WITOLD MROZEK: Ukraińska aktorka w Polsce musi grać Ukrainkę?
OLGA TREMBACH: Zazwyczaj osoby, które mówią z akcentem, dostają role imigrantek. Ja dostawałam nie tylko role Ukrainek. Na przykład w „Eryniach” zagrałam córkę polskiego gangstera, chociaż ta rola nie była mówiona. No i rok temu zagrałam Polkę z Podlasia w „Profilerce” w reżyserii Moniki Jordan-Młodzianowskiej. Ktoś powiedział, że się nadam, bo na Podlasiu czasem tak właśnie mówią – zaciągają.
Przyjechałaś do Polski, żeby zostać tu aktorką, w 2018 roku?
Tak, przyjechałam jeszcze przed pełnoskalową inwazją. Głównie dlatego, że zaczęłam tu studia. Gdybym nie dostała się na uniwersytet, to raczej bym nie przyjechała. Trudno zalegalizować pobyt bez pracy, a praca aktorska jest zwykle bardzo niestabilna. Uniwersytet to był dobry pomysł, także ze względu na język. Od razu zostałam włączona w polskojęzyczne środowisko – i to mnie bardzo szybko popchnęło do przodu.
Uczyłaś się wcześniej polskiego?
Tak, w Ukrainie, ponad 10 lat temu w mieście Chmielnicki. Na tamtejszym uniwersytecie studiowałam filologię ukraińską z językiem polskim i dodatkowo chodziłam na kursy polskiego. Oglądałam bardzo dużo filmów, czytałam książki. Pamiętam, że pierwsza książka sprawiła mi dużą trudność – to było „Tango” Sławomira Mrożka. Na studiach filologicznych uczyłam się o polskiej poezji, później na egzaminie na aktorstwo w Kijowie powiedziałam po polsku wiersz „Lokomotywa” Juliana Tuwima. I mnie zapamiętali.
To było jeszcze przed szkołą teatralną?
Tak. Już wtedy miałam takie pomysły, żeby studiować w Polsce. Myślałam o aktorstwie, wcześniej – o choreografii.
I zdawałaś do szkoły teatralnej w Polsce?
Nie, bo najpierw trzeba byłoby dostać się do Polski, mieć dokumenty i prawo do bezpłatnych studiów. Moja rodzina raczej nie dałaby rady płacić i za studia, i za mieszkanie. Poza tym na studia aktorskie trudno dostać się w swoim kraju i w swoim języku. A co dopiero w innym państwie.
U ciebie w domu mówiło się po ukraińsku, prawda?
Tak, ale od dzieciństwa rozumiałam też język rosyjski, chociaż w szkole nie miałam lekcji. Po prostu nauczyłam się go w pasywny sposób, może przez telewizję? Nigdy nie identyfikowałam się z językiem rosyjskim i zawsze mówiłam po ukraińsku, nawet w rosyjskojęzycznym środowisku, na przykład w Odessie czy na wschodzie Ukrainy.
Jak wspominasz szkołę teatralną w Kijowie?
Jako dobrą i jednocześnie trudną. To był bardzo ważny czas, który w jakiś sposób mnie ukształtował.
To są pewnie ciężkie studia.
Za pierwszym razem się nie dostałam. Zaczęłam inne studia, filologię francuską. Miałam taki plan, że przez rok będę mieszkać w Kijowie i wejdę w środowisko teatralne. Pochodzę po teatrach, zobaczę, jak gdzie grają, i spróbuję dostać się na studia w kolejnym roku. I ta strategia zadziałała. Studiowałam przez cztery lata aktorstwo.
Tyle trwają studia magisterskie w Ukrainie?
Nie, cztery lata robi się coś jak polski licencjat. Tylko u nas to się nazywa „бакалавра'т” (bakaławrat). Potem jest magisterka.
Zostałaś na niej?
Nie, nawet nie próbowałam. Tamtego lata pojechałam do Polski na studia magisterskie – to była bardzo spontaniczna decyzja. Właściwie to życie po prostu mnie do niej popchnęło.
Jak to?
Na ostatnim roku studiów dostałam angaż. Rolę w serialu. Nie główną, taki drugi plan. Zdjęcia miały trwać pół roku. Wszystko było już umówione, łącznie z honorarium. Byłam na próbach z innymi aktorami, miałam przymiarki z kostiumografką. I jakoś dziesięć dni przed zdjęciami zadzwoniła do mnie reżyserka obsady i powiedziała, że ma złe wiadomości. Że zmienił się producent i ten nowy widzi bohaterów w inny sposób. No, czyli po prostu straciłam rolę.
Wkurzyłaś się?
Nie wiem, czy się wkurzyłam, ale bardzo mnie to dotknęło. Myślałam, że to dlatego, że jestem złą aktorką. Nie wiedziałam, jak mam dalej żyć, bo dużo postawiłam na tę rolę. Wyobrażałam sobie, że już mieszkam w Kijowie, nie jestem studentką, mam pracę od razu po uniwersytecie, że to taki sukces. I nagle ktoś mi mówi, że nic z tego nie będzie. W tamtym momencie mój mózg pracował tak, że żeby nie wpaść w jakąś depresję, musiałam coś zrobić; żeby poczuć się lepiej, nie myśleć, że jestem beznadziejna. Zawsze miałam marzenie, aby spróbować pomieszkać gdzieś zagranicą, żeby w jeden dzień wszystko się zmieniło: język, ludzie. Ale nie na zawsze. Natknęłam się na story na Instagramie mojej koleżanki, która studiowała wtedy w Polsce; pisała coś o studiach. Napisałam do niej: wiesz co, może ja w przyszłym roku spróbuję, bo w tym już nie dam rady, już za późno. Odpowiedziała, że nie jest za późno, bo w Polsce studia zaczynają się w październiku, są jeszcze ostatnie rekrutacje i może zdążę.
Dlaczego filmoznawstwo?
Najpierw szukałam aktorstwa, bardziej praktycznych studiów, ale rekrutacje były już zamknięte. No i też nie bardzo pasowało mi, że w Polsce to studia jednolite, a ja mam za sobą już cztery lata na tym kierunku. Zaczęłam więc szukać czegoś z filmu. Pomyślałam – może spróbuję, tylko że nie mogłam studiować bezpłatnie.
Bo nie masz ani obywatelstwa Unii Europejskiej, ani Karty Polaka.
Tak, nie mam Karty Polaka. Nie podpadałam też pod inne punkty w regulaminie umożliwiające bezpłatne studia. Ale pod tymi punktami było malusieńkim tekstem napisane, że jeśli cudzoziemiec nie ma pieniędzy, to może napisać wniosek do rektora o zwolnienie z opłat lub zniżkę. Chwyciłam się tego, napisałam wniosek, ale postawiłam nie na to, że nie mam pieniędzy, a na to, dlaczego chcę tam studiować.
I co napisałaś?
Napisałam długi list, zrobiłam kopie karnetów z wszystkich festiwali filmowych, na których byłam. Napisałam o Krakowie, że lubię to miasto, kiedyś uczyłam się polskiego i historii Polski, wiem, co to jest dynastia Jagiellonów… Napisałam, że wcześniej skończyłam aktorstwo, dlaczego potrzebuję właśnie tych studiów i dlaczego tak bardzo chcę przyjechać. No i poprosiłam rodziców o potwierdzenie, ile zarabiają, aby pokazać, że nie są to zarobki na tyle wysokie, żebym mogła pozwolić sobie na studia w Polsce.
A co robią twoi rodzice w Wołoczyskach?
Mój ojciec jest już na emeryturze, a mama pracuje w domu kultury. Wcześniej pracowała w szpitalu jako księgowa. No i mój ojciec nie wierzył w to, że to się uda… Jeszcze tak śmiesznie powiedział: „Oj, coś tak nie za bardzo w to wierzę, że siedzą tam Polacy i czekają, kiedy przyjedzie do nich Ukrainka, żeby studiować bezpłatnie, jeszcze na takim uniwersytecie”. Ale wspierał mnie. I się udało – nie dość, że się dostałam, to otrzymałam list z rektoratu: „Zwalniam z opłat na dwa lata, ale bez prawa do świadczeń stypendialnych”. No to był cud! Pamiętam, że dostałam list, jak wracałam do Ukrainy, byłam już przy granicy. Uwierzyłam wtedy, że się da. To były bardzo ciekawe studia, dużo dowiedziałam się o filmie, poznałam bardzo dobrych ludzi. Nadal utrzymuję kontakt ze swoją promotorką, prof. Jadwigą Hučkovą.
I od początku wiedziałaś, że chcesz wejść też do zawodu aktorskiego w Polsce?
Tak. Od razu zaczęłam szukać kontaktów do reżyserów obsady, pisać do nich. Zresztą studia filmoznawcze pomogły mi zorientować się lepiej w polskim rynku filmowym, poznać polskie kino, reżyserów.
Jak trafiłaś do „Erynii” Borysa Lankosza?
Spędzałam wtedy dużo czasu w bibliotece i znalazłam książkę Julii Popkiewicz, „Casting. Pierwsze spotkanie z reżyserem”. Przeczytałam i pomyślałam: no dobra, skoro ta kobieta napisała książkę, to chyba istnieje. I zaczęłam szukać do niej kontaktu. Napisałam bardzo szczerze, że jestem aktorką z Ukrainy, studiuję filmoznawstwo w Krakowie i chcę trzymać rękę na pulsie filmowego życia w Polsce. Nie odpisała, ja zdążyłam o tym zapomnieć i prawie po roku dostałam od niej wiadomość, że będzie casting do serialu Borysa Lankosza w Warszawie, czy jestem zainteresowana. Wtedy już kojarzyłam, kim jest Borys Lankosz, byłam zachwycona jego filmem „Rewers”. Na casting przyjechałam specjalnie z wakacji we Lwowie.
I po prostu się udało?
Jechałam dziesięć godzin, uszczęśliwiał mnie sam fakt, że dostałam się na casting. I to jeszcze taki, na którym reżyser jest obecny, co nie zawsze jest normą. Dwa dni później dostałam od Julii wiadomość, że otrzymałam rolę. To bardzo podniosło mnie na duchu. Ten casting był punktem zwrotnym.
I potem był Waldemar Krzystek i „Dom pod dwoma orłami”.
Tak, do Waldemara Krzystka też trafiłam przez Julię Popkiewicz, która zarekomendowała mnie reżyserce obsady. Miałam grać Ukrainkę, potrzebowali kogoś z akcentem. Dostałam tę scenę i opis, że „wchodzi wysoka, dobrze zbudowana Ukrainka”.
Byłem na twojej stronie internetowej. Tam jest napisane, że masz 155 centymetrów wzrostu.
Może nawet sto pięćdziesiąt cztery. Zadzwoniłam wówczas do reżyserki obsady, Moniki Młodzianowskiej, i powiedziałam, że jestem taka jak w tym opisie, tylko odwrotnie. I że nie pasuję fizycznie. Powiedziała, żebym się do tego nie przywiązywała. Zaprosili mnie do Warszawy, przyjechałam na spotkanie z reżyserem.
Jak to wyglądało?
Pamiętam, że weszłam do pokoju, a on powiedział: „Wyglądasz jak nastolatka”. Pomyślałam, że chyba nie dostanę tej roli, bo miałam grać młodą matkę. Kiedy zaczęłam grać, reżyserka obsady powiedziała: „Ona ma to w oczach” – coś, co było im potrzebne. Reżyser zgodził się dać mi tę rolę. Później podczas zdjęć zmienił tekst innej bohaterki i dodał to, co sam powiedział, kiedy pierwszy raz mnie zobaczył – „Ona wygląda jak dziecko”.
Te, jak to się mówi, warunki – przeszkadzają?
Czasem tak, bo nie wiem, o jaką rolę mogę się starać. Czasem szukają kogoś w moim wieku, przychodzę na casting i słyszę, że wyglądam za młodo, a w innych sytuacjach okazuje się, że pasuję do roli osiemnastolatki, ale jej nie dostanę, bo za bardzo widać doświadczenie.
Myślisz, że polski film i polskie seriale zaczęły pokazywać więcej postaci z Ukrainy?
Może tak było w 2022 roku. Potem zrobiło się tego mniej. Ostatnio dostałam rolę Ukrainki w studenckim filmie krótkometrażowym, gram tam po ukraińsku. To film „Liosza” w reżyserii Miłosza Sawickiego, trochę jeździmy z nim po festiwalach.
Jesteś jednocześnie imigrantką i freelancerką. Polskie prawo pomaga ci pracować tutaj jako aktorka?
Nie pomaga. Jedna z najtrudniejszych rzeczy w Polsce to legalizacja pobytu. Z perspektywy polskiego prawa praca oznacza etat. Prawnicy mówią mi: niech pani znajdzie normalną pracę i złoży dokumenty na kartę pobytu. Bo jak nie masz etatu, tylko umowę o dzieło, to nie możesz złożyć wniosku o kartę pobytu, nawet jeśli to umowa na rok. Problemem są ubezpieczenia, dokumenty dla ZUS-u. Nawet kiedy realizowałam projekty, dzięki którym zarabiałam większe pieniądze, to nie miało znaczenia. Tylko „stała” praca.
Pracowałaś też poza aktorstwem. Między innymi uczyłaś Polaków ukraińskiego…
Wciąż uczę. Kiedyś bym nie pomyślała, że to może być dla kogoś ciekawe, że będzie na to zapotrzebowanie. Po wybuchu pełnoskalowej wojny ludzie zaczęli uczyć się języka ukraińskiego. Nie tylko w Polsce, w ogóle na świecie. Poza filmem pracowałam jako tłumaczka, jako lektorka… Podkładałam głos do filmów, do seriali. Najpierw tłumaczyłam swoje kwestie, a potem nagrywałam.
To znaczy, że byłaś i tłumaczką, i lektorką.
Tak, jednocześnie. I dobrze, bo tłumacząc, miałam w pamięci, że często ukraińskie zdania są dłuższe niż polskie. Czasami je po prostu skracałam. To sporo ułatwiało. Ostatnio pracuję jeszcze w radiu, w newsroomie.
Jesteś dziennikarką czy redaktorką?
Jestem tłumaczką i czytam wiadomości po ukraińsku w Polskim Radiu. Sama przygotowuję, sama czytam.
Dużo tych różnych prac. A próbowałaś pracować w teatrze?
Próbowałam, mam doświadczenie z teatrem. Ale nie rozsyłałam swojego CV do dyrektorów teatrów. Ktoś na uniwersytecie powiedział mi, że jestem aktorką filmową, a nie teatralną, bo jestem bardzo niska i nie będzie mnie widać ze sceny. To było jeszcze przed studiami aktorskimi, ale zostały ze mną te słowa. Po przeprowadzce do Warszawy poczułam, że potrzebuję teatru. Ostatnio byłam na warsztatach castingowo-coachingowych i czuję jeszcze mocniej tę gotowość.
Jakiś czas temu wystąpiłaś w Instytucie Teatralnym w Warszawie w spektaklu „Insekt” Jerzego Lacha…
Tak, w monodramie na podstawie tekstu ukraińskiej pisarki Leny Kudajowej. To było duże wyzwanie, czułam odpowiedzialność i nie wiedziałam, czy po przerwie w zawodzie dam radę wrócić na deski teatralne z monodramem. W dodatku w nie swoim języku. Nie mieliśmy też wiele czasu na przygotowanie.
Czyli ile miałaś prób?
Było ich chyba siedem.
…
Czyli bardzo mało, tak? Było tak: najpierw czytanie performatywne w Centrum Kultury Filmowej im. Andrzeja Wajdy w październiku. Później trzy miesiące przerwy i okazało się, że 10 lutego odbędzie się premiera na scenie. O tym, kiedy mamy grać, dowiedziałam się dopiero pod koniec stycznia. W bardzo krótkim czasie musiałam nauczyć się tekstu i przygotować się do grania. Myślałam: Boże, na co ja się pisałam. Wcześniej ostatni raz byłam na scenie jeszcze w Kijowie, kiedy grałam spektakl dyplomowy. Wydawało mi się, że monodram otworzy jakieś nowe ścieżki, ale tak się nie stało. Może to też kwestia finansowania – w Instytucie Teatralnym, na gościnnym pokazie, grałam za darmo.
Jak to?
Zgodziłam się, bo wydawało mi się, że może potem coś z tego wyjdzie, i myślałam, że kolejne spektakle będą już płatne. Gdy dostałam kolejne propozycje zagrania za darmo, już się nie zgodziłam. Wyniosłam z tego projektu ważną lekcję – jestem dalej w formie, mogę zagrać godzinny monodram w teatrze. Chciałam się sprawdzić – i się udało.
Teraz jesteś w związkach zawodowych, prawda?
Tak, w Związku Zawodowym Aktorów Polskich.
Jak się tam znalazłaś?
Przez Instagrama. To też był jeszcze 2022 rok. W czerwcu do nich przyszłam.
Pomaga ci to jakoś?
Tak, można zwrócić się do nich, jeśli masz jakieś problemy czy pytania. Gdybym potrzebowała jakiegoś wsparcia prawnego, to zawsze mogę się zgłosić i opowiedzieć o swoich problemach. No i udostępniają wzory umów dla aktorów niezależnych, walczą o minimalną stawkę. Jako członkini ZZAP dołączyłam też do demonstracji pod Sejmem, gdy trwała walka o tantiemy od platform cyfrowych. To ważne, że związki to robią i że się udało.
Jak ostatnie dwa lata zmieniły twoje życie w Polsce?
Przez prawie trzy lata nie wyjeżdżałam do Ukrainy. Kiedy zaczęła się pełnoskalowa inwazja, pojawiło się duże zapotrzebowanie na ukraiński. Czytałam audiobooki po ukraińsku. Nagrywałam komunikaty na infolinię albo dla hipermarketów. Na przykład że „zamykamy się za 15 minut”. Pracowałam też charytatywnie z ukraińskimi dziećmi. W zeszłym roku nagrałam taśmę na casting do produkcji związanej z Ukrainą. Potrzebowali kogoś z ukraińskim akcentem. Dostałam odpowiedź, czy nie mogłabym nagrać się jeszcze raz, bo nie dość słychać, że jestem Ukrainką.
Dział ukraiński powstaje dzięki dofinansowaniu Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego oraz Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu.
Tekst powstał dzięki stypendium w ramach Programu wspierania działalności podmiotów sektora kultury i przemysłów kreatywnych na rzecz stymulowania ich rozwoju (Krajowy Plan Odbudowy i Zwiększania Odporności)
Witold Mrozek
Numer wydania
397
Data
październik 2024