Skip to main content

Tegoroczna jesień, jeszcze wcale nie martwa, bo na razie żywa i kolorowa, obrodziła w grzyby, trasy koncertowe i znakomite płyty z ciężką albo okołociężką muzyką. W ciągu tych kilku miesięcy ukazało się co najmniej kilka albumów, które tej najbardziej kolorowej porze roku przydały jeszcze do palety barw i znacznie podniosły poprzeczkę tym wszystkim, którzy swoje premiery zaplanowali na końcówkę roku. Stąd z niejakim przerażeniem skonstatowałem, że z racji tego natłoku nowych i wspaniałych wydawnictw zupełnie pospadały mi z radaru zespoły, które milczały trochę dłużej niż ustawowe trzy–cztery lata. Takim przypadkiem był niewątpliwie Thaw, który po siedmiu latach wraca z bardzo dobrym materiałem zatytułowanym „Fading Backwards”.

Thaw to jedna z kluczowych grup tej tak silnej polskiej fali początków drugiej dekady XXI wieku, kiedy to obrodziło w znakomitości typu Stara Rzeka, Alameda, Ampacity, Merkabah, u szczytu swych twórczych możliwości był wówczas Blindead, swoją najlepszą płytę nagrywał Behemoth, w siłę rosły Blaze of Perdition, Furia, Mgła i Mord’A’Stigmata, a za rogiem czaiły się Biesy, Odraza, Gruzja i całe rzesze bardziej lub mniej gniewnych i młodych. W tej stawce Thaw od początku jawił się jako zespół osobny, do przyklejanej mu łatki black sludge’u czy nawet post black metalu zupełnie nieprzystający. Wymykający się, bo zawsze działający wbrew i pomimo oczekiwań, zawsze w awangardzie, jeśli już odwołujący się do black metalu, to raczej do dekonstruktorów tego gatunku spod znaku Ved Buens Ende, Sunn O))), Darkspace czy Mayhem na etapie „Ordo Ad Chao”.

Quote icon
Thaw od początku jawił się jako zespół osobny, wymykający się, bo zawsze działający wbrew i pomimo oczekiwań

Każda kolejna płyta Thaw kumuluje doświadczenia nabyte przy okazji tworzenia poprzednich i popycha zespół w nowym kierunku. W 2015 roku zaskoczył słuchaczy stonowanym, rozimprowizowanym „St. Phenome Alley”, by dwa lata później – w myśl tej ewolucyjnej ścieżki – wydać „Grains”, czyli transgresję ku wnętrzu ziemi, a konkretnie ku jej najciemniejszym i najgłębszym pokładom. Ostatni jak dotąd album chłopaków z Sosnowca był emanacją ciężaru i mroku, szlamowatą pigułą, która jak w soczewce skupiała w sobie najważniejsze osiągnięcia przełomu wieków w zakresie silnie rozwibrowanej, podsyconej zgrzytliwą elektroniką i wolno sączącej się z głośników smoły, którą jeden rabin określi jako drone doom, inny jako black ambient. Przez jednych „Grains” został obwołany płytą roku 2017, inni się od niej odbili jak od płyty tektonicznej.

Zaraz przed jej wydaniem zespół pojechał w triumfalną trasę z Furią i szczerze to nie wiem, który z tych śląskich ansambli był wówczas w większym gazie. Jakkolwiek by jednak nie było, oba koncerty, jeden po drugim, zostawiały trwały ślad na słuchu i umyśle. Do czasu wydania piątej płyty nastąpiło wspomnianych siedem głuchych lat, czyli mniej więcej tyle, ile od założenia zespołu w 2010 roku do premiery ich czwartej dużej płyty, co znacząco wpływa na kontekst odbiorczy „Fading Backwards”, wszak – jak nam wiadomo już od czasów Heraklita – i rzeka za oknem inaczej szumi, i człowiek już nie ten sam.


Thaw AD 2024 to zespół, który wydaje się mieć trochę mniejsze ambicje poszukiwawcze niż na dwóch poprzednich płytach. Ten ich wektor odpowiedzialny za eksplorację nowych rejonów jakby się stępił, natomiast czuć tu większe osadzenie w ramach stylistyki, którą można by z grubsza określić jako melanż drone’ów, sludge’u i elektroniki. Ta decyzja z jednej strony podkopuje jego dotychczasową tożsamość, ten ich niepokorny gen nakazujący dążyć i drążyć do kresu silnie zbasowanych szumiących dźwięków, przydaje za to słuchalności, bo nadaje dotychczasowym poszukiwaniom konkretną strukturę.

Thaw Fading Backwards Agonia Records 2024Thaw „Fading Backwards”,
Agonia Records 2024
„Fading Backwards” sprawia wrażenie płyty, która została pomyślana jako koherentna, płynąca własnym partykularnym rytmem od początkowych dźwięków „The Great Devourer” po kończący płytę „Moral Justification of Selfishness” całość. Od pierwszych riffów rzuca się w uszy brzmienie tej płyty, odbiegające od dusznego, zamulonego, kosmicznego „Grains”, żywe, selektywne i „bliskie słuchacza”, choć tam, gdzie trzeba, też brudne i chropowate, czasem przywołujące na myśl charakterystyczny brud Imperial Triumphant. Zresztą na poziomie komponowania utworów, dość charakterystycznych dysonansów, zgrzytów, melodyki również czuć oddech nowojorczyków. Z wyraźnych inspiracji warto również wymienić Earth, który dość wyraźnie przebija się przez sączący się leniwie jak miód w lwiej czaszce „Wartenberg Wheel”.

W ogóle „Fading Backwards” jest płytą utopioną w dźwiękach wszelakiego sortu, za riffami ciągną się pogłosy, pojawiają detale brzmieniowe, jakieś szumy, zgrzyty w tle, wokale są przepuszczone przez vocoder – raz śpiewa najczystszego sortu robot, innym razem skrzeczy nam w ucho jakieś otchłanne monstrum. Generalnie płyta buzuje od elektroniki, w niektórych utworach bardzo smacznie wkomponowanej w gitarowe pochody, w innych wychodzącej na plan pierwszy i nadającej ton. Poszczególne kawałki są świetnie przemyślane i zakomponowane – płyta odsłania się przed nami stopniowo, poukrywane w tej bogatej fakturze brzmieniowej smaczki (tu jakiś ukryty wokal, tam cicha melodia) wychodzą po wielu przesłuchaniach i zagnieżdżają się w głowie na długo.

Quote icon
„Fading Backwards” jest płytą utopioną w dźwiękach wszelakiego sortu, za riffami ciągną się pogłosy, jakieś szumy, zgrzyty w tle

Na płycie jest raptem sześć utworów, które sprawiają wrażenie długo wysiedzianej, mocno przemyślanej, ale wciąż wcale spontanicznej całości. Nie ma tu zbędnego kawałka, nie ma zbędnych dźwięków, jest za to mnogość znakomitych pomysłów: odhumanizowana perkusyjno-gitarowa jatka i ten lodowaty vocoder w środku „In the Laughter and the Stride”, piękne riffy otwierające „Moral Justification of Selfishness” (ten pierwszy, tremolowy – ciary jak w „Jesus’ Tod” Burzum). Zespół wykorzystał swój czas i bardzo prawdopodobne, że przez lata starannie okrajał materiał z tego, co redundantne, zostawiał, co najlepsze, i końcowy efekt sprawia wrażenie krystalicznie czystej esencji, płyty solidnie „obgotowanej” ze wszystkiego, co mogłoby być rzadkie, tłuste, słowem zbędne. Zostało nam obcować z samym gęstym i pożywnym.

I z tym gęstym i pożywnym mam osobiście największy problem, bo jakkolwiek świetnie zakomponowana, drobiazgowo przemyślana i po prostu bardzo dobra nie byłaby to płyta, brakuje mi w niej odrobiny szaleństwa, dezynwoltury i tej (nie zawsze udanej) chęci zapuszczenia się w nieznane, które charakteryzowało Thaw na wysokości „St. Phenome Alley” i „Grains”. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu te dwa albumy były bardziej lub mniej niestrawne i nowy zapewne przyjmą z pocałowaniem w syntezator, dla mnie jednak ten zespół był najciekawszy w momencie, w którym bardziej się wahał. Kiedy mniej było w nim formalizmu i technokracji, więcej chaosu i abnegacji. Niemniej cieszy, że sosnowiecka ekipa jest w formie, że „Fading Backwards” – jako jedna z nielicznych na razie pozycji made in Poland – wpisuje się w ten wysyp znakomitych płyt tej jesieni i choć może nie jest największym borowikiem w tej stawce, smak ma wciąż szlachetny.

Tagi

Numer wydania

397

Data

październik 2024

Czytaj też