. Stały się one nie tylko częścią artystycznego świata opery, lecz także dokumentalnym świadectwem ziem, które ucierpiały wskutek katastrofy ekologicznej wywołanej przez wojnę z Rosją.

Wywiad z kompozytorem muzyki ambient, Ihorem Jalivćem
Ivan Shelekhov o Switłanie Nianio
Liubov Morozova o fenomenie Laboratorium Opera Aperta
Remek Mazur-Hanaj o Katyi Chilly

4. Kino jako świadectwo
Na początku pełnoskalowej wojny w kręgach krytyków filmowych z żalem mówiono, że z nową falą ukraińskiego kina, które w ostatnich latach zapowiadało się tak obiecująco, przyjdzie się pożegnać. Wojna nieodwracalnie zakłóciła procesy produkcyjne, finansowanie państwowe przestało istnieć, a reżyserzy i operatorzy poszli na front – niektórzy z nich nigdy już nie wrócą. Listy poległych aktorów codziennie stają się coraz dłuższe.

Mimo to mija trzeci rok wielkiej wojny, a ja ledwo nadążam za zestawieniami najciekawszych filmów roku. Ukraińska dokumentalistyka osiągnęła światowy poziom – świadczy o tym nie tylko oscarowa wygrana dokumentu „20 dni w Mariupolu”. Do tej listy można dodać także „Intercepted” Oksany Karpowycz, „Dear Beautiful Beloved” Jurija Reczyńskiego oraz „In Limbo” Aliny Maksymenko.

Dasha Podoltseva, Docudays_UADasha Podoltseva, Docudays_UATegoroczne filmy pełnometrażowe to w dużej mierze efekt luksusu, który zawdzięczamy poprzednim latom – montaż i postprodukcja materiałów nakręconych wcześniej, jak w przypadku „Redakcji” Romana Bodarczuka, „Jak tam Katia?” Krystyny Tynkevych czy „Miesiąca miodowego” Żanny Ozirnej. Niemniej twórcy filmowi poszukują nowych możliwości, a liczba koprodukcji z Polską i innymi krajami stale rośnie. Jednak główną misją ukraińskiego kina pozostaje dokumentowanie wojny. W tej dziedzinie ukraińscy specjaliści zdobyli unikalne doświadczenie i opracowali nowoczesne technologie służące zachowaniu i katalogowaniu jej świadectw. 

Dmytro Desiateryk o współczesnej ukraińskiej dokumentalistyce
Wywiad z reżyserem Jurijem Reczyńskim
Rozmowa o ukraińskim Archiwum Wojny

Vira Baldyniuk

MEDIA

1. SI
W tym roku wciąż rozmawialiśmy o sztucznej inteligencji. Jednak miejsce entuzjazmu i zaciekawienia, towarzyszących pierwszym eksperymentom z modelami językowymi, zajęły lęk i złość. Przynajmniej wśród artystów i artystek, dostrzegających pierwsze sygnały tego, że nie tyle sama SI zajmie ich miejsce, ile że rynek chętnie zastąpi ich pracę tańszymi odpowiednikami. Twórczynie treści podchwyciły też myśl, którą chyba jako pierwszy sformułował tak ostro Noam Chomsky, że mianowicie model biznesowy sztucznej inteligencji to jedna wielka kradzież własności intelektualnej. I faktycznie, sporo jest dowodów na to, że algorytmy pasą się dostępnymi w internecie treściami, żeby twórców tych treści pozbawić chleba. Nie wygląda jednak na to, żeby sztuczną inteligencję dało się łatwo powstrzymać. Można co najwyżej próbować ją uregulować i w szybko zmieniającym się krajobrazie technologicznym zadbać o interesy ludzi kultury. A gdyby to się udało, to kto wie, może to całe SI ostatecznie do czegoś mogłoby się przydać?

Rozmowa Mateusza Witczaka z Davidem Sypniewskim o pożytkach z SI
Esej Michała R. Wiśniewskiego o SI w pracy pisarza
Esej Mirosława Filiciaka o mitach związanych z SI

2. Dolina niesamowitości
Wiadomo już przynajmniej, że jeśli chodzi o interesy zjadaczy chleba, również tych zajmujących się tworzeniem kultury, to nie ma co liczyć na Dolinę Krzemową. Powodów, by wątpić w jej dobre intencje, w ostatnich latach raczej nie brakowało, ale ten rok dostarczył niepodważalnych dowodów. Oczywiście dowodem koronnym jest zaangażowanie Elona Muska w kampanię Donalda Trumpa i objęcie przez szefa Tesli stanowiska nieoficjalnego doradcy do spraw reform administracji federalnej w Stanach Zjednoczonych. Po wygranej Trumpa swoją Canossę odbył natomiast Mark Zuckerberg, który niespełna cztery lata temu nie bez fanfar zablokował facebookowe konto (nie)ustępującego prezydenta, a teraz na wszelki wypadek dorzucił okrągły milion dolarów do funduszu inauguracyjnego prezydenta elekta, podobnie jak Sam Altman z OpenAI i Jeff Bezos z Amazona. Jeśli jest w tym jakaś korzyść, to chyba tylko taka, że nikt już raczej nie kupi tych wszystkich kalifornijskich historyjek o technologii, która ma zbawić ludzkość i uratować demokrację.

Esej Aleksandry Skowrońskiej o technologicznych ideologiach
Rozmowa Aleksandry Boćkowskiej z Olgą Gitkiewicz, Pauliną Januszewską i Wojciechem Cieślą o dziennikarstwie w epoce mediów społecznościowych

3. Archipelagi
Choć najpewniej silniejszą od krytycznej refleksji bronią przeciwko technologicznym gigantom okaże się stara dobra nuda. Bo to chyba ona sprawia, że Facebook, choć wciąż gargantuicznie wielki, stracił już wszelki powab nowatorstwa. I że X, czyli Twitter Elona Muska, kojarzy się już raczej z bagienkiem dezinformacji niż z przestrzenią demokratycznej debaty. I to pewnie nuda sprawia, że zaczęliśmy szukać dla tych platform alternatyw, kuszących jeśli nie technologicznymi rewolucjami, to przynajmniej atmosferą świeżego startu. I jasne, czasem za nowym stoi całkiem stare, jak w przypadku Threads, platformy należącej do Meta, firmy Marka Zuckerberga. A czasem stoi nie wiadomo co, jak w przypadku Bluesky, inwestycyjnie wspieranego przez rosyjskich entuzjastów blockchaina. Ale jest przecież jeszcze Mastodon, który nie należy do nikogo, i cała masa nowych inicjatyw związanych z otwartymi protokołami, opierającymi się na kompletnie odmiennym wyobrażeniu o tym, czym może być internet.

Tekst Michała R. Wiśniewskiego o platformie Threads
Esej Łukasza Najdera o rozczarowaniu Facebookiem

Maciej Jakubowiak