Dąbrowa Górnicza
Diana Lelonek, „Yesterday I met the really wild man”, cykl 6 fotografii 100 × 80 cm. W tle Huta Katowice w Dąbrowie Górniczej

57 minut czytania

/ Obyczaje

Dąbrowa Górnicza

Anna Cieplak

Może od zawsze chodzi tu o przepływy, a nie przecięcia czy granice? O muzea w działaniu, które tworzą się same w szczelinach codziennego życia, a nie o patetyczną infrastrukturę pamięci?

Jeszcze 14 minut czytania

Obok drewnianej wiaty i miejsca na ognisko leci Kizo, a dzieciaki przekrzykują się po polsku i ukraińsku, gonią dookoła paleniska, chlapią wodą z Przemszy, chichoczą. Chłopaki bez koszulek, dziewczyny w full make-upie, upalny schyłek lata między Sosnowcem a Mysłowicami Anno Domini 2024. Za nimi stoi obelisk przypominający o „dawnym podziale Europy i jej zjednoczeniu”. To tutaj przebiegały trzy dawne granice: Królestwa Prus, Cesarstwa Austrii i Imperium Rosyjskiego („tylko nie pisz, że trzech zaborów!” – krzyczy do mnie cały Śląsk, który w trakcie zaborów wchodził w skład dwóch państw niemieckich). Kiedy szukam odpowiedzi na pytanie, jaki obraz przeszłości wyłania się z Sosnowca i ościennych miast zagłębiowskich, to miejsce nad Przemszą może być jakąś podpowiedzią. Ta tymczasowa wiata jakoś łączy się z nieznośną lekkością Zagłębia. Może od zawsze chodzi tu bardziej o przepływy, a nie przecięcia czy granice? O muzea w działaniu, które tworzą się same w szczelinach codziennego życia, a nie o patetyczną infrastrukturę pamięci? 

Aby lepiej zrozumieć mieszkańców Sosnowca i Zagłębia, warto spoglądać nie tylko wstecz, ale i w przyszłość, jaką dla siebie widzą. I jaką tworzą tu i teraz. Dlatego za wyciąganie nitek z tej zagłębiowskiej identyfikacji wezmę się subiektywnie, intuicyjnie, niechronologicznie, odnosząc się do kontekstów, które dla kogoś innego mogą być mniej istotne. Łączy je jednak to, że splatają się z przeszłości, która wychylała się w przyszłość.  

Po lewej Zakątek Trzech Cesarzy (źródło: Wikipedia/Domena publiczna). Obok to samo miejsce obecnie (z odwrotnej strony), fot. Marcin Kamyk Kamiński (źródło: marcinkaminski.pl)


Pszczoły robotnice, sprawa robotnicza

Paweł Dusza – dyrektor Muzeum Pałac Schoena, jedynego muzeum miejskiego w Sosnowcu, założył z zespołem kilka lat temu pasiekę na południowym tarasie. Żyje w niej 40 tysięcy pszczół, co wydaje się dosyć ostentacyjnym komunikatem, że w muzeum trzeba patrzeć w przyszłość. I że dużo w nim niewidzialnej pracy. „Widziała pani otoczenie pałacu? Jest dla pszczół idealne”. Kiwam głową. Neoromantyczny park, zlokalizowany w okolicy otoczonej fabrykami (mają w tym miejscu długą tradycję) i zaraz obok linii Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej (to dzięki dworcowi kolejowemu Sosnowiec pojawiał się na mapach, na długo zanim nadano mu prawa miejskie), zarastają lipy, akacje czy nawłoć.

Próbuję sobie wyobrazić robotniczy ruch w fabrykach włókienniczych w okolicy pałacu wybudowanego pod koniec XIX wieku przez potomków niemieckich przemysłowców. Bracia Ernst i Franz Schoenowie przybyli do Sosnowca z Werdau w Saksonii w 1875 roku. I to właśnie tutaj, przy ulicy Chemicznej, zaraz obok obecnej siedziby muzeum, które mieści się w ich dawnej posiadłości, działała przędzalnia wełny czesankowej, a kawałek dalej (na dzisiejszej ulicy 1 Maja) przędzalnia wełny wigoniowej.

Pałac Schoena od frontu autorstwa Mkos (praca własna, CC BY-SA 3.0 pl)Pałac Schoena od frontu autorstwa Mkos (praca własna, CC BY-SA 3.0 pl)

Magdalena Boczkowska, doktor literatury, krytyczka, menadżerka kultury związana z zagłębiowską Mediateką w Sosnowcu, opowiedziała mi rodzinną historię o tym, jak jej prapradziadek, który pracował w fabryce Henryka Schöna (kolejnego właściciela po Ernście i Franzu), już w latach 20. XX wieku wyszedł kiedyś w środku zimy w samej koszuli po bańkę z obiadem od żony w trakcie zmiany. Zobaczył to Schön i wieczorem tego samego dnia jego służący zapukał do drzwi z futrem z karakuł. Robotnik z jego fabryki nie będzie zimą chodził w samej koszuli! Oczywiście, dziadek nigdy nie włożył tego futra i w czasie wojny gdzieś przepadło, ale według Magdy to historia o tym, że Schönowie i Dietlowie wywodzący się z niemieckich rodów byli silnie spolonizowani i robili sporo dla swoich pracowników. Magda wspomina zdjęcia sprzed zakładu, w którym na Wielkanoc każdy pracownik otrzymywał wielki kosz z żywnością. No tak, po roku 1905 zarządcy musieli się bardziej starać.  

moje zdjęcie z trasy pieszej do Pałacu (w tle widać linie kolejową i przemysłowe okolice).Moje zdjęcie z trasy pieszej do Pałacu (w tle widać linie kolejową i przemysłowe okolice).W trakcie rewolucji 1905 pracownicy zakładów Schöna włączyli się w masowe protesty pracownicze. Jak podaje Anna Makarska, która opracowała materiały poświęcone rewolucji 1905 w Zagłębiu dla Muzeum Miejskiego „Sztygarka” w Dąbrowie Górniczej: „1 lutego 1905 roku pracę porzucili jako pierwsi robotnicy Fabryki Kotłów Parowych W. Fitzner i K. Gamper na Konstantynowie. W tym samym dniu dołączyły do nich załogi innych sosnowieckich zakładów: huty Katarzyna, kopalni i walcowni Hrabia Renard, rurkowni Huldczyńskiego, przędzalni czesankowych Dietla oraz Schöna, fabryki armatur Kraupego, fabryki lin i drutu A. Deichsla oraz innych”. Największa z manifestacji zgromadziła 5 lutego 1905 roku około 50 tysięcy osób, a podczas niej wybrano Komitet Strajkujących Robotników Zagłębia i opracowano listę postulatów robotniczych. Wśród nich znalazły się: ustanowienie płacy minimalnej, opieka medyczna, 8-godzinny dzień pracy, zniesienie pracy akordowej i brygad, możliwość tworzenia wolnych związków zawodowych. Szczególnie gorąco było w hucie Katarzyna specjalizującej się w tamtym czasie w wytopie stali, gdzie brutalnie stłumiono manifestację 9 lutego 1905 roku. Akcja przeciwko robotnikom doprowadziła do śmierci 38 osób, z kolei ponad 150 zostało rannych. Dopiero w roku 1922 Polska Partia Socjalistyczna upamiętniła to wydarzenie w formie tablicy z listą poległych. Obecnie tablica znajduje się w Pałacu Schoena, gdzie właśnie próbuję sobie zwizualizować, jak to w tym neobarokowym pałacu patrzono na masowe manifestacje. A strajki, po rzezi pod Katarzyną, objęły niemal wszystkie zakłady przemysłowe w Zagłębiu Dąbrowskim. Doprowadziły też do utworzenia przez komitety obywatelskie 1 listopada 1905 roku na 10 dni Republiki Zagłębiowskiej.

KULTURA LOKALNA

W cyklu dziesięciu esejów i reportaży przyglądamy się kulturze zrodzonej z codziennych relacji, pamięci miejsc oraz lokalnych inicjatyw. Kluczową rolę odgrywają miejscowe muzea – zarówno te istniejące, jak i wyobrażone – stanowiące punkt wyjścia do refleksji nad tożsamością miast i społeczności. Piszemy o Augustowie, Bytowie, Dąbrowie Górniczej, Giżycku, Jastrzębiu-Zdroju, Kłodzku, Nowym Sączu, Radomiu, Stalowej Woli i Zduńskiej Woli.

W Dąbrowie Górniczej, drugim po Sosnowcu największym zagłębiowskim mieście, od 2021 roku odbywają się Dni Wolnościowe nawiązujące do rewolucji 1905. Nakładają się na Święto Niepodległości, ale próbują tworzyć lokalny wariant narracji, przypominają o tym, że zagłębiowskie wydarzenia roku 1905 zbudowały świadomość polityczną robotników, a działania PPS, zaangażowanej w manifestacje, przyczyniły się do odbudowy państwa polskiego w roku 1918. Fenomen 1905 roku jako ważnego dla tożsamości regionalnej próbował uchwycić też Teatr Zagłębie w Sosnowcu w ramach działania „Sprawa! Zagłębie 1905–1921 Śląsk”, pokazując to, jak historia rewolucji 1905 i powstań śląskich łączy (symbolicznie) dwie różne kultury we wspólnej walce ludowej o prawa robotnicze i obywatelskie. To ważne działanie, bo o ile na upamiętnianie powstań śląskich wyłożono sporo pieniędzy, to sama rewolucja 1905 pozostaje w cieniu narracji, co pewnie ma swoje uzasadnienie w drugorzędnym traktowaniu kultury zagłębiowskiej w województwie. Słuchowiska, którego autorami są Wojciech Zrałek-Kossakowski i Marcin Lenarczyk, można było słuchać w tramwaju na trasie Katowice–Sosnowiec. Sama historia, połączona z muzyką (zespołu Hańba!, Fangi, Kapeli Dejcie Pozór, Kapeli Fedaków), składa się z materiałów archiwalnych, które czytają aktorzy i aktorki dwóch teatrów położonych po różnych stronach Brynicy: Teatru Śląskiego i Teatru Zagłębia. Dzieli je pół godziny jazdy tramwajem i całe wieki różnych doświadczeń, które połączyła ludowa historia: zarówno praca w przemyśle ciężkim, jak i związane z nią walki na rzecz godnej pracy.

Po lewej „Nowości Ilustrowane” nr 10 z 4 marca 1905 r. Rycinę błędnie podpisano: „Rzeź robotników przed hutą Katarzyny w Dąbrowie. Wojsko ukryte w podwórzu fabryki strzela do tłumu zebranego przed fabryką. Oficer na froncie zabija strzałem rewolwerowym studenta Malińskiego”. Wydarzenie miało miejsce pod hutą „Katarzyn” w Sosnowcu. Źródło: MM Sztygarka.
Po prawej pracownicy walcowni huty Katarzyna, 1925, zbiory Muzeum Pałacu Schoena w Sosnowcu

Teraz, w czasie transformacji energetycznej i automatyzacji pracy, opowieść o tym, jak dbać o prawa pracownicze, wydaje się ważną nitką pamięci, której nie powinno się zerwać, kiedy się myśli o przyszłości Zagłębia. Trwają dyskusje na temat zielonego ładu, ale społeczny wymiar transformacji wydaje się wciąż lekcją do odrobienia, powracającą traumą. Szczególnie widoczną w dzielnicach socjalnych zagłębiowskich miast, gdzie wiele osób nie poradziło sobie w nowej rzeczywistości. Sosnowiec jest obecnie 21. na liście średnich polskich miast tracących funkcje społeczno-gospodarcze i wyzwania, jakie przed nim stoją, to nie tylko zachowanie miejsc pracy, ale i mądre myślenie o własnej przeszłości, którą ukształtował tutejszy przemysł. Ten jest już inny niż kiedyś. Co będzie po nim? Strefa gospodarcza, która po kilku latach może przenieść się w tańsze miejsce i dojdzie do masowych zwolnień? Nowe spółdzielnie lokalne, „gospodarka współtwórcza”? Do tego jeszcze wrócimy.

Kryształowa historia przemysłu

Przenieśmy się ponownie do Pałacu Schoena, gdzie historia przemysłu opowiadana jest inaczej niż w moim pierwszym skojarzeniu z etosem robotniczym. Kryształami, szkłem, kieliszkami.

Już przy samym wejściu do muzeum nie sposób ominąć hipnotyzujących wielkich gablot, czyli stałej ekspozycji złożonej z wytworów szklanych: od wielobarwnych wazonów po szklane łabędzie, kryształowe kaczki. Stoją idealnie podświetlone i czyste, bo na szkle łatwo dostrzec każdą drobną rysę. Skąd się tu wzięły i co je łączy z historią przemysłu? Historia przemysłowej produkcji szkła w Zagłębiu jest długa, sama Huta Szkła w Zawierciu powstała już w 1884 roku. Wybudowana przez rodzinę Reichów, przechodziła potem w różne ręce, lecz mimo to trwała właściwie bez przerw w produkcji. Warto podkreślić, że nawet w czasie wielkiego kryzysu w fabryce nie doszło do zwolnień i zakład pracował dalej, produkując szklane serwisy stołowe, patery, wazony, popielniczki i szereg innych przedmiotów. Po drugiej wojnie zakład znacjonalizowano, a w czasach PRL-u – już pod nazwą Huta Szkła Gospodarczego i Oświetleniowego – zakład święcił tryumfy. Tak jak i Zjednoczone Huty Szkła Gospodarczego i Technicznego „Vitropol” w Sosnowcu. Kombinat prowadził w szczytowym okresie 40 zakładów produkujących szkło, zatrudniając pod koniec lat 70. ogółem 29 800 pracowników. Wtedy też z rzemieślnikami zaczęli współpracować artyści plastycy.

W 1980 roku powstała w Sosnowcu centralna wzorcownia szkła. Co tam się nie działo! Wystawy, światowe nagrody, nowe wzory. Pierwsza Ogólnopolska Wystawa Szkła Artystycznego i Użytkowego zorganizowana na XXX-lecie PRL-u w 1974 roku wzbudziła liczne zachwyty, a katalog z BWA w Katowicach i po latach robi wrażenie. Słynne kryształy wpisały się w obowiązkowy element wystroju „nowoczesnych” mieszkań. Pamiętam, jak pod koniec lat 90. babcia wykładała surówki na stole – przy niedzieli – w małych, ale ciężkich szklanych pojemnikach. A później wyroby zaczęły znikać z meblościanek, bo nie pasowały już do „epoki”. Do tego po transformacji przyszedł rok 1995 i likwidacja zakładów przemysłowych: jednego po drugim. Władze samorządowe Sosnowca zakupiły wtedy od syndyka masy upadłościowej PPHU „Vitropol” pierwsze zbiory szkła i przekazały je do Muzeum. Wcześniej licząca około 3,5 tys. wyrobów kolekcja była zgromadzona w Zamku Sieleckim, gdzie przez chwilę działało nawet Muzeum Szkła Współczesnego (jeszcze to miejsce odwiedzimy!).

Dzisiaj Pałac Schoena gromadzi największą kolekcję szkła w Polsce, składającą się z ponad 9 tys. eksponatów. Tworzą ją wzory szkła użytkowego, artystycznego i unikatowego z okresu od ok. 1850 roku do drugiej dekady XXI wieku. Paweł Dusza podkreśla, że „to nie tylko szkło z okolicznych zakładów, ale i Dolnego Śląska (Lądek-Zdrój, Stronie Śląskie) czy terenów dawnej RP, gdzie były też polskie huty. Trzon zbiorów stanowi szkło użytkowe i jest to największy tego typu zbiór w Polsce. Wykonane ze szkła sodowego i ołowiowego przedmioty pochodzą ze wszystkich czternastu państwowych hut oraz dwóch spółdzielczych, działających do 1989 roku. W roku 2020 muzeum wzbogaciło się o 913 obiektów z dawnej wzorcowni huty szkła Zawiercie, które później były prezentowane na wystawie «Wzornictwo. Huta szkła Zawiercie po 1945 roku». Prezentacja objęła dorobek szklarni od lat 20. XX w., poprzez okres powojenny, aż po jej ostatnie wzory autorstwa Józefa Podlaska, Marii Słaboń, Zofii Szmyd-Ścisłowicz, Zofii Piaskiewicz i Bogdana Kupczyka”.

Wybrane eksponaty z kolekcji szkła w Muzeum Pałacu Schoena w Sosnowcu, fot. Muzeum Pałacu Schoena

Eksponaty nabyto dzięki wsparciu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a ich wartość podobno stale rośnie. Robi się jednak smutniej i dziwniej, kiedy – by lepiej zrozumieć trajektorię transformacji Zagłębia pod powierzchnią szkła – weźmiemy pod lupę losy pracowników i pracownic Huty Zawiercie. Ukryta pod obiektami historia robotnicza jest poruszająca ze względu na reperkusje związane z likwidacją przemysłu.

W reportażu „Ziemia Jałowa. Opowieść o Zagłębiu” (2018) Magdalena Okraska – etnografka, reportażystka, pracowniczka socjalna – szczegółowo opisuje, jak w hucie szkła od pierwszych lat XXI wieku zaczęło toczyć się „podwójne życie”: jedno pokazywane na zewnątrz, drugie związane z wyzyskiem pracowników po wykupieniu huty od państwa w 2009 roku przez Marka Paska (swoją drogą, wykupił ją za mniej niż połowę wartości). W konsekwencji zadłużeń, do których doprowadził on sam, a następnie Jarosław Chłosta, zaczęły się wyzysk i nadużycia pracownicze. Jak pisze Okraska, „pracownice, bo w hucie pracowały głównie kobiety, szybko zaczęły zamiast całości lub części wynagrodzenia otrzymywać kieliszki i ozdobne patery. Co z tym zrobić? Chodziło się po domach i wciskało sąsiadom, żeby odzyskać choć 50 złotych”. Kiedy teraz patrzy się na rosnące ceny szkła, a z drugiej strony straty społeczne po zamknięciu zakładu – trudno być obojętnym. Od dyrektora dowiaduję się, że podobno dawni pracownicy odwiedzają muzeum, aby oglądać obiekty, a katalogi z nimi rozeszły się natychmiast po wydrukowaniu.

A gdzie jest nasze muzeum przemysłu?

Pytam dyrektora Muzeum Pałacu Schoena, czy pomimo rozpoznawalności kolekcji szkła nie czuje, że brakuje w Zagłębiu przestrzeni muzealnych upamiętniających tutejszy przemysł. W Chorzowie (Górny Śląsk) działa Muzeum Hutnictwa, a przecież zagłębiowscy hutnicy i hutniczki to także liczna grupa – wciąż żyją i mają sporo do opowiedzenia. O sobie, o swoich przodkach i o historii techniki, która zapisała się w ich codzienności. Paweł Dusza odpowiada: „Myślę, że Muzeum Miejskie «Sztygarka» w Dąbrowie Górniczej dobrze odnajduje się w tej opowieści, nie tylko działem «Przemysłu i przyrody» i samymi zbiorami, ale i między innymi przez to, że ma kopalnie ćwiczebną. Gromadzą wiele obiektów i pamiątek po przemyśle. My oczywiście też mamy trochę skarbów, głównie górniczych i pokopalnianych, ale i takie ciekawostki jak liny do kolejki na Kasprowy Wierch, które powstawały w sosnowieckiej Fabryce Lin i Drutu. Czekamy, żeby stworzyć z nich wystawę stałą w najbliższych latach. Nasze muzea w Zagłębiu nie są tematyczne, więc muszą trochę zajmować się wszystkim. Nie mamy takiej sytuacji jak Guido, Muzeum Węgla w Zabrzu czy Muzeum Powstań Śląskich [placówki zlokalizowane na Górnym Śląsku – przyp. AC]”.

Po tej odpowiedzi czuję się bardziej Zagłębiaczką niż Zagłębiaczką ze Śląskiem w sercu, bo zwyczajnie wkurza mnie fakt, że historia tej części regionu bywa marginalizowana lub uznawana za „mniej atrakcyjną” niż górnośląska. Tematyczne muzeum opowiadające robotniczą historię przemysłu Zagłębia przydałoby się nawet na zasadzie jakiejś równowagi w budowaniu narracji o województwie śląskim. Jest przecież różnorodne: to nie tylko Górny Śląsk, ale też Zagłębie czy Śląsk Cieszyński.

Może jednak chodzi o to, że w Zagłębiu powinniśmy opowiadać Historię Hutników i Hutniczek, a nie bezokolicznikowego „przemysłu”? A to się dzieje na co dzień w społeczności i niesie wszak większą wartość społeczną niż kolejne muzeum pełne immersyjnych atrakcji. Zadając dyrektorowi pytanie o „muzeum tematyczne”, być może sama przed chwilą wpuściłam się w pułapkę powierzchownego wyobrażenia o progresywnym „muzeum przyszłości”. W dobie komercyjnych obiektów, które obsługują masowy ruch turystyczny, powstaje wyobrażenie, że aby zbudować atrakcyjną wystawę, trzeba zastąpić artefakty multimediami, które wpiszą się w tendencje do przebodźcowywania odbiorców w zetknięciu ze zbyt skromną wizualnie przeszłością. Muzeum Miejskie „Sztygarka”, przy którym teraz się zatrzymamy za rekomendacją Duszy, to oldshoolowa placówka, pełna pokory wobec takich wizji. Bliżej mu do sposobu eksponowania Muzeum Historii Techniki w Paryżu, które bazuje przede wszystkim na obiektach technicznych, a nie immersyjnych doświadczeniach. Współpraca z sąsiadami raczej niż gadżetyzacja dziedzictwa.

We are all children of fossils

Dzięki wyprawie przedszkolnej do Muzeum Miejskiego „Sztygarka” w 1994 roku pierwszy raz w życiu miałam możliwość zobaczenia kopalni i połączenia kropek w odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego w Dąbrowie Górniczej obchodzimy Barbórkę?”. Co roku robiliśmy na zajęciach plastycznych w przedszkolu papierowe pióropusze, uczyliśmy się wierszy i śpiewaliśmy piosenki o górnikach, ale nigdy nie spotkałam w naszej okolicy prawdziwego górnika, wszyscy chodzili do pracy w Hucie Katowice, Hucie Baildon czy Hucie Bankowej. Działała wtedy co prawda w Dąbrowie jeszcze kopalnia Paryż, ale dwa lata po naszej przedszkolnej wycieczce ją zamknęli.

Moja pierwsza w życiu wycieczka do kopalni i muzeum z przedszkolem, Muzeum Miejskie „Sztygarka”, ok. 1994

Zanim jednak ta górnicza przeszłość się skończyła, o Zagłębiu Dąbrowskim w kontekście wydobycia napisało wielu autorów. Osobiście lubię opowieść o tym, jak Stanisław Wygodzki (pisarz żydowskiego pochodzenia z Będzina) oprowadzał Władysława Broniewskiego po Zagłębiu i trochę narzekał, że ten powierzchownie patrzył na otoczenie, mając już gotową tezę. W utworze „Zagłębie Dąbrowskie” z 1930 roku Broniewski pisze o tym, jak robotnicy w Zagłębiu ciężko pracują, „zdobywając węgiel”, i odnosi się do kryzysu. Ten wiersz wyciągnął z lamusa zespół Hańba!, który w 2023 roku wydał płytę „Kryzys”, na której muzycy odwołują się m.in. do pamięci przemysłowej Zagłębia Dąbrowskiego. Sama Sztygarka do dziś przypomina za to o górniczej przeszłości i tradycjach w formie dorocznej miejskiej Barbórki. W tym roku odbędzie się też wystawa o kopalni Reden, gdzie w 1923 roku doszło do katastrofy górniczej.

Myśląc o industrialnym rozwoju tego stosunkowo młodego regionu, najczęściej stereotypowo kojarzymy go ze światem mężczyzn pracujących w obszarze ciężkiego przemysłu – górnictwa i hutnictwa. Tymczasem kobiety, które tutaj żyły, też mogły pracować jako górniczki – od XIX wieku aż do lat 50. XX wieku. Magdalena Cyankiewicz, muzealniczka z Muzeum Miejskiego „Sztygarka”, pokazuje mi zdjęcie kobiety z kopalni Reden – znajdzie się ono w katalogu do najbliższej wystawy. Mówi o roli kobiet: „Wertując rodzinne archiwa i prowadząc badania genealogiczne swojej rodziny związanej z Zagłębiem, badaczka Irena Rzadkowska odnalazła kopalnię Józefa w będzińskiej dzielnicy Koszelew, która jak się dopiero później okazało, w latach 20. XX w. była prowadzona przez jej prababkę, Józefę Rzadkowską!”.

Warszawska Agencja Fotograficzna, „Dąbrowa Górnicza. Kopalnia Reden. Kobiety i mężczyźni przy wagoniku napełnionym węglem”, ok. 1925, Muzeum Narodowe w WarszawieWarszawska Agencja Fotograficzna, „Dąbrowa Górnicza. Kopalnia Reden. Kobiety i mężczyźni przy wagoniku napełnionym węglem”, ok. 1925, Muzeum Narodowe w Warszawie

Oczywiście, opowieść o działalności przemysłowej na terenie współczesnego Zagłębia sięga o wiele dalej i głębiej. W 2020 roku na Bukowej Górze odkryto, że pierwsza działalność człowieka mogła mieć tu miejsce… 11 tys. lat temu! Jak mówił w wywiadzie dla „Przeglądu Dąbrowskiego” dr hab. Dariusz Rozmus z Muzeum Miejskiego „Sztygarka”, który kieruje pracami badawczymi: „Musimy teraz inaczej spojrzeć na początek górnictwa i hutnictwa kruszcowego w tym regionie. Datowaliśmy go na późniejszy okres, ale okazuje się, że prawdopodobnie wystąpiło już ok. VII–VIII w. n.e., podczas wczesnośredniowiecznego przełomu przemysłowego. Miejmy świadomość, że wówczas srebro w Europie było cenniejsze i popularniejsze niż złoto, pozwoliło zatem umocnić się państwu piastowskiemu”. Okazało się, że las, gdzie odnaleziono pozostałości, był kiedyś nie tylko nekropolią i miejscem kultu, ale i wyrobiskiem górniczym oraz stanowiskiem wytopu metali.

Diana Lelonek, urodzona i dorastająca w Zagłębiu artystka wizualna, widzi sprawę jeszcze szerzej: „Te okolice są niesamowite, jeśli myśli się o nich w kontekście historii rozszerzonej. Nie tylko tej ludzkiej, ale i geologicznej. Pamiętam, jak jeździło się na grilla na skałki w stronę Ogrodzieńca. Odkuwałam tam młotkiem skamieliny. To było pierwsze spotkanie z gatunkami sprzed milionów lat, jakieś transgeologiczne połączenie. Mam do dzisiaj te skamieliny!”.

To prawda. W Zagłębiu we are all children of fossils. Też miałam taką kolekcję rureczników, amonitów i kamieni w domu. Okej, „Jurassic Park” (1993) również mógł tę wyobraźnię geologiczną ukształtować, ale nie każdy w Polsce miał takie skarby w muzeum i otoczeniu przyrodniczym zaraz obok własnego domu!

Te obrazy migawki powracały do mnie, kiedy w 2022 roku wróciliśmy do muzeum na kwerendę w ramach projektu akademicko-lokalnego NEST (Network Ecologically Smart Teritories) kierowanego przez dr hab. Michała Krzykawskiego, założyciela Centrum Badań Krytycznych nad Technologiami UŚ (i mojego narzeczonego, z którym prowadzimy Fundację Pracownia Współtwórcza, to be fair). Michałowi zależało na tym, żebyśmy przyjrzeli się w muzeum i na terenie Zagłębia, jak przenikają się perspektywy przyrody, techniki i człowieka w antropocenie. A następnie spróbowali zsieciować w tej refleksji perspektywę kilku miast i związanych z nimi lokalności: Saint-Denis (Francja), Dublina (Irlandia), Guayaquil (Ekwador) i Dąbrowy Górniczej, szukając metody na nowe obiegi wiedzy. Zastanawialiśmy się, jak w skalach lokalnych budować systemy troski w oparciu o wiedzę na temat tych trzech sfer.

Wtedy zrozumiałam, że w Sztygarce sposób opowiadania o historii rozwoju przemysłu jest bardzo świeży i zbiega się z wyzwaniami antropocenu o wiele lepiej niż w wielu muzeach, które ignorują rozwój techniki czy podchodzą do przyrody w sposób powierzchowny, nie widząc jej w szerszym kontekście. Albo wykorzystując technologie bezmyślnie, żeby nas przebodźcować. Ekspozycja Sztygarki jest mocno osadzona w historii techniki, przyrody i ruchu robotniczego, odnotowuje zachodzące tutaj procesy na styku tych sfer.

Podczas oprowadzania z Arkadiuszem Rybakiem – dyrektorem MM „Sztygarka” – w ramach projektu badawczego o przyrodzie, technice i człowieku w Zagłębiu i sieci lokalności, 2022

Historia powstania samego muzeum Sztygarka sięga 1912 roku, kiedy pierwszy prezydent Dąbrowy Górniczej (Adam Piwowar – geolog, polarnik, wolnomularz) po powrocie z zesłania za działalność antycarską przywiózł ze sobą ogromne zbiory geologiczne. Swoją drogą, na zsyłce w Archangielsku nie tracił czasu i odkrył też kilka jezior polodowcowych. Takie tam odkrycia ze zsyłki. Piwowar nie tylko przywiózł do Dąbrowy zbiory, fascynację geologią oraz nauką, ale i pomysł na uruchomienie badań o ziemi Zagłębia Dąbrowskiego. Po powrocie zarządzał kamieniołomami w Ząbkowicach (dzielnica Dąbrowy Górniczej), a efektem jego prac, które realizowali też uczniowie szkoły górniczej Sztygarka, było odkrycie m.in. pokładów węgla kamiennego w Psarach oraz rud żelaza, ołowiu i cynku w północnej części Zagłębia. Jak się łatwo domyślić, te odkrycia umożliwiły rozwój przemysłu na jeszcze większą skalę. Czy wspominałam już, że jako wolnomularz Piwowar miał pseudonim „Krzemień”? Taka to ognista historia.

Nowa skała, nowy ogień

Ale niejedyna! Bo prawdziwy wielki ogień miał przyjść po budowie największego kombinatu metalurgicznego w Europie 60 lat później. I choć całe Zagłębie już na co dzień przyciągało ludność do pracy w hutach, kopalniach i fabrykach, to wielki piec Huty Katowice w Dąbrowie Górniczej stał się nowym, centralnym punktem aspiracji. Miał zmienić wszystko: nie tylko ze względu na nowe miejsca pracy, ale i przekształcenie terenu w wyniku działalności przemysłowej. Wycięto ogromny teren lasu, zrównano z ziemią pagórki, wysiedlono ludzi z dzielnicy Tworzeń.

Diana Lelonek: „W kontekście geologicznym można postrzegać też i Hutę Katowice. Stal jako «nowa skała» – rozszerzając to pojęcie, widzimy, w jak złożonym ekosystemie żyjemy. Obecna przyroda ruderalna pokazuje, jak procesy przemysłowe i naturalne się łączą. Obserwując ją, widzimy, jak cyrkulacja przyrodnicza jest powiązana z działalnością ludzką. Degradacja przyrody przenika się z degradacją codziennego życia ludzi wynikającą m.in. z życia w skażonym środowisku. To inaczej kształtuje świadomość przyrodniczą. Inaczej uczy postrzegać przyrodę w antropocenie. Moim zdaniem w Zagłębiu można się uczyć tego, jak postrzegać ekosystem poza ściśle określonymi dyscyplinami, które dzielą zamiast łączyć. A kluczem do zrozumienia jest zobaczenie całej tej złożoności”.

Na przykładzie Huty Katowice (dalej HK) można jak w soczewce zobaczyć te złożoności. Pytam o nie Macieja Gadaczka – mieszkańca Gołonoga, pasjonata Zagłębia, przewodniczącego Miejskiej Komisji Historycznej „Pokolenia” i człowieka encyklopedię w zakresie dziedzictwa przemysłowego regionu, dąbrowianina roku 2024. Maciej, dosłownie, tworzy encyklopedię Huty Katowice. Pewnego dnia po prostu przyszedł do Sztygarki z potrzebą podzielenia się pamiątkami poprzemysłowymi i od tego czasu stał się łącznikiem między muzeum a sporą częścią mieszkańców, którzy wcześniej nie wpadliby na pomysł, że ich wspomnienia czy obiekty, które mają w domu, mogą być ważne.

Jego zbiory to zarówno dziedzictwo materialne, jak i mówione historie byłych pracowników i pracownic zakładów przemysłowych Zagłębia. To do niego wszyscy dzwonią, kiedy trzeba dotrzeć do byłych pracowników czy pracownic przeróżnych zakładów na terenie Zagłębia. Poza tym, co przynosi do Sztygarki, ma też pokaźne archiwum u siebie w mieszkaniu, w bloku. Jego zbiory to nie tylko archiwum HK, ale i m.in. pamiątki z innych zakładów, takich jak Dąbrowska Fabryka Obrabiarek „Defum” (na terenie „Defum” obecnie trwa rewitalizacja centrum miasta i działa Fabryka Pełna Życia).

moje zdjęcie z trasy pieszej do pałacu (w tle widać linię kolejową i przemysłową okolicę)Na motywach tekstu Albina Siekierskiego (opowiadanie) oraz dialogów Andrzeja Szypulskiego powstał serial „Ślad na ziemi” w reż. Zbigniewa Chmielewskiego o budowie Huty Katowice (1978)Od Maćka dowiedziałam się, że w trakcie budowy i po otwarciu HK na spotkania z budowniczymi i robotnikami przyjeżdżali nie tylko przywódcy, żeby robić sobie zdjęcia na „górce Breżniewa” (nazwa od miejsca, gdzie powstał specjalny punkt obserwacyjny budowy i odwiedził go Leonid Breżniew), ale i Mirosław Hermaszewski (poleciał później ze sztandarem HK w kosmos), Tadeusz Różewicz, Czesław Niemen, Anna Świrszczyńska, Maryla Rodowicz. Na dachu kombinatu kręciła się tanecznym krokiem Ewa Śnieżanka, a sama huta stała się zarówno planem serialu „Ślad na ziemi”, który opowiada z odcinka na odcinek o kolejnych przygodach budowniczych, jak i plenerem malarskim. Między innymi Grupy Zagłębie, która jest lokalnym fenomenem, bo zrzeszała twórców inspirujących się przemysłem.

W ubiegłym roku Sztygarka i Pałac Kultury Zagłębia (o nim by trzeba było napisać osobny elaborat, muszę go tym razem pominąć, ale to perełka architektoniczna) zorganizowały wystawę „Artyści i alchemicy”, pokazując, jak prace wykonane różnymi technikami (malarstwo olejne i akrylowe, pastele, rysunki, techniki mieszane, kolaż i kolaże cyfrowe, akwarela) stworzyły nieoczywistą opowieść o „wszystkich polskich hut królowej”. HK miała też swój statek, który pływał po oceanach świata, z kranów w zakładzie płynęły budyń i kawa, a hutnicy pobili w 1987 roku rekord Guinnessa w sztafecie pływackiej, płynąc przez 9 dni bez przerwy. Ufff, może na tym skończmy te wyliczenia.

Statek M/S Huta Katowice, który pływał po oceanach świata, mogły go zwiedzać też dzieci podczas kolonii pracowniczej w Kościerzynie (źródło: wikizaglebie.pl)Statek M/S Huta Katowice, który pływał po oceanach świata,
mogły go zwiedzać też dzieci podczas kolonii pracowniczej w Kościerzynie (źródło: wikizaglebie.pl)

Technoróżnorodność i relacje

Historia, zarówno tego, jak i innych zakładów przemysłowych Zagłębia, pokazuje również, jak rozwijała się technoróżnorodność regionu. Ludzie przyjeżdżali z różnych stron, aby podnosić kwalifikacje w szkołach przyzakładowych. Niektórzy zaczynali od pracy przy łopacie, a uczyli się na budowie obsługi caterpillarów, a później obsługi maszyn, które pierwszy raz widzieli na oczy. Kiedy proszę o wyjaśnienie, jak działa wielki piec, większość osób po pracy w hucie w latach 70. potrafi mi to łatwo wyjaśnić. I się dziwi, że nie wiem. To jak zapytać: „Jak ugotować zupę pomidorową?”.

W archiwalnych numerach „Błyskawicy”, gazety z placu budowy czy zakładowych gazetach związkowych można zobaczyć nowoczesny dział z lat 70., w którym pracują cyfrodziewczyny, ale i przeczytać artykuły o ryzyku oraz kontekstach automatyzacji pracy z lat 80. „Pracownik uzna swoją pracę jako ważną, gdy zrozumie mechanizm, który stoi za działaniem maszyny” – piszą Agnieszka Karpiel i Jessica Kufy w „Czasie Kultury”, podsumowując swoje rozmowy z byłymi i obecnymi pracownikami HK. Nie sposób się z tym nie zgodzić.

Po lewej operatorki urządzeń peryferyjnych uchwycone na zdjęciu w numerze archiwalnym „Błyskawicy”, po prawej kobiety w oddziale komputerowym HK w albumie „Narodziny huty”. Zdjęcia z archiwum Anny Cieplak (kwerenda do powieści „Ciała huty”)Po lewej operatorki urządzeń peryferyjnych uchwycone na zdjęciu w numerze archiwalnym „Błyskawicy”,
po prawej kobiety w oddziale komputerowym HK w albumie „Narodziny huty”. Zdjęcia z archiwum Anny Cieplak (kwerenda do powieści „Ciała huty”)

W kontekście przeszłości pracy w automatyzowanych zakładach powraca też pytanie o relacje między pracą i czasem wolnym. Maciej Gadaczek od kilku lat wspólnie z Międzyorganizacyjną Grupą „Nowy Gołonóg” organizuje oddolne wydarzenia, jak spacery śladami pamięci przemysłowej, a od 2011 roku Hutniczy Piknik Rodzinny w parku Podlesie, gdzie kiedyś odbywały się imprezy pracownicze HK. Po transformacji zaczęły być stopniowo wygaszane, zakazano też organizacji pożegnań osób odchodzących na emeryturę na terenie zakładu. Tracąc w latach 90. pracę, ludzie tracili też wieloletnie przyjaźnie. Część znalazła zatrudnienie w nowych miejscach, a innym się nie udało. Pojawił się wstyd, więzi zaczęły się luzować. Krzykawski: „W Sosnowcu, w ramach Planu restrukturyzacji kopalń zamknięto wszystkie, poza jedną, kopalnie, a wraz z nimi poleciały fabryki maszyn górniczych, kopalniane kluby sportowe i cała infrastruktura życia. To było smutne nawet z perspektywy niewiele wiedzącego o świecie nastolatka z Niwki-Boru (Sosnowiec), którym wtedy byłem”.  

Głębokich ran nie da się zakleić samą działalnością kulturalną, potrzebne są szerokie programy wsparcia. Oddolne inicjatywy przyciągają jednak osoby, które pewnie nie skorzystałyby z oferty instytucjonalnej, która ma wyższy próg wejścia niż spacer po osiedlu. Na wydarzeniach „Nowego Gołonoga” ludzie, którzy nie widywali się latami, mogą nagle znowu się spotkać. Grupa ratuje więc przed zniszczeniem nie tylko liczne pamiątki i obiekty z huty (na przykład tablicę przypominającą o wbiciu pierwszej łopaty czy rondo Budowniczych HK), ale i relacje. Na ich fanpage’u regularnie udostępniane są informacje z pytaniem: „Rozpoznajesz osobę ze zdjęcia?”. Ludzie odnajdują się po latach. W czasie pandemii Maciej wisiał na telefonie i rozmawiał z ludźmi z zakładów Zagłębia, wspominali dawne czasy, wysyłał im też ankiety i zbierał informacje. To im dodawało sił.

Oddolna praca, nawet na tej w gruncie rzeczy nie aż tak odległej historii z lat 70., jest ważna dla opowieści o Zagłębiu również dlatego, że uwzględnia więcej głosów niż opowieści mieszkańców z „dziada pradziada” pochodzących z regionu. Powstanie HK zmieniło całą strukturę społeczną Zagłębia Dąbrowskiego. Gadaczek opowiedział mi o czasach budowy tak: „Do Dąbrowy Górniczej, liczącej około 30 tysięcy mieszkańców, przybyło około 100 tysięcy osób, które związały swoje życie zawodowe i prywatne z tym miejscem. W tym sensie liczba rodowitych mieszkańców stała się proporcjonalnie mniejsza, ale sama wielokulturowość tworzyła się i tu, i w ościennych miastach jak Będzin czy Sosnowiec. W 1976 roku miała nawet powstać Metropolia, łącząca cztery miasta zagłębiowskie (wtedy Zagórze nie było jeszcze częścią Sosnowca, więc liczono je jako czwarte miasto obok Dąbrowy, Sosnowca i Będzina). Wybudowano potężną infrastrukturę mieszkaniową, ale i wypoczynkową: jeziora, parki, kluby żeglarskie. W samym Zagórzu powstawały wtedy ulice, które miały oswajać mieszkańców z różnych stron Polski z nowym miejscem życia: ulica Białostocka, ulica Lubelska itd. Tę inwestycję kształtowała różnorodność. Minęło już ponad 50 lat od tej budowy (w 2022 mieliśmy obchody wbicia pierwszej łopaty pod budowę HK w PKZ) i już trzecie pokolenie mieszka tutaj”.

Gdzie są prawdziwi Zagłębiacy i Zagłębiaczki?

Niektórzy mieszkańcy i wielu regionalistów uważa, że napływ ludności z różnych stron Polski w latach 70. i wcześniej sprawił, że „tożsamość zagłębiowska” się rozmyła. Jeśli ktoś nie lubi ludności napływowej i zmian, może poszukać „prawdziwego Zagłębiaka”… na Syberii. Nie, nie pomyliłam Syberii z osiedlem Syberka w Będzinie. Chodzi o wieś Wierszyna w obwodzie Irkuckim, gdzie jeszcze przed pełnowymiarową inwazją Rosji na Ukrainę jeździły z Sosnowca regularnie konwoje z podręcznikami i książkami polskimi dla Zagłębiaków. Wierszyna została założona przez dobrowolnych migrantów z Zagłębia Dąbrowskiego, którzy wyjechali w 1910 roku, skuszeni carską propagandą. Do dzisiaj działa tam polska szkoła i Dom Polski, a zagłębiowski strój ludowy nie stanowi tam niczego dziwnego. Nie znajduję nikogo, kto tam był, ale dowiaduję się ze zlepków wypowiedzi moich rozmówców, Wikipedii i kilku dziwnych filmów na YouTubie między innymi, że „do Wierszyny prowadzi jedna wyboista, gruntowa droga, która po wielkich opadach staje się nieprzejezdna i wieś odcina się od świata”.

Dyrektor Pałacu Schoena, zapytany o ludność napływową, zastanawia się: „Może w tożsamości zagłębiowskiej chodzi właśnie o tymczasowość? Nawet tutejsza architektura nosi znamiona tymczasowej, budowanej szybko, «na już». Wiele osób, które przyjechały do Sosnowca w latach 70. [podobnie jak ludzie do HK w Dąbrowie Górniczej – przypomina AC], na starość wraca do miejsc, gdzie się urodzili: w stronę Kielc, Podkarpacia”. Czyli znowu wraca motyw przejściowości i potencjalności. Jesteśmy w Zagłębiu na tyle, na ile potrafimy się wymyślić tu i teraz. Znowu dochodzę więc do wniosku, że zagłębiowska wyobraźnia wyłania się z tożsamość w wiecznej budowie.

Smutne fakty są też takie, że większość średnich miast maleje. Zagłębie Dąbrowskie też mierzy się z powszechnymi problemami jak: odpływ młodych za pracą do większych ośrodków, niewystarczająca infrastruktura (tak, pomimo licznych inwestycji, które widać na powierzchni, niektórzy ludzie dalej żyją w domach bez dostępu do kanalizacji lub w XIX-wiecznych obiektach z toaletą dzieloną z sąsiadami) czy brak pracy zgodnej z wykształceniem lub sensem. Brakuje też infrastruktury społecznej, a ją budować jeszcze trudniej. Okazuje się jednak, że zgodnie z tym, czego za moment się dowiem, Zagłębie ma potencjał, żeby o nią dbać.

Sto lat temu w Zagłębiu było fajnie, czyli o jeszcze innej wielokulturowości

Wracam do Sosnowca. Spotykam się tam z Moniką Kemparą, historyczką i kuratorką wystaw, która ma do powiedzenia dużo o tutejszej różnorodności. Za moment cofniemy się razem w czasie.

Sosnowieckie Centrum Sztuki – Zamek Sielecki wyłania się zza zielonych wieżowców. Prawie przylega do niego… lodowisko miejskie! Niektórzy mieszkańcy narzekają, że to skandal – obok pięknego zabytku osiedle z wielkiej płyty, ale mnie jakoś organicznie to wszystko do siebie pasuje. Niedaleko zamku jest też pływalnia miejska, w wakacje można przejść między blokami i się schłodzić. Jest w tym coś bezpretensjonalnego. Swoją drogą, sam Sosnowiec ma aż 4 pałace i zamek, więc trudno je w przestrzeni miejskiej ukryć. Poza Pałacem Schoena i Zamkiem Sieleckim są jeszcze: pałacyk Wilhelma (zaraz obok Pałacu Schoena), pałac Dietla (tam znajduje się wanna, w której kąpał się John Malkovich w scenie filmu „Dolina bogów”, były też kręcone tutaj filmy „Magnat”, „Biała wizytówka” czy „Wilczyca”), no i… drugi pałac Schoenów, gdzie obecnie mieści się sąd rejonowy. Neogotycki, eklektyczny z charakterystyczną wieżą, wygląda dosyć surrealistycznie w swojej okolicy. Jak osiedlowy Disneyland.

Zamek Sielecki z blokami w tle. Źródło: zamkiobronne.plZamek Sielecki z blokami w tle. Źródło: zamkiobronne.pl

Kiedy wchodzę do Zamku Sieleckiego, Monika Kempara kończy jeszcze rozmowę z przewodniczącym Światowego Związku Żydów Zagłębia. Dov Pnini przyjechał do Sosnowca, żeby znaleźć dawny dom swojej rodziny, a historyczka cierpliwie tłumaczy mu, jak zmieniały się nazwy ulic. Sama pracowała przy tworzeniu w 2018 roku mapy miejsc dziedzictwa żydowskiego w Sosnowcu.

Na mapie znajduje się między innymi kamienica przy Targowej 18, gdzie mieszkał Władysław Szpilman (podobno lubił sosnowieckie piwo) i Jakob Zim (malarz, zaprojektował m.in. szekle). Ten ostatni, urodzony w Sosnowcu, opisywał centrum swojego miasta tak: „Wędrowałem ulicami mojego miasta, a obrazy z przeszłości jawiły mi się przed oczami. Ulica Modrzejowska – samo serce żydowskiej ludności Sosnowca. A zapach? Aromat kawy, piwa, czosnku, kiełbasy, świeżego pieczywa, wymieszany z dymem taniej tabaki”. Monika Kempara czyta mi ten fragment na głos, usiłując przy tym wytłumaczyć misję, jaka jej przyświeca, od kiedy zajmuje się tematem wielokulturowej przeszłości Sosnowca: „Dla mnie najważniejsze jest przede wszystkim życie. Żeby nie patrzeć na Zagłębie jak na cmentarz. Myślę, że to obrazy z codziennego życia budują nam wyobraźnię i pracują na wartości takie jak tolerancja i otwartość, które wynikały z życia obok siebie ludzi z różnych religii i kultur”.

Zastanawiam się, jak jest teraz. Czy do miasta, z którego odpływają mieszkańcy, przyjeżdżają migranci? Wiktoria Grelewicz, sosnowiczanka, działaczka grupy Inicjatywa „Wschód”, studentka, która pracowała do niedawna w UM w Sosnowcu, mówi mi o projekcie WELDI – dobre i godne warunki dla nowej lokalnej migracji, realizowanym przez Sosnowiec ze środków programu UE URBACT IV w międzynarodowej sieci dziewięciu innych miast (liderem jest Utrecht): „Projekt zaczął się rok temu i od początku czułam, że to coś ważnego. Na początku to były głównie wyjazdy związane z wymianą doświadczeń i budowaniem struktury pracy. Później jednak doszły także badania wśród mieszkańców, angażowanie ich w rozmaite inicjatywy oraz próby nawiązania relacji z mieszkańcami pochodzenia cudzoziemskiego”. Ewa Karaban z Wydziału Kultury i Promocji w Sosnowcu uzupełnia: „Omawiamy kwestie dostępu do pracy, edukacji, mieszkalnictwa. Zapytaliśmy o to 570 migrantów i pracujemy dalej, mając już trochę większą wiedzę, równocześnie z częścią mieszkańców udało nam się spotkać na różnych wydarzeniach. Najłatwiej z ankietami było nam dotrzeć do Ukraińców, ponieważ ich obejmuje pomoc społeczna. Dla nich też specjalnie robimy tłumaczenia na różnych wydarzeniach kulturalnych”. Przeglądam ankiety i widzę, że poza nimi są też osoby z Białorusi, Uzebkistanu, Gruzji, Rosji, Czech. Rzuca mi się w oczy, że ludzie wiążą swoją przyszłość z Sosnowcem i że aż 422 osoby pracują tutaj. Mniej więcej tyle samo osób deklaruje, że nie bierze udziału w wydarzeniach kulturalnych, bo nie ma czasu. To samo mówili ludzie z Huty Katowice. Trudno po ciężkiej pracy jeszcze myśleć o wydarzeniach kulturalnych i budowaniu relacji społecznych. Tym lepiej, że w Sosnowcu próbują uchwycić całościowy obraz.

Wróćmy jeszcze do budowania dzisiejszych więzi i relacji na bazie lokalnej historii Zagłębia. Karolina i Piotr Jakoweńko założyli w 2009 roku Fundację Brama Cukermana, aby uchronić przed zniszczeniem historyczny żydowski dom modlitwy w Będzinie – mieście, w którym przed II wojną światową społeczność żydowska liczyła 27 tys. mieszkańców. W działaniach Karoliny i Piotra odkrywanie historii lokalnej jest narzędziem do pracy ze społecznością tu i teraz. Karolina: „Trudnością jest sam temat, o którym opowiadamy – przez dziesięciolecia całkowicie niezaopiekowany i nieprzerobiony – czyli dzieje żydowskiego Będzina oraz jego zagłady. Ta historia sama w sobie niesie ogromny bagaż smutku i traumy, a wyzwanie, jakie przed nami stoi, to przybliżenie jej dzisiejszym mieszkańcom, tak aby stała się w jakiś sposób częścią ich własnej oraz naszej wspólnej historii”. Po latach działań na terenie zagłębiowskiego miasta – organizacji spotkań, wystaw, spacerów, publikacji książek, Fundacja Brama Cukermana kupiła historyczny dom przy obecnej ulicy Rutki Laskier 24, na terenie dawnego getta, który ma się stać całkiem nową instytucją pamięci i edukacji.

Karolina Jakoweńko przyznaje, że praca w Zagłębiu i Będzinie nie należy do najłatwiejszych. „Najbardziej prozaicznym, organizacyjnym problemem jest to, że jesteśmy niewielką organizacją, która od 15 lat funkcjonuje bez stałego wsparcia i finansowania. Dlatego nie jesteśmy stale dostępni na miejscu, a przestrzenie, którymi się opiekujemy, nie mają stałych godzin otwarcia, by prowadzić bieżącą, codzienną pracę z mieszkańcami. Skupiamy się na organizacji przedsięwzięć i wydarzeń czasowych, które interesują i angażują lokalną publiczność. Przykładem był Babiniec (2019), projekt, który włączał mieszkanki Będzina w aktywną, osobistą i twórczą interpretację losów kobiet żydowskich sprzed kilkudziesięciu lat. Okazało się, że potrzeba bycia w grupie, uczenia się, dyskutowania i interpretowania historii – szczególnie tej zapomnianej – ma ogromną siłę wspólnototwórczą. Z naszej perspektywy niezwykle ważna jest troska o ciągłość tych nawiązanych relacji oraz stopniowe budowanie wokół Fundacji szerszej społeczności”.

Kempara była na ostatnim spotkaniu o Stanisławie Wygodzkim w nowej placówce prowadzonej przez Bramę Cukermana. Cieszy się, że autora na nowo odkrywają Karolina i Piotr. Biegnie na zaplecze i za moment wraca, przynosi tony katalogów i książek, które przez lata budowały inną narrację o wielokulturowym Sosnowcu, gdzie obok siebie żyli katolicy, ewangelicy, prawosławni i Żydzi. Na terenie miasta znajduje się wyjątkowy w skali kraju Cmentarz Czterech Wyznań. Wracamy z przeglądu fotografii braci Altman, którzy mieli swój zakład na ul. 3 Maja i wyjątkowe hasło reklamowe: „Fotografujemy wszystko i wszędzie”. Okazuje się, że realizowali je dosłownie, jak tłumaczy mi Kempara, „bez ich zdjęć trudno odtworzyć codzienność Zagłębia. Wykonywali fotografie nie tylko na terenie zakładów przemysłowych, ale przede wszystkim uwiecznili całą rzeczywistość miasta. Proszę tylko spojrzeć na to zdjęcie. Pewnie mieli na nim uchwycić nowo wybudowany urząd miasta, ale zrobili piękny kadr na cerkiew. Została wyburzona w 1938, ale tutaj widać ją doskonale. Zdjęcie pokazuje doskonale ten czas. Dzisiaj na terenie Sosnowca, przy ulicy Kilińskiego pozostała jedna cerkiew. Można w niej zobaczyć też gwiazdę Dawida, ponieważ zamożni Żydzi współfinansowali jej budowę”.

Że sto lat temu w Sosnowcu było fajnie, potwierdza też dr Magdalena Boczkowska, która współorganizowała w Mediatece cykl polskich komedii międzywojennych. Na seansach pojawiają się starsi mieszkańcy, ale i młodzi wpadają na randki. „Jako Sosnowiec swoje miejsce do życia wybrała wtedy Pola Negri” – przypomina Magda. Śmiejemy się, że nie musi, bo każda osoba w Sosnowcu, pytana o dawnych mieszkańców, mówi albo o Janie Kiepurze, albo o niej. Nawet Sylwia Chutnik napisała kiedyś o Poli Negri w Sosnowcu opowiadanie. Tak czy inaczej, po kilkunastu rozmowach o przeszłości jestem pewna, że Zagłębie przyszłości to różnorodność społeczna. Potwierdzają to rozpoznania globalne na temat migracji. Nadzieją dla miast poza centrum może być ludność napływowa, budująca lokalne systemy troski, ale i wspierająca w stabilności gospodarczej wyludniające lub starzejące się miasta.

Jak pisać o Sosnowcu i Zagłębiu?

„Zagłębie automatycznie kojarzy się z pozytywizmem. Dzisiejszy stan badań jest taki, że możemy wskazać nawet konkretne miejsce w Sosnowcu, gdzie Żeromski umieścił akcję «Ludzi bezdomnych». Ale pamiętajmy, że Sosnowiec to nie tylko Żeromski. To również Emil Zegadłowicz czy Leon Kruczkowski, którzy nie urodzili się tutaj, ale zamieszkali tu, a ich twórczość wyrasta z terenów zagłębiowskich i się nimi inspiruje. U Kruczkowskiego jest dużo wierszy górniczych i hutniczych. Pamiętam też jego artykuł z «Iskry», gdzie opisuje sosnowieckie Maczki, wtedy turystyczną mekkę”. To te same Maczki, gdzie znajdował się ważny przystanek na trasie Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej.

„A współcześnie?” – dopytuję. „Przyjęło się mówić, że literatura zagłębiowska zaczęła się od «Korzeńca» (2015) Zbigniewa Białasa. Co nie jest prawdą, choć bez wątpienia «Korzeniec» wzmocnił zainteresowanie regionem i lokalną tożsamość, szczególnie po adaptacji teatralnej. Natomiast ja mam wrażenie, że o ile mieszkańcy nie pogodzą się z robotniczą przeszłością, z tym, co się działo w PRL-u w literaturze, to nie będziemy mieć pełnego literackiego obrazu regionu” – wyjaśnia mi dr Magdalena Boczkowska, która w latach 2018–2024 pracowała w dziale „Zagłębiana”, czyli odpowiedniku działu regionalnego. Diagnozuje, że problemem jest i to, że nie robi się reedycji książek z PRL-u. Mało jest też dostrzeganej szerzej prozy współczesnej. Kiedy się myśli o tzw. literaturze regionalnej, często skojarzenia lecą w stronę przeszłości, a nie tu i teraz. Książka Gochy Pawlak „Nie rdzewieje” o milenialskim życiu lesbijek w największym mieście Zagłębia czy kryminały Przemysława Żarskiego osadzone m.in. na sosnowieckich stawikach nie są tak rozpoznawalne jak „Rutka” wspomnianego wcześniej Zbigniewa Białasa, który na bazie odnalezionych 60 lat po wojnie pamiętników Rutki Laskier zbeletryzował historię żydowskiego pochodzenia dziewczynki z Zagłębia. Mam wrażenie, że pod tym względem podobnie jest jednak wszędzie. Coś staje się częścią lokalnej herstorii czy historii dopiero, kiedy sięga wystarczająco daleko wstecz – abyśmy sami tego już nie pamiętali. Najlepiej do przeszłości prababć i pradziadków.

Sama Mediateka i dział „Zagłębiana” zmieniają podejście do tego tematu i próbują pokazywać ciągłość opowieści, więc znajdują się w nich książki i materiały bez historycznych „dziur”. Na półki „Zagłębiany” trafiają także i te z ostatnich lat. Materiały o zagłębiowskich miastach z prasy regionalnej digitalizowane są również w ramach śląskiej biblioteki cyfrowej. Ciekawostka jest taka, że według statystyk te, które dotyczą Zagłębia, mają więcej odsłon niż Silesiana. Boczkowska podsumowuje: „Jest chyba potrzeba jakiegoś osadzenia siebie w lokalności, odnajdywania tożsamości. To zainteresowanie teraz widać”.

Widać też wzrost zainteresowania herstorią Zagłębia. Duże poruszenie wzbudził spektakl w reżyserii Katarzyny Szyngiery „Historia Sosnowca”, który (w dużym uproszczeniu) opowiada o emancypacji kobiet m.in. z zakładów dziewiarskich Wanda. Stowarzyszenie Aktywne Kobiety od lat prowadzi w Sosnowcu Zagłębiowski Szlak Kobiet złożony z czterech tematycznych szlaków. Magdalena Cynakiewicz, muzealniczka ze Sztygarki, pytana o szczególnie ciekawe i mniej zane postaci kobiece, ma problem, żeby wybrać jedną: „Może wymienię pochodzącą z Sosnowca fizykochemiczkę i pierwszą kobietę z tytułem profesora uczelni technicznej w Polsce – Alicję Dorabialaską, która głośno sprzeciwiała się «gettu ławkowemu», czy Jadwigę Kukułczankę-Peyrou. To urodzona w Dąbrowie Górniczej wybitna tłumaczka, poetka, krytyczka teatralna, ceniona producentka filmowa oraz autorka scenariuszy, która mieszkając we Francji, przybrała pseudonim Koukou Chanska. Była propagatorką polskiego teatru awangardy i to dzięki niej Francuzi poznali twórczość polskich dramaturgów z Witkacym i Gombrowiczem na czele. Przez całe zawodowe życie realizowała misję odkrywania dla Francji polskiej kultury, a także zbliżania wzajemnego tych kultur, nie zapominając jednocześnie o rodzinnym mieście”.

Narodowe Centrum Kultury, partner cyklu o kulturze lokalnej, realizuje przedsięwzięcia na rzecz decentralizacji kultury oraz wspierania i podnoszenia kompetencji pracowników lokalnych instytucji i animatorów kultury, m. in. poprzez szkolenia, webinaria, prezentację dobrych praktyk, dzielenie się doświadczeniami i sieciowanie, na przykład podczas cyklicznej konferencji Ogólnopolska Giełda Projektów oraz projektu Zaproś nas do siebie! 

W nazwach ulic i na pomnikach jednak jest już gorzej, jeśli chodzi o upamiętnianie kobiet. W Dąbrowie Górniczej i Sosnowcu po Czarnych Protestach powstały ronda Praw Kobiet (w Sosnowcu, pod rondem, znajduje się galeria zagłębiowskich kobiet), działa też grupa Każda Jest Ważna, dbająca o widoczność Zagłębiaczek i Ślązaczek, które obecnie chcą wpływać na kulturę, naukę i przyszłość regionu. To ważne, żeby wyjść z herstorią poza muzeum.

Muzeum poza muzeum

Zróbmy na koniec potężny skok wstecz. Spóźniony, ale szczery. Zanim w Zagłębiu pojawił się przemysł, były to tereny rolnicze. Jak pisze Dariusz Majchrzak: „Historia ówczesnego środowiska chłopskiego nie jest nadal porządnie zbadana i opisana. Dzieje tego regionu poznajemy głównie poprzez historię mających kilkuwiekową genezę transakcji majątkowych, spisów i wykazów, decyzji politycznych, konfliktów zbrojnych. Zagłębie ukazywane jest z punktu widzenia władców i właścicieli tych terenów. Społeczność chłopska stanowi tutaj ledwo widoczne tło. A to poważny błąd. Bo to właśnie chłopi, włościanie stanowili warstwę społeczną, która doprowadziła do powstania Zagłębia Dąbrowskiego”. Dzisiaj tereny zielone zajmują aż 63,4% powierzchni Dąbrowy Górniczej, co czyni ją pod tym względem czwartym miastem w Polsce (dane satelitarne Sentinel 2).

Na warsztatach na temat spółdzielczości lokalnej, prowadzonych przez Cooptech w Fabryce Pełnej Życia, padł pomysł, aby w dobie kryzysu klimatycznego lepiej wykorzystywać lokalne zasoby, które mogłyby stanowić bazę dla spółdzielczości i nowych ekonomii w Zagłębiu. Wśród 18 dzielnic Dąbrowy Górniczej mniej więcej połowa ma charakter wiejski, ale i na działkach miejskich ludzie uprawiają w sezonie swoje warzywa i owoce. Sama dostaję od moich rodziców tony grzybów, pomidorów, sałat, śliwek, a nawet… tofu wędzone na działce. Wieloletni wójt Przyrowa pod Zawierciem opowiadał we wrześniu w Dąbrowie Górniczej podczas II Kongresu Ekonomicznego „Regeneracja!” o tym, jak w małej skali można zasilać systemy gminne – wiejskie czy miejskie – lokalnymi produktami. Na przykład wprowadzając je do obiegów stołówek szkolnych. Zamiast importować, wykorzystywać na miejscu, „co się da”.

Zdjęcia z cyklu „Oklahoma”, fot. Paweł DuszaZdjęcie z cyklu „Oklahoma”, fot. Paweł Dusza

Skoro więc nie doczekaliśmy się w Zagłębiu muzeum rolnictwa ani nie mamy jeszcze silnej narracji o pańszczyźnianej przeszłości, to może rozmowa o lokalnych modelach obiegów żywieniowych mogłaby tę pamięć przywracać? Kto powiedział, że przeszłość rolnicza miasta nie może prowadzić do upamiętniania jej w formie pracy rolnej – teraz, w zmieniającej się rzeczywistości zagrożonej katastrofą klimatyczną?

Paweł Dusza, dyrektor muzeum w Sosnowcu, jest również fotografem i architektem, który uchwycił te ostatnie bastiony rolnictwa zagłębiowskiego. W cyklu zdjęć „Oklahoma” (tytuł wziął się od napisu, który pojawił się na moście w Okradzionowie i przylgnął w lokalnym obiegu do nazwy tej dzielnicy) prezentowanym m.in. na wystawie w Bratysławie Dusza pokazuje „przecięcia” i „przepływy” w zagłębiowskiej okolicy, która została przekształcona przez przemysł. Dusza: „Dziwne to miejsce, w którym nieopodal Dąbrowy Górniczej istnieją stare przysiółki (część z nich przynależy właśnie do miasta jako rolniczo-produkcyjne dzielnice), w części z drewnianą zabudową, ciekawymi obiektami techniki, kwietnymi łąkami, leśną gęstwiną pełną zwierząt. Są one naturalną bramą na Jurę Krakowsko-Częstochowską, bogatą w szlaki turystyczne”. Na fotografiach Duszy można zobaczyć mieszkańców i ich najbliższe otoczenie: pracownika młyna w Okradzianowie, gołębiarza, lokalnego aktywistę działającego na rzecz młodych w Zagłębiu, ale i mieszkańców, którzy nie poradzili sobie z transformacją i żyją w ciężkich warunkach. Same różnice w obiektach mieszkalnych pokazują nierówności społeczne – w dzielnicach bardziej wiejskich mieszkają zarówno nowi mieszkańcy z willami, jak i ci, którzy ledwo wiążą koniec z końcem, a ich domy się sypią. Część z nich uprawia własne rośliny, choć nie prowadzi gospodarstw rolnych.

Zdjęcie z cyklu „Oklahoma”, fot. Paweł DuszaZdjęcie z cyklu „Oklahoma”, fot. Paweł Dusza

Dziedzictwo przyrodnicze w zmieniającym się środowisku przemysłowym otwiera również lokalny rezerwuar znaczeń, metafor i pomysłów na przyszłość jeszcze i z innej strony. Ta przestrzeń zachęca do namysłu nad „tymczasowością”.

Według mieszkańców Sosnowca w parku Dietla rośnie sosna, która zainspirowała Żeromskiego do napisania ostatniej sceny „Ludzi bezdomnych”. Też nam o tym mówiła polonistka. Ten krajobraz lasu antropogenicznego pokrywa się z moimi dziecięcymi wspomnieniami i pierwszym kontaktem z przyrodą, która nigdy nie była przyrodą w stanie idealnym, lecz przekształconym przez otoczenie przemysłowe. Jedno z pierwszych wspomnień z dzieciństwa: spacery po działającej jeszcze kopalni odkrywkowej piasku Kuźnica Warężyńska IV. W małych jeziorkach, szkodach pokopalnianych, gdzie jeszcze leżały porzucone drewniane belki z torów, pływaliśmy jako dzieci. A później skakaliśmy do wykopanych dziur, wspinając się z całych sił w górę, uciekając przed spadającym na głowę piaskiem. Później teren częściowo zalano pod Pogorię IV – kolejne jezioro.  

Diana Lelonek wróciła w to miejsce, na plaże naturystów nad Pogorią IV, żeby zrealizować jeden ze swoich ważniejszych cyklów fotograficznych, „Yesterday I met the really wild mank”. Projekt był poświęcony miejscom „pomiędzy” – gdzie wraca przyroda ruin i nieużytków, pokazując, czym jest zmienność ekosystemu. Zapytana, jak doświadczenie życia w Zagłębiu kształtuje jej spojrzenie na sztukę i aktywizm, Lelonek mówi tak: „Czuję, że mam ten pejzaż wpisany w ciało. To nie tak, że cenne przyrodniczo tereny są tylko w rezerwatach, nietkniętych ręką człowieka. Warto rozszerzać pojęcie tego, czym jest przyroda i życie w ekosystemie. Że jest złożone, niepewne, nietrwałe. Że się odradza na gruzach. Że bycie w ekosystemie to nie tylko bycie w przyrodzie, ale bycie w przemyśle, technologii. To jest teraz nasz cały ekosystem. Pejzaż Zagłębia łączy różne warstwy: historii regionu i degradacji przyrody, ale i tego, jak przyroda się później odnawia. Miejsca poindustrialne mogą pełnić tutaj nowe funkcje”.

„Yesterday I met the really wild man”, Diana Lelonek, 2015, na terenie po dawnej kopalni piasku Kuźnica Warężyńska, obecnie obok Pogorii IV, zdjęcie z cyklu sześciu fotografii 100 × 80 cm.
Kuźnica Warężyńska, 1999, Andrzej Grygiel, źródło: pastsilesia.pl

Łapię się myśli Lelonek, ze smutkiem odnotowując, że obecnie tereny obok Pogorii IV, które stanowią to unikalne przemysłowo-przyrodniczo-społeczne dziedzictwo, rozjeżdżą prywatne quady. Trudno wyobrażać sobie w takim miejscu i konflikcie (prywatny biznes vs. miasto i mieszkańcy) przestrzenne muzeum potencjalne. Ustawa o zakazie jazdy quadami po lasach może częściowo zmienić ten rozpad, ale wolałabym o tym porozmawiać lokalnie. A właśnie taka instytucja mogłaby zadać pytanie: jak rozwiązać w tym miejscu konflikt i opatrzyć ten wyjątkowy teren troską? Troska to przecież też bunt przeciwko zniszczeniu i szukanie rozwiązań dla lepszej przyszłości tu i teraz.

Wystarczy znaleźć ścieżki i przemyśleć, jak włączyć mieszkańców w dbałość o ten teren jako o dobro wspólne. Uznać przemysłowy krajobraz za nasze dziedzictwo, ale i laboratorium przyszłości. Nie przemysłu ciężkiego, a lekkości, dzięki której zagłębiowskie muzeum przepływów będzie pokazywać to, czego najbardziej brakuje we współczesnym świecie – infrastrukturę społeczną.

Numer o kulturze lokalnej powstał przy wsparciu finansowym z programu Krajowego Planu Odbudowy KPO dla Kultury, finansowanego przez Unię Europejską #NextGenerationEU.Kultura Lokalna KPO


Tekst powstał we współpracy z Narodowym Centrum Kultury. 
logotyp NCK