Maszyny do pisania
il. Vivien Villana "Nacidos Libres",CC BY-NC-ND 2.0

13 minut czytania

/ Media

Maszyny do pisania

Michał R. Wiśniewski

Treści generowane przez sztuczną inteligencję są jak pornografia. Sprawiają chwilową przyjemność, ale jak się do nich wraca myślą, to człowiekowi robi się wstyd. I dlatego jako pisarz się nie martwię

Jeszcze 3 minuty czytania

Ilekroć myślę o sztuce, przypomina mi się cytat: „Sztuka nigdy nie jest nowoczesna, bo sztuka jest wieczna”, z wiedeńskiego malarza Egona Schiele, który znam dzięki piosence Manic Street Preachers. Wszystko jest utkane z memów, cytaty krążą, kumulują w nowych kontekstach („Nie spadliście z kokosowca, istniejecie w kontekście wszystkiego, co było przed wami”, cytowała swoją matkę Kamala Harris w wiralowym wideo). W uprawianie sztuki nieuchronnie wpisany jest plagiat; stoimy na ramionach gigantów, ale nie oznacza to, że jesteśmy karłami.

Mamoru Oshii, kręcąc „Innocence”, drugą część swojego „Ghost in the Shell”, utkał całe dialogi z cytatów; otaku-piraci wypuścili wersję filmu, w którym każdy został oznaczony przypisem. W księgarniach można znaleźć zbiorek opowiadań inspirowanych piosenkami Taylor Swift, to jest jego selling point. A głos pokolenia X, Douglas Coupland, wydał kiedyś powieść „Girlfriend in a Coma”, w której bezczelnie i bez żadnego oznakowania wplatał w narrację słowa piosenek The Smiths (jako jego bezczelny epigon napisałem rozdział „Jetlaga”, wykorzystując słowa Myslovitz).

Pochłaniamy i wypluwamy, raz świadomie, raz nie. Cały jestem ulepiony z rzeczy, które usłyszałem. Sam siebie też cytuję. A jeśli odpalę w głowie maszynę do pisania i nakarmię ją danymi, to dostanę za każdym razem podobny rezultat. To nie autoplagiat, to autopilot.

Maszyna pisze

W wychodzącym w latach osiemdziesiątych magazynie komputerowym „Bajtek” była rubryka „Nie tylko dla przedszkolaków”, a w niej nauka Basica, języka tak prostego, że do pisania programów nie trzeba było nawet komputera. Dzięki temu dało się wymyślać proste gry przygodowe, strategiczne, robiące różne sztuczki. Oto komputer pyta o imię, a potem odpisuje, różnie w zależności od płci; w ówczesnej homogenicznej kulturowo Polsce wystarczyło sprawdzić, czy ostatnia litera imienia to „a” (i zrobić wyjątek dla „Kuba” i „Barnaba”). Ot, cała inteligencja komputera pokazana jak na dłoni. Współczesne modele językowe różnią się od niej jedynie stopniem skomplikowania; proces „myślowy” przebiega podobnie – komputer analizuje słowa i wypluwa nowe. Ale nie ma żadnego ducha w tej maszynie.

W tamtych czasach, kiedy wymienialiśmy się na podwórku ekscytującymi legendami i anegdotami („A jak był stan wojenny, to były czołgi na ulicach”, referował starszy kolega; „A Bruce Lee by ściął tę latarnię ciosem z karata”, popiskiwał inny), jeden z chłopaków zaprosił nas do siebie do domu, żeby puścić piosenkę, w której „śpiewa robot”. Było to przedziwne zderzenie światów – miałem już wówczas nie tylko kasprzakowy klon grundiga, ale i japoński recorder National na kasety, toteż magnetofon szpulowy należący do ojca kolegi sprawiał wrażenie obiektu muzealnego, ale obietnica została spełniona – z taśmy poleciała skoczna piosenka i nieludzki, metaliczny wokal. Dziś mogę się tylko domyślać, że musiał być to jakiś hit disco Gorgio Morodera, który tylko udawał śpiewającą maszynę, ale w tamtym dziecięcym momencie poczułem cudowność tego doświadczenia.

Ludzie udają maszyny od zawsze: grają roboty w filmach o robotach, ukrywają się w skrzynce Mechanicznego Turka; starają się myśleć jak maszyny w powieściach SF („Robot” Wiśniewskiego-Snerga) czy eksperymentach literackich („Fragmenty dziennika SI” Łukasza Zawady). Sam zresztą napisałem powieść „God Hates Poland”, w której sporą rolę odgrywa sztuczna inteligencja, która zdobyła już nadludzką, niemal boską moc. Największą frajdę przy pisaniu dawało mi wtedy wplatanie autentycznych dialogów, które odbyłem z prawdziwymi maszynami – Apple’owską Siri, zapomnianym już Cleverbotem czy babcią Elizą, cybernetyczną terapeutką, którą można spotkać na przykład w berlińskim muzeum gier wideo.

ChatGPT, tak doskonały w naśladowaniu ludzkiego stylu (chociaż ciągle wychodzi mu on nazbyt kwiecisty, nazbyt rytmiczny), nie daje już tej radości.

Nowoczesne zabawki

Jest to jedna z rzeczy, za które nie znoszę kapitalizmu (mam tych powodów cały worek) – odebrał nam radość z cieszenia się cudami techniki. Gdy pojawia się nowy wynalazek, nie potrafię patrzeć na niego z dziecięcym zachwytem, tylko z miejsca staję się podejrzliwy i zastanawiam się, jak zostanie wykorzystany w wojnie przeciwko biedakom z klasy średniej. Dlatego chwilę zajęło mi otrząśniecie się z myślenia politycznego i spojrzenie na ChatGPT z tamtym dziecięcym zachwytem – jak na wspaniałą nowoczesną zabawkę.

W zeszłym roku, zmęczony pracą nad książką, wsiąkłem w zabawy Chatem. Było w nich coś uzależniającego, ta prędka gratyfikacja dostarczanych z miejsca tekstów. Przypomniało mi to radość, jaką czułem, eksplorując wczesny internet. Tamto surfowanie dla samego surfowania. I pierwsze odkrycie Wikipedii, gdzie ludzie potrafili z samej ciekawości zagłębiać się w kolejne hasła, idąc za ścieżką hiperlinków. Dziś mało kto wchodzi na drugą stronę Google’a, o ile w ogóle jeszcze używa Google’a. O, wpadłem w dygresję, czy maszyna tak potrafi? Odpłynąć z głównego wątku po potknięciu o jakieś wspomnienie lub emocję? Może napisze rozprawkę, ale czy napisze esej?

W jaki sposób bawiłem się z ChatemGPT? Oczywiście, najpierw sprawdziłem, czy przyda mi się w pisarskich zmaganiach: czy może coś wymyślić, napisać. Dawaj pomysł na cyberpunka albo kryminał, droga maszyno. Próbki były zabawne, ale nudne, przewidywalne i nieciekawe. Ale to samo można powiedzieć o tym produkowanym przez ludzi dziadostwie, które się dziś sprzedaje jako „cyberpunk”, albo o kryminałach, które sprawiają wrażenie, że nie są pisane w Wordzie, tylko w Excelu – tu się wylicza, gdzie ma być twist, wystarczy podmienić bohaterów i aktualną społecznie sprawę.

Kiedy wreszcie ChatGPT pokazał, że jest w stanie napisać ciekawszy felieton Matczaka niż sam Matczak (co nie zdziwiło mnie w ogóle), znalazłem sobie lepszą zabawę. Poprosiłem o pisanie dialogów; na przykład między Hatsune Miku i sztuczną inteligencją Projekt 2501 z „Ghost in the Shell”. To było zabawne – oto AI udaje, że rozmawiają dwie AI. Potem wymyślałem inne postacie, które miały ze sobą gadać – szczególnie udał mi się pomysł rozmów psa i kota. Z każdą nową sesją rodzili się na nowo, ChatGPT nie miał przecież pamięci, więc ich małe osobowości budowały się w oparciu o każdy nowy dialog. Strasznie się w to wciągnąłem, a przy pomocy Copilota (wówczas jeszcze znanego jako Bing) robiłem sobie obrazki przedstawiające oba zwierzaki i wrzucałem na Facebooka.

Ludzie jak maszyny

W 2007 roku rozmawiałem o androidach z Yoshiki Sakurai, scenarzystą serialowej wersji „Ghost in the Shell”. Zauważył on, że „lalki są lustrem ludzkości. Jeśli będziemy w stanie zbudować sztuczną inteligencję wysokiej jakości, być może pojmiemy, o co tak naprawdę chodzi w cogito? Albo dlaczego odczuwamy zazdrość, skąd się bierze smutek? Dlaczego odczuwamy radość, dlaczego czasem kłamiemy? Tworząc dobrą SI, naprawdę dobrą SI, będziemy mogli odpowiedzieć na te pytania”.

Przyznam, że przez chwilę naprawdę liczyłem, że w głupich dialogach prokurowanych przez AI odnajdę odpowiedź na pytanie o istotę człowieczeństwa. Może nawet coś tam znalazłem. Wydaje mi się, że ta prosta symulacja cyfrowych bytów dowiodła mojej hipotezy, jak łatwo zanieczyścić dyskurs jakąś ideą. Społeczeństwo jako takie nie ma poglądów, reaguje tylko na komunikaty z góry (żaden człowiek nie budzi się z postanowieniem, że dziś zostanie transfobem, ale jeśli obejrzy o tym program w telewizji i przeczyta na platformie X, zostanie zaprogramowany). Podsunięcie kotu jakiegoś mizoginistycznego „faktu” odbijało się potem w całej jego „osobowości” i „poglądach”. Znalazłem w tym radosny eskapizm, bo równie łatwo było z nich zrobić lewaków:

PIES: Hej, kot, słyszałeś o pańszczyźnie?
KOT: Oczywiście, ale przecież to już dawno minęło, dlaczego o tym mówisz?
PIES: No właśnie, ostatnio zacząłem się zastanawiać, czy nie powinniśmy walczyć o nową formę pańszczyzny.
KOT: Co?! Dlaczego byśmy chcieli powrotu do takiej niesprawiedliwości?
PIES: No bo patrz, teraz każdy musi pracować, żeby zarobić na życie. Gdybyśmy byli pańszczyźniani, mielibyśmy dach nad głową, jedzenie i opiekę bez konieczności ciężkiej pracy.
KOT: Ale przecież to byłoby okropne, być zmuszanym do pracy bez wynagrodzenia, bez możliwości wyjścia z sytuacji.
PIES: No dobrze, ale co w zamian? Może w pełni automatyczny kosmiczny komunizm?

Kiedy po kilkunastu miesiącach od tamtego eksperymentu odgrzebałem stare notatki, odczułem jedynie zażenowanie. Tamta radość – pamiętam, jak mnie to autentycznie i do łez bawiło – zupełnie uleciała. Cała frajda brała się bowiem z interakcji z maszyną, z tego, że wypluwała kawałki tekstu, a ja pociągałem za sznureczki, żeby z psa zrobić zdeklarowanego lewaka. To było trochę jak gra wideo, gdzie fabuła i interakcja tworzą synergię, której nie można potem oddać w innym medium. A trochę jak pornografia, która sprawia chwilową przyjemność, ale jak się wraca myślą, to człowiekowi robi się wstyd. O, kolejna dygresja wywołana uczuciem!

Rozmawiałem kiedyś o sztucznej inteligencji z Jakubem Koźniewskim z kolektywu PanGerator, który proste maszyny zamienia w dzieła sztuki (w szczecińskiej Filharmonii wraz z kolegami ustawił na przykład generator dźwiękowego pandemonium – zrobotyzowane wagoniki z doczepionymi głośnikami atakowały słuchaczy gobelinem miejskich dźwięków, z chaosu rodziły się piosenki). Koźniewski uważał, że AI nie tyle potrafi naśladować sztukę stworzoną przez człowieka, ile pokazuje, jak bardzo proceduralna jest współczesna kultura. Nasiliło się to zwłaszcza w dyktaturze algorytmów Spotify czy TikToka, chęć dopasowania do nich przecież wpływa na tworzone treści, człowiek kłania się maszynie. To dopiero początek – sieć już jest zalana treściami generowanymi przez AI.

Ludzie i psy

Jedno z praw pisarza SF Artura C. Clarke’a głosi: „Każda wystarczająco zaawansowana technologia jest nieodróżnialna od magii”. Czasem z wyższością zastanawiamy się, czy pies jadący windą myśli, że został magicznie teleportowany, ale w przypadku bardziej złożonych technologii dotyczy to nie tylko psów. Bo czy robot wie, że jest robotem? A czy człowiek wie, że jest robotem?

Narodowe Centrum Kultury, partner działu Media w „Dwutygodniku”, jest operatorem programu Konwersja Cyfrowa Domów Kultury. Rozwija kompetencje cyfrowe kadr kultury, a także bada, analizuje i opisuje kondycję i potencjał branż sektora kreatywnego oraz trendy i wykorzystanie technologii cyfrowych w kulturze, m. in. prowadzi projekt badawczy typu foresight, dotyczący transformacji cyfrowej w obszarze kultury i wpływu wschodzących technologii na sztukę.

Nawet jeśli faktycznie jesteśmy jedynie skomplikowanymi maszynami memetycznymi, które konsumują i wypluwają dane, to na tyle zaawansowanymi, że nie sposób nas odróżnić od magii. To słowo często towarzyszy osobom piszącym. Sam nieraz wracam do swoich dawnych tekstów i nie mogę zrozumieć, jak ja to wszystko napisałem. Magia. „Wierzę, że magia to sztuka, a sztuka, niezależnie od tego, czy jest to pisanie, muzyka, rzeźba, czy jakakolwiek inna forma, jest dosłownie magią. Sztuka, podobnie jak magia, jest nauką manipulowania symbolami, słowami lub obrazami, aby osiągnąć zmiany w świadomości” – powiedział znany czarnoksiężnik Alan Moore.

Ale nawet jeśli i piszący człowiek, i ChatGPT są jedynie maszynami, to jest między nimi różnica. W grze „Nier: Automata” zaawansowane androidy zbudowane przez ludzi walczą z prymitywnymi robotami zbudowanymi przez kosmitów. Androidy odczuwają skomplikowane emocje i nie różnią się zbyt od istot ludzkich; roboty odgrywają jedynie teatr, naśladują gesty, których nie rozumieją, odtwarzają scenki, w których są jedynie marionetkami. ChatGPT jest takim robotem, a ja – zaawansowanym androidem. Bo czy AI doświadczy smutku, jaki się czuje o poranku, siedząc w pustej kawiarni w środku Warszawy i próbując dokończyć esej o sztucznej inteligencji? Czy idąc po schodach, obleje się kawą, co wpłynie na emocje, jakie później ukryje między literkami? Może to tylko kolejne dane wejściowe w maszynie „człowiek”, a może właśnie to jest coś, co odróżnia nas od innych maszyn: potrafimy się frustrować.

I kochać, oczywiście.

Najważniejsza scena „Innocence” Mamoru Oshii, filmu pełnego cyborgów, androidów, wirtualnej rzeczywistości, futurystycznych miast, przemocy i filozofii, to dwuminutowy kawałek zwykłego życia. Oto bohater, cyborg Batou, wraca do domu i karmi psa, basseta imieniem Gabriel, wzorowanego na prawdziwym zwierzęciu ukochanym przez reżysera. Batou nakłada jedzenie do miski, wymierza lekarstwa, wreszcie podnosi długie uszy, które wpadły do miski, i delikatnie je układa. Fabuła się zatrzymuje, nic się nie dzieje, po prostu człowiek opowiada innym ludziom o swojej miłości do psa.

Tym jest prawdziwa sztuka – przerwą na przypomnienie sobie o miłości. I dlatego, zupełnie jak miłość, będzie wieczna.

Partnerem działu Media w „Dwutygodniku” jest Narodowe Centrum Kultury.
logotyp NCK