KOLOROWANKA.
Przystanek pierwszy: Gruzja
Anka Herbut
„Ukraina, do której wrócimy, nie będzie tym samym krajem, z którego wyjechałyśmy”, mówi Antonina. Wie, co mówi. Ma 68 lat i wiele przeżyła.
Jest sobotni poranek i w tbiliskim Kids Club Happy ME zaczęło się właśnie spotkanie dla ukraińskich matek. Dziś będzie o różnicach w temperamentach dzieci i dorosłych. Razem ze mną w warsztatach uczestniczy osiem dziewczyn. Ich dzieci bawią się w pokoju obok. Przed chwilą skończyłyśmy zajęcia z zumby, spokojnie wypiłyśmy kawę, a teraz słuchamy Antoniny.
Wszystkie uciekły do Gruzji zaraz po tym, jak wybuchła wojna. Któraś z nich ma tu rodzinę, któraś gruzińskiego męża albo przyjaciół. Większość jednak nie miała innego wyjścia. Gruzja była najbliższym krajem, do którego mogły uciec z okupowanych przez Rosję terenów Ukrainy. Są więc z Chersonia, Mariupola, Dnipra, Berdiańska. I przeszły piekło. O ich ewakuacji przez teren zajęty przez Rosję opowiada mi Monika, Polka, która założyła Kids Club w Tbilisi kilka miesięcy po rozpoczęciu pełnoskalowej wojny.
„Ci ludzie naprawdę nie mieli innej drogi ucieczki. Jechali albo szli przez Krym, przez tzw. Ługańską albo Doniecką Republikę Ludową, a tam często czekały na nich obozy filtracyjne albo check pointy poustawiane co dziesięć kilometrów. Pamiętam dziewczynę, która pieszo szła w marcu z Władykaukazu do granicy z Gruzją. To jakieś trzydzieści kilometrów przez góry. W klapkach i z reklamówką. Rosjanie dowieźli ją do miasta i zostawili bez pieniędzy i działającego telefonu”.
To tylko jedna z historii. Jest ich więcej. O gwałtach, poniżaniu, łapówkach, kradzieżach, znęcaniu. W 2022 roku do Gruzji dotarło 197,5 tys. Ukrainek i Ukraińców. Nie wszyscy zostali. Dla większości Gruzja była tylko przystankiem przed dalszą drogą. Dziś mieszka w niej około 27–28 tys. obywateli Ukrainy. Głównie kobiety z dziećmi.
Antonina z wnukiem dotarli do Gruzji niecały miesiąc po uderzeniu Rosji. Wojna nie była dla niej zaskoczeniem. Nawet trochę się do niej przygotowała. Spakowała najpotrzebniejsze rzeczy, kupiła suchy prowiant, zebrała wszystkie dokumenty. I czekała.
„Zaraz po Nowym Roku powiedziałam najbliższym, że będzie wojna. Pukali się w głowę – mówi. – To intuicja. Drugi raz mnie ostrzegła, ale teraz postanowiłam jej posłuchać”.
Pierwszy raz Antonina miała przeczucie, że coś się wydarzy, w lutym 2014 roku. W Soczi w najlepsze trwała zimowa olimpiada, a ona oglądała ją w swoim symferopolskim domu.
„W telewizji pokazali Putina. Miał takie spojrzenie, że aż mnie zmroziło. Pomyślałam wtedy, że zaraz zdarzy się coś niedobrego. I rzeczywiście, za chwilę na Krymie pojawiły się zielone ludziki i przejęły władzę. Wcale nie było ich tak wielu. Ale poszło szybko. I bez żadnych emocji”.
Antonina była pewna, że świat na to nie pozwoli. Założyła się nawet z koleżanką o skrzynkę szampana, że do jesieni wszystko wróci do normy. Do dziś go nie wypiły. Przez pierwsze półtora roku nie było jeszcze tak źle. W obiegu były hrywny i ruble, można było używać ukraińskich dokumentów i jeździć do Kijowa. Potem zaczęło się psuć.
„Pracowałam w fundacji, która zajmowała się przeciwdziałaniem handlowi ludźmi, i często przekraczałam granicę. Za każdym razem musiałam się tłumaczyć, po co tam jadę i dlaczego nie mam rosyjskiego paszportu”.
Nie chciała go wyrabiać, ale z czasem życie bez niego stawało się coraz bardziej uciążliwe. Bez dokumentów nie można było znaleźć pracy, iść do lekarza, korzystać z wielu usług, nawet założyć licznika na gaz.
„Aż w końcu powiedzieli, że osoby bez rosyjskiego obywatelstwa nie mogą posiadać nieruchomości na Krymie, a te, które do nich należą, zostaną skonfiskowane. Przepisałam daczę pod miastem na córkę, ale nie wyrobiłam dokumentów. Złamałam się dopiero wtedy, kiedy zaistniało ryzyko, że nie wypłacą mi emerytury”.
To jednak nie było najgorsze. Najgorsi byli ludzie dookoła, którzy szybko zaczęli się zmieniać. Ukraińskie programy zostały zablokowane i leciała już tylko rosyjska propaganda.
„Niesamowicie to działało. Doszło do tego, że zaczęłam unikać starych znajomych, bo dosłownie powtarzali frazy z telewizora. Dopiero dziś rozumiem, na czym Rosjanie wtedy zagrali. Mówili, że jesteśmy Krymczanami, nie Ukraińcami. I że to inna kategoria ludzi. Prawda jest taka, że Krym nigdy nie był głęboko ukraiński. Mieliśmy ukraińskie paszporty, ale byliśmy autonomią, czymś oddzielnym od Ukrainy. I to się udało. Część Krymczan odwróciła się od Ukrainy”.
Trąbili o tym w rosyjskich mediach. Uczyli w szkołach. Kiedy Rosja anektowała Krym, Giorgi, wnuk Antoniny, akurat szedł do pierwszej klasy. Już na początku zapytano dzieci w jego klasie, kto jest Ukraińcem. Był jedynym, który podniósł rękę. Za jakiś czas trzeba go było przenieść do innej placówki.
„To było nie do wytrzymania. Byle święto i dzieci w militarnych strojach miały śpiewać patriotyczne pieśni, wiązać pomarańczowo-czarne grigorjewskie wstążki i recytować wiersze na cześć Putina. W takie dni staraliśmy się, by nie chodził do szkoły. Sam nawet mówił, że czuje się tam jak czarna owca”.
Wtedy rodzina zdecydowała, że od 9 klasy będzie uczył się w Kijowie. Antonina wyjechała z wnukiem z Krymu we wrześniu 2021 roku. Wynajęli większe mieszkanie, bo na wiosnę dołączyć miała córka z mężem i wnuczką. Musieli pozamykać resztę spraw w Symferopolu, żeby na spokojnie zacząć żyć w Kijowie. „Ale zaczęliśmy w Tbilisi” – mówi.
Nie było lekko. Oprócz uciekających przed wojną Ukraińców do Gruzji zmierzali Rosjanie, którzy próbowali uniknąć mobilizacji i represji. Ciągnęli tłumami. W samym 2022 roku granicę z Gruzją przekroczyło prawie 1,5 miliona Rosjan. Nie wszyscy zostali, dla niektórych to też był zaledwie przystanek. Ale na rynku mieszkaniowym zrobili ogromne zamieszanie. Ceny wynajmu z dnia na dzień wzrosły o 300–500 procent. Gruzini wyrzucali na bruk dotychczasowych mieszkańców, bo łatwiej było zarobić na Rosjanach, którzy brali wszystko jak leci. Wzrosły też ceny żywności, chemii, ogólnie – życia. Gruzja, owszem, zanotowała wzrost gospodarczy, tyle tylko, że ten był sztuczny i nieinkluzywny. Dotyczył zaledwie trzech, może pięciu procent obywateli.
Rosjanie szybko przeszli też do działania. Jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się kawiarnie, kluby, restauracje i organizacje pozarządowe skupiające rosyjską diasporę. Rosjanie wymyślili nawet określenie na siebie: „relokanci”. Nie chcieli być zwykłymi uciekinierami. Woleli myśleć, że na chwilę relokowali się ze swojego kraju. Poradzili sobie całkiem nieźle. Otworzyli w Gruzji ponad 30 tys. firm. Wiele z nich pod fikcyjnymi adresami. Bywa, że pod jednym kryje się nawet 1500 różnych organizacji. Firmy zarejestrowane na Rosjan stanowią obecnie 8 procent wszystkich przedsiębiorstw działających w Gruzji, a w kraju mieszka ponad 60 tys. rosyjskich „relokantów”.
„I na to wszystko jeszcze my. Uciekasz od Rosjan, a tu nagle masz ich na każdym kroku. Niemal wszyscy dookoła mówią po rosyjsku. Epatują pieniędzmi. Siedzą w drogich restauracjach, piją wino, śmieją się i dobrze się bawią. Jakby nic się nie stało. To był jakiś koszmar dla nas. Imperium wyłaziło w każdym ich ruchu, w każdym spojrzeniu” – mówi Antonina.
Nie tylko to było straszne. Gruzja nie była przygotowana na przyjazd uchodźców z Ukrainy. A rząd nie spieszył się wcale, żeby jakkolwiek im pomóc, choć wiedział, że przybywa ich coraz więcej.
„Powiedzieć, że to był chaos, to nic nie powiedzieć – wspomina Monika, założycielka Kids Club. – Jako ekspaci z zachodniej Europy zaczęliśmy się organizować na własną rękę. Przy pomocy ambasad ściągaliśmy pomoc humanitarną, angażowaliśmy się w udzielanie podstawowej pomocy tym Ukraińcom, którzy już się pojawili: noclegi, jedzenie, ubrania. Ci ludzie byli naprawdę w ciężkiej sytuacji. Przyjeżdżali do obcego kraju, nie rozumieli języka, nie mieli pojęcia, dokąd mają iść i kogo prosić o pomoc. Rząd na początku w zasadzie nie robił nic”.
Własnym sumptem założyli stronę dopomoga.ge i ogłosili zrzutkę. Nie mieli żadnych pieniędzy. Wreszcie z pomocą przyszła Rada Miasta Tbilisi, która uruchomiła program bezpłatnych mieszkań dla uchodźców z Ukrainy. Od lutego do końca lipca 2022 roku na koszt miasta z hoteli skorzystało 2300 obywateli Ukrainy. Miasto zapewniło też bezpłatne przejazdy komunikacją miejską, wejścia do muzeów i teatrów oraz dostęp do szkół i przedszkoli.
„Ale tylko stolica miała taki program – mówi Monika. – Żadne inne miasto w Gruzji nie zorganizowało im bezpłatnych miejsc noclegowych. Przez pierwszy okres za Ukraińców w Batumi płaciła jedna z opozycyjnych partii. Nie podam jej nazwy, politycy prosili o dyskrecję”.
Od 1 sierpnia 2022 roku w pomoc włączył się gruziński rząd. Zaczął wypłacać zapomogę mieszkaniową w wysokości 300 lari (ok. 435 PLN) miesięcznie na rodzinę oraz zasiłek, 45 lari na osobę (65 PLN). Dostać go mogły samotne albo wielodzietne matki, osoby z niepełnosprawnościami i emeryci. Uchodźcy z Ukrainy zostali więc objęci taką samą opieką państwa jak wewnętrzni przesiedleńcy z Abchazji czy tzw. Osetii Południowej. Tyle że pieniędzy nie wystarczyło dla wszystkich. W 2022 roku pomoc od rządu otrzymało 4881 osób.
„Na szczęście były jeszcze międzynarodowe organizacje humanitarne, które od początku pomagały finansowo i dostarczały pomoc” – mówi Monika.
Z pomocą przyszła też opozycyjna partia, która pomogła Monice zorganizować miejsce na klub dla dzieci i magazyn dla pomocy humanitarnej. „Otworzyliśmy się w budynku dworca centralnego w ogromnym pomieszczeniu – opowiada. – Nie mieliśmy żadnych pieniędzy. Wszyscy pracowali za darmo. Na szczęście nie musieliśmy płacić za miejsce ani za opłaty komunalne. Wzięła to na siebie partia. Jak dziś o tym myślę, to ciężko uwierzyć, że to się udało”.
Przychodziły do nich te dzieci, których matki zaczęły pracować i nie miały co z nimi zrobić. Najmłodsze miały 1,5 roku, najstarsze 7 lat. „I często przychodziły głodne, bo w domu nie było nic do jedzenia – opowiada Monika. – Codziennie kupowaliśmy chaczapuri, żeby mogły zjeść coś ciepłego, a od handlarzy z bazaru dostawaliśmy owoce i jakoś się kulało”.
Klub z czasem zaczął spełniać też inną funkcję. W soboty przychodziły do niego matki z dziećmi, żeby spędzać ze sobą czas. Organizowały zajęcia z tańca, śpiewu, lepienia w glinie, rysowania. Dla Antoniny Kids Club stał się niemal drugim domem. „To było pierwsze miejsce, w którym byliśmy wśród swoich – mówi. – Na początku każdy był przerażony i zagubiony. Bycie tam, razem, bardzo nam pomagało. Stworzyliśmy coś w rodzaju diaspory, takiej wzajemnej pomocy. Bardzo to było potrzebne. Po jakimś czasie się uspokoiliśmy, wypłakaliśmy i zaczęliśmy żyć. Część rozjechała się po innych krajach, ale cały czas mamy ze sobą kontakt”.
Tbiliską inicjatywę pomocy dla Ukrainek i Ukraińców organizowaną przez Monikę można wesprzeć tutaj.
W budynku dworca klub mógł działać tylko do lutego tego roku, potem organizatorzy musieli się przenieść do innego miejsca. Partia cały czas wspiera ich finansowo, Monika założyła też zrzutkę i zbiera dotacje, ale potrzeby nie maleją. Ledwo starcza im na zapłacenie czynszu i niewielkie wypłaty dla opiekunek. Zmieniło się też prawo w Gruzji i nie wiadomo, jak długo klub będzie mógł istnieć na takich zasadach.
Prawo o tzw. zagranicznych agentach nazywa się także „rosyjskim”, bo na nim jest wzorowane. Uderza we wszystkie organizacje pozarządowe, które minimum w 20 procentach są finansowane z zagranicy. Jeszcze nie wiadomo, w jaki sposób rząd będzie je traktował w najbliższej przyszłości. W Gruzji zbliżają się wybory parlamentarne, od których zależy przyszłość tego kraju i jego orientacja międzynarodowa. Jeśli wygra opozycja, jest szansa na powrót na europejską ścieżkę i odwołanie ustawy. Jeśli zwycięży rządząca partia, Gruzja prawdopodobnie obierze kurs na Rosję, a organizacje pozarządowe, takie jak Kids Club, z czasem przestaną istnieć.
Na to wszystko z niepokojem patrzą uchodźcy z Ukrainy, coraz bardziej zszokowani kierunkiem, który obrał gruziński rząd. Na billboardach wyborczych rządzącej partii Gruzińskie Marzenie widać zniszczone wojną ukraińskie miasta albo obiekty użyteczności publicznej skontrastowane z widokami z Gruzji. Pod spodem hasło: „Nie dla wojny! Wybierz pokój!”.
„To tak, jakbyśmy my wybrali wojnę – mówi Antonina. – Ta kampania jest jak plunięcie w twarz. Podła do granic możliwości. Jak można na cudzym nieszczęściu załatwiać swoje interesy? Myślę, że stoją za nią rosyjscy propagandyści”.
Nie tylko ona tak myśli. Tego zdania są też niektórzy gruzińscy politolodzy i analitycy. Tyle że kampania rzeczywiście działa na wyobraźnię. I budzi lęk. Zresztą Gruzińskie Marzenie zaczęło straszyć wojną już w lutym 2022 roku. Ówczesny przewodniczący rządzącej partii, dziś premier, Irakli Kobachidze, rozpoczął wtedy opowieść o tajemniczej organizacji, którą z czasem nazwał „Globalną Partią Wojny”. Nie od początku było jasne, kto jest jej członkiem, ale wiadomo było, że dąży do wciągnięcia Gruzji w wojnę z Rosją i otwarcia na Kaukazie drugiego frontu.
Od początku pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę rząd Gruzji coraz wyraźniej zaczął odsuwać się od Europy i ocieplać stosunki z północną sąsiadką. Wojny nie nazywał wojną, nie wprowadził sankcji przeciwko Rosji, przeciwnie – zaczął z nią handlować i pomagać obchodzić sankcje. Zgodził się też na przywrócenie połączeń lotniczych z Rosją, przyjął dwie ustawy skopiowane z rosyjskiego prawa (o tzw. agentach zagranicznych i o tzw. propagandzie LGBT) i krzywo patrzy na Gruzinów, którzy zdecydowali się walczyć po stronie Ukrainy w Legionie Gruzińskim.
Ale jednocześnie karmi obywateli nadzieją, że w 2030 roku Gruzja stanie się członkinią Unii Europejskiej. Pomija przy tym fakt, że Europa zerwała z gruzińskim rządem wszelkie rozmowy na wysokim szczeblu i zamroziła przeznaczone dla tego kraju pieniądze.
Z Moskwy za to płyną pochwały, coraz cieplejsze słowa i propozycje pomocy, jeśli zajdzie taka potrzeba i jakieś „zewnętrzne siły” będą chciały wpłynąć na wynik wyborów w Gruzji.
I tego Antonina boi się najbardziej. Tego, że Rosjanie przyjdą „pomóc” Gruzinom, bo ich wojska stoją przecież zaledwie 60 km od Tbilisi. I tego, że to na Ukraińców zrzucą winę za to, że ze swoimi niebiesko-żółtymi flagami „zorganizowali” w Tbilisi powtórkę z Majdanu.
Dział ukraiński powstaje dzięki dofinansowaniu Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego oraz Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu.
Numer wydania
397
Data
październik 2024
Anka Herbut