„Pastisz dostojnych oryginałów”; „powieść totalna”; „niewyczerpana powieść”; „czułem się, jakbym czytał «Niewyczerpany żart» Davida Fostera Wallace’a”; „Łyskawa pojawił się jak meteor i napisał historię tak ekscentryczną jak «Niewyczerpany żart»”; „należy do Ameryki, stamtąd pochodzą motywy, popkulturowe odniesienia, schematy opowiadania, typologia bohaterów, tło społeczne. No i pisarska wrażliwość” – tak wydawcy i pierwsi recenzujący książkę Jula Łyskawy krytycy wynosili ją pod niebiosa. Po przeczytaniu litanii pochwał i zachwytów bałam się wziąć ją do ręki, żeby nie przeżyć spektakularnego rozczarowania. Na szczęście moje spotkanie z „Prawdziwą historią Jeffreya Watersa i jego ojców” obyło się bez wstrząsów i załamań, choć jest to powieść dla krytyków raczej niewygodna. Recenzując ją, krytyczka nie może oddawać się ulubionemu zajęciu, jakim jest pomstowanie na prostacki język, utyskiwanie na niemrawą lub wydumaną fabułę, wyzłośliwianie się na sztampową konstrukcję książki i dialogi rodem z netfliksowego serialu czy wreszcie załamywanie rąk nad ogólnym niedomaganiem i cherlawą kondycją polskiej prozy. Nic z tego, debiut książkowy Jula Łyskawy jest więcej niż bardzo dobry.
Uwolniona od ciasnego gorsetu formy struktura narracyjna a i swobodnie używający swej potencji język to niewątpliwe zalety „Prawdziwej historii…”, ale nie czynią Łyskawy bękartem Wallace’a, tak jak określona maniera pisarska nie czyni z licznych, także w Polsce, kopistów Thomasa Bernharda jego zaginionych bratanków. Wallace stał się legendą nie dlatego, że z błyskotliwych zdań składał brawurowe historie, ale ponieważ jako nałogowy wszystkożerca kultury rozumiał, że nowoczesność najpierw zdemolowała ludziom psychikę, a potem na to pobojowisko przykleiła opatrunek z medialnej pulpy. Jedynym ratunkiem jest się w nią zanurzyć. Łyskawę z Wallace’em łączy raczej to, że też ma coś do powiedzenia, niż samo żonglowanie cytatami.
Jul Łyskawa, „Prawdziwa historia Jeffreya Watersa i jego ojców”. Wydawnictwo Czarne, 520 stron, w księgarniach od września 2024
Zapowiadanym od pierwszych stron punktem kulminacyjnym powieści jest ujawnienie myślącego i chodzącego stołu, zrobionego z drzewa ściętego w lesie w pobliżu amerykańskiego miasteczka Copperfield. Jeffrey Waters, bo tak nazywa się obdarzony świadomością i wysoką inteligencją stół, nie jest jednak pierwszoplanowym bohaterem książki. Protagonistami są mieszkańcy Copperfield, którym pojawienie się Watersa i medialno-polityczna histeria z tym związana zakrzywiają zwyczajne osie życia. Każdy z nich mierzy się z dotkliwą stratą, brakiem albo poczuciem niedopasowania. Nie wiedzą, że doświadczył tego także Waters, który kiedyś spotkał istotę podobną do siebie i w tragicznych okolicznościach ją utracił. Drewno cierpi – i to nie tylko wtedy, gdy jest przypalane ogniem.
Spróbujmy wziąć na serio materię, z której pisarz rzeźbi fabułę swojej powieść. Drewniany stół ma trzech ojców i przynajmniej jedną matkę. To Josh Warren ściął drzewo, z którego powstał Jeffrey Waters. Dla drwala drewno jest materiałem, który pozwala mu przeżyć, ale sam nigdy nie powinien ożyć. Taka anomalia chwieje jedynym ładem świata, który Warren zna i w który wierzy. Dla rzeźbiarza Jeremy’ego Harta, potomka założycieli znanego w całej okolicy zakładu stolarskiego Hart – Prace z Drewnem rzeczone drewno przestaje być materią. Staje się marzeniem o tym, by pozostali uznali prawo Harta do bycia innym. Dlatego rzeczy, które wykonuje z drewna – także stół – ożywają, budząc w ludziach głębokie afekty. Na Priscillę Priessnitz, historyczkę sztuki i autorkę poświęconej Hartowi książki „Demon drewna” (której fragmenty są integralną częścią konstrukcji „Prawdziwej historii…”), drewniane rzeźby oraz żywy stół działają jak gorzkie magdalenki, uruchamiając pamięć o najtrudniejszych momentach życia. Trzecim ojcem Watersa jest sam Łyskawa, który na swój sposób wpisuje się w literacką historię drewna. Czyni z Watersa nie tylko zakładnika ludzi, ale i ich terapeutę, a także narratora jednej z wielu wersji swojej „prawdziwej” biografii.
Drewno to ogniwo łączące świat ludzki z nieludzkim, przemijanie z trwaniem. Artyści, twórcy literaccy i filmowi widzą w drewnie uśpiony piąty żywioł. Człowiek może go obudzić, ale nie będzie potrafił okiełznać. U Carla Collodiego Geppetto chciał Pinokia uczynić swoim dzieckiem, ale ten uciekł hen daleko. U J.R.R. Tolkiena drzewopodobni entowie w obronie pobratymców zabijanych dla drewna wymaszerowali na Isengard, twierdzę złego Sarumana. U Itala Calvina w „Baronie Drzewołazie” tytułowy arystokrata woli zamiast z własną rodziną spędzić życie w koronie drzew, a za ojca i matkę mieć konary. W „Empuzjonie” Olgi Tokarczuk las, otaczający gruźlicze sanatorium Görbersdorf, kryje w sobie patriarchalne siły, które żądają corocznej ofiary z mężczyzn na tyle młodych, że jeszcze nie zdążyli do końca zatracić się w pseudointelektualnej mizoginii. Z kolei u Agnieszki Szpili w „Heksach” seks z omszonymi konarami i pniami wyzwala kobiecą energię, siostrzeństwo i zew antyfallicznej rewolucji. Wreszcie, kto czytał książki z bestsellerowej serii „Magiczne drzewo” Andrzeja Maleszki, zwłaszcza tom o spełniającym życzenia wędrującym i fruwającym czerwonym krześle, tego fenomen chodzącego i mówiącego stołu z Copperfield nie zaskoczy ani trochę.
Motyw splatających się losów drewna i ludzi to osobny zagajnik w historii kultury amerykańskiej. W centralnym miejscu stoi monumentalna saga „Drwale” Anne Proulx, sięgająca czasów XVI-wiecznej migracji ubogich Europejczyków do „dzikiej” Ameryki, gdzie karczowanie lasu jest metaforą nie tylko kolonizacji, lecz także desperackich zmagań człowieka z oswojeniem śmiertelności (we wrześniu ukazało się drugie wydanie tej powieści w przekładzie Jędrzeja Polaka). Niedaleko od bohaterów powieści Łyskawy można postawić także Roberta Grainiera, protagonistę „Snów o pociągach”, noweli Denisa Johnsona (ukazała się w przekładzie Tomasza S. Gałązki w 2021 roku). W latach nastych XX wieku Grainier najmuje się do budowy Kolei Międzynarodowej Spokane, aby wyżywić żonę i córeczkę, z którymi mieszka w środku lasu na północy Idaho. Nie wie, że wkrótce wszystko straci, oprócz drewna, które będzie się poddawać sile jego rąk i pozwoli przetrwać najtrudniejszy okres żałoby. W tej niewielkiej galerii portretów drewna i jego ludzi nie może też zabraknąć filmowego kadru z „Miasteczka Twin Peaks”, w którego odbiciu z ukosa przegląda się Copperfield Łyskawy. Jedną z najbardziej niezapomnianych i niepokojących postaci hitu Davida Lyncha była wszak kobieta z pieńkiem – prowincjonalna Kasandra, wsłuchująca się w głos tej natury, której człowiekowi nie udało się podporządkować.
Przykłady można mnożyć, ale i tych kilka powinno wystarczyć, aby wyjaśnić swoistość opowieści Łyskawy. Czerpiąc garściami z surowej wrażliwości kultury europejskiej i amerykańskiej, autor nie zadowala się rolą zręcznego kopisty. Nie odcinając się od „drewnianej” tradycji, proponuje coś innego – „drewniany ekstremizm”. Przekracza schemat nakazujący uczłowieczonej nieludzkiej materii konkurować z człowiekiem o byt i życie. „Drewniany ekstremizm” to nie tylko nośna nazwa, którą Priscilla Priessnitz stempluje sztukę Jeremy’ego Harta. To postawa wytrwałego trwania na uboczu wojenek domowych i rewolucji kulturowych. W przypadku Jeffreya Watersa radykalizm polega też na tym, że nie walczy z ludzkim systemem znaczeń, ale pragnie go zrozumieć. Czyni to z naiwnością tak czułą, że zdejmuje ona z ludzi maski, obnaża ich małostkowość, czasem okrucieństwo, czasem bezradność. Niczym Mahatma Gandhi Waters cierpliwie znosi tortury ze strony eksperymentującego na nim profesora Mangelsa i bez protestów zgadza się na areszt domowy w prezydenckiej rezydencji w Camp David. Otrzymuje amerykańskie obywatelstwo i staje się porządniejszym Amerykaninem niż większość ludzkich członków tego społeczeństwa. Są tacy, którzy chcieliby w nim widzieć nowego Jezusa, Malcolma X albo Che Guevarę. Kiedy ich zawodzi, tracą zainteresowanie.
Ekstremizm Watersa, zauważalny także u jego ojców i matki, nie wyraża się w antagonizmie, ale w trwaniu na obrzeżach wspólnoty. Tam, gdzie i ludzie, i istoty nieludzkie kontemplują czas, życie i przemijanie. W próbie opisu tego współbycia wyraża się największa bodaj wartość „Prawdziwej historii…”. Między wierszami i bez moralizatorskiego tonu Łyskawa przemyca ważką refleksję o tym, co czyni z żywej materii istotę. Czy jesteśmy samotni jako istoty myślące? Czy bylibyśmy skłonni z tej samotności zrezygnować, gdyby na naszej drodze stanął (i to dosłownie) ktoś taki, jak Jeffrey Waters? Kiedy to nastąpi (narrator powieści zdaje się wierzyć, że jest to tylko kwestia czasu), ktoś za kogoś będzie musiał wziąć odpowiedzialność. I nie jest wcale pewne – w każdym razie Łyskawa tego nie przesądza – że człowiek, spalający się w rodzinnych dramach, sztucznych namiętnościach i medialnej bieżączce, będzie jedyną właściwą istotą, która może ugasić czekający nas egzystencjalny pożar.
Magdalena Nowicka-Franczak
Tagi
Numer wydania
398
Data
listopad 2024