Skip to main content

Teraz trochę żałuję, że zgodziłam się napisać ten tekst – nazwijmy go umownie „recenzją”. Mogłabym po prostu napisać gdzieś w komentarzach: „Wspaniałe to było”, a potem zachować w sobie wspomnienia zupełnie niejęzykowe i zamilknąć w spokoju. Bo choć wiem co nieco o brakarkach, to o tańcu współczesnym tylko tyle, ile rozumiem jako szeregowa odbiorczyni oferty kulturalnej. Połączenie tych dwóch tematów mieści mi się w głowie, ale niekoniecznie w języku.

Brakarka to pracownica działu kontroli technicznej w zakładzie produkcyjnym – oceniająca jakość gotowych produktów, klasyfikująca je według przydatności: jakość pierwsza, druga, odrzut. W zakładach włókienniczych dokonywała również drobnych napraw. Brakarka, bo brak – fakt nieistnienia czegoś lub wada, defekt, błąd, ale też wyrób mający usterki. Języki fabryczne, czy ogólnie specjalizacyjne, zawsze zaskakują użyciem słów znanych nam potocznie. Ostatnio na szkoleniu zawodowym uczyłam się o brakowaniu dokumentów, które oznacza niszczenie tych z kategorią B, nieprzeznaczonych do przechowywania. Ten czasownik nie zawędrował chyba do włókiennictwa. Tropiąca defekty brakarka bardziej niż z niszczeniem kojarzy się z czuwaniem nad całością, nad ostatecznym efektem.

Quote icon
Choć wiem co nieco o brakarkach, to o tańcu współczesnym tylko tyle, ile rozumiem jako szeregowa odbiorczyni. Połączenie tych dwóch tematów mieści mi się w głowie, ale niekoniecznie w języku

Spektakl „Brakarki” wystawiony został tylko trzykrotnie w Centralnym Muzeum Włókiennictwa przy ulicy Piotrkowskiej w Łodzi, w XIX-wiecznej przestrzeni pofabrycznej, która już od lat 50. XX wieku odgrywa rolę muzeum i w związku z tym całkowicie zmieniła swój wygląd. Jednak o przemysłowej przeszłości przypomina wciąż charakter architektury.

Przedstawienie otwierały i zamykały fragmenty nagrania historii mówionej z Cyfrowego Archiwum Łodzian Miastograf, w których pani Danuta Narojczuk opowiada o tym, jak z pakowaczki przekwalifikowała się na brakarkę. W ciągu produkcyjnym na wykańczalni tkaniny:

 [...] prali, suszyli i przywozili na brakarnię i my na maszynie żeśmy zakładali i właśnie klasyfikowałyśmy. Jak były błędy takie bardziej jakieś poważniejsze, to robiły cerowaczki – cerowały te tkaniny, likwidowały te błędy, a jak były takie troszkę mniejsze, w zakresie właśnie brakarskim, to żeśmy je likwidowały – przeglądałyśmy, robiłyśmy. [...] 

Maszyna „szła szybko”, kratki, paski i cętki migały w oczach, kręgosłup bolał od stania. Na dwie zmiany, w „Wiośnie Ludów”, czyli Zakładach Przemysłu Wełnianego, jednym z tych, które jeszcze jakoś telepały się po prywatyzacji w latach 90., choć już w zupełnie innym formacie i bez pani Danuty, która została oddalona na zasiłek przedemerytalny.

Brakarki, Muzeum Włókiennictwa w Łodzi, premiera 5 października  2024„Brakarki”, Centralne Muzeum Włókiennictwa w Łodzi, premiera 5 października 2024Współtworzę archiwum społeczne Miastografu, ale to akurat przypadkowa zbieżność zdarzeń. Może ma znaczenie o tyle, że już wcześniej wiedziałam, że coś się kroi, i zdążyłam to okadzić swoim sceptycyzmem. Zawsze kiedy dostajemy prośby o możliwość wykorzystania wywiadów, prześwietlamy inicjatywę i zawsze towarzyszy mi przy tym mieszanka entuzjazmu, ciekawości i podejrzliwości. Z takim samym miksem uczuć mierzyłam się i tym razem, zastanawiając się, czy choć trochę będzie to o brakarkach, czy tylko zostaną wykorzystane jako pretekst – tkaczki i prządki już jakby się trochę opatrzyły w obiegu lokalnej kultury, w której na nowo odkrywa się włókiennicze dziedzictwo Łodzi. Czasem dzieje się to z głębszym namysłem, a czasem raczej na poziomie nadruku na koszulce i copywritingu, który usilnie próbuje „owinąć wszystko w bawełnę” i nadać restauracjom nazwy nawiązujące do bardzo nielicznych z rozpoznawalnych dziś terminów z włókiennictwa. Mierżą promocyjno-propagandowe wygibasy, ale ogólnie jest jakoś lżej na łódzkim duchu dzięki tym włókienniczym skrawkom, które wróciły do obiegu. Dobrze jest mieć jakąś tożsamość, dobrze jest już nie słuchać, że to „miasto bez historii”, dobrze, że – jak donosił kolektyw hiphopowy – można „robić tu kulturę, choć nas mają za chamów”.

Quote icon
Z takim samym miksem uczuć mierzyłam się i tym razem, zastanawiając się, czy choć trochę będzie to o brakarkach, czy tylko zostaną wykorzystane jako pretekst

W opisie „Brakarek” napisano między innymi: „W pracy nad spektaklem zderzyliśmy możliwości ruchowe tancerek z historią łódzkich włókniarek. Wspólnie zastanawialiśmy się, jakie są podobieństwa pracy w tak różnych dziedzinach” – i muszę przyznać, że poczułam wewnętrzny zgrzyt. Ciało, owszem, jako podstawowe narzędzie pracy to jedyne, co widzę jako łącznik tych historii. Ale ciało dyscyplinowane przy maszynie i ciało w tańcu można porównywać tylko przy dużej dozie świadomego uproszczenia bądź równomiernej dawce ignorancji. Pewnie sama nie jestem wolna od takich metafor, na pewno nie byli od nich wolni rozpoetyzowani publicyści opisujący robotnice w ruchu. 

fot. HaWA

„Obróbka ton materiału, skrupulatna kontrola każdego centymetra tkaniny i główne zadanie – eliminacja błędów (braków). Zadaliśmy więc sobie pytanie – czym byłby brak w tańcu? Czy nienormatywne ciało może być częścią przemysłu kreatywnego? Czy to, co robimy, to błąd czy nowa jakość?” – na tym etapie opisu twórcy/twórczynie całkowicie już mnie stracili. Nie wszystkie robocze tematy, wokół których pracuje się warsztatowo, są warte puszczania w materiałach promocyjnych – pomyślałam. Choć być może to mnożenie znaczeń i kontekstów tylko mnie przeszkadza, bo ponoć ludzie już w ogóle nie czytają opisów wydarzeń (tworzonych coraz częściej przez sztuczną inteligencję). Następuje kryzys tekstu, inflacja znaczeń, marketingowe nadęcie. Niemal nic nie jest opisane w sposób pozwalający rozpoznać, czym będzie w odbiorze. 

Głęboko sceptyczna byłam jeszcze przez pierwsze minuty spektaklu rozgrywające się wokół dosyć ogranego tematu zwisających z sufitu połaci tkaniny, które w rękach tancerek zyskiwały coraz to inne kształty (i domniemane znaczenia), ale kiedy akcja przeszła do solówek, dałam się wciągnąć. Doszczętnie i bezkrytycznie.

Quote icon
Głęboko sceptyczna byłam jeszcze przez pierwsze minuty spektaklu rozgrywające się wokół dosyć ogranego tematu zwisających z sufitu połaci tkaniny, ale kiedy akcja przeszła do solówek, dałam się wciągnąć 

Spektakl, krótki, lecz drakońsko intensywny, wydał mi się całkowicie kompletną kompozycją muzyczno-ruchową. Muzyk uważnie i stale obserwujący ruchy tancerek, dostosowujący się do nich to miła odmiana od performerskich indywidualności smażących improwizacje bez interakcji z otoczeniem. Mocny, choć nie nazbyt głośny bas gitary, nie przytłaczał ścianą dźwięku. Czuło się go raczej w trzewiach niż w uchu (przynajmniej jeśli ktoś, tak jak ja, usiadł na podłodze) i to właśnie najbardziej przypominało o charakterze pracy maszyn. Nie tyle sam rytm, ile drganie odczuwane na poziomie fizjologicznym. Dźwięk i ruch (dynamiczny, powtarzalny, łamany kontrapunktem) razem bardzo dobrze oddały napięcie, które w włókniarskich opowieściach jest najczęściej powtarzającym się motywem doświadczenia:

Prowadzić i być prowadzoną.
Kontrolować i być kontrolowaną.
Działać samodzielnie i być wtłoczoną w zmechanizowany tryb pracy.
Fabryka.

Ale też życie, prawda?

Kiedy osoba jest już „na wyczerpaniu”, kiedy ledwie unosi rękę, pojawia się druga, podpiera, pomaga przy kolejnym ruchu, działają wspólnie. Mam w sobie bardzo miękkie miejsce, które porusza się przy temacie wzajemnego wsparcia, tutaj wybrzmiewał on mocno. Wymagający precyzji i dodatkowej siły taniec na wózku inwalidzkim miał spokojniejszą choreografię niż poprzedzające go epizody, ale miał też bardzo mocny (och *****, jakże mocny) fragment zejścia z wózka. Piorunujące wrażenie robi takie połączenie – pokazanie ogromnej siły podczas odsłaniania słabości.

Czy było to choć trochę o brakarkach? Wciąż nie wiem, ale można tam było odnaleźć wszystko, o czym mogłyby opowiadać dawne i obecne brakarki. Czy inwestorzy przemysłów kreatywnych to kupią? Tylko jeśli będzie się opłacać, toteż nie warto się na nich oglądać.

Na zakończenie spektaklu tancerki znów weszły w interakcję ze zwisającymi połaciami tkanin – te się napinały i przekształcały – aż wreszcie uformowały z nich cztery kokony. W tle, wraz ze słabnącą muzyką, z offu rozbrzmiało zamykające wspomnienie Danuty Narojczuk.

Reżyseria: Jacek Owczarek
Asystent reżysera: Kacper Klimczak
Choreografia: Krzysztof Skolimowski
Dramaturgia: Filip Pawlak
Taniec: Adrianna Mrowiec, Justyna Olczak, Milena Starzec, Ulyana Zaruba
Muzyka: Patryk Zakrocki
Kostiumy: Anna Adamiak
Scenografia: Radosław Pacholczyk
Produkcja: Magdalena Gonera
Grafika: Filip Appel
W spektaklu wykorzystano fragmenty rozmowy przeprowadzonej w ramach projektu „Opowieści z miasta włókniarek” Łódzkiego Stowarzyszenia Inicjatyw Miejskich Topografie.
Rozmówczyni: Danuta Narojczuk, rozmowę przeprowadziła Joanna Kocemba-Żebrowska https://www.miastograf.pl/

Teraz jak przechodzę... Bo mój zakład był na ulicy tutaj Skrzywana, to on jest. Ten zakład istnieje. Ktoś prywatny ma tam jakieś – nie wiem czy tasiemki robi, czy nici. Coś tam jest. No to jak przechodzę [...] jest jedna maszyna właśnie z tego ciągu gdzie [...] suszyli te tkaniny, prasowali, jest wystawiona jako eksponat na podwórku. No to jak przechodzę to… no to no… mi przykro. Tak tęsknię, no. Bo… bo tyle lat jednak do tej pracy tutaj chodziłam i wspominam [...] to na przykład szatnia była, chodziliśmy na przykład przez tą portiernię, teraz już jest trochę też inna, no bo bardziej nowoczesna. Także no wspominam mile i tak, tak, tak trochę smutno mi. Że tego zakładu już nie ma. Że tyle ludzi jednak musiało odejść. Byliśmy tak zżyci, no bo tyle lat pracowaliśmy razem. Te wszystkie moje koleżanki, przez tyle lat, to się troszkę zżyłyśmy. 

„Praca finalnie, niezależnie czy w przemyśle, czy w tańcu, tworzy wspólnotę” – to też, między mętlikiem innych rzeczy, napisano w opisie „Brakarek”. I jest to być może banalna, ale najbardziej prawdziwa konstatacja. Spytano mnie niedawno – nie po raz pierwszy, nie ostatni – czy ludzie, z którymi robimy wywiady, tęsknią za „tamtymi czasami?”. Problem z odpowiedzią polega na tym, że długie wywiady biograficzne, które przeprowadzamy, są pełne złożonych ocen rzeczywistości. To nie jest ankieta z pytaniem, czy dobrze wspomina pani PRL: tak/nie, niepotrzebne skreślić. Jeśli miałabym ukuć jakiś jeden przekaz, byłby właśnie taki: bez względu na trudy pracy, stan maszyn i polskiej gospodarki w socjalistycznych zakładach pracy żyły wspólnoty, które razem z nimi zostały zniszczone. 

Numer wydania

398

Data

listopad 2024

Czytaj też