Takich rzeczy nie mówi się głośno
Wystawa w Fundacji Gierowskiego / fot. A. Gut.

21 minut czytania

/ Sztuka

Takich rzeczy nie mówi się głośno

Rozmowa z Umysłem Biedaka

W świecie sztuki bardziej niż sama praktyka artystyczna liczy się umiejętność poruszania się w systemie. Jeśli nie jesteś na bieżąco z tym, co jest modne, jakie tematy poruszać, jak pisać wnioski czy tworzyć portfolio, twoje szanse maleją

Jeszcze 5 minut czytania

IRMINA RUSICKA: Czym jest Umysł Biedaka?
UMYSŁ BIEDAKA:
 Nasz kolektyw to efekt wielu rozmów i frustracji, które odczuwałyśmy jako młode twórczynie mierzące się z wyzwaniami ekonomicznymi i społecznymi. Pochodzimy z różnych części Polski, ale łączy nas brak zaplecza materialnego czy kapitałów kulturowych, które mogłyby ułatwić start w świecie sztuki. Od dawna w naszych rozmowach pojawiał się pomysł zrobienia czegoś – choć na początku nie wiedziałyśmy jeszcze, czym to „coś” miałoby być. Od początku jednak miałyśmy jasny cel: stworzyć przestrzeń dla ludzi, którzy – jak my – nie pochodzą z Warszawy oraz borykają się z materialnymi ograniczeniami. Naszym celem było pokazanie, jak to wpływa na proces twórczy, oraz otworzenie dyskusji o systemowych barierach. Sama nazwa naszego kolektywu to cytat z refrenu memicznego już utworu autorstwa Bosskiego Romana. Wydał nam się wyjątkowo zgodny z interesującymi nas zagadnieniami, a przy okazji jest wystarczająco chwytliwy, żeby kogokolwiek tym gadaniem o systemowych wykluczeniach zainteresować.

Kto tworzy wasz kolektyw? Czy można do was dołączyć?
Na początku traktowałyśmy kolektyw jako otwarty, ale z czasem zrozumiałyśmy, że nie do końca chcemy działać w ten sposób. Nie robimy otwartych naborów, bo zależy nam na świadomym doborze osób do projektów. Kluczowe jest dla nas, aby zapraszane osoby miały osobisty związek z tematami, które podejmujemy. Często są to ludzie, z którymi mamy bezpośredni kontakt albo są nam polecani przez innych członków. Na ten moment kolektyw liczy 16 osób, skład można poznać na Instagramie – są to osoby, które Umysł Biedaka obserwuje. Choć nie planujemy otwierać kolektywu w klasycznym sensie, jesteśmy otwarte na współpracę z osobami, które podzielają nasze wartości i tematy.

Umysł Biedaka

Założony w 2023 roku kolektyw artystyczny mający na celu popularyzowanie rozmów o pochodzeniu klasowym i klasizmie w kontekście sztuki i za jej pomocą. W skład grupy wchodzą: Martyna Baranowicz, Aurel Borowy, Kinga Dobosz, Klaudia Figura, Paula Jędrzejczak, Jakub Kosecki, Paweł Marcinek, Marianna Marszałkowska, Martyna Modzelewska, Gosia Mycek, Pimpek/Szymon Dziedzic, Tomek Paszkowicz, Piotr Płócienniczak, Maryna Sakowska, Olga Truszkowska.  
W imieniu kolektywu rozmawiali z nami: Paula Jędrzejczak, Martyna Modzelewska, Tomek Paszkowicz.

W 2023 roku zorganizowałyście pierwszą wystawę w waszym wynajmowanym mieszkaniu, jak do tego doszło?
Zainspirowała nas pewna oddolna wystawa zorganizowana w mieszkaniu, które emanowało luksusem – własnościowe, designersko urządzone, stanowiło niemal manifest przywileju. Zaczęliśmy wtedy żartować, że powinniśmy zrobić coś zupełnie odwrotnego – wystawę w naszym wynajmowanym mieszkaniu, którego styl oddaje backstage naszej codzienności. To przestrzeń, która w niczym nie przypomina idealnych wnętrz z katalogów, ale za to doskonale odzwierciedla realia funkcjonowania młodych twórczyń w obecnym systemie. Tak zrodził się pomysł na wystawę podczas Fringe Warszawa 2023 – z potrzeby opowiedzenia o naszej sytuacji i sposobie pracy. Odbiór był bardzo pozytywny, a wystawę odwiedziło wiele osób, to zmotywowało nas do zorganizowania kolejnej edycji w tym roku. Powstała ekspozycja „Jak do siebie”. Tego lata dołączyłyśmy także do projektu „Chodź, zajmę ci miejsce. O kolektywach, trosce i wspólnocie” w Fundacji Stefana Gierowskiego, który był dla nas kolejną okazją do eksplorowania tematyki wspólnotowości i współpracy.

Jak definiujecie „przywilej ekonomiczny” w kontekście waszych działań?
Nie mówimy o ubóstwie absolutnym, lecz o specyficznych uwarunkowaniach, które kształtują nasze doświadczenie artystyczne. Jesteśmy uprzywilejowane pod względem dostępu do edukacji artystycznej – miałyśmy możliwość studiowania i nadal tworzymy sztukę. Jednak nie pochodzimy z dużych miast, nie mamy mieszkań na własność ani rodzinnych zasobów finansowych, które mogłyby ułatwić nam start i dalsze funkcjonowanie. Nasze pochodzenie i brak wcześniejszego kontaktu ze sztuką współczesną sprawiają, że droga do tego, by móc nazwać się artystką, wymagała od nas znacznie większego wysiłku. Jeśli praca, którą musiałyśmy w to włożyć, nie jest uwzględniona w naszej twórczości, pozostaje niewidoczna dla mecenatu artystycznego. Brak ekonomicznych przywilejów sprawia, że nasza produkcja artystyczna jest mniej regularna, a proces twórczy wiąże się z większym obciążeniem emocjonalnym. Każda inwestycja – czy to czasu, czy pieniędzy – wiąże się z ogromnym stresem i poczuciem odpowiedzialności, znajdujemy się więc na przegranej pozycji już na starcie.

Widoki wystawy na Fringe Warszawa 2023: 1. Martyna Baranowicz, „Wyobrażam sobie, że zamiast pożyczać pieniądze od chłopaka na opłacenie rachunku po zabiegu w prywatnym gabinecie ginekologicznym, mam możliwość zapłacić ginekolożce moim obrazem. Jednocześnie wiem, że obraz jest warty więcej (rynkowo) niż rachunek, więc ten gest wymiany okazuje się raczej nielogicznym działaniem w kryzysie niż utopią”, 2023; 2. Paula Jędrzejczak, „Żabielniczka”, 2023; 3. Kinga Dobosz, „Jeden prosty trik, żeby obcy ludzie lubili cię bardziej niż bliscy”, 2022; 4. Olga Truszkowska, „Banana 6”, 2023. Fot. L. Pierga   

Jak wygląda rzeczywistość twórczyń i twórców bez zaplecza ekonomicznego?  
Materialne zaplecze lub jego brak zmienia wszystko – od decyzji artystycznych po sposób planowania pracy. Nasze wynajmowane mieszkania są jednocześnie sypialniami, pracowniami, magazynami i przestrzeniami wystawienniczymi. Bycie artystką w takich warunkach to życie w ciągłym napięciu. Każda inwestycja – w materiały, przestrzeń czy czas – wiąże się z ryzykiem i odpowiedzialnością. Kiedy brakuje ci funduszy, nie możesz sobie pozwolić na eksperymenty ani na produkcję dużych, spójnych serii, które łatwiej wpisałyby się w oczekiwania rynku sztuki. Sytuacja materialna wpływa także na sposób tworzenia. Osoby uprzywilejowane, które nie muszą martwić się o koszty życia, mają większą swobodę twórczą i łatwiejszy dostęp do narzędzi, a także możliwości promocji. Rynek sztuki jest klasistowski i trudno przełamać te bariery. Nazwa naszego kolektywu odzwierciedla stan umysłu kształtowany przez brak przywilejów – przez biedę, która rodzi nie tylko ograniczenia materialne, lecz także pewien rodzaj wstydu i napięcia. Martyna Modzelewska zajmowała się tym w swojej pracy magisterskiej, analizując, jak „psychologiczna pułapka biedy” tworzy cechy, które stoją w sprzeczności z tymi pożądanymi w polu sztuki – jak pewność siebie, łatwość nawiązywania relacji czy gotowość do podejmowania ryzyka. To głębszy problem systemowy – rynek sztuki faworyzuje osoby z przywilejami.

A jak radzicie sobie z tą rzeczywistością w praktyce?  
Działamy w trybie przetrwania.

Większość z was ma doświadczenie pracy w kolektywie albo aktywnie działa również w innych nieformalnych grupach, np. Paula Jędrzejczak w Przyszła Niedoszła czy Tomek Paszkowicz w Śnie o Końcu, a wcześniej kole Tęcza i galerii Kiedyś to Będzie. Zapytam prowokacyjnie – po co tworzyć kolejny? Co innego daje wam działanie w ramach Umysłu Biedaka? 
Zależało nam, żeby odtabuizować zaplecze pracy artystycznej w takim kontekście jak nasz. W realizację projektu naturalnie zaangażowałyśmy znajomych, z którymi dzielimy podobne doświadczenia. To wsparcie w ramach koleżeńskich relacji jest dla nas naturalne i bardzo istotne. W końcu działamy z osobami, które znajdują się w podobnej sytuacji, więc wspólnie się wspieramy i wymieniamy doświadczeniami.

Samo kolektywne działanie postrzegamy jako ważną alternatywę dla indywidualizmu na rynku sztuki. W grupie łatwiej stworzyć przestrzeń wymiany myśli, która nie ogranicza się do rywalizacji czy autopromocji. Dla nas kolektyw to szansa na wspólną pracę, ale też wsparcie w trudnych tematach, które indywidualnie mogłyby być zbyt przytłaczające. Wiele z nas miało takie chwile, kiedy czułyśmy się na granicy wypalenia – kiedy codzienny chaos związany z funkcjonowaniem w sztuce wydawał się nie do zniesienia. Wtedy przypominamy sobie, dlaczego kolektyw jest taki ważny. Po pierwsze, nie wszystko spada na jedną osobę, więc nie ma tego przytłaczającego poczucia, że musisz dźwigać cały projekt na swoich barkach. Po drugie, celebracja – to kluczowe. Zawsze powtarzamy, że w dobrych praktykach pracy artystycznej czy aktywistycznej jedna czwarta czasu powinna być poświęcona na celebrowanie osiągnięć. Bez tego tracimy energię, a przecież właśnie wspólne świętowanie pozwala nam się regenerować i zyskać siłę do dalszych działań. Praca w kolektywie podwaja emocje. Radość z sukcesów nie jest czymś, co przeżywasz samotnie – możesz dzielić ją z innymi i widzieć, że oni czerpią przyjemność z tych samych rzeczy, nad którymi wspólnie pracowaliście. To daje ogromną satysfakcję, bo projekt staje się czymś więcej niż tylko efektem pracy jednostki.

Widoki wystawy „Jak do siebie” (Fringe Warszawa 2024), prace Pauli Jędrzejczak i Martyny Baranowicz, fot. M. Matysiak

Czy wasze działania mają na celu jakieś konkretne pozaartystyczne, systemowe zmiany?
Nie identyfikujemy się z hasłem „artywizm”. Nasze działania wynikają raczej z osobistych doświadczeń, które są częścią szerszego problemu. Nie chcemy mówić za innych ani wypowiadać się w imieniu całych grup – mówimy o sobie, licząc, że nasze doświadczenia mogą rezonować z innymi. Nasze działania nie mają na celu zmiany całego systemu, bo to wymagałoby potężnych zasobów i wsparcia. Raczej chcemy otwierać przestrzeń do rozmowy o tym, jak wygląda rzeczywistość osób takich jak my. Nasze prace i projekty są punktem wyjścia do dyskusji – nie wielkimi manifestami, ale szczerymi relacjami z naszej codzienności.  

W ramach „Programu wzmocnienia środowisk twórczych” realizowanego przez centrum Jasna 10 zgłosiliście projekt „Warsztaty z dobrej współpracy instytucji kultury z osobami artystycznymi bez przywileju ekonomicznego” – opowiedzcie, proszę, więcej, dlaczego czujecie potrzebę takich warsztatów? Jak widzicie rolę instytucji kultury w tym procesie?
Relacja z instytucjami kultury jest dla nas trudna. Na przykład dostajemy ostatnio sygnały, że instytucje zaczynają być zainteresowane tematami wykluczenia, które poruszamy – to z jednej strony cieszy, z drugiej natomiast – obawiamy się, że działania takie jak nasze zostaną użyte wyłącznie jako „token” poprawiający ich wizerunek.

Poza tym instytucje rzadko zapewniają artystkom odpowiednie warunki pracy. Honoraria są śmiesznie niskie, budżety produkcyjne niewystarczające, a sam proces współpracy bywa upokarzający. Najbardziej frustruje to, że umowy z osobami artystycznymi traktuje się jak nieistotną formalność – coś, co można załatwić na końcu, szybko, bez większej uwagi. A przecież to bezpośrednio wpływa na nasze życie. Często bierzemy urlop lub zmniejszamy dyspozycyjność w innych miejscach, zakładając, że honorarium za projekt pozwoli zbilansować budżet w kolejnym miesiącu. Ale kiedy umowy i wypłaty są opóźnione, powstają dziury finansowe, które wprowadzają absolutny brak stabilności i poczucia bezpieczeństwa. Nie jesteśmy traktowane podmiotowo, co tylko pogłębia problem braku szacunku do pracy twórczej w polu kultury. Oczywiście są wyjątki i świetne współprace, ale ogólnie mamy niskie zaufanie do instytucji kultury – często odnosimy wrażenie, że osoby artystyczne są dla nich najmniej istotnym elementem. Priorytetem wydaje się frekwencja oraz pielęgnowanie wizerunku, który opiera się na pozornej otwartości, inkluzywności i szeroko pojętej empatii. Niestety, te wartości często funkcjonują bardziej jako fasada niż rzeczywiste praktyki. Open calle to dla nas przykład działań, które w założeniu mają być inkluzywne, ale w praktyce często pokazują brak szacunku instytucji do artystów. To sytuacje, w których instytucja mówi: „Nie mamy pomysłu na program, zróbcie coś za nas”. Tak na przykład interpretujemy ostatni wielki open call na open calle w CSW. Naszym zdaniem nie wynika on z chęci otwarcia się na potencjał twórców, ale bardziej z lenistwa kuratorskiego – zrzucenia na artystów pracy, która powinna być po stronie instytucji.

Jeśli chodzi o nasze zgłoszenie do „Programu wzmocnienia środowisk twórczych” realizowanego przez Jasną 10, niestety nie otrzymaliśmy wsparcia. W efekcie nie podjęliśmy się organizacji warsztatów w ciemno i za darmo. Tłumaczenie instytucjom, jak powinny się wobec nas zachowywać i co robią nie tak, to ogromnie wymagająca praca. I właśnie to wywołuje największą frustrację – bo nie dość, że musimy zmagać się z trudnymi warunkami, to jeszcze na nie odpowiadać, szukać rozwiązań, a przy okazji edukować instytucje, wskazując im krok po kroku, co powinny zmienić. A potem? Możemy tylko liczyć, że nas posłuchają, bo wystarczająco nas zrozumieją albo dostrzegą w tym własną korzyść.

Zapewnienie odpowiednich honorariów i warunków pracy to postulaty od lat podnoszone przez środowisko skupione wokół Obywatelskiego Forum Sztuki Współczesnej. Nie chciałybyście włączyć się w te działania?
Tomek Paszkowicz trochę się angażuje, my totalnie popieramy postulaty Forum. Kibicujemy inicjatywom, takim jak prace nad projektem zabezpieczenia emerytalnego, i doceniamy rolę Forum jako instancji opiniotwórczej – opiniowanie, delegowanie ekspertów do komisji konkursowych czy uczestnictwo w rozmowach z Ministerstwem Kultury to niezwykle istotne kroki. Jednak między pracą zarobkową a artystyczną po prostu brakuje nam czasu, aby w pełni zaangażować się w te działania. To nie jest kwestia ignorancji czy braku zainteresowania, ale realiów życia. 

Małgorzata Mycek i Pimpek Szymon Dziedzic, Wiejskie kociaki, zrzutka, 2024 Widok wystawy „Jak do siebie” (Fringe Warszawa 2024): Małgorzata Mycek i Pimpek Szymon Dziedzic, „Wiejskie kociaki”, zrzutka, 2024 / fot. M. Matysiak



W październiku tego roku OFSW przygotowało Propozycję Nowego Porozumienia w sprawie honorariów za udział w wystawach dla artystek i artystów – polega ona na skojarzeniu naszej działalności artystycznej z czasem pracy i pensją minimalną. Jak oceniacie tę propozycję?
Cieszy nas wizja renegocjacji wysokości honorarium. Ale też rodzi się frustracja: dlaczego punktem odniesienia do wyceny pracy artystycznej mają być minimalne stawki? Przecież mamy za sobą lata studiów, budowania kompetencji, praktyki – to nie jest przypadkowy zawód, tylko wynik długiego procesu rozwoju. A jednak musimy walczyć o coś, co i tak jest żenująco niskie w stosunku do energii, jaką wkładamy w swoją pracę. 

Poza tym obawiamy się, że wzrost wynagrodzeń będą w stanie wdrożyć jedynie największe instytucje. Może to doprowadzić do sytuacji, w której wyższe wynagrodzenia i dostęp do dużych wystaw będą zarezerwowane wyłącznie dla najbardziej rozpoznawalnych artystów. Mniejsze instytucje z kolei albo nie wprowadzą minimalnych stawek, albo ograniczą je do wąskiej grupy uznanych twórców, co jeszcze bardziej zepchnie mniej widoczne osoby artystyczne na margines. To prowadzi do pogłębiania nierówności w dostępie do środków i przestrzeni artystycznej. Zastanawiamy się, czy taka propozycja budżetowa faktycznie ma szansę działać na korzyść wszystkich czy stanie się jedynie „politycznym papierem” – dobrze brzmiącym hasłem, ale trudnym do realizacji w sposób sprawiedliwy.

Zdarza się też, że pojawia się lęk, czy nasze oczekiwania nie są zbyt wysokie, wręcz roszczeniowe. Praca artystyczna ma swoje przywileje – większą wolność, możliwość samodzielnego zarządzania czasem. To często odróżnia ją od standardowych modeli zatrudnienia, gdzie ktoś narzuca warunki pracy. Czasem zastanawiamy się, czy właśnie dlatego czujemy się winni, żądając godnego wynagrodzenia. Co – mamy tego świadomość – jest przecież bez sensu i nieuzasadnione.

Spotykamy się niedługo po WspółKongresie Kultury, wobec którego w środowisku urosły bardzo duże oczekiwania. Jakie są wasze refleksje, odczucia po tym kongresie? Czy patrzycie raczej z nadzieją w przyszłość, czy czujecie, że jak same o siebie nie zadbacie, to nikt o was nie zadba?
Szczerze? Mamy bardzo krytyczne podejście do takich inicjatyw. Te kongresy wydają się oderwane od rzeczywistości osób takich jak my. Sprawiają wrażenie miejsc, gdzie ludzie pokazują się głównie po to, by budować swoją widoczność, a część po prostu zarabia na byciu panelistami. Ale dostrzegliśmy pewne pozytywne gesty, jak transparenty czy oddolne inicjatywy, które były widoczne przy okazji kongresu. 

Wystawa „Chodź, zajmę ci miejsce. O kolektywach, trosce i wspólnocie” w Fundacji Stefana Gierowskiego, 2024 /  fot. Adam Gut

Co waszym zdaniem może pełnić – przy aktualnych warunkach funkcjonowania pola sztuki w Polsce – funkcję czegoś, co socjolog Piotr Szenajch nazywa wehikułem awansu – co waszym zdaniem umożliwia „ucieczkę od pierwotnego usytuowania, od dusznych uwarunkowań klasowych, genderowych czy dyskursywnych, cechujących wczesną socjalizację”. Jak ten proces wygląda w waszym przypadku? Jaką rolę w tym procesie odgrywa edukacja formalna, a jaką nieformalne działania, współprace?
Przykładem może być historia Martyny Modzelewskiej, która podczas studiów w Gdańsku zmagała się z ogromnymi trudnościami – miała dwa warunki i ledwo wiązała koniec z końcem. Dopiero wsparcie finansowe ze strony rodziny pozwoliło jej wrócić na studia i ukończyć magisterkę na ASP w Warszawie. Ta pomoc zmieniła wszystko: poprawiła wyniki w nauce i wzmocniła jej poczucie sprawczości jako artystki.

Narodowe Centrum Kultury, które jest partnerem cyklu tekstów w „Dwutygodniku”, zarządza programem stypendialnym  MKiDN Młoda Polska, wspierającym młodych twórców i artystów. 

Szkoda, że nie ma z nami Kingi Dobosz, niestety pracuje od 7 rano – całkiem hardkorowo, przy jakichś choinkach, bombkach. Kinga wywodzi się z realiów, które wielu osobom mogą się wydawać dalekie, wręcz nierzeczywiste. Wyjazd na studia do Gdańska to była niesamowicie wymagająca decyzja – bez żadnego wsparcia ze strony rodziny, bez środków do życia. Żyła na absolutnym minimum, czasami chodziła kilka kilometrów do konkretnego marketu, bo akurat mleko było na promocji. Były w niej wstyd i opór, bo wszystko w niej krzyczało: „to bez sensu”. Wystawy, open calle, konkursy to były rzeczy, które pochłaniały cały, i tak już ograniczony przez pracę zarobkową, czas. Pandemia zmusiła ją do wyjazdu do Niemiec w roli opiekunki seniorów – wszystko po to, by móc jakoś się utrzymać. I mimo tego wszystkiego Kinga nadal tworzy. Co więcej, świadomie nie robi sztuki o swojej przeszłości, choć wielu by tego oczekiwało. To nie jest wyparcie, ale jej prawo do decydowania o tym, czym chce się zajmować. Kinga nie chce kapitalizować swojej historii, nie chce być sprowadzana do opowieści o biedzie i walce. A jednocześnie widać, ile niewyobrażalnej pracy i wysiłku kosztuje samo dotarcie do miejsca, w którym w ogóle można pomyśleć o sztuce. Takich historii jest mnóstwo i często wiele takich osób po prostu się wypala, nie daje rady w tej nierównej grze. 

Dla nas „wehikułem awansu” są jednak nie tylko pieniądze, lecz także ludzie i wydarzenia, które pomagają pokonać systemowe bariery. Czasem jest to ktoś, kto podzieli się wiedzą, wskaże odpowiednią ścieżkę, zaprosi do projektu lub po prostu okaże wsparcie emocjonalne. Niestety, takich sytuacji wciąż jest zbyt mało, a psychologiczna pułapka biedy stanowi dodatkową barierę, utrudniającą do nich dostęp.

To prowadzi nas do innego, fundamentalnego problemu: w naszym odczuciu w świecie sztuki bardziej niż sama praktyka artystyczna liczy się umiejętność poruszania się w systemie. Jeśli nie jesteś na bieżąco z tym, co jest modne, jakie tematy poruszać, jak pisać wnioski czy tworzyć portfolio, twoje szanse maleją. W efekcie akademie i programy typu Artysta Zawodowiec często zamiast rozwijać artystyczną tożsamość, uczą, jak przetrwać w systemie, który faworyzuje tych obytych w jego zasadach. To podejście jedynie podtrzymuje reguły neoliberalnej gry w polu sztuki – kosztem samej sztuki. Portfolia, pojmowane jako suma dotychczasowej praktyki twórczej, stają się coraz bardziej ujednolicone, odzwierciedlając systemowe oczekiwania oraz estetyczne normy narzucane przez instytucje. Twórczość artystyczna często podporządkowuje się uśrednionym wymogom decydentów, co prowadzi do powstania nowego kanonu, kształtowanego o dziwo nie przez akademię, lecz przez rynkowe formy mecenatu. Nawet jeśli prace sprawiają wrażenie zadziornych czy krytycznych, ich potencjał jest ograniczany, muszą dopasować się do systemowych ram. Działanie w kolektywie może jednak stworzyć przestrzeń do wychodzenia poza schematy. Dlaczego? Bo pojawia się inny odbiorca – bliski, a nie odległy, co zmienia naszą perspektywę na „finalny produkt”. Prace możemy prezentować poza mediami społecznościowymi czy portfolio, w bardziej bezpośrednich przestrzeniach. Wiemy, kim jest nasz odbiorca – ktoś z kolektywu – co umożliwia działanie poza ograniczeniami status quo. Dzięki temu czujemy większą niezależność i dostrzegamy, że są inni, którzy również odrzucają narzucone zasady gry. To buduje poczucie wspólnoty i pozwala działać na własnych warunkach.

Artykuł powstał we współpracy z Narodowym Centrum Kultury.xx