Targowiska są brzuchem miasta
Rozmowa z Aleksandrą Wasilkowską
18 listopada 2015 roku weszła w życie Ustawa z dnia 9 października 2015 r. o rewitalizacji. Przygotowana przez Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej była pierwszym aktem prawnym definiującym, regulującym i porządkującym zagadnienie rewitalizacji w Polsce. To tam jasno i wprost zapisano, że rewitalizacja nie jest remontem czy modernizacją, a kompleksowym, wielowymiarowym procesem, którego architektura jest zaledwie elementem. „Rewitalizacja stanowi proces wyprowadzania ze stanu kryzysowego obszarów zdegradowanych, prowadzony w sposób kompleksowy, poprzez zintegrowane działania na rzecz lokalnej społeczności, przestrzeni i gospodarki, skoncentrowane terytorialnie, prowadzone przez interesariuszy rewitalizacji”, zapisano w ustawie, przy czym jako „interesariuszy rewitalizacji” rozumie się tu przede wszystkim mieszkańców. Dopiero na dalszych pozycjach prawodawca wymienił podmioty prowadzące działalność gospodarczą lub społeczną czy jednostki samorządowe.
Choć w przegłosowanym przez Sejm dokumencie te definicje są sformułowane wyjątkowo klarownie, słowem „rewitalizacja” powszechnie dziś określa się właściwie każdy remont. I tak „rewitalizowane” bywają droga dojazdowa czy garaż, kamienica i pawilon handlowy, rynek, skwer, stary magazyn, opuszczona fabryka i boisko, a nawet – co bywa wyśmiewane w formie internetowych memów – cmentarze. Tyleż błyskotliwą, co zaskakującą karierę tego słowa można by zignorować, gdyby nie fakt, że za jego sprawą dokonuje się często manipulacji, wprowadza w błąd i dramatycznie spłaszcza i zakłamuje procesy zachodzące w naszych miastach. Jeśli za udaną „rewitalizację” uznamy remont kamienicy albo zamienienie nieczynnej fabryki w centrum handlowe, nie zrozumiemy i nie docenimy zajmujących lata działań, w wyniku których w jakiejś dzielnicy domy zostaną podłączone do sieci centralnego ogrzewania, dzieci zyskają świetlice i boisko, mieszkańcy – wsparcie aktywizujące ich do różnych działań, a stare budynki wyremontuje się nie po to, by efektownie wyglądały (i drogo się sprzedały), ale żeby zostały znów i na stałe zasiedlone.
Wydawać by się mogło, że zjawisko rewitalizacji jest dość nowe i dotyczy współczesnych działań, a dowodem tego przywołana już tu ustawa z 2015 roku. Jednak procesy tego typu toczyły się w Polsce jeszcze w latach 90. Bo ta sama transformacja ustrojowa wywołała wiele problemów w polskich miastach, a także umożliwiła sięgnięcie po sprawdzone wcześniej w zachodniej Europie czy USA modele działań rewitalizacyjnych.
Cykl tekstów poświęcony problematyce rewitalizacji powstaje we współpracy z Krakowskim Biurem Festiwalowym, miejską instytucją kultury, która współtworzy program społeczno-kulturalny w dzielnicy Wesoła. Jednym z głównych projektów realizowanych w tej dzielnicy jest Apteka Designu, która integruje środowisko designerów różnych dziedzin. Stanowi epicentrum działań rewitalizacyjnych, w których dizajn wykorzystywany jest do projektowania i wdrażania zmian na Wesołej.
Jeden z najwcześniejszych tego typu projektów narodził się jeszcze przed zmianą ustroju. Już w 1988 roku został sporządzony plan rewitalizacji historycznego miasta żydowskiego na krakowskim Kazimierzu, w dzielnicy, która w owym czasie była jednym z najbardziej zaniedbanych rejonów miasta. W tym samym roku odbyła się pierwsza edycja Festiwalu Kultury Żydowskiej. Pięć lat później, już w nowych realiach politycznych i ekonomicznych, koncepcja rewitalizacji Kazimierza zyskała unijne wsparcie, pracowało nad nią międzynarodowe grono eksperckie. W oficjalnym planie, który był owocem ich prac, zapisano: „Celem Projektu jest rewitalizacja i rewaloryzacja Kazimierza dla dobra jego mieszkańców poprzez inicjowanie, kontrolę i koordynację zmian w zagospodarowaniu przestrzennym, poprawę warunków środowiska oraz ożywienie działalności kulturalnej – tak by przekształcić Kazimierz w atrakcyjną i prężną ekonomicznie część miasta Krakowa o międzynarodowym znaczeniu i o wyrazistej i mocnej tożsamości kulturowej”. Materia działań na Kazimierzu była niełatwa, bo dotyczyła nie tylko degradacji zabudowy, problemów społecznych, braków w infrastrukturze, skomplikowanych spraw własnościowych, ale i chęci zachowania tożsamości kulturowej dzielnicy z jej historią i pamięcią o dawnych mieszkańcach. W dokumencie wyliczono zabytkowe obiekty przeznaczone do renowacji, postawiono na dominację funkcji mieszkalnych, rozpisano zarazem pożytki płynące z obecności funkcji turystycznych (np. wzrost miejsc pracy w gastronomii). Spójnością i interdyscyplinarnością plan dla Kazimierza wyprzedzał swój czas i przecierał szlaki dla kolejnych tego typu działań.
Czy projekt napisany był jednak za wcześnie, czy kapitalistyczna rzeczywistość wygrała z dobrymi intencjami – dziś trudno krakowski Kazimierz stawiać za wzór rewitalizacji. Owszem, wiele budynków odzyskało blask, uratowano część historycznej zabudowy, jednak dzielnica zdominowana została przez przemysł turystyczny. Odnowione kamienice nie służą funkcjom mieszkaniowym (jak chcieli autorzy programu), tylko najmowi krótkoterminowemu, wolne działki deweloperzy zabudowują „aparthotelami” (można je budować nawet tam, gdzie plan miejscowy nie dopuszcza usług hotelowych), a coraz mniej liczni mieszkańcy narzekają na wieczny hałas, brud, znikanie miejskich funkcji. To procesy znane w wielu miejscach na świecie (bezskutecznie walczą z nimi władze Barcelony czy Paryża).
Dziś działania rewitalizacyjne są prawnie uregulowane i oparte o przyjęte oficjalnie modele działania (od regulowanych ustawą Gminnych Programów Rewitalizacji, przez samorządowe Programy Rewitalizacji, po tworzone lokalnie dokumenty strategii rozwoju). Jak podaje GUS, na koniec 2022 roku działania rewitalizacyjne prowadziło 1440 gmin, czyli 58,2 procent wszystkich gmin w Polsce. Na przykład obejmujący Śródmieście Gminny Program Rewitalizacji Miasta Włocławek na lata 2018–2028 był przygotowywany ponad dwa lata, w jego skład wchodzą 92 projekty. Są tu i działania społeczne, jak aktywizacja zawodowa mieszkańców, ich reintegracja, wspieranie lokalnych działań, ale i bardziej namacalne – budowa przedszkoli czy placówek kultury. Są też projekty związane z infrastrukturą, remonty budynków i podwórek, tworzenie woonerfów, parków kieszonkowych, stawianie toalet, wprowadzanie zieleni. Są i „wisienki na torcie”, działania podnoszące atrakcyjność miasta, ale działające jak zwornik dla poczucia lokalnej tożsamości. We Włocławku jest nim m.in. Interaktywne Centrum Fajansu, odnoszące się do dziejów najbardziej niegdyś rozpoznawalnego miejscowego produktu.
Wielowątkowa i rozpisana na lata rewitalizacja włocławskiego Śródmieścia reprezentuje dość typowy zespół działań, praktykowany także w wielu innych miastach. Ale są i projekty mniej typowe. Takim eksperymentalnym poligonem jest Fabryka Pełna Życia w Dąbrowie Górniczej, bo tu rewitalizacja nie dotyczy naprawy zaniedbanego centrum, ale jego... stworzenia. Jedno z ważniejszych miast Zagłębia było go dotąd pozbawione – projektowane jako ośrodek przemysłowy w XX wieku, nie ma tradycyjnego miejskiego układu. Kiedy więc w styczniu 2015 roku ostatecznie zlikwidowano Dąbrowską Fabrykę Obrabiarek „Defum”, zapadła decyzja, aby temu terenowi nadać centrotwórczy charakter. Położona w środku miasta fabryka, blisko węzła kolejowego, obok poprzedzonego placem majestatycznego socrealistycznego, wspaniale wyremontowanego gmachu Pałacu Kultury Zagłębia, miała stosowny potencjał. Już w październiku tego samego roku prezydent miasta powołał zespół ds. przygotowania i realizacji projektu. Od tamtej pory na pofabrycznym terenie zaszło wiele zmian, są one jednak w zamierzony sposób powolne. Zanim podjęto decyzje o realizacjach budowlanych, pofabryczny teren został udostępniony mieszkańcom – przez dekady zamknięty, miał na nowo wpleść się w życie miasta. Do dziś działają tu przede wszystkim przestrzenie publiczne, organizowane są wydarzenia kulturalne, działania społeczne, ale i konsultacje oraz warsztaty zbierające dane o tym, jak miejsce to widzą mieszkańcy. W 2018 roku rozstrzygnięto konkurs na urbanistyczną i architektoniczną koncepcję rozwoju tego obszaru, ale pierwszy przetarg na roboty budowlane na terenie fabryki ogłoszono dopiero w sierpniu 2024 roku. Bo celem nie jest szybka zabudowa, a dobrze działający nowy fragment miasta. Poza sezonem letnim, jak na razie, Fabryka Pełna Życia jest go pozbawiona, opadły też już emocje po zbudowaniu tu dość efekciarskiego, choć fotogenicznego lustrzanego pawilonu, tymczasowej siedziby Zagłębiowskiej Izby Gospodarczej. Ciężko przekonać mieszkańców do czegoś, co trudno zobaczyć.Dąbrowa Górnicza, Fabryka Pełna Życia i pawilon Zagłębiowskiej Izby Gospodarczej, fot. A. Cymer
Efekty rewitalizacji nie zawsze są spektakularne. I nie muszą takie być, bo ich celem nie jest estetyka czy komercyjny sukces, tylko poprawa jakości życia. Ale czasem daje się je połączyć. Jak na Wyspie Młyńskiej w Bydgoszczy, która mimo centralnego położenia i dużej atrakcyjności (tzw. Wenecja Bydgoska) jeszcze w latach 90. była zdegradowana społecznie, architektonicznie i przestrzennie. Rewitalizacja tego terenu rozpoczęła się w 2005 roku, a jej pierwszym etapem była budowa trzech kładek pieszych – początkiem zmian stała się więc prosta poprawa dostępności miejsca. W kolejnych latach równolegle podejmowano działania społeczne (aktywizacja zawodowa mieszkańców, rozwój oferty kulturalnej, np. festyny dla dzieci), remonty (w tym kanałów rzecznych), a zabytkowe budynki na Wyspie zmieniono w filię muzeum. Warunki krajobrazowe pozwoliły rozwinąć tu bazę sportową: powstała przystań dla kajakarzy, ale i miejsce na mieszkalne barki. Działania samorządu uzupełniło przedsięwzięcie komercyjne, przemiana zrujnowanych Młynów Rothera w kompleks konferencyjno-targowo-kulturalny z tarasem na dachu i dużą, ogólnodostępną przestrzenią publiczną. Programy rewitalizacji potrzebują pieniędzy prywatnych inwestorów, jednak nie mogą tylko od nich zależeć. W neoliberalnym porządku, w obliczu oddania w ręce prywatne praktycznie każdej dziedziny budownictwa przy jednoczesnym zaniedbaniu spraw planowania i urbanistyki dobre połączenie tych dwóch światów zdarza się rzadko.
Są sukcesy, ale i porażki. W 2021 roku NIK skontrolował siedemnaście gmin, w których wdrożone były programy rewitalizacji. Spośród 394 zaplanowanych do realizacji projektów zakończono w terminie 124; średnio spożytkowano na to około jednej trzeciej założonych budżetów, cztery gminy wydały zaledwie od 4 do 7 procent zaplanowanych środków. Według raportu powodem był brak środków (wycofywanie się inwestorów, źle oszacowane koszty), ale i okrajanie projektów czy nieaktualizowanie ich stosownie do zmieniających się okoliczności. Zamiast szukać alternatyw projekt chowano do szuflady. Mimo to nie sposób nie docenić pozytywnych zmian, jakie przyniosły. Większość z nich znana jest lokalnie, niektóre jednak zyskały ogólnopolski rozgłos. Jak działania rewitalizacyjne w Łodzi, mieście o wyjątkowo trudnej „pozycji wyjściowej”.
Niegdyś drugie, dziś czwarte (wciąż się wyludnia) co do wielkości miasto w Polsce w wyniku zmian ustrojowych straciło swoją przemysłową funkcję, zyskało zaś masę problemów, od społecznych (bezrobocie, przestępczość) po przestrzenne (zaniedbana historyczna zabudowa w centrum, opuszczone ogromne tereny postindustrialne). Przemiana podupadającego miasta wymagała nie tylko ogromnych pieniędzy, lecz także spójnej, obejmującej wiele wątków i rozpisanej na lata wizji ogólnej, ale i szczegółowej, kierowanej na poszczególne dzielnice czy obszary. Osiągnięcie tego było praktycznie niemożliwe. A jednak miasto od lat posiada rozbudowany program rewitalizacji, gdzie osobny projekt dotyczy zabytkowej dzielnicy Księży Młyn, kolejny – tzw. Nowego Centrum Łodzi, wizji radykalnej przemiany ścisłego centrum miasta. Stosowna uchwała została przyjęta w 2016 roku. W dość powszechnym odbiorze zmiany postępują jednak za wolno, efekty są za mało widoczne, a remonty przeciągają się, paraliżując miasto (fatalnie oceniana jest np. komunikacja publiczna).
Jednak dyskusję o rewitalizacji Łodzi utrudnia nie tyle złożoność zagadnień i skala wyzwań, ile... architektura. Czyli ocenianie jakości i skuteczności rewitalizacji na podstawie urody pojedynczych nowo powstałych budynków. Jest to powszechne zjawisko, ale przypadek Łodzi najlepiej pokazuje błędy, do jakich prowadzi. Widowiskowe projekty architektoniczne rzeczywiście od wielu lat były emblematem zmian w Łodzi, mieli tam projektować Daniel Libeskind i Frank Gehry, za pomocą błyszczących nowych brył lub skomercjalizowanych obiektów poprzemysłowych prezentowano działania władz. Nic więc dziwnego, że wokół nich koncentrowały się dyskusje. Gdy rozstrzygano ostatecznie schowany do szuflady projekt ratusza, mało uwagi poświęcono ogromnej skali gmachu, którego dużą część planowano komercyjnie wynająć, więcej – kształtowi, kolorom, detalom. Nie poruszyło także nikogo, że jedno z największych miast w Polsce od początku swojego istnienia nie ma ratusza w ogóle. Podobnie działo się po ogłoszeniu projektu Flow, dużego kompleksu mieszkaniowego, który zajmie prestiżową działkę pomiędzy Dworcem Łódź Fabryczna a centrum naukowo-kulturalnym działającym w zmodernizowanych zabudowaniach elektrowni EC1. Nie stawiano pytań o zasadność oddania tak ważnego miejsca pod zabudowę deweloperską (5 budynków, 1250 mieszkań), o układ urbanistyczny i sposób zintegrowania z otoczonym morzem betonu dworcem. Innymi słowy o to, jak kwartał deweloperskiej mieszkaniówki ma stworzyć najważniejszą przestrzeń Nowego Centrum Łodzi. Emocje wzbudzały formy i kształty nowych bloków, a nie ich miastotwórczy potencjał.
Najwyrazistszym przykładem tego zjawiska jest rewitalizacja ulicy Włókienniczej. Kameralna uliczka w centrum Łodzi jeszcze kilkanaście lat temu była uważana za jedno z najniebezpieczniejszych miejsc w mieście, pełne zrujnowanych kamienic, ponure, obskurne i zaniedbane. Rewitalizacja tej części miasta rozpoczęła się w 2017 roku. „Okolica zmieni się dzięki połączeniu remontów z działaniami na rzecz poprawy jakości życia mieszkańców” – zapowiadali włodarze miasta. Poza stworzeniem woonerfu, remontami, posadzeniem zieleni planowano w okolicy uruchomić m.in. Centrum Wsparcia i Rozwoju Społecznego, Centrum Interwencji Kryzysowej, Centrum Profilaktyki Zdrowia Psychicznego Dzieci i Młodzieży, świetlice czy placówki opiekuńcze. Wyremontowano 26 budynków, niektóre pozostały domami komunalnymi, innymi zarządzają prywatni właściciele i inwestorzy. Czy jednak uwagę w tym przedsięwzięciu zwraca się na zagrożenie gentryfikacją (czy ktoś to bada? próbuje przeciwdziałać?), czy wiadomo, ilu „starych” mieszkańców wróciło do swoich mieszkań, a jaki jest los pozostałych lokali? Czy na sąsiednich ulicach planowane są podobne przedsięwzięcia, czy Włókiennicza zostanie na razie pokazowym projektem? Najwięcej emocji wzbudzają postmodernistyczne formy domów – niektóre kamienice przy Włókienniczej zyskały bowiem nowoczesny detal w formie pastiszu elementów historycznych, od namalowanych płaskorzeźb, przez ażurowe kolumny i lustrzane balkony, po zgeometryzowane postacie pseudokariatyd. Choć architektoniczny zamysł wydaje się ciekawy (nawet jeśli reprezentuje mocno przebrzmiałą stylistykę i trąci kiczem), skutecznie odwraca uwagę od sedna i sensu rewitalizacji.
Rewitalizacja – jeśli traktować ją poważnie i zgodnie z definicją – jest procesem nudnym i mało efektownym. Nie jest atrakcyjna do opisywania, ciągnie się latami i nie ma wielu elementów, którymi można ją pięknie zilustrować. Nic więc dziwnego, że z wszystkich jej ważnych aspektów do publicznej świadomości przebija się jeden – budynki czy mniejsze obiekty powstające na obszarach rewitalizacji. Tak jak postmodernistyczne detale na Włókienniczej czy ławki w kształcie filiżanek i wysoka na cztery metry fontanna imitująca imbryk z herbatą. Taka instalacja w 2023 roku stanęła na rynku w Ćmielowie. Jednych zachwyca, innych bulwersuje, ani jedni, ani drudzy jednak nie łączą jej z szerszym programem odbywającej się tam rewitalizacji.
Tekst powstał we współpracy z KBF – instytucją kultury miasta Krakowa prowadzącą działania społeczno-kulturalne w dzielnicy Wesoła i zapraszającą do Apteki Designu.
Numer wydania
398
Data
listopad 2024
Rozmowa z Aleksandrą Wasilkowską