W ciągu ostatnich dwóch lat Kendrick Lamar przeszedł drogę od terapeutycznego rapu do widowiskowego i ostatecznie zwycięskiego beefu z Drakiem. Linijka „They not like us”, będąca lejtmotywem obsypanego nominacjami do Grammy singla, wybrzmiała nawet w kampanii wyborczej Kamali Harris. Na początku września K.Dota ogłoszono headlinerem Super Bowl Halftime, a w listopadzie – raperem roku według Apple Music. Raper z Compton nie zatrzymał się nawet na chwilę i bez zapowiedzi wydał wymieniany w podsumowaniach roku album „GNX”. Czy tylko ja mam wrażenie, że Kendrick robi za trzech – a może wszyscy powinniśmy się trochę bardziej postarać?
Dawno nie było tak ekscytującego roku w rapie. Animozje Jaya Z z Nasem, Eazy-E z Dr. Dre, Biggiego z Tupakiem (o którym będzie tu jeszcze mowa) należą do zamierzchłej przeszłości, a ich echa nikogo nie wprawiają już w euforię. Tęsknotę za soczystą bójką na słowa i bity, którą stoczyliby równi rangą przeciwnicy, zaspokoił beef między Kendrickiem i Drakiem, którego kulminacyjny i decydujący etap toczył się od marca do czerwca tego roku. K.Dot kocha wojny, co niechętnie przyznał w utworze „reincarnated”. Nie powinno nas to dziwić, skoro przez trzy miesiące z niesłabnącą satysfakcją wbijał Drizzy’emu sarkastyczne szpileczki i posuwał się do znacznie poważniejszych oskarżeń. W tym okresie wyprodukował setki słów o mocy pocisków rakietowych, które wybuchały prosto w zafrasowaną twarz rapera z Toronto.
Ten spór nie zaczął się wczoraj. Przez kilkanaście ostatnich lat relacje na linii Kendrick–Drake przechodziły od miłości do nienawiści, osiągając constans w formie twardszych i lżejszych ciosów, aż do erupcji konfliktu na początku 2024 roku. To Kendrick zaczął tę bójkę, występując gościnnie w wydanym w marcu tego roku numerze „Like That” z Future i Metro Boomin. Jedna kontrowersyjna linijka: „Motherfuck the big three, nigga, it’s just big me” dowiodła, że Kendrick zachowuje koronę króla rapu tylko dla siebie, dyskredytując tym samym Drake’a i J. Cole’a. Wers Lamara był wyraźną ripostą wobec utworu „First Person Shooter” Cole’a, w którym spozycjonował on siebie, Drake’a i Lamara jako „wielką trójkę rapu”.
Tak oto skończyło się milusie kolegowanie, szkoda tylko, że żaden z eks-ziomków Kendricka nie odpowiedział mu na ten ruch z porównywalną klasą. J.Cole opublikował szkalujący K.Dota numer „7 Minute Drill”, ale zaraz potem usunął go i przeprosił, mówiąc, że była to najsłabsza rzecz, jaką kiedykolwiek nagrał. Aubrey Drake Graham również nie popisał się finezją. W wymagającym beefie z Kendrickiem, narzucającym szybkie tempo i liryczną sprawność, Drake popełnił wszystkie klasyczne błędy, nie tylko za sprawą słabości warsztatu, ale przede wszystkim przez brak dystansu, za co punktowała go już wcześniej muzyczna branża. Nie mogąc pogodzić się z przegraną, w listopadzie zaskarżył swoją rodzimą wytwórnię Universal o opłacanie Spotify w promowaniu dissów Kendricka oraz wykorzystywanie botów do zwiększania jego zasięgów.
Dramatyczny finał poprzedziły wydane w połowie kwietnia dissy „Push-ups” i „Taylormade Freestyle” Drake’a, z czego pierwszy przeszedł bez echa, za to drugi okazał się wizerunkową katastrofą. Kanadyjski raper wykorzystał w nim technologię AI, filtrując swój głos na styl Snoop Dogga i Tupaca Shakura. O ile Doggfather uznał to za świetny żart i udostępnił link do utworu na Instagramie, to spadkobiercy Tupaca wysłali do Drake’a pismo wzywające go do usunięcia utworu w ciągu 24 godzin.
Kendrick Lamar „GNX”, PGLang 2024Kendrick nie odpuścił i zroastował Drizzy’ego w opublikowanym na początku maja singlu „euphoria”. Zrobił to tak napastliwie, że aż trudno uwierzyć, że za listą powodów do nienawiści wobec Drizzy’ego („I hate the way that you walk, the way that you talk, I hate the way that you dress”) nie kryje się coś więcej. Nie czekając na odpowiedź Kanadyjczyka, po dwóch dniach wypuścił diss „6:16 in LA”, nazywając Drake’a notorycznym kłamcą. Ten odpowiedział mu następnego dnia numerem „Family Matters”, twierdząc, że Kendrick stosował przemoc wobec partnerki Whitney Alford, i dodatkowo obśmiewając fakt, że raper z Compton był molestowany w dzieciństwie (tyle że nie był, a całą sprawę, łącznie z fałszywymi oskarżeniami wobec jego wujka, wyjaśnił w utworze „Mother I Sober” z poprzedniego albumu). Najwyraźniej sens wypowiedzi Kendricka umknął Drizzy’emu z horyzontu, przez co wyszło niesmacznie, niespójnie i nieśmiesznie.
Mimo lichej wartości dissu Drake’a Kendrick już po kilku godzinach zrewanżował się utworem „meet the grahams”, w którym zwracał się bezpośrednio do syna, matki i ojca Drake’a, wystawiając raperowi z Toronto niepochlebną cenzurkę. W finale spuścił nieco z tonu i uderzył do Drizzy’ego z koleżeńską radą, aby zamiast terapii wypróbował ayahuascę, która skutecznie uziemia wybujałe ego. W tym rozwibrowanym od emocji utworze Kendrick nie zdołał jednak zmieścić wszystkiego, co miał do powiedzenia. Idąc za ciosem, opublikował diss „Not Like Us”, w którym przedstawił Drake’a jako przestępcę seksualnego i który przyniósł mu pięć nominacji do Grammy. W odpowiedzi na te zarzuty Drake sprytnie przejął kontynuację cyklu „The Heart” Kendricka i w jego szóstej odsłonie podważył ojcostwo K.Dota. Dzień później pod domem Drake’a w Toronto doszło do strzelaniny, w której postrzelony został szef jego ochrony. Innego dnia ktoś próbował wtargnąć do domu Drake’a, wkrótce potem nieznany sprawca namalował srebrnym sprejem na londyńskim sklepie October’s Very Own należącym do rapera hasło: „They Not Like Us”.
Kurtyna zapada i beef zostaje zawieszony do momentu wydania nowego albumu K.Dota „GNX”, zawierającego kilka znacznie subtelniejszych i niebezpośrednich zwrotów do ekskolegi z wielkiej rapowej trójki.
Wydania szóstego albumu Kendricka Lamara nie poprzedzały wywiady, ulotki rozrzucane z samolotu, sesje zdjęciowe w modnych magazynach ani materiały promocyjne, poza jednominutowym teaserem z motywem muzycznym sugerującym – zdaniem internetowego komentariatu – osobne, nowe wydawnictwo. Zagadkę podsycały towarzyszące premierze plotki o rzekomym duecie z Taylor Swift. Zważywszy na zabójcze tempo pracy K.Dota oraz fakt, że Jack Antonoff, prawa ręka popowej gwiazdy, maczał palce w produkcji „GNX”, nie było to zupełnie wykluczone. Może jestem w mniejszości, ale cieszy mnie, że ostatecznie Kendrick nie zaserwował takiej atrakcji na najnowszym albumie. To byłby rozżarzony węgielek w mojej świątecznej skarpecie.
Zamiast popowych przyśpiewek dostajemy 12 wyrazistych, drażniących układ limbiczny kompozycji. Etap „I’ve been going through something”, który wypełniał poprzedni album Kendricka Lamara „Mr. Morale & The Big Steppers”, raper ma już za sobą. Dlatego na „GNX” pozwolił sobie na często nieskoordynowaną, zaskakującą mieszankę stylów i nastrojów: bywa poważnie i wzniośle, jest trochę wadzenia się z bogiem i roastowania Drizzy’ego oraz innych, zazdrosnych ekskolegów. Szósty album rapera z Compton jest też o zmysłowości procesu pisania, historii muzyki i jej ikonicznych postaciach – duchy Billie Holiday, Luthera Vandrossa, Johna Lee Hookera i Tupaca Shakura są obecne od początku do końca albumu. Dla kontrastu jest też na „GNX” sporo głupawki, wokalnych popisów i popowych eksperymentów (szczególnie w duetach z SZA), wiralowych okrzyków. Mało? Są też poetyckie pieśni Deyry Barrery w otwarciu utworów „wacced out murals”, „reincarnated” i „gloria”.
Pierwszy utwór z tracklisty „wacced out murals” poprzedza rzewny śpiew Barrery o żalu po stracie, co w przypadku Kendricka może oznaczać utratę dawnych przyjaciół. Przecież zbliżającego się występu w przerwie Super Bowl, mającego zwykle wielomilionową oglądalność, pogratulował mu dotąd tylko Nas, natomiast Lil Wayne na tę wieść wpadł w histerię, której dał upust na Instagramie. Tekst tego utworu wizualizuje z początku sympatyczną przejażdżkę buickiem regal ’87 z Anitą Baker w głośnikach. To ten sam model auta, którym ojciec przywiózł go do domu ze szpitala tuż po narodzinach, a jednocześnie najszybszy samochód swoich czasów, pokonujący ferrari F40 w wyścigach na ćwierć mili o 0,3 sekundy. Gdy napięcie osiąga punkt kulminacyjny, celna linijka Kendricka zostaje wymierzona w Drake’a, Snoop Dogga i Lil Wayne’a, ten ostatni swoją niesportową postawą udowodnił, że nie uniósłby ciężaru wydarzenia rangi Super Bowl.
W „heart pt. 6” , poprzedzonym przez rozbujany leniwymi hi-hatami i delayami „dodger blue”, Kendrick przejmuje pałeczkę od Drake’a, który w swoim dissie próbował go ośmieszyć, odbierając mu zapoczątkowany w 2010 roku cykl. Kenny kontynuuje retrospektywną serię od miejsca, w którym skończył ją na poprzednim albumie. W szóstym odcinku, osnutym wokół sampla SWV’s „Use Your Heart” i gitarowych akordów, raper wraca do skromnych początków muzycznej kariery w zespole Black Hippy u boku Jay Rocka, Schoolboy Q i Ab-Soula, za rozpad którego czuje się w pełni odpowiedzialny.
Jeśli przez chwilę było poważnie, to już nie jest. „squabble up” to blisko trzyminutowy pokaz halucynogennej głupawki. Kendrick świetnie się bawi, samplując napędzany syntezatorami przebój Debbie Deb „When I Hear Music”, pławiąc się w funkowym bicie i przywołując w tekście imiona wiernych kolegów, w tym Kamasi Washingtona. Z wielokrotnie nagradzanym amerykańskim saksofonistą K.Dot współpracuje od chwili wydania albumu „To Pimp a Butterfly” z 2015 roku. Kamasi wyprodukował także dwa kompletnie różne numery z płyty „GMX”: inspirowany Vandrossem, cukierkowo-popowy „luther” i orkiestrowy „tv off” ze smyczkami, fanfarami i memicznym screamem „MUSTARRRRRD!”, po wielokroć szerowanym na TikToku i w kampaniach fastfoodowych gigantów. Nonsensowny przekaz ze „squabble up” i „tv off” znajduje godną kontynuację w pastiszowym „peekaboo” z motywem „hey hey hey” zaczerpniętym od Kawhi Leonarda i wokalnymi akrobacjami w stylu Drakeo The Ruler. Te trzy numery stanowią żywy dowód na to, że Kendrick bywa niepoważny, nieprzewidywalny i daleki od prostolinijności. I to mu się liczy na plus.
W wysokie tony uderza w „man at the garden”, gdzie Kendrick mierzy się z kompleksem wybawcy, i w „reincarnated”, utworze w całości opartym na „Made Niggaz” Tupaca, zainstalowanym w samym sercu tracklisty „GNX”. Wystarczy założyć kurtkę i wyruszyć z Kendrickiem w tę ponad czterominutową dziejową zawieję, w tę niekomfortową i wyraźnie profilaktyczną podróż do przełomu lat 40. i 50., żeby przypomnieć sobie, czym zasłużył na Pulitzera. Pierwsza zwrotka jest opowieścią o życiu gitarzysty bluesowego, prawdopodobnie Johna Lee Hookera, cierpiącego na manię wielkości i nie kochającego nic poza pieniędzmi. Bohaterką drugiej zwrotki jest wokalistka o anielskim głosie, najpewniej Billie Holiday, dla której „heroina była jak penicylina”. W finale losy dwojga czarnych muzyków, którzy potknęli się na drodze do sławy, splatają się w ostrzeżenie zamknięte w formie dialogu z bogiem, który tempem przypomina screwball, tyle że nikomu tu nie jest do śmiechu. Kendrick wychodzi z tej słownej potyczki poturbowany, ale świadomy ciążącej na nim generacyjnej traumy, objawiającej się destrukcyjną potrzebą bycia słyszanym, bez względu na koszty. Echa „reincarnated” pobrzmiewają w zamykającym album utworze „gloria”, który przyrównuje proces pisania i związane z nim wzloty i upadki do toksycznej, miłosnej relacji, uwikłanej w sieć wzajemnych zależności i blokad. A liryczne ostrze wymaga poświęceń i miłości bezwarunkowej, takiej na zabój.
Wygrana Kendricka w beefie z Drakiem zapewniła pierwszemu szacunek, a drugiemu – status przegrywa, który nie będzie łatwo wymazać ze zbiorowej świadomości. Nikt nie lubi przegranych, a nieliczni twardo stojący po stronie Drizzy’ego za naczelny argument obniżający wartość „GNX” uważają jego mało imponującą obsadę. Faktycznie, poza producentami z najwyższej ligi w osobach Jacka Antonoffa, Mustarda, Kamasi Washingtona czy Sounwave, na szóstym albumie K.Dota nie występuje nikt, może poza SZA, kto mógłby realnie zagrozić pozycji Lamara. Na to, że Kendrick sam wyklaruje, skąd pomysł na zaproszenie początkujących raperów Hitta J3, Peysoh i YoungThreat i po co mu śpiewaczka mariachi w otwarciu trzech najbardziej refleksyjnych numerów, nie ma co liczyć.
Nie mnie orzekać, czy przemawiał przez niego altruizm, czy przedwcześnie dał się ponieść świątecznemu nastrojowi. Dobrze uczynił, nawet jeśli była to wyłącznie zręczna odpowiedź na zarzut z jednego z dissów Drake’a o niewspieraniu młodych talentów. Powiem więcej, Kendrick uczy, bawi i rozwija, bo nikt tak jak on nie motywuje diggerów do wyjaśniania zaszytych w tekstach tropów i zagadek, a przy okazji eksplorowania historii jazzu, bluesa i rapu. Wątki, w których fani spierają się o to, czy wymienioną w „reincarnated” artystką z Chitlin’ Circuit była Dinah czy Billie, albo o symboliczną analizę 14 wersetu z Księgi Izajasza, budzą dyskusje barwniejsze niż te w serwisie Lubimy Czytać. Kendrick da się lubić, bo opowiada jak niewielu. To niezrównany gawędziarz, mistrz suspensu, znawca Biblii, filmów „Pamiętnik” i „Szósty zmysł”, a do tego gorliwy edukator. Może trochę się śmieję, ale jest to śmiech serdeczny i ukontentowany, wynikły z analizy lśniącego żywym blaskiem cymelium.