Bezczelnie kolorowe gmachy
ZUS, Jelenia Góra, fot. A. Cymer

12 minut czytania

/ Sztuka

Bezczelnie kolorowe gmachy

Lidia Pańków

Nastały pstrokacizna, dziwaczność, niepohamowany pęd do zdobienia, pojawiła się też jednak możliwość budowania z dobrych materiałów i zgodnie z własną wizją, bez oglądania się na dyrektywy państwowe – pisze w „Długich latach 90.” Anna Cymer

Jeszcze 3 minuty czytania

Trzeba dużo talentu i determinacji, żeby opowiedzieć kolejną prześnioną rewolucję. Opasły tom, z ujęciem intrygującej niebiesko-czerwonej budowli, czyli jeleniogórskiego ZUS-u, na okładce, to zaproszenie do intensywnej podróży w chaos transformacji ustrojowej. Do wyprawy w epokę stylistycznej dezorientacji, szalonych eksperymentów i licznych błędów. Projekt badawczo-reporterski Anny Cymer ma charakter totalny: autorka podejmuje się opisu całego uniwersum architektonicznego, które organizowało po 1989 roku nasze życie, przesądzało o nowych obyczajach i budziło nieznane wcześniej namiętności. To kosmos sieciowych restauracji z pożądanym logo, jarzących się kolorami, szkłem i metalem kolonii mieszkaniowych, podziemnych garaży jak z amerykańskich filmów, multikin, galerii handlowych, widocznych z daleka aquaparków z motywem fali na elewacji, ekstrawaganckich plomb, fragmentów nowych śródmieść, kościołów, banków, oper, urzędów w seledynach i pomarańczach. 

Tytułowe długie lata 90. to epoka, która zaczęła się już w połowie lat 80. i – co podkreśla autorka – być może nigdy na dobre się nie skończyła. Krytyk architektury Jakub Głaz nazwał tę dekadę przydługą, Cymer ma wobec niej znacznie więcej entuzjazmu. Jej ocena – jak sama mówi, często emocjonalna, nie stricte krytyczna – jest wyważona, z wahadłem wysuwającym się raczej w stronę aplauzu. Jak pisze, z jednej strony po ’89 nastały pstrokacizna, dziwaczność, niepohamowany pęd do zdobienia, ale z drugiej – pojawiła się możliwość budowania z dobrych materiałów i zgodnie z własną wizją, bez oglądania się na dyrektywy państwowe, co było dla praktyków fundamentalną zmianą. 

Ten entuzjazm pozwolił autorce ruszyć w podróż po Polsce, by wyławiać, dokumentować i katalogować zarówno przykłady dobrego rzemiosła i wizjonerstwa, jak i potworki, koszmarki oraz maszkarony, by następnie opowiedzieć o nich wszystkich jak o perłach. 

1. Poczta, Gorzów Wielkopolski   2.  Bank Handlowy, Katowice   3.  Dworzec kolejowy, Częstochowa / fot. A. Cymer

I tekst, i obrazki 

O atrakcyjności publikacji stanowi także jej warstwa wizualna. „Długie lata 90.” już na etapie produkcji były zjawiskiem w social mediach. Wiele osób temu przedsięwzięciu kibicowało. A ostatnia faza produkcji książki wymagała zakończonej sukcesem zrzutki. 

Lata 90. od dłuższego czasu przeżywają swój powrót w popkulturze, modzie, dizajnie, fotografii, sztuce, muzyce. Materialne ślady epoki oglądaliśmy na głośnych wystawach „Błysk, mat, kolor. Fotografia i Warszawa lat 90.” w Muzeum Warszawy czy „Euforia. O warszawskiej scenie klubowej lat 90.” w Muzeum Woli. Zaś „Duchologia” Olgi Drendy funkcjonuje już jako kulturoznawcza kategoria, o co w popularnej polskiej antropologii wcale nie tak łatwo. 

Łatwo zrozumieć fascynację modą, Arkadiusem (trwająca wystawa w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi), serialem „Przyjaciele”, techno czy rave’em, trudniej architekturą i urbanistyką. Co takiego zrobiła Anna Cymer (przy udziale projektanta Iwo Rutkiewicza), że jej książkę tak świetnie się ogląda? Jako fotografka uczy nas patrzeć bez uprzedzeń na obiekty o eklektycznych formach: elewacje i detale w neonowych barwach, kolorowe przeszklenia, wystrzałowo pomalowane balustrady, wykusze, wieżyczki, kolumnady i ażurowe zwieńczenia. W wywiadach opowiada o pułapkach własnej metody – tłumaczy opasłość tomu i ogromną liczbę bohaterów zdjęć. W poszukiwaniu obiektów jeździ po Polsce tropem budynków już jakoś opisanych i rozpoznanych, po czym trafia na kolejne i kolejne, wcześniej sobie nieznane. Wyciąga swój nieodłączny aparat Lumix gx9 i czeka, aż słońce nie będzie zbyt ostre. A to dokłada pracy. Do dokumentacji zdaniem Cymer najlepszy jest marzec, miesiąc, gdy cień nie jest zbyt ostry. Latem budynki giną za zielenią – reportaż trzeba wtedy zawiesić. Uchwycone w kadrach gmachy są tak bezczelnie kolorowe, ekspresyjne, a zarazem spowszedniałe, tak silnie przynależne do naszego kolażowego krajobrazu, że narzuca się porównanie projektu Cymer z legendarną książką pary wybitnych amerykańskich architektów postmodernizmu Roberta Venturiego i Denise Scott Brown „Uczyć się od Las Vegas” (1972). Piewcy tego, co wernakularne, odsłonili przed światem urok zabudowy zwyczajnej i brzydkiej, pokracznej, banalnej, infantylnej, tworzonej pospiesznie, bez poszanowania reguł innych niż komercja i potrzeba natychmiastowego zapełnienia przestrzeni. 

Opole, Łącznik, zespół sal wykładowych Politechniki Opolskiej 12 - CopyŁącznik, zespół sal wykładowych Politechniki Opolskiej / fot. A. Cymer

Tezy i typy

Już samo encyklopedyczne zestawienie wartościowych budynków wznoszonych w tamtych czasach byłoby cenne wobec luki badawczo-popularyzatorskiej. Od Cymer dostajemy znacznie więcej – kawał historii społecznej. Pozbawionej oceny, za to popartej dogłębnym riserczem i umiejętnie wyłowionymi z oceanu różnorodności przykładami. Pieczołowicie rekonstruując koleje budownictwa lat 90. i pierwszej dekady XXI wieku, autorka dokłada swoją cegiełkę do zapalczywych i często mało pogłębionych dyskusji na temat obranego w Polsce modelu transformacji. 

Kto i jak wprowadzał model neoliberalny? Jak procesy urynkowienia zmieniły charakter inwestycji budowlanych, najdobitniej mówią liczby. W 1991 roku ponad 60 procent mieszkań budowały w Polsce spółdzielnie, w połowie lat 90. ich liczba spadła do 40 procent, w 2005 było ich zaledwie 8 procent, a osiem lat później jeszcze mniej – jedynie 2,3 procent. „W nowych warunkach ustrojowych spółdzielnie nie były już w stanie oferować mieszkania na zasadach z lat 70. i 80. (...) brak adekwatnego do kondycji ekonomicznej przyszłych lokatorów systemu finansowania inwestycji mieszkaniowych, zwłaszcza wysokie koszty kredytów budowlanych spowodowały, że w drugiej połowie lat 90. sukcesywnie zmniejszał się udział budownictwa spółdzielczego w liczbie mieszkań oddawanych do użytku. Wiele spółdzielni przystępowało do budowy obiektu mieszkalnego dopiero po zgromadzeniu środków przez przyszłych lokatorów” – czytamy. 

Inne, podobnie pobudzające społeczną wyobraźnię dane dotyczą znikomej liczby powstałych w omawianym okresie gmachów dla działalności kulturalnej. W 1990 roku zmodernizowano Filharmonię Opolską według koncepcji Andrzeja Grudzińskiego, autora wzniesionego w 1972 roku gmachu. Według jego projektu zbudowano również Książnicę Karkonoską i Filharmonię Dolnośląską w Jeleniej Górze. Autorka widzi przyczyny tej sytuacji w dominacji inwestycji prywatnych, braku publicznych funduszy, skomercjalizowaniu i wycofaniu się instytucji publicznych z finansowania przedsięwzięć kulturalnych. 

1. Centrum Sztuki i Techniki Japońskiej „Manggha”, Kraków  2. Filharmonia Opolska  3. Książnica Karkonoska i Filharmonia Dolnośląska w Jeleniej Górze / fot. A. Cymer

Kolejny obiekt, czyli zaprojektowane i dostosowane do miejskiego krajobrazu przez japońskiego architekta Aratę Izosakiego, otwarte w 1994 roku Krakowskie Centrum Sztuki i Techniki Japońskiej, powstało dzięki inicjatywie Andrzeja Wajdy. Manggha stanowi zupełny wyjątek na tej mało zagęszczonej mapie, która szczęśliwie zaczęła się zapełniać udanymi obiektami kulturalnymi w drugiej i trzeciej dekadzie naszego stulecia. 

Kolejne zaskoczenie dotyczy modeli funkcjonowania zawodowego samych architektów. Już z pierwszych rozdziałów dowiadujemy się, że architekci zakładali spółki jeszcze w okresie socjalizmu, budując tym samym podwaliny pod przyszłe pracownie, które tak ochoczo przystąpiły do budowy kapitalizmu po roku 1989. Na przykład założona w Krakowie w 1980 roku Akademicka Pracownia Architektury powstała w ramach Studenckiej Spółdzielni Pracy „Żaczek”. „Podobnych przedsięwzięć pozwalających architekturze uwolnić się z więzów państwowych biur projektowych powstało w latach 80. więcej” – czytamy. Na pewno warto, by ktoś historie tych ruchów prześledził w szczegółach. 

1. Kwartał zabudowy, dawny Stary Rynek, Piła   2. Hotel Panorama, Szczecin   3. Budynek mieszkalny Zamek, Kraków   4. TBS, Budynek mieszkalny, Psie Pole, Wrocław / fot. A. Cymer

Nominacje i smaczki 

Poza budynkami dyskretnymi bohaterami książki są sami architekci i architektki. Przytaczając ich osobiste relacje, autorka naświetla procesy często przeinaczane, takie jak ochocze przystępowanie pracowni do projektowania sieciowych restauracji typu fast food.

Anna Cymer, „Długie lata 90. Architektura w Polsce czasów transformacji”. Centrum Architektury,  456 str., w księgarniach od kwietnia 2024Anna Cymer, „Długie lata 90. Architektura w Polsce czasów transformacji”. Centrum Architektury, 456 stron, w księgarniach od kwietnia 2024A jeśli ktoś ma wrażliwe ucho na epokowe smaczki, ucieszy się relacją z otwarcia pierwszego McDonalda w czerwcu 1992 roku, „kiedy to 45 tysięcy osób przewinęło się przez oficjalnie tego dnia otwarty dwukondygnacyjny pawilon na rogu ulicy Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej w Warszawie. Wśród gości można było dostrzec Agnieszkę Osiecką i Kazimierza Górskiego, a wstęgę w chwili otwarcia przeciął Jacek Kuroń (!!!). Liczący nieco ponad tysiąc metrów kwadratowych powierzchni budynek zaprojektował Tomasz Kazimierski i Andrzej Ryba, a była to pierwsza z ważnych realizacji ich założonej w 1990 roku pracowni (...). Pawilon dostawiony do bocznej elewacji domu handlowego Sezam, masywnego gmachu zamykającego od północy modernistyczne założenie Ściany Wschodniej, otrzymał efektowną formę, którą jeden z dziennikarzy nazwał kryształowym pałacem (...). Jednak to nie architektura była powodem tłumnych odwiedzin w dniu inauguracji budynku – w pawilonie otwarto pierwszy w Polsce McDonald”.

Budując sieciowe restauracje, na przykład na krakowskim Starym Mieście czy w Katowicach, architekci próbowali nadawać im autorski charakter. Słychać w tych historiach echa rewolucji obyczajowej, ścieranie się pragnienia nowoczesności z przywiązaniem do swojości i historii, lęk przed uniformizacją. Widać też, jak wiele się przez te trzy dekady zmieniło w podejściu do dziedzictwa, lokalności i architektury. Deklaracje, jakie padły z ust dyrekcji firmy McDonald’s przy okazji premiery baru w Warszawie – „Najważniejsze jest kryterium finansowe. Architektura stoi na drugim miejscu” – byłyby w 2024 roku odebrane jako dowód barbarzyństwa. Jest więc u Cymer także kronika zmieniających się emocji. Projektanci bardzo szybko zaczęli deklarować wyczerpanie nowymi realiami. Mieli jednak świadomość, że pracują z klientami, których przekonać do innego myślenia będzie trudno. 

Jest też u Cymer piękny, plastyczny język, dzięki któremu odbieramy książkę nie tylko jako rekonstrukcję pewnego uniwersum budynków, ale i symboli. Oto na przykład poznańskie Osiedle Stefana Batorego Mirosławy Traczyńskiej i Małgorzaty Matusiewicz (1991) urzeka autorkę „feerią barw i kształtów”, gdzie „różniące się między sobą formą i skalą domy łączą bogactwo kolorów (żółte, pomarańczowe, zielone elewacje, granatowe gzymsy, niebieskie przeszklenia pionów klatek schodowych, balustrady balkonów), podkreślone pionowe osie, liczne zaokrąglenia i wybrzuszone wykusze”. Nadając staranną językową formę swoim zachwytom, autorka wyrywa czytelników z utartych kolein postrzegania architektury lat 90., dalekiej od minimalizmu, harmonii i oszczędności środków. Tych trzech cnót, które przesądzają dziś o całkowitej uniformizacji globalnego krajobrazu urbanistycznego. Być może niektóre pomysły konstruktorskie i dekoratorskie wydają nam się niedorzeczne, pełen ozdobnych detali kostium – nadmiarowy, a kolorystyka dysharmonijna i niedojrzała. A jednak w latach 90. wzniesiono w Polsce całkiem sporo wartościowych budynków.