Bytów
Lakie – Łączé, fot. Jakub Hanisz

35 minut czytania

/ Obyczaje

Bytów

Jakub Knera

Bytów jest za daleko, żeby mógł być w kontakcie z Trójmiastem, więc żyje autonomicznie. Dzięki temu ma swoją własną społeczność i odbiorców kultury. Wszelkie warstwy funkcjonowania społecznego są tu autentyczne i samodzielne

Jeszcze 9 minut czytania

Przeciskam się do ostatnich rzędów autobusu. Jedziemy drogą krajową nr 20 w stronę Miastka, ale chwilę po wyjechaniu z Tuchomia odbijemy w lewo. Przejedziemy przez Trzebiatkową, Łąkie, Brzeźno Szlacheckie czy Piaszczynę. O wjazdach do tych wszystkich miejscowości poinformują nas dwujęzyczne tablice – po polsku i kaszubsku. Nasz pierwszy przewodnik się uśmiecha: „Kosztowało to wiele, ale to nasze dziedzictwo. Przypomnienie o korzeniach”.

Mijamy ślady przeszłości: pomnik poległych w czasie I wojny światowej, niewidoczny już napis „Radensfelde” zamalowany kolorami polskiej flagi, a także szkołę, w której ma powstać muzeum urodzonego na Kaszubach artysty, Janusza Jutrzenka Trzebiatowskiego. W pewnym momencie w środku lasu szosę przecina polna droga – ślad po dawnych pogranicznych patrolach.

„Granica, którą pokonaliśmy, zmieniała nie tylko życie tutejszych mieszkańców, ale również znaczenie miejsc, w których żyliśmy” – mówi nasz drugi przewodnik. Dalej śladów jest więcej: między drzewami można natrafić na dawne graniczne zabudowania – drewniane (niemieckie) i murowane (polskie). „Niemcy mówili: «drewniane – nietrwałe, granica jest tymczasowa i ma zniknąć». A Polacy stawiali budynki na całej granicy” – podaje nam jedną z interpretacji tej różnicy drugi przewodnik. Zabudowania nie znajdują się w rejestrze zabytków, chociaż mija 100 lat i z mocy prawa powinny być w ewidencji gminnej. Stoją od Dębek aż do Sępólna Krajeńskiego, jak wskazywały badania „Granica polsko-niemiecka na Pomorzu (1920–1939): historia – pamięć – ślady w przestrzeni”. Murowane – trwałe.

 „Zaraz przekroczymy granicę” – żartuje drugi przewodnik. Kiedy mówi przez mikrofon, huczy w całym autobusie: „Jesteśmy w Tebòwiźnie, na terenie gminy Lipnica, witómë w Gòchach najbardziej kaszubskiej gminie na Kaszubach”. Tu wyniki spisu powszechnego pokazały najwyższe wskaźniki identyfikacji i używania języka kaszubskiego. Wydaje się, że granica biegła tędy od zawsze: w czasach Krzyżaków, potem Księstwa Pomorskiego, Prus Królewskich czy w okresie międzywojennym.

„Kiedyś to, po której stronie granicy mieszkałeś, rozsądzało, czy będziesz mógł żyć czy nie” – mówi drugi przewodnik. „Tu takich miejsc jest pełno, są cały czas ważne dla ludzi. Nikt nie miał wątpliwości, że mieszkał w zollu. Granica cały czas żyje i coś oznacza. Ci, co wychowali się w Bytowie, wiedzą, jak biegła”.

W roli przewodników: Ludwik Szreder, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury w Tuchomiu, i prof. dr hab. Cezary Obracht-Prondzyński, kierownik Zakładu Antropologii Społecznej oraz Pomorskiego Centrum Badań nad Kulturą na Uniwersytecie Gdańskim, od września przewodniczący Rady Programowej Narodowego Centrum Kultury. Ten drugi kilkanaście lat temu był moim wykładowcą na Uniwersytecie Gdańskim. Jeśli ktoś chce dzisiaj dowiedzieć się czegokolwiek o Kaszubach, dzwoni właśnie do niego. Na wycieczkę jedziemy w ramach X Bytowskiego Forum Animatorów Kultury.

Bytów, fot. Jakub KneraBytów, fot. Jakub Knera

O ile do Kartuz z Gdańska można dojechać w dwa kwadranse, do Kościerzyny trochę dłużej, Bytów od zawsze wydawał mi się położony na końcu świata. Dziesięć lat temu w sieci pojawiła się ironiczna grafika ukazująca w krzywym zwierciadle największe miasta Pomorza. Przy Bytowie znalazł się wielki znak zapytania i podpis: „Kto wie, co tu się znajduje?”. Od 1993 roku nie jeździ tutaj kolej, ale ostatnio wyremontowano dworzec, a w roku 2026 część linii ma być zmodernizowana, dotarcie do Gdańska stanie się wreszcie łatwiejsze. Nie zamierzam jednak czekać.

Zawsze patrzyłem na Kaszuby z perspektywy Gdańska – teraz jadę do Bytowa spojrzeć na nie z innej strony.

Kaszubskie jeziora

Zaczynam nad jeziorem. Jest tu ich około tysiąca. Od początku lat 90. przyjeżdżam nad Raduńskie Dolne. Moi rodzice kupią samochód później niż ich znajomi, więc po okolicy jeździmy PKS-em. Pierwszy odjeżdża z Wrzeszcza, potem przesiadka w Kartuzach na ten do Sulęczyna. Wysiadamy na przystanku w Borucinie i dwa kilometry maszerujemy do ośrodka wypoczynkowego Uniwersytetu Gdańskiego, gdzie mieszkamy w jednym z trójkątnych domków typu Brda. I tak przez dziesięć lat. Jestem zrozpaczony za każdym razem, kiedy musimy wracać. Do dziś mam w głowie widok z przesmyku pomiędzy dwoma jeziorami, gdzie tafla wody jest prawie na wysokości asfaltu. Lata mijają, ale ciągle wracam: kąpię się w niezliczonych jeziorach, przechodzę lasy, pola, pływam kajakiem i rowerem wodnym, znam każde wejście na szczyt Wieżyca. Wiem, jak uniknąć niedzielnych korków i ominąć dwa ronda w Żukowie. Kaszuby znam na wylot. Tak mi się przynajmniej wydaje.

15 sierpnia 2024 roku stoję po kolana w wodzie w Jeziorze Wiejskim i słyszę, jak ktoś rozmawia po niemiecku. Pół godziny wcześniej byłem na Imieninach Borowej Ciotki, w Zagrodzie Styp-Rekowskich w Płotowie – corocznym festynie organizowanym przez Muzeum Zachodniokaszubskie w Bytowie. Na powieszonym na ścianie menu nad stołem pełnym jedzenia dostrzegłem pozycję Kartofelsalat, a chwilę wcześniej w rozmowie o jednym z pobliskich jezior padła nazwa Langer See. Z głośników dobiegał shoegaze z kaszubskim tekstem.

Wracam do domu, przeglądam w internecie archiwalne mapy regionu i trafiam na coś, co jest właściwie oczywiste, ale na co nigdy wcześniej nie zwróciłem uwagi. W podstawówce czy w liceum, kiedy rozbiorowe mapy oglądaliśmy w makroskali i z wiślanej perspektywy, nie myślałem o tym, że tu przebiegała granica. Cięła Pomorze na pół, skrobiąc po krawędziach to, co dziś jest Kaszubami. A teraz to właśnie tutaj, na tych krańcach dzieją się najważniejsze muzyczne inicjatywy w regionie. W dużej mierze jest to zasługa Jaromira Szroedera, ojca popowej wokalistki Natalii Szroeder, mojego kolejnego przewodnika po powiecie bytowskim. Ten popularyzator Kaszub, animator, współtwórca festiwalu Bytoffsky od 15 lat z ramienia Muzeum Zachodniokaszubskiego organizuje konkurs Cassubia Cantat. Jego nazwa powstała w kontrze do głośnej tezy postawionej w XIX wieku przez Lorka z Cecenowa, który opisywał swoich parafian jako milczących, nieokazujących radości. Jak pisał pastor: Cassubia non cantat – Kaszubi nie śpiewają.

Wszystko zaczęło się 15 lat temu od projektu Cassubia Incognita, w ramach którego Muzeum Zachodniokaszubskie zdigitalizowało taśmy i płyty decelitowe z nagraniami terenowymi prowadzonymi na Kaszubach zaraz po wojnie. Nasze obecne działania są odpowiedzią na stagnację repertuarów muzyki ludowej, obecnych głównie w zespołach folklorystycznych lub quasi-folklorystycznych, które prezentowały często powierzchowne i sztampowe wykonania w ramach świetlicowych produkcji” – mówi mi Szroeder. Począwszy od XIX wieku, śpiewy kaszubskie zaczęły zanikać, w dużej mierze wskutek tłumienia tej mowy i kultury. Na terenach należących do Niemiec kaszubszczyzna była marginalizowana przez tamtejsze elity, podczas gdy w Polsce działały siły asymilacyjne. W tej sytuacji Kaszubi żyli w zawieszeniu między tymi dwiema narodowościami – dla Polaków uchodzili za Niemców, dla Niemców za Polaków.

fot. Jakub KneraCassubia Cantat, fot. Jakub Knera

Szroeder: „To wzmagało strach przed używaniem języka, a co dopiero przed śpiewem. Przekaz międzypokoleniowy zanikł, bo ludzie bali się śpiewać, pieśni były polonizowane lub germanizowane. Jednak w tych nagraniach z powojennej akcji zbierania folkloru pozostało jeszcze coś z kaszubskiego ducha – coś, co zachowało się w pieśniach śpiewanych przez starsze osoby, nierzadko urodzone w XIX wieku”.

W latach powojennych życie kaszubskie było ściśle kontrolowane przez władze, które ograniczały działalność lokalnych społeczności do świetlic. W takim zamkniętym środowisku lokalna kultura miała charakter przaśny i ludowy, a sami Kaszubi pozostawali często nieufni wobec otoczenia. Szroeder: „Taka sytuacja ograniczała rozwój kultury, która, jak w słoju, była zamknięta i nie miała możliwości ekspansji. Ważne było, aby przerwać ten cykl, zrobić krok naprzód. Uważam, że ten proces zmiany już trwa, zwłaszcza w młodszych pokoleniach, które wnoszą nową świadomość i świeże spojrzenie na tradycję”.

Na bazie płyty „Cassubia Incognita” w Bytowie zaczął odbywać się konkurs – aby do niego przystąpić, zespoły musiały wybrać z niej przynajmniej trzy utwory. Przy czym warto dodać, że czasem były to jedynie kilkunastosekundowe fragmenty, które wymagały dogłębnej analizy i interpretacji, aby wydobyć ich prawdziwy charakter. Dziesięć lat później muzeum wydało album „Cassubia Incognita Novum”, wyróżniony w konkursie na Fonogram Źródeł 2018 roku przez Radiowe Centrum Kultury Ludowej. To 26 pieśni kaszubskich, wiernie odtworzonych na podstawie zapisów prof. Łucjana Kamieńskiego w „Pieśni ludu pomorskiego. 1: Pieśni z Kaszub południowych”, które ocalały z jego przedwojennych nagrań terenowych.

KULTURA LOKALNA

W cyklu dziesięciu esejów i reportaży przyglądamy się kulturze zrodzonej z codziennych relacji, pamięci miejsc oraz lokalnych inicjatyw. Kluczową rolę odgrywają miejscowe muzea – zarówno te istniejące, jak i wyobrażone – stanowiące punkt wyjścia do refleksji nad tożsamością miast i społeczności. Piszemy o Augustowie, Bytowie, Dąbrowie Górniczej, Giżycku, Jastrzębiu-Zdroju, Kłodzku, Nowym Sączu, Radomiu, Stalowej Woli i Zduńskiej Woli.

Od 2015 roku uczestnicy konkursu mogli samodzielnie wybierać repertuar, musieli jedynie zawrzeć w nim elementy kultury kaszubskiej. „Tradycja, aby przetrwać i nie stać się eksponatem muzealnym, musi być żywa i podlegać ciągłym przemianom. Podejście z szacunkiem do źródła nie oznacza rezygnacji z twórczej interpretacji”, mówi Szroeder.

Kaszubskie pieśni niekoniecznie są tym, czym się wydają.
„Marsz Kaszubski” z 1880 roku autorstwa Hieronima Derdowskiego , który umieścił go w swoim poemacie „Ò panu Czôrlińsczim co do Pùcka pò sécë jachôł”, używany jest jako nieoficjalny hymn. Ale tylko przez niektórych Kaszubów. Inni za hymn uznają pieśń „Zemia Rodnô” Jana Trepczyka z 1954 roku. Tak też określa ją Deklaracja ideowa, uchwalona 7 września 2011 roku przez członków stowarzyszenia Kaszëbskô Jednota.

Być może jednak najbardziej znaną pieśnią jest wyliczanka „Kaszubskie nuty” – zwana też kaszubskim abecadłem – która zaczyna się od słów: „To je krótczé, to je dłudżé...”. Jest najmniej oczywista i najbardziej międzynarodowa. Świetnie pokazuje też niejednorodność Kaszub – w kartuskiej wersji w pierwszej zwrotce pada „kaszëbskô stolëca”, ale w bytowskiej jest już: „cesarsko stolëca”. Wyliczanka miała swoją wersję kielecką, Oskar Kolberg doszukał się podobnego zwyczaju w Słowacji, a Jan Karłowicz – na Polesiu. W okresie zaborów przyjęło się uważać, że właśnie ta pieśń odgrywała dużą rolę w zachowaniu języka kaszubskiego.

Kaszuby sfalsyfikowane

Wróćmy do płyty „Cassubia Incognita Novum”. Zarejestrowaniem tych pieśni zgodnie z zapisem nutowym zajęli się Tomasz i Ewa Drążkowscy z Łąkiego.

„To były początki stosowania urządzeń do nagrywania przez etnografów. Kamieński starał się możliwie wiernie zapisać na papierze to, co one zarejestrowały, łącznie z błędami technicznymi fonografu, z których sobie zdawał sprawę. Postanowiłem nagrać wszystkie melodie dokładnie tak, jak zapisał je Kamieński” – mówi Tomasz Drążkowski, multiinstrumentalista, który od lipca tego roku jest też sołtysem wsi Łąkie. „Chciałem sfalsyfikować je, a w zasadzie zrobić falsyfikat falsyfikatu, bo przecież zapis, którego on dokonał, można nazwać falsyfikatem. Kamieński starał się być wierny oryginałowi, ale na miarę swoich możliwości. Ja natomiast postanowiłem przeprowadzić proces w drugą stronę: on zapisywał nagranie, ja nagrałem zapis”.

Bytów, fot. Jakub KneraBytów, fot. Jakub Knera

Dla Drążkowskiego dużą niespodzianką było to, że Kaszubi nie zawsze grali na dwa, w dur i w triadzie harmonicznej. Pieśni, które zaprezentowali Kamieńskiemu urodzeni w XIX-wieku Kaszubi, były mocniej związane z polską muzyką tradycyjną, niż podejrzewał. Dopiero później ta muzyka została, jak mówi Drążkowski, mocno „sprusaczona”.  

Zafascynowanie tą muzyką zbiegło się z powrotem Drążkowskiego w rodzinne strony. Język kaszubski był w jego rodzinie obecny od zawsze – Drążkowski rozumiał go, ale się nim nie posługiwał – dopiero po powrocie do Łąkiego w pierwszych latach XXI wieku postanowił to zmienić. Tym bardziej kiedy okazało się, że ten język jest wciąż żywy. Muzyk wspomina, że został przyjęty jak swój, szybko zrozumiał, że jest Kaszubem, i zmienił nastawienie do muzyki kaszubskiej. „Zanim wróciłem do Łąkiego, wydawała mi się trywialna, jej melodyka, harmonia, rytmika były skrajnie nieciekawe. Postrzegałem ją jako najsłabszą muzykę, z jaką można się spotkać”.
Nie był w tym odosobniony.

Podobne zdanie miał o niej także Olo Walicki. Kontrabasista wspomina 2005 rok, kiedy w Gdańsku odbywał się Festiwal Folkowy Europejskiej Unii Radiowej i w związku z tym wydarzeniem zadzwonił do niego pochodzący z Nigerii Larry „Okey” Ugwu. Ówczesny dyrektor Nadbałtyckiego Centrum Kultury zaproponował, żeby Walicki zagrał coś związanego z tradycją regionu. Artysta początkowo się zgodził, ale kiedy już sumiennie przejrzał otrzymane materiały, oddzwonił i poinformował, że nie jest w stanie tego zrobić. „Ta muzyka jest do dupy, koszmarna po prostu” – powiedział do Ugwu. „To zrób coś innego, po swojemu, żebyś czuł, że to jest twoje” – usłyszał w odpowiedzi.

Walicki na Kaszuby jeździł od dziecka. Od połowy lat 70. spędzał wakacje we Wdzydzach Kiszewskich. Tam artyści wizualni z Trójmiasta, w tym jego rodzice, dostali zgodę na zbudowanie grupy pracowni artystycznych. W plenerze za miastem miał powstać kompleks murowanych domów z aneksami mieszkalnymi i przestrzenią wystawienniczą. W 1977 roku zaczęła się budowa 22 pracowni w układzie szeregowym w otoczeniu sosnowych lasów z widokiem na jezioro i malownicze zachody słońca.

Budowa się jednak przeciągała, bo materiały budowlane były spod lady lub na przydziały. Potem nadszedł kryzys, a w 1981 roku stan wojenny, który przystopował wszystko na wiele lat. W PRL-u artyści zarabiali słabo, a podczas stanu wojennego praktycznie nic. Budowa kompleksu stanęła – omszałe i niedokończone domy rdzenni mieszkańcy pieszczotliwie ochrzcili „slumsami u plastyków”.

Walicki bawił się tam z Mikołajem Trzaską. Razem byli świadkami tego, jak kultura kaszubska funkcjonuje w rzeczywistości. Od najmłodszych lat dostrzegali jej autentyzm, tym bardziej że tuż obok znajdował się słynny skansen – założony w 1906 roku Kaszubski Park Etnograficzny im. Teodory i Izydora Gulgowskich we Wdzydzach. Dziś Walicki wspomina, że jeszcze w latach 80. mieszkańcy Wdzydz masowo zajmowali się rękodziełem. Nie rekonstrukcją czy wtórnym działaniem, tylko autentyczną, codzienną działalnością. Jest tego świadom, ale nic ponadto.

W latach 90. Walicki grał ze Zbigniewem Namysłowskim czy Szwagierkolaską, miał też swoje składy, takie jak Niebieski Lotnik czy Łoskot. Mieszkał w Warszawie, ale w okolicach przystąpienia Polski do Unii Europejskiej postanowił wrócić nad morze, na Kaszuby. Porzucił dżoby, zamierzał poświęcić się własnej twórczości.

Nie jest pierwszym twórcą spoza kręgu muzyki tradycyjnej, który sięgnął po kaszubski folklor. W 1996 roku na Festiwalu Dźwięki Północy (wtedy: Festiwal Ludów Północy) pojawił się Jarosław Śmietana z Koleczkowianami, zespołem folklorystycznym z Kaszub, a Katarzyna Gaertner przygotowała „Śpiewnik kaszubski”. Rok później Leszek Kułakowski nagrał album z Modrakami z Parchowa. Po kaszubski dorobek sięgnęli też tacy muzycy jak Paweł Nowak, Cezary Paciorek czy Krystyna Stańko.

Kiedy Walicki zaczął nagrywać materiał na „Kaszëbë”, zdecydował się odłożyć na bok warstwę melodyczną tej muzyki, a sięgnąć po to, co jego zdaniem wymykało się cepelii i było wciąż żywe: język. Zaprosił znajomych z Trójmiasta, próby odbywały się w jego wdzydzkim domu z widokiem na jezioro. Wspólnie komponowali współczesną twórczość z Kaszub. „Trafiłem na Damrokę Kwidzińską, autorkę tekstów na albumie – dziewczynę z Kartuz, z zadziorem, trochę punkowym, ale trochę też takim poetyckim, o cechach charakteru najbardziej właśnie, powiedziałbym, pomnikowych, kaszubskich: twarda, harda, uczciwa, sumienna, ale nie przebiera w słowach”. Razem przygotowali materiał na koncert, a po nim nagrali płytę, która pozostaje kamieniem milowym w pożenieniu kaszubskiego dorobku i muzyki współczesnej.

Album zataczał kręgi w całym kraju. Muzycy grali koncerty, oryginalnie łącząc kaszubską spuściznę z jazzowymi kompozycjami. Walicki udzielał wielu wywiadów. Raz zadzwonił do niego dziennikarz ze Śląska: „Naprawdę jest taki język jak kaszubski? No ale chyba nikt go nie używa, co?”. Płyta dotarła też do mieszkańców Kaszub, w tym do Tomasza Drążkowskiego. „Kto wie, czy to nie właśnie dzięki płycie Ola Walickiego nie postanowiłem wejść w muzykę kaszubską! To wspaniałe dzieło” – mówi mi dziś.

Siedem lat później Walicki nagrał „Kaszëbë II” – tym razem kaszubskie były tylko archiwalne nagrania, a teksty napisali m.in. Tymon Tymański, Gaba Kulka, Dorota Masłowska czy Grzegorz Nawrocki. Chodziło o to, aby opowiedzieć o współczesnych Kaszubach, bez koloryzowania. Album wyszedł poza jazzowe ramy, w stronę rocka psychodelicznego, punka, elektroniki. Materiał, choć diametralnie inny, broni się do dziś, a zespół w czasie OFF Festivalu zagrał sesję dla słynnej amerykańskiej stacji KEXP.


W kolejnych latach twórców współczesnej muzyki sięgającej do tradycji Kaszub pojawiało się coraz więcej: Chëcz, Wãdzëboczi, Pò drëdzi stranie, C.Z.A.D, The Damrockers czy ROD. Na początku 2020 roku płytę „Nordowi M​ô​l” wydał gdyński zespół Kiev Office – pomiędzy gitarowymi riffami pojawiają się diabelskie skrzypce, podobny do skrzypiec instrument ludowy, którego pudło rezonansowe jest oparte na długim kiju. Rok przed pandemią zostali zaproszeni na Cassubia Cantat, gdzie zagrali razem z Maciejem Bandurem. Półtora roku później nagrali album „Gjinjenjé”. To słowo w języku kaszubskim oznacza zanikanie. Ich płyta opowiada historię Słowińców, ewangelickich Kaszubów znad jezior Gardno i Łebsko.

„Graliśmy raz w Helu, poza sezonem, kiedy to miasto wydaje się zupełnie wyludnione z turystów, i dostrzegliśmy, że w tej pustce tkwi wiele inspiracji i «duchów przeszłości». Na początku pisaliśmy teksty po polsku, ale później, z pomocą Macieja Bandury, zaczęliśmy tłumaczyć je na kaszubski” – opowiada gitarzysta i wokalista grupy Michał Miegoń. Poza graniem muzyki pracuje w Muzeum Miasta Gdyni, prowadzi też spacery „Inne Szlaki” po nieznanych obszarach miasta i okolic. Kaszuby były obecne w jego życiu w opowieściach rodzinnych, które przekazywały mu babcia i prababcia. Muzyka kaszubska zaczęła go interesować kilka lat temu, kiedy zbadał swoje drzewo genealogiczne.

Temat pochłonął go do tego stopnia, że swoją pracę magisterską napisał na temat volkslisty – ankiety wprowadzonej na terenach II RP anektowanych przez III Rzeszę w czasie II wojny światowej. Jej wypełnienie wiązało się z odpowiedziami na pytania o przynależność wyznaniową, czas zamieszkania na danym obszarze czy niemieckie pokrewieństwo. Kaszubi najczęściej trafiali do trzeciej kategorii – Eingedeutschte, która obejmowała osoby uważane przez Niemców za częściowo spolonizowane. „To skomplikowany temat, Kaszubom zależało na tym, aby żyć w obrębie swojej społeczności, dostosowując się do warunków geopolitycznych w ich najbliższym sąsiedztwie, które stało się ich małą ojczyzną. Nierzadko podejmowali trudne decyzje i walczyli w obcych armiach, niezależnie od tego, czy były to wojska niemieckie czy polskie – dla nich obie armie były obce, ponieważ identyfikowali się jako Kaszubi” – tłumaczy.

Dlatego na Pomorzu hasło „Ziemie Odzyskane”, które pojawiło się w PRL, budziło wiele pytań. „Kto i skąd te ziemie odzyskał?” – pyta Miegoń. „Te pojęcia są bardzo względne, dlatego Kaszubów postrzegam jako zupełnie odrębną społeczność. Od wieków stanowili naród Pomorza”.

Jo

Wracam do Bytowa. Ostatnia sobota października to 15. edycja Cassubia Cantat. Jadę z Martą Cyrson, bytowianką z krwi i kości. „Będziesz moją fikserką” – mówię jej, a ona szybko to podłapuje. Jadę na dobrze mi znane Kaszuby, ale w Bytowie to Marta ma kontakty i znajomości.

Poznaliśmy się z 10 lat temu. Uświadomiła mi wtedy znaczenie słowa „jo”, na Pomorzu powszechnie stosowanego jako wyraz aprobaty. „Jo” używali wszyscy dookoła: w szkole, na studiach – nigdy nie myślałem o nim jako obcej dla miasta naleciałości. Naturalność, z jaką używa go Marta, sprawiła, że dostrzegłem jego nowy wymiar. Usłyszałem, że to słowo nie gdańskie, nie polskie, ale kaszubskie, lokalny koloryt tej kultury obecny w mowie polskiej. Używam go, odkąd pamiętam.

„Kiedy poszłam na studia, nie było tam nikogo z Kaszub. Pamiętam, że jeden z wykładowców zauważył, że sposób, w jaki mówię «jo», od razu zdradza moje pochodzenie. Ktoś inny zasugerował, że to jest nieeleganckie i powinnam zacząć mówić «tak». Miałam wrażenie, że skoro mówię «jo», jestem z jakiegoś zaścianka. Próbowałam się przestawić, ale gdy wracałam do Bytowa, zrozumiałam, że to «jo» jest dla mnie naturalne, i zrezygnowałam z prób dostosowania się” – mówi.

W Trójmieście na temat Kaszubów przez wiele lat krążyło sporo stereotypów, niekoniecznie dotyczących tradycji: a to, że po rejestracjach GKS i GWE można poznać najgorszych kierowców, a to, że do Galerii Bałtyckiej przyjeżdżają „buraki z Kartuz”, a to, że Kaszubi to cwaniaczki, w dodatku z czarnymi podniebieniami. „Dla mnie to nie jest obelga, ale wiem, że kiedyś było inaczej, bo czarne podniebienia łączono z psami. Ponadto wizerunek Kaszuba to był prosty chłop, a przecież żyje tam wiele rodów szlacheckich”, dodaje Marta, której korzenie też takich sięgają.

Folkowa policja

Mateusz Gierszewski, którego zagadujemy w sali, mówi po kaszubsku tak płynnie, że zaczynam się zastanawiać, czy to nie jest jego jedyny język. Później przyzna, że uczył się go, odkąd tylko zaczął mówić. Na Pomorzu działa wiele zespołów folklorystycznych, które przedstawiają muzykę ludową w stylu pieśni i tańca, ale to marginalizuje autentyczną muzykę kaszubską. Narzucają pewną interpretację muzyki ludowej, a muzyka kaszubska obejmuje wiele odmian: pieśni obrzędowe, ballady, pieśni pracy, a także pieśni żałobne czy pokutne, jak popularne ostatnio pieśni pustonocne, które przeżywają renesans po latach zapomnienia”.

Płotowo, Imieniny Borowej Ciotki, fot. Jakub KneraPłotowo, Imieniny Borowej Ciotki, fot. Jakub Knera

Tyle że idąc tym tropem, autentyczna muzyka kaszubska nie funkcjonuje już prawie w swojej oryginalnej formie. Choćby dlatego, że tradycje związane z wykonywaniem różnego rodzaju pieśni zanikły. Zmieniły się konteksty, bo dziś nie śpiewa się ich przy pracy, na uroczystościach czy podczas pustej nocy.
Ktoś z sali: „Nie bądź folkową policją i nie wsadzaj ludzi do folkowego więzienia!”.

Paulina Gierszewska, śpiewa i gra na barabanie, żona Mateusza:W Begebenheit przywracamy pieśni, które często zachowały się jedynie w zapisach, z wieloma wariantami tekstowymi i melodycznymi. Staramy się je odtworzyć, choć mamy świadomość, że nie wiemy, jak dokładnie brzmiały. Wprowadzenie muzyki na scenę oznacza oderwanie jej od pierwotnych kontekstów, takich jak wesela czy obrzędy, co sprawia, że staje się ona czymś innym niż folklor”.

Etnomuzykolodzy nazywają to folklorem wtórnym lub rekonstruowanym, ponieważ odtwarzane jest coś, co jest znane tylko pośrednio, często bez przekazu z pokolenia na pokolenie. Przykładem jest taniec kaszubski „Kòwôl”, którego wersje śpiewane odkryto także w Alzacji i Siedmiogrodzie, co pokazuje, jak szeroko był rozprzestrzeniony.

Gierszewska: „Kultura niemiecka w dużym stopniu wpłynęła na folklor świecki Kaszub, podczas gdy kultura polska miała większe znaczenie w folklorze religijnym. Dlatego mówimy po kaszubsku w domu, ale w kościele śpiewamy po polsku. Ta zależność jest widoczna również w tańcach, kaszubskie walczyki czy poleczki często oddają niemiecki styl – bardziej uporządkowany, czasem cięższy w charakterze. Choć Kaszuby leżą administracyjnie w Polsce, ich kultura w dużej mierze czerpie także z niemieckich wpływów – to region pogranicza, który tworzy unikalną mozaikę kulturową”.

W PRL powstały największe zespoły ludowe, takie jak Mazowsze czy Śląsk, a moda na folklor zaczęła się rozprzestrzeniać. Można było kultywować tradycje, przede wszystkim przez śpiew i taniec. Obecnie niemal każdy powiat na Kaszubach ma jeden prężnie działający zespół, który zachowuje folklor i jego dziedzictwo. Gierszewska, która studiuje filologię kaszubską, sama jest wychowanką takiej grupy i przyznaje, że gdyby nie ona, być może nie grałaby i nie śpiewała dziś muzyki kaszubskiej.

Sławomir Klas, gra w Begebenheit na klarnecie: „Od lat działam na rzecz kultury kaszubskiej w różnych obszarach, a muzyka stała się tym najważniejszym. Jest doskonałym nośnikiem kultury. Kaszuby jako zjawisko stają się popularne, ale kulturowe elementy często sprowadzane są do haftu na koszulkach i ogólnikowych piosenek, co może i jest nośne, ale płytkie treściowo”. Dlatego dziś to, co jest kreowane jako komercyjny produkt dla turystów, zaczyna być postrzegane jako filar kaszubskiej kultury. Również przez samych Kaszubów. Bo czy gdyby zapytać przeciętnego mieszkańca Pomorza o kaszubskie dziedzictwo, wymieniłby coś więcej ponad haft obecny na obrusach, koszulkach czy porcelanie?

Wracamy do tematu hymnu.
„Spór o to, co jest hymnem Kaszub, jest tak naprawdę ideologiczny. Tradycyjna pieśń o Wiśle, napisana przez Derdowskiego, ma aspekt propolski, podczas gdy hymn «Zemia rodnô» Trepczyka podkreśla autonomię Kaszubów. Różnice w tych tekstach symbolizują odmienne podejście: czy Kaszuby są oddzielną jednostką kulturową, czy jedynie regionem Polski? To pytanie ma zasadnicze znaczenie, zważywszy, że Pomorze jest częścią Polski dopiero od osiemdziesięciu lat” – mówi Gierszewski. Dodaje, że jeśli będziemy podkreślać, że „kaszubskie” to jednocześnie „polskie”, to kultura Kaszub zatraci się w polskości: „Tak jak przetrwały tylko kolorowe paski i wycinanki z Łowicza”. 

„Gdy Pomorze należało do Niemiec, akcentowanie związku z Polską było celowe, stanowiło przeciwwagę dla postępującej germanizacji. Dziś pieśń o Wiśle nie odzwierciedla prawdy historycznej. Tego rodzaju złożone dyskusje o tożsamości Kaszubów są jednak mało znane w Polsce – niewielu Polaków rozumie, że Kaszuby to kulturowe pogranicze i że historia tego regionu różni się od historii reszty kraju” – zwraca uwagę Kłos.

Bytów, fot. Jakub KneraBytów, fot. Jakub Knera

Po II wojnie światowej kraje bloku wschodniego były wewnętrznie uniformizowane, co dotknęło także Kaszubów. Ale nie tylko one, podobne procesy działy się w Europie Zachodniej. Zespół Lankum opowiadał mi, jak wstydliwe w obrębie brytyjskiej kultury przez wiele lat było mówienie po irlandzku, a Ernest Bergez o tym, jak w latach 70. we Francji osoby mówiące dialektem albo regionalnym językiem określano pogardliwie mianem patois.

Dbałość o dziedzictwo wymaga wsparcia, które mogłyby zapewnić struktury ponadnarodowe, jak Unia Europejska. Niestety, tradycyjne państwa narodowe często blokują rozwój regionalnej odrębności, bo kojarzą ją z ruchami nacjonalistycznymi czy separatystycznymi. Przykładem takiego myślenia była wypowiedź byłego wojewody pomorskiego, Dariusza Drelicha, z 2017 roku, który powiedział: „Samorząd jest rzeczą słuszną, ale jako oddolna organizacja administracji publicznej stanowiącej część administracji państwowej, a nie jako zaczyn separatyzmu”. A przecież Kaszuby po prostu domagają się prawa do zachowania odrębności.

Drążkowski powie mi później: „Kaszubi nagle zostali odkryci i okazali się całkiem fajni – nie tacy gburowaci, jak to się wielu mogło wydawać. A na to, że posługują się swoim językiem, dialektem czy – jak niektórzy twierdzą – gwarą, w sytuacji, kiedy większość Polski dość mocno się już wykorzeniła, ludzie zaczęli patrzeć z ogromnym sentymentem. Zwłaszcza przez pryzmat niezwykle pięknych przyrodniczo terenów Kaszub”.

Ostatnie lata to coraz większe zainteresowanie tym regionem i jego burzliwymi losami – od książek Martyny Bundy, Tomasza Słomczyńskiego czy Stasi Budzisz po film „Kamerdyner” Filipa Bajona. Echa kaszubskiej muzyki ludowej można też usłyszeć na tegorocznej płycie „REM” Natalii Szroeder. Jak przyznaje wokalistka, „Ty się nie bój” powstało na bazie jednej z jej ulubionych melodii. Udało mi się ją o to spytać przez Jaromira: „Plan, by podkreślić więź z Kaszubami w którymś z utworów, chodził za mną od dawna” – przyznaje i dodaje, że tradycja ma szanse przetrwać, gdy jest stale przetwarzana w teraźniejszości. „Staje się bardziej dostępna, czasem bardziej atrakcyjna, zachowując jednocześnie swoją wyjątkową tożsamość. Kultura kaszubska jest bogatym elementem polskiego dziedzictwa, uważam, że kultywowanie jej wzbogaca różnorodność całego kraju”.


Inni na rubieżach

W szerokim, ale zróżnicowanym ekosystemie działań kulturalnych w powiecie bytowskim od czterech lat odbywa się też festiwal Lakie – Łączé organizowany przez Barbarę Drążkowską, awangardową pianistkę, na co dzień mieszkającą w Brukseli, siostrę Tomasza. Artystka co roku organizuje w Łąkiem swoje urodziny, a przy okazji jubileuszowych postanowiła stworzyć mały festiwal, do którego zaangażowała przyjaciół oraz lokalną społeczność. Poprosiła znajomych artystów, aby w ramach prezentu urodzinowego zagrali koncert, wystawili swoje prace. Efektem było wydarzenie, które trwało trzy dni: w plenerze, ale też w sali wiejskiej, która ma specyficzną, wręcz kościelną akustykę.

Na drugą edycję festiwalu Drążkowskiej udało się zdobyć ministerialne stypendium. Dzięki temu mogła zaprosić większą liczbę artystów, w tym Stasię Budzisz, która promowała książkę „Welewetka” o Kaszubach, czy Kiev Office, którzy śpiewali po słowińsku i w Plattdeutsch. W tym roku festiwal odbył się po raz czwarty. Drążkowska przyznaje, że kaszubski kontekst, którym zainteresowała się przez brata, jest dziś dla niej ważny. Na jednym z festiwali Paweł Romańczuk z grupy Małe Instrumenty stworzył instalację „śpiewających telefonów”, wgrywając w nie pieśni kaszubskie zebrane przez Łucjana Kamieńskiego w latach 30. XX wieku. Każdy mógł podnieść słuchawkę i posłuchać tradycyjnej muzyki.

Lakie - Łącze, fot. Jakub HaniszLakie – Łączé, fot. Jakub Hanisz

Narodowe Centrum Kultury, partner cyklu o kulturze lokalnej, realizuje przedsięwzięcia na rzecz decentralizacji kultury oraz wspierania i podnoszenia kompetencji pracowników lokalnych instytucji i animatorów kultury, m. in. poprzez szkolenia, webinaria, prezentację dobrych praktyk, dzielenie się doświadczeniami i sieciowanie, na przykład podczas cyklicznej konferencji Ogólnopolska Giełda Projektów oraz projektu Zaproś nas do siebie! 

„Łąkie znajduje się blisko dawnej granicy z Prusami, co czyniło je miejscem spotkań kultur. Opowieści mojej cioci, siostry dziadka, która prowadziła tam karczmę, są pełne odniesień do przeszłości. Po wojnie ciocia zarządzała kolonialnym składem Drążkowskich. W tamtym czasie przemycali różne towary, co było na porządku dziennym. To miejsce graniczne, z wyraźnym podziałem, ale także z symbiozą dwóch kultur, zawsze było dla mnie interesujące. Granice mogą dzielić, ale tworzą także przestrzenie współżycia”, opowiada Drążkowska.

„A może to jest tak, że na rubieżach łatwiej jest zachować czystszą kulturę, ponieważ już za granicą zaczyna się kultura obca?” – zastanawia się Drążkowski. „Działania kulturalne w powiecie bytowskim nie są ortodoksyjne, dzieje się bardzo dużo. To jest pogranicze, czuć tu wpływ Ziem Zachodnich, ale i ludności napływowej. W obrębie jednego powiatu ściera się wiele narracji i historii – czym innym jest przecież gmina Miastko, czym innym gmina Lipnica, czym innym kolejne miejsca, zarówno jeśli chodzi o przekrój społeczny, jak i kulturowy”.

Olo Walicki: „Bytów jest za daleko, żeby mógł być w kontakcie z Trójmiastem, więc żyje autonomicznie. Dzięki temu ma swoją własną społeczność i odbiorców kultury. Wszelkie warstwy funkcjonowania społecznego są autentyczne, samodzielne. Jest nieskażony chaosem miejsko-handlowo-komunikacyjnym”.

Miegoń nazywa Bytów artystyczną stolicą regionu. „Kiedy byliśmy tu przed pandemią, zauważyliśmy naprawdę oryginalne zespoły folkowe i eksperymentalne. Na prostym sprzęcie, z kilkukanałowym mikserem wokalistka śpiewała z pogłosem, a ktoś grał na prostym klawiszu Casio. Efektem był wyjątkowy lo-fi pop, wyjęty z kontekstu czasu i gatunków. Atmosfera festiwalu w dawnym kinie była niesamowita, a kompleks sali prób, urządzony w sposób, jakiego brakuje często w Trójmieście, dodał nam energii”.

Lakie - Łącze, fot. Jakub HaniszLakie – Łączé, fot. Jakub Hanisz

Na zamku w Bytowie co roku odbywa się też metalowy ThunderFest, a w Łąkiem swoje studio AudioPlanet ma Kris Górski, który przeniósł się tam z Trójmiasta. Miesiąc przed Cassubia Cantat odbywa się festiwal Bytoffsky – w tym roku po rynku miasta chodziła steampunkowa parada, a obok siedziby Bytowskiego Centrum Kultury otworzyło się nowe miejsce na mapie miasta, Spawalnia – przestrzeń działań artystycznych w industrialnym budynku. W Kłącznie latem odbywają się koncerty Orkiestry Klezmerskiej Teatru Sejneńskiego, której dowodzi Wojtek Szroeder, brat Jaromira. Który zresztą – zanim założył Pogranicze w Sejnach – w latach 80. był członkiem grupy teatralnej Stop i współtworzył cykliczne spotkania kulturalne Wioska Artystyczna w Czarnej Dąbrówce, też w powiecie bytowskim.

W tym roku na festiwal w Łąkiem Drążkowska zaprosiła pochodzącego z Kinszasy, a obecnie mieszkającego w Paryżu, gitarzystę i badacza kongijskiej rumby, Pytshensa Kambilo. Muzyk miał obawy co do tego, jak zostanie przyjęty, bo słyszał wiele o rasizmie wśród Polaków. Nic złego go tu jednak nie spotkało. Spędził we wsi tydzień, czuł się swobodnie, mieszkańcy przyjęli go jak swojego. A potem zagrał koncert przy fladze Konga i Kaszub. Oczywiście nad samym jeziorem.

Numer o kulturze lokalnej powstał przy wsparciu finansowym z programu Krajowego Planu Odbudowy KPO dla Kultury, finansowanego przez Unię Europejską #NextGenerationEU.Kultura Lokalna KPO


Tekst powstał we współpracy z Narodowym Centrum Kultury. 
logotyp NCK