Komiks narodził się z dziennika. W sensie: z prasy, czyli satyrycznych ilustracji publikowanych w gazetach. Dziś jego najpopularniejszą inkarnacją jest jednak dziennik innego typu: socialmediowa ściana Facebooka czy Instagrama. Konfesjonał, kozetka i szpalta w jednym. Autorzy dzielą się tu z publicznością rysunkowym świadectwem ciężaru egzystencji, a publiczność daje lajeczki w uznaniu, że ktoś mówi, jak jest. Nieważne, czy komiksiarz albo komiksiara podsumowuje milenialskie doświadczenie („Sarah’s Scribbles”), pokazuje ludzkie zwyczaje w krzywym zwierciadle kosmitów („Strange Planet”) czy po prostu rysuje pieski („Psie sucharki”). Komiks stał się memem, a ciąg takich memów, publikowanych dzień w dzień w mediach społecznościowych, siłą rzeczy układa się w mniej lub bardziej prywatny pamiętniczek jego autora czy autorki.
Przykładem komiksowego dziennika sensu stricto jest twórczość Anny Krztoń. Niby internetowa (Komiksy krztoniowe na FB, Krztonia na Insta), ale regularnie uwieczniana w kolejnych papierowych wydaniach. Niedawno ukazały się dwie nowe publikacje autorki (pomijam zbiorcze wydanie znanych wcześniej „Małych zwycięstw”), które dają niezłe pojęcie o stylistycznym spektrum uprawianej przez nią diarystyki. „Życie i wczasy 2019” to klasyczny tomik zbiorczy (już trzeci w serii): w twardej oprawie, ze wstępem i posłowiem, chronologicznie porządkujący kolejne odcinki Krztoniowego komiksowego cyklu. „Miniatury” to z kolei wydany własnym sumptem zin: niskonakładowa broszurka o dużo mniej uczesanej formie i treści, rodzaj brudnopisowych impresji na temat. Można to ująć tak: „Życie i wczasy” to proza życia, „Miniatury” – jego poezja.
Anna Krztoń, „Życie i wczasy 2019”. Granda, 228 stron, w księgarniach od września 2024
W „Miniaturach” autorka nawet puszcza oko w stronę dziennikowej konwencji: okładka z archaicznie stylizowanym tytułem przypomina kartę średniowiecznej kroniki. Efekt jest oczywiście komiczny, a humor bierze się z dysonansu między kronikarskim decorum a programową niechlujnością kreski Krztoń i niesfornością życia, które próbuje ona uwiecznić. U podłoża pamiętnikarskiej praktyki leży przecież konflikt między chaosem rzeczywistości a porządkiem zapisu. To walka o wzięcie rozlazłej rzeczywistości za twarz i wyciśnięcie z niej krztyny (krztoniny?) sensu. Komiks idealnie nadaje się na metaforę tego procesu: siatka rysunkowych paneli przypomina przecież porządkującą ramkę, tabelkę.
W odautorskim komentarzu, jakim opatrzone są komiksy z „Życia i wczasów”, Krztoń zwierza się, że po okresie stylistycznych eksperymentów ustatkowała się w prostej formie sześciopanelowego komiksu. Odżywa tu oczywiście tradycja klasycznego gazetowego stripu, zazwyczaj trzy- albo czteroobrazkowego, z jego szkieletową dramaturgią: kadr pierwszy – wstęp, kadr drugi – rozwinięcie, kadr trzeci – zakończenie. Akt pierwszy, drugi, trzeci, puenta. Sześć kadrów Krztoń, które składają się na każdy jeden „odcinek” jej komiksowej serii, to ten sam schemat, tylko troszkę rozbudowany. Ot, elegancka, czysta struktura, która chwyta wymykającą się porządkowi codzienność autorki w przejrzyste ramy.
W „Życiu i wczasach” ta codzienność wierzga wyjątkowo, bo zbiór stanowi sprawozdanie z okresu przejścia. Krztoń mimochodem dokumentuje na papierze kolejne egzystencjalne kryzysy: chorobę babci, rozstanie z partnerem, mieszkaniową zawieruchę. Towarzyszy im oczywiście codzienny bagaż wątpliwości, niepewności i słabości: trudy życia z ludźmi, problemy zdrowotne, stany lękowe, niepokoje finansowe, mensplejning, menstruacja. Wbrew pozorom nawet tytułowe wczasy są równie problematyczne (i anegdotyczne) co tytułowe życie.
W rezultacie humor, który wyciska z tej materii autorka, oraz śmiech, który wywołuje u czytelnika, nie są beztroskim komediowym fast foodem. Żarty sytuacyjne i językowe, epifanie i olśnienia, które rejestruje Krztoń, to humor w swojej najbardziej heroicznej formie: humor jako plaster na ranę codzienności. Krztoń bohaterka sama zresztą nieustannie szuka podpory w innych tekstach kultury: „Disintegration” The Cure służy jej za czasomierz, „Asterix” jest żelaznym punktem odniesienia, a koledzy i koleżanki z komiksowej branży funkcjonują jako barwna obsada prywatnego sitcomu, grupa wsparcia, która rozumie nie tylko twoje problemy, ale i twoje nawiązania.
Anna Krztoń, „Miniatury”. Zin, dostępny od września 2024
Czytaniu „Życia i wczasów” towarzyszy przecież nieustanne poczucie, że gdzieś poza kadrem, między ramkami, obok zabawnych puent i żartów toczy się codzienny dramat. „Toczy” to zresztą złe słowo, bo sugeruje ruch, postęp, „nieobrastanie mchem” ze słynnego powiedzenia. Problem z rzeczywistością polega zaś na jej mszastości, na tym, że zamiast się toczyć, raczej stoi w miejscu i obrasta. Krztoń nawet rejestruje tę pasywność w jednym z komiksów, dla komediowego efektu wstrzymując i powtarzając kadr przez kilka kolejnych paneli („Na co czekasz?” „Czekam, aż wstanę”). Dziennik potrzebny jest właśnie po to, by ten impas przewalczyć. Nie chcę pisać, że komiks jest dla Krztoń terapią (bo terapia to terapia), ale walor terapeutyczny jest tu silny.
Krztoń pozostaje zresztą w nieustannym autorefleksyjnym dialogu z sobą samą. Wspomniany odautorski komentarz do „Życia i wczasów” jeszcze tylko potęguje wrażenie intymności. Autorka dopowiada bowiem konteksty biograficzne, komentuje swoje stylistyczne wybory i symbolicznie domyka kolejne etapy życia/pracy. Wchodzi też na metapoziom szczerości, zastanawiając się na głos, czy aby nie jest za szczera.
Ten autotematyzm pozwala dostrzec, że Krztoniowe komiksy zyskują w wersji papierowej coś, czego nie mają w wersji internetowej. Krztoń na Facebooku czy Instagramie pracuje w rytmie małych kroczków, żmudnie odbębniając codzienną rutynę. Każdy kolejny komiks to znak interpunkcyjny w gonitwie dnia, perełka wyłowiona z gęstwiny social mediów i życia. Zbiór pomaga jednak zobaczyć tak zwany – jak mówi się po angielsku – big picture. Dopiero tu widać dzieło Krztoń w rzucie perspektywicznym. Dopiero tu widać, że jakiś postęp się jednak dokonuje. Nawet jeśli to postęp o centymetry. A jednak się toczy: udało się przebrnąć przez połać czasu wyznaczoną przez datowe widełki zbioru.
Konwencja zbiorczego tomu ma jeszcze jeden walor: materiały dodatkowe. „Życie i wczasy 2019” zamykają fragmenty szkicownika autorki, opatrzone komentarzem Krztoń, że tym razem to już naprawdę za bardzo się odsłania. Elegancka forma jej „oficjalnych” komiksów – sześć okienek i cześć – jest przecież czymś w rodzaju stroju wyjściowego, swoistym performansem własnej biografii na potrzeby widowni. Szkicownik jest zaś dziennikiem rysowanym dla siebie, bez myśli o czytelniku, bez troski o bycie zabawną, elegancką czy w ogóle zrozumiałą. W tym sensie zbiór „Życie i wczasy 2019” ma trajektorię bliską – przy całej nieadekwatności takiego porównania – „Ulissesowi” Jamesa Joyce’a. Zaczyna się od skrupulatnej faktografii, od uporządkowanej formy chwytającej dzień w narracyjne ramy, a kończy się niepokornym, rozlanym strumieniem świadomości. Nawet puenta całości jest podobnym promyczkiem ciepła, malutkim życiowym „chwilo, trwaj”.
Tym samym wracamy do dwugłosu „Życia i wczasów” oraz „Miniatur”. Bo ten drugi tomik (a raczej tomiczek) bliższy jest brudnopisowi z materiałów dodatkowych dużego zbioru niż jego właściwej treści. Styl Krztoń generalnie ma w sobie programową zgrzebność, przypomina szybki szkic na marginesie życia: zarazem chwytający je na gorąco, jak i upraszczający je do samej esencji. Na co dzień autorka trzyma jednak fason, zachowuje rygor sześciopanelowej dramaturgii. W jednym z przypisów demaskuje zresztą wielopoziomowość swojego procesu twórczego: najpierw zbieranie pomysłów w notesach, ołówkowe szkice, rysowanie na papierze, a potem komputerowy lifting – skanowanie, dodanie rastrów i typografii. „Miniatury” pozbawione są tej kosmetyki. Zamiast cyfrowego cieniowania mamy celowo niechlujne maźnięcia koloru, jakby zwykłymi pisakami na papierze. Zamiast równych literek z programu są zaś odręczne kulfony.
I jeśli miałbym wysunąć jakiś postulat odnośnie do twórczości Krztoń, byłby to postulat kulfonizacji. Gryzmolone własną ręką literki dużo lepiej pasują do jej komiksów niż jakieś tam czcionki, nawet najbardziej „odręczne”. Totalnym hitem są przecież pojawiające się tu i ówdzie w „Życiu i wczasach” skreślenia. Jak to w życiu: czasem coś nie wyjdzie, trzeba poprawić. Bo jeśli o czymś jest cała bibliografia Krztoń, to właśnie o tym: o nieustannym próbowaniu, skreślaniu i próbowaniu jeszcze raz.
Rysunki Krztoń przypominają przecież trochę dziecięce bazgroły. Zupełnie jakby autorka zwyczajnie kontynuowała dziecięcą zabawę, kiedy kartka, pisak i wyobraźnia wystarczały za terapię. W „Miniaturach” to jej wewnętrzne dziecko śmielej wychyla główkę, właśnie dzięki formalnemu rozluźnieniu. Ale też dzięki temu, że Krztoń zwierza się nam z młodzieńczej fascynacji fantasy i stawia rysunkowe pomniczki Ursuli K. Le Guin oraz Hayao Miyazakiemu (na bank punktując u wielu czytelników: wspólnota gustu jest przecież jeszcze lepsza niż wspólnota doświadczeń).
Co ciekawe, fantasy, potocznie kojarzone z domeną dziecięcej „niepoważnej” fantazji, jest gatunkiem totalnie zafiksowanym na temacie dojrzewania – a to Ciri, a to Harry’ego Pottera, a to Geda Krogulca. Twórczość Krztoń też pięknie utrzymuje tę równowagę: „niepoważna” komiksowa forma jej „śmiesznych rysunków” jest zarazem dokumentem niemającego końca dojrzewania. Z kadru na kadr, ze strony na stronę, z papieru na Facebook, z Facebooka na papier, z życia w sztukę i z powrotem.