Wnętrze kościoła Pokoju w Świdnicy pachnie surowym, starym drewnem. Dziwny zapach, niekoniecznie nieprzyjemny, ale zaskakujący w miejscu, od którego oczekiwalibyśmy typowego zestawienia: kurz, kadzidło, woda święcona. Wystawione na kaprysy pogody drewno traci ciepłą, żywiczną woń, deszcz zostawia w nim trwały ślad. Kościół miał czas, by nasiąknąć wiatrem i wilgocią. Jego powstanie poprzedziła wojna trzydziestoletnia, która pozbawiła ewangelików możliwości swobodnego praktykowania wiary. Kościoły protestantów mogły powstawać, ale miały nie stać zbyt długo. Od tej pory świątynie takie jak ta w Świdnicy mogły być wznoszone jedynie poza murami miasta i z nietrwałych materiałów: drewna, gliny, słomy. Żywioły okazały się dla świdnickiego kościoła łaskawe i ukończony w 1657 roku budynek stoi do dziś. W 2001 roku został wpisany na Listę światowego dziedzictwa UNESCO, stając się symbolem miasta i jego turystyczną kartą przetargową. Nie przyjechałam jednak do Świdnicy dlatego, że na mojej bucket list znalazło się zobaczenie największego drewnianego kościoła w Europie. Bardziej niż turystyka sakralna interesuje mnie wydarzenie, które każdego roku sprowadza na Dolny Śląsk miłośników muzyki dawnej.
Festiwal Bachowski Świdnica regularnie pojawia się w polu mojej uwagi i równie szybko stamtąd znika. Przez parę letnich dni w mediach społecznościowych migają festiwalowe zapowiedzi, relacje znajomych, recenzje podsumowujące minioną edycję. Dwa lata temu prawie kupiłam bilety na pociąg, skuszona nocnym koncertem w Glinnie z „Responsoriami” Gesualda da Venosy. W mojej głowie utworzyło się wtedy połączenie Bach–Świdnica. Pewnie nie tylko w mojej, bo festiwal świętuje w tym roku swoje dwudziestopięciolecie i pozostaje jednym z najważniejszych polskich wydarzeń prezentujących muzykę dawną. Mam tu na myśli głównie twórczość kompozytorów renesansu i baroku, co nie oznacza, że w programie nie pojawiają się dzieła późniejsze.
Szeroko rozumiana muzyka barokowa pozostaje medialną i symboliczną tożsamością festiwalu także dzięki patronującej mu postaci Jana Sebastiana Bacha. Związek lipskiego kantora ze świdnicką imprezą nie jest czysto metaforyczny. W 1729 roku stanowisko kantora w kościele Pokoju objął jego uczeń Christoph Gottlob Wecker, o czym organizatorzy przypominają każdego roku, cytując list, w którym Bach życzy swojemu wychowankowi powodzenia na nowej posadzie. Początkowo skromne wydarzenie dziś sprowadza do Świdnicy międzynarodowe sławy: śpiewaków Bruno de Sá i Iana Bostridge’a czy zespół The Tallis Scholars. Festiwalowe wydarzenia docierają też w kolejne miejsca – koncerty odbywają się w kościele Pokoju, świdnickiej katedrze, Muzeum Dawnego Kupiectwa oraz w miejscach nieoczywistych – na dworcu czy w budynku dawnego aresztu. Nie zawsze na terenie samego miasta.
Rozmach, renoma i poziom artystyczny Festiwalu Bachowskiego robią wrażenie, a jednocześnie sprawiają, że zapala mi się szereg czerwonych lampek. Zastanawiam się, jak miasto dźwiga takie wydarzenie, zarówno finansowo, jak i technicznie. Czy nie jest to popularny scenariusz, w którym raz w roku odbywa się duże wydarzenie, które pochłania wszystkie zasoby i zamienia resztę roku w kulturalną pustynię? I finalnie, skoro większość osób działających przy festiwalu jest związana z Krakowem i Capellą Cracoviensis, to czy można powiedzieć, że muzyka dawna jest siłą i „towarem eksportowym” Świdnicy? Czy wręcz przeciwnie, mamy tutaj do czynienia z artystycznym importem z większego ośrodka?
Sacrum i organum
Do kościoła trafiam na pół godziny przed zamknięciem. Oglądane z zewnątrz bielone ściany i ciemne belki budowli nie zapowiadają barokowego przepychu jej wnętrza. Bogato zdobione empory, pozłacane figury, malowidła na suficie. Informacji o historii kościoła Pokoju można szukać w jednym z kolorowych folderów, dostępnych w dwunastu wersjach językowych lub wysłuchać płynącego z ustawionych w sąsiedztwie ołtarza głośników audiooprowadzania. Wybieram drugą możliwość, jednak po chwili nagranie zacina się i zamiast informacji o powierzchni świątyni słyszymy graną na organach „La Folię”. W oczekiwaniu na ponowne podjęcie narracji zajmuję miejsce w jednej z ławek. Na jej pulpicie wyskrobano czymś ostrym imiona – Andzia, Marianka, Laura, Wiki. Wyobrażam sobie ściśniętych na ławkach nastolatków, zostawiających tutaj ślad swojej obecności. Z tego miejsca serdecznie pozdrawiam Kamila, który obok swojego imienia umieścił też datę.
„W latach 80. do kościoła Pokoju trudno było się dostać. Parafia była mała, a otoczony zarośniętym cmentarzem ewangelickim budynek zwykle zamknięty. Jedynym sposobem na zwiedzenie kościoła było uczestnictwo w odbywających się w nim koncertach organowych” – wspomina Stanisław Zabielski, mieszkaniec Świdnicy. Obecnie kościół Pokoju jest jednym z najbardziej obleganych zabytków regionu, jednak tradycja wydarzeń muzycznych przetrwała. O specyficzne uwarunkowania akustyczne drewnianej świątyni pytam Macieja Batora, który od 2013 roku pełni funkcję jej kantora. ,,To nie jest łatwa akustyka, po zdjęciu palca z klawisza dźwięk od razu znika. Typowym, pożądanym zakresem są mniej więcej dwie, trzy sekundy pogłosu, wtedy dźwięk ładnie gaśnie. W kościele Pokoju tego nie ma, ale oczywiście istnieją muzyczne sposoby, by to wrażenie wykreować. Trzymany akord można zdejmować na przykład z góry na dół – na początku zanikają dominujące wysokie tony, a te dolne i mniej precyzyjne są słyszalne chwilę dłużej. Ja jestem do tej akustyki przyzwyczajony i ją lubię, ale wiem, że dla wielu osób to jest szok”.
Reprezentacyjne organy zbudowane w 1909 roku przez firmę Schlag & Söhne to szósty instrument na tym miejscu. Niejedyny – drugie, dużo mniejsze znajdują się nad ołtarzem. Pytam Batora o ich funkcję. ,,Wnętrze drewnianego kościoła ze względu na bardzo małą bezwładność termiczną [budynek szybko reaguje na zmiany temperatury na zewnątrz – przyp. IB] nie jest miejscem dobrym dla organów. Pierwszy duży instrument w kościele Pokoju powstał w 1669 roku, mały – ok. 1695. Co oznacza, że już w dwadzieścia lat po tym, jak powstały duże organy wykonane przez znaną firmę, nikt nie mógł na nich polegać, warunki były tak nietypowe. Było jasne, że bezpieczniej mieć drugi instrument. Sam, gdy zostałem kantorem, miałem do dyspozycji tylko organy ołtarzowe, dopiero w 2016 roku te duże, symfoniczne, przeszły gruntowną renowację i obecnie mam to szczęście, że mogę grać na obu instrumentach”.
Maciej Bator wraz z żoną Zuzanną zajmują się animacją życia muzycznego miasta, prowadząc Fundację Dobrej Muzyki, organizującą m.in. Międzynarodowy Festiwal Organowy im. Christiana Schlaga. Przeprowadzili się do Świdnicy w 2011 roku, wtedy też odbył się pierwszy cykl koncertów adwentowych w kościele św. Józefa. ,,Nie wiedzieliśmy, czy ktoś przyjdzie – wspomina Zuzanna Bator. – Większość ludzi wyszła po mszy, została garstka. Pogodziliśmy się już z tym, że będziemy grać dla tych kilku osób. Wtedy zaczęli schodzić się ludzie, którzy przyszli dopiero na koncert, finalnie było ich 150, pełny kościół”. Kiwam tylko głową. Jako córka dwojga muzyków dobrze znam ten przedkoncertowy rytuał – sprawdzenie, ile biletów się sprzedało, obdzwonienie znajomych z zaproszeniami, oddech ulgi, gdy chwilę przed koncertem na salę wchodzi duża grupa.
400
„Dwutygodnik” ma już 16 lat, opublikowaliśmy 400 numerów, a w nich 11 i pół tysiąca tekstów. Sto numerów temu oddaliśmy rolę redaktorów praktykom i praktyczkom – tym, których na co dzień na łamach opisujemy i przepytujemy. Numer 400. oddajemy w ręce absolwentek i absolwentów dwutygodnikowej Szkoły Pisania. Debiutujący na łamach autorzy i autorki piszą o nowych płytach, spektaklach, książkach, wystawach, kinofilii. A „Dwutygodnik” , jakby powiedział jeden z naszych nowych autorów, „czuwa, żeby dyskusja nie zgasła”.
Zainteresowanie publiczności sprawiło, że rok później Batorowie zainaugurowali także letni cykl koncertów w katedrze świdnickiej, a po remoncie organów – także w kościele Pokoju. ,,Stwierdziliśmy, że ten instrument świetnie nadaje się do wykonywania muzyki skomplikowanej, takiej, której zwykle nie usłyszy się na letnim festiwalu. Mieliśmy do dyspozycji organy, na których można wykonywać literaturę dla słuchaczy pasjonatów, pozostawało jednak pytanie – co na to publiczność? Zaryzykowaliśmy i nasz pomysł się przyjął, zarówno wśród melomanów ze Świdnicy, jak i gości z innych części Polski, a nawet zza granicy. Czuliśmy, że wśród mieszkańców jest potrzeba uczestnictwa w koncertach muzyki klasycznej, których w Świdnicy było za mało”.
Fundacja Dobrej Muzyki szuka publiczności nie tylko wśród miłośników muzyki organowej. Wśród ich działań szczególne miejsce zajmują projekty skierowane do odbiorców, którzy być może nigdy nie słyszeli organów na żywo. ,,Nawiązaliśmy kontakt z technikum mechanicznym – opowiada Zuzanna Bator. – Pomyśleliśmy, że możemy spróbować wykazać podobieństwa między budową organów i samochodów. Okazało się, że wśród zbiorów Muzeum Motoryzacji i Techniki na Zamku Topacz jest samochód z 1909 roku, a więc tego samego, w którym powstały organy Schlaga. Właściciel muzeum pochodzi ze Świdnicy i zainteresował się tym pomysłem, udało mu się uruchomić samochód i można było się nim przejechać na trasie Rynek – kościół Pokoju. Tam odbył się nasz wykład i koncert, a uczniowie technikum przygotowali wystawę dotyczącą samochodów z tego okresu. Myślę, że zainteresowało ich spojrzenie na instrument jako na maszynę, ale cenna była też ta wymiana – my zaproponowaliśmy coś od siebie i oni dali nam coś swojego”.
Muzyka w mieście
W biurze Świdnickiego Ośrodka Kultury spotykam się z Krzysztofem Dixem, specjalistą do spraw edukacyjnych i jednym z koordynatorów Festiwalu Bachowskiego. Na korytarzu mijamy tancerzy i aktorów, ubranych w kostiumy stylizowane na stroje ludowe. Okazuje się, że tego dnia w sali ŚOK-u odbywa się spektakl „Weselisko” na motywach dramatu Wyspiańskiego, a równolegle z nim – recital wokalny w Galerii Fotografii. Na codzienną działalność Ośrodka nałożyła się w tym miesiącu Scena Muzyki Polskiej, organizowana w ramach Programu Dotacyjnego „Niepodległa”; z kolei Dni Muzyki Kameralnej są reaktywacją cyklu koncertowego, który po raz ostatni odbywał się w Świdnicy osiemnaście lat temu. „Jest to pierwsza edycja po bardzo długim czasie, więc przy jej planowaniu wsparliśmy się kontaktami i rozwiązaniami wypracowanymi podczas organizacji Festiwalu Bachowskiego – tłumaczy pracownik ŚOK-u. – Większość artystów to osoby, które w Świdnicy już występowały, jednak chcemy, żeby w przyszłości były to imprezy o dwóch odrębnych tożsamościach: duży festiwal, odbywający się w Świdnicy i okolicznych miejscowościach, i ten mniejszy, kameralny, odbywający się w samym centrum miasta”.
Tomasz Pokrzywiński i Marcin Masecki na Dniach Muzyki Kameralnej, fot. materiały ŚOK
Program Dni Muzyki Kameralnej także odbiega od propozycji, z którymi mieszkańcy Świdnicy mieli już okazję się zaznajomić podczas Festiwalu Bachowskiego. Pojawiają się tu dzieła barokowe i klasyczne, jednak organizatorzy wyraźnie celują w XIX wiek i kompozycje nowsze. Na inauguracji zabrzmiało zestawienie kwartetów smyczkowych Emilii Mayer i Giuseppe Verdiego (co ciekawe, na instrumentach historycznych). W programie dzisiejszego koncertu znalazł się Szymanowski, Chopin i pieśni Bacewicz.
Dix zdaje sobie sprawę z wielu pozornie prozaicznych czynników, które trzeba wziąć pod uwagę przy próbie reaktywacji wydarzenia. ,,Listopad niespecjalnie sprzyja życiu kulturalnemu, a od osób starszych słyszę, że godzina dziewiętnasta w sobotę to zbyt późna pora na koncert. Podczas letniego festiwalu wydarzenie startujące o 22 nie jest problemem. Pamiętam taki «koncert podwójny», który miał miejsce w gminie Walim w ramach Festiwalu Bachowskiego, pierwsza część w jednej miejscowości, druga – w innej. Całość skończyła się ciemną nocą, ale oba kościoły były pełne. Tej atmosfery letniego festiwalu nie da się przełożyć na realia mniejszego cyklu”.
Kto wypełnił te kościoły? Według badań przeprowadzonych przez Uniwersytet Śląski około 70% publiczności Festiwalu Bachowskiego to osoby przyjezdne, niemieszkające na stałe w Świdnicy. „Wśród niektórych świdniczan pokutuje przekonanie, że nasz festiwal jest robiony pod niemieckich turystów. Mamy jednak internetowy system sprzedaży biletów i wiemy, kto je kupuje. Proszę uwierzyć – nie są to Niemcy” – śmieje się Dix.
Kto bierze udział w festiwalu, jeśli nie mieszkańcy miasta lub melomani zza Odry? Są to przede wszystkim turyści polscy. Nie brakuje osób, które planują wokół niego urlop, są też słuchacze przyjeżdżający na kilka dni z okolicy bliższej i dalszej, m.in. grupa z pobliskich Świebodzic. ,,Dojazd środkami komunikacji miejskiej jest utrudniony, zwłaszcza po wieczornych koncertach. Wynajmujemy więc bus i wspólnie jeździmy na festiwal Schlaga, Festiwal Bachowski, koncerty kameralne, niezależnie od pory roku. Kiedy na koncertach adwentowych w kościele Pokoju bywa chłodno, po prostu zabieramy koce” – relacjonuje Róża Stolarczyk, mieszkanka Świebodzic.
Jednak największy procent lokalnej społeczności gromadzą koncerty odbywające się poza Świdnicą, w okolicznych miastach i wsiach. To, co w programie figuruje jako koncert kameralny w niewielkim kościółku, w praktyce często zamienia się w festyn, w którym biorą udział artyści i słuchacze. Mieszkańcy przygotowują stoły z poczęstunkiem, sprzedają swoje produkty, włączają się w organizację wydarzenia. Pianistka Eliza Pawłowska tak wspomina jeden z tych koncertów: ,,Po raz pierwszy występowaliśmy tutaj trzy lata temu, był to koncert w kościele w Walimiu. Byłam pod wrażeniem frekwencji, nie spodziewałam się, że muzyka kameralna i fortepian historyczny przyciągną taką publiczność. Graliśmy wtedy też na dworcu w Żarowie. To właśnie cenię w tym festiwalu – zawsze kiedy przyjeżdżam, poznaję nowe miejsca, nowe sale, a zaangażowanie słuchaczy sprawia, że chce się tutaj wracać”.
Wstęp na koncerty odbywające się poza Świdnicą jest całkowicie darmowy. Finansowa i lokalizacyjna dostępność Festiwalu Bachowskiego jest jednym z jego najważniejszych założeń, o czym pisze dyrektor artystyczny Jan Tomasz Adamus w Karcie Kultury, festiwalowym manifeście na osiem stron drobnego druku. Porusza w nim temat nieadekwatnego finansowania kultury i edukacji, obrywa się tandecie, populizmowi, ignorancji, hałasowi, a rykoszetem dostaje także popkultura, park dinozaurów i spodnie do kolan. Jeśli jednak to dyrektorskie non possumus w praktyce objawia się tym, że słuchacze nie muszą zastanawiać się, czy zrobić zakupy, czy wziąć udział w koncercie w ich miejscowości – kim jestem, żeby się czepiać?
Nie tylko Bach
Te parę letnich dni to czas, w którym Świdnicki Ośrodek Kultury pojawia się w zbiorowej świadomości za sprawą dużego festiwalu. Na co dzień prowadzi działalność mniej medialną, co nie znaczy, że mniej potrzebną. To przede wszystkim ruch amatorski – zespoły taneczne, instrumentalne, chór, warsztaty familijne, pokazy filmowe, wieczory z planszówkami. Ważną częścią działalności ŚOK-u jest także integracja lokalnej społeczności. ,,Zawarliśmy umowę z Uniwersytetem Trzeciego Wieku – opowiada dyrektorka Świdnickiego Ośrodka Kultury Bożena Kuźma. – Zauważyłam, że jest tam dużo osób aktywnych i uczestniczących w życiu kulturalnym miasta. Zaproponowałam więc, że mogłyby nas wesprzeć w realizacji naszych wydarzeń. Teraz do obsługi koncertu czy spektaklu mogę wysłać jednego pracownika, a pani wolontariuszka czuwa nad sprawdzaniem biletów i szatnią”.
Narodowe Centrum Kultury, partner cyklu o kulturze lokalnej, realizuje przedsięwzięcia na rzecz decentralizacji kultury oraz wspierania i podnoszenia kompetencji pracowników lokalnych instytucji i animatorów kultury, m. in. poprzez szkolenia, webinaria, prezentację dobrych praktyk, dzielenie się doświadczeniami i sieciowanie, na przykład podczas cyklicznej konferencji Ogólnopolska Giełda Projektów oraz projektu Zaproś nas do siebie!
Dyrektorka wspomina także cykl warsztatów plastycznych prowadzonych przez osoby z niepełnosprawnością intelektualną realizowany razem z Warsztatem Terapii Zajęciowej w Mokrzeszowie. Mieszkańcy nie wiedzieli, czego mogą się spodziewać po takim spotkaniu. Jednak po pierwszych zajęciach bilety na cały cykl zostały wyprzedane. ,,To też nie jest tak, że w okresie letnim zajmujemy się jedynie Festiwalem Bachowskim – podkreśla Dix. – Organizujemy wtedy Festiwal Teatru Otwartego, później Festiwal Bachowski, a w następnych tygodniach Festiwal Miejskiego Szkicowania, który także cieszy się dużym zainteresowaniem i zbiera sporą międzynarodową publiczność. Ciągle coś się dzieje”. Wtóruje mu Stanisław Zabielski: ,,Jestem mieszkańcem Świdnicy od urodzenia i rzadko miałem okazję, by jeździć na festiwale muzyczne do dużych ośrodków: Wrocławia, Poznania, Krakowa. Świdnica zapewnia mi jednak kontakt z artystami z całego świata. I nie mówię tylko o wydarzeniach muzycznych. Interesuję się też filmem, a na miejscu mamy świetny Festiwal Filmowy «Spektrum», w mieście cały czas dzieje się coś ciekawego”.
Na taki obraz życia kulturalnego miasta składa się wielki wysiłek niewielkiej liczby osób. ,,W dużych miastach jest filharmonia, opera, teatr, kino, balet. My jesteśmy jedną instytucją, która ma odpowiadać na różne potrzeby mieszkańców. Ale nie jesteśmy w tym sami, jest Muzeum Dawnego Kupiectwa, jest Biblioteka Miejska, która wspiera nasze działania. Włączyliśmy się także w promocję festiwalu organowego Schlaga, zawsze umieszczamy ich wydarzenia w naszym kalendarium. Trzymamy się razem” – podsumowuje Kuźma. A Dix dodaje: ,,Dobrze układa nam się też współpraca z Capellą Cracoviensis. Zespół ma zasoby, instrumenty, bez nich ten festiwal byłby nie do udźwignięcia dla nas jako dla małego ośrodka. Równie dobre stosunki łączą nas z kościołem Pokoju. Organizacja wydarzeń w takim miejscu bywa wymagająca – kościół nie może zamknąć się na czas festiwalu. Próby akustyczne często odbywają się równolegle ze zwiedzaniem, mimo to doświadczanie muzyki w takiej przestrzeni to wszystko wynagradza”. W Festiwal Bachowski zaangażowanych jest wiele osób, których nazwiska można szybko skojarzyć z rozmaitymi krakowskimi instytucjami. Jednak określenie wydarzenia artystycznym importem z Małopolski byłoby lekceważeniem wysiłku osób na miejscu, które przez cały rok pracują na rzecz życia kulturalnego w mieście.
Musimy przerwać rozmowę, bo zbliża się pora koncertu, a Krzysztof Dix odpowiedzialny jest także za opiekę nad artystami, sprzedaż biletów i robienie zdjęć. Schodzimy więc na dół do Galerii Fotografii, gdzie odbywa się dzisiejszy koncert. Pomimo chłodnego listopadowego wieczoru sala szybko się wypełnia. Parę minut przed rozpoczęciem trzeba już dostawić dodatkowe krzesła. Pianistka Eliza Pawłowska zdecydowała się na wykonanie całości programu na fortepianie historycznym. ,,Na dzisiejszym koncercie dominuje muzyka XX wieku, ale jest też Chopin i Lessel, więc kiedy mamy do dyspozycji jeden instrument, trzeba się na coś zdecydować. Pomyślałam, że współczesny koncertowy fortepian nie pasowałby do tej przestrzeni. Szymanowski wymagałby późniejszego instrumentu, ale chciałyśmy spróbować czegoś nowego i sprawdzić, jak ta muzyka zabrzmi w kameralnej odsłonie”.
Eliza Pawłowska i Karolina Augustyn, Dni Muzyki Kameralnej, fot. materiały ŚOK
Pierwsze dźwięki „Preludium es-moll” zaskakują. Akordy są chropowate, uderzenie w klawisze bardziej słyszalne. Jednak całość ujmuje poczuciem pewnej bezpośredniości i bliskości – jakbyśmy obserwowali pianistkę w jej salonie, przycupnięci na oparciu fotela. Do Elizy Pawłowskiej dołącza sopranistka Karolina Augustyn i wspólnie wykonują pierwszy zeszyt „12 pieśni kurpiowskich”. I znowu, dźwięk historycznego fortepianu zdaje się wprowadzać muzykę Szymanowskiego w krąg domowego muzykowania. Potem wspomniane „Wariacje” Lessela, Chopin, Bacewicz i jeszcze raz Szymanowski. Publiczność domaga się bisu, a po koncercie wcale nie śpieszy się z wychodzeniem, wiele osób ustawia się w kolejce do artystek: gratulują, robią zdjęcia, oglądają fortepian.
Kiedy się żegnam i ruszam w stronę dworca, jest już po dziewiątej. Noc jest chłodna, mijam oświetlone zabytkowe kamienice i pojedynczych przechodniów. Wsiadam do pociągu i przykrywam się płaszczem. Pierwszą nocną wycieczkę po Świdnicy mam już za sobą, teraz wizja przyjechania tu w lipcu wydaje się jeszcze bardziej zachęcająca.
Artykuł powstał we współpracy z Narodowym Centrum Kultury.