W wierszu pod tytułem „Most i pływak” z tomu „Eye against Eye” (2005) Forrest Gander opisuje fotografię Sally Mann przedstawiającą most na rzece Tallahatchie w stanie Missisipi (cykl: „Deep South”, 1998). Spojrzenie, zasadniczy przedmiot zainteresowania poety w całym tomie, najpierw meandruje w gałęziach „hieroglificznego drzewa” na pierwszym planie, potem wędruje wzdłuż linii wyznaczonej na powierzchni wody przez ruchy niemal niewidocznego pływaka do tytułowego mostu, z którego ten zapewne skoczył, w końcu zawiesza się na chemicznej skazie:
(…) plamka w kształcie L
sabotuje przezroczystość sceny
przekłuwa bańkę z przystępnym urokiem.
zarazem skaza łączy terytoria
pływaka i obserwatora
kiedy na przemian nurkujemy
i wynurzamy się z obrazu.
(przeł. J.F.)
Skaza przykuwa naszą uwagę do powierzchni zdjęcia, wysuwając na pierwszy plan same mechanizmy reprezentacji, przypominając, że mamy do czynienia z dziełem sztuki, czyli czymś sztucznym, co powstaje w wyniku współdziałania fizycznego świata, ludzkich zmysłów, konkretnych narzędzi i technik artystycznych. Fotografia jednocześnie przybliża nam jakiś skrawek rzeczywistości i sprawia, że jesteśmy od niego oddzieleni, patrzymy z zewnątrz, a patrząc – interpretujemy (nawet przypadkową plamkę chciałoby się odczytać jako coś znaczącego, choćby literę L), w ten sposób „na przemian nurkujemy/ i wynurzamy się z obrazu”.
Współpowstawanie świata i podmiotu w akcie percepcji, relacja między pojedynczą świadomością a otaczającymi nas bytami, (nie)możliwość intymności i wiedzy – to wiodące tematy jednocześnie zmysłowej i filozoficznej twórczości Gandera. Lekcja, jaką odebrałam podczas lektury kolejnych tomów autora „Podwojonego życia”, ułatwia mi teraz obcowanie z fascynującym, choć w pierwszej chwili nieprzystępnym projektem poetyckim Agaty Puwalskiej. W 2024 roku poetka wydała aż dwa tomy, „Otwarte światy” (Katalog Press) i „funky forest” (Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi), oba zasługują na uwagę.
Tak się składa, że w jednym z trzech mott zamieszczonych w „Otwartych światach” Puwalska przywołuje właśnie Gandera:
(…) bo nawet jeśli nie istnieją kryteria dla patrzenia
i nie mamy pewności co widać, jesteśmy
wtrąceni w doznanie
(przeł. J.F.)
Zacytowany fragment pochodzi z „Bądź blisko”, a ściślej rzecz biorąc, z inspirowanego fotografiami Michaela Flomena cyklu „Strefa przybrzeżna”, który tę dziwną, wspaniale mroczną książkę zamyka. W swojej pracy Flomen nie używa aparatu fotograficznego, ale wykorzystuje materiały światłoczułe (na przykład papier fotograficzny) w taki sposób, aby naturalne źródła nocnego światła – księżyc, gwiazdy, świetliki – powoli „wywoływały” obrazy. W „Strefie przybrzeżnej” Gander „tłumaczy” te obrazy – nie tylko ich wizualną powierzchnię, ale też głębię zawartego w nich czasu – na wiersze. Napisałam „tłumaczy”, bo nie mamy tu do czynienia z klasyczną ekfrazą, a z bardziej złożonym procesem, którego celem jest odtworzenie za pomocą słów doświadczenia, jakim jest obcowanie z pracami Flomena.
Relacja między obrazem a tekstem interesuje także Puwalską, która na okładkach obu zeszłorocznych tomów umieściła prace łódzkiego awangardzisty Karola Hillera (1891–1939). Hiller był twórcą heliografiki, pionierskiej techniki polegającej na łączeniu elementów malarstwa i fotografii (do naświetlania swoich surrealistycznych obrazów wykorzystywał światło słoneczne). Choć Flomen i Hiller posługują się różnymi technikami i uzyskują różne efekty wizualne, kierunek ich poszukiwań jest w jakimś sensie ten sam: w obu przypadkach odsłania się ukryty wymiar rzeczywistości, dziwny, jednak podskórnie znajomy – w ścisłym, psychoanalitycznym sensie niesamowity, trudny do uchwycenia, jak to często bywa z obrazami we śnie.
Agata Puwalska, „funky forest. poemat pozoru”. Dom Literatury w Łodzi, 49 stron, w księgarniach od czerwca 2024„Otwarte światy” to książka w jakimś sensie wyśniona, a w każdym razie wydobyta z nieoczywistych zakamarków umysłu. Konstrukcja tomu jest przestrzenna, wręcz architektoniczna, ale nie dałoby się wyrysować tej przestrzeni na mapach, jej geometria nie jest euklidejska:
(…) tło staje się bohaterem – byłoby poważnym błędem
nie zgłosić się na ochotnika kiedy każdy kontur to odrębna
warstwa zielona furtka pod bluszczem drzwi raz mniejsze raz większe
na czole pot w skroniach poszukiwanie odniesienia – jest ich wiele naraz
wszystkie skaczą do oczu zwielokrotnione
spadają –
promyki rzęsy światła korytarze bez dna do których nie ma dostępu
zostało się w odłączonym a bezruch napiera nie pozostaje nic
innego. tylko ruszyć przestrzeń w burzy śpiewające ptaki
Sytuacje przestrzenne służą tu do pewnego stopnia metaforycznemu ujęciu umysłu i zachodzących w nim procesów, być może dlatego tak tu dużo rozmaitych przejść – furtek, bram, korytarzy. Poetyka Puwalskiej wpisuje się pod tym względem w tradycję psychoanalityczną i surrealistyczną. Metaforyka Freuda, zwłaszcza na wczesnym etapie, była wręcz uderzająco przestrzenna: we wczesnych tekstach omawia się przecież „topografię” podmiotu, a praca analityka bywa przyrównywana do pracy archeologa, jakby w obrębie umysłu dawało się wyodrębnić konkretne „miejsca”, a nieświadome posiadało głębię, do której trzeba się dokopać, żeby znaleźć skarb.
Przestrzeń Puwalskiej ma więcej niż trzy wymiary i nie jest statyczna. Jeśli każdy kontur jest odrębną warstwą, to znaczy, że nie da się jednoznacznie poprowadzić granicy między wnętrzem i zewnętrzem danej sytuacji – pozostaje ona w ciągłym ruchu i nigdy nie jest szczelna, nawet jeśli drzwi są „raz mniejsze raz większe”. To napięcie między wnętrzem a zewnętrzem, między „strefą komfortu” a tym, co poza nią, wydaje się kluczowe: „byle nie za linię koniecznie za linię”.
Surrealne obrazy Puwalskiej ożywają, bywają nasycone pragnieniem, a nawet niekomfortowe:
ale mindfuck! płynność pozostawia wiele do życzenia
chmury odpadają jak podarty tynk obawy rosną gęste
ostre burze pyłowe pocisk rozciągnięty gdzieś nad horyzontem
w pułapce efektu zaczynać od środka żeby rozbić słodycz
i roztrwonić mdłości na stacji benzynowej trwa inwazja cykad
nie można ufać znakom można źle odczytać wywołać
Agata Puwalska, „Otwarte światy”. Katalog Press, 50 stron, w księgarniach od lipca 2024W przytoczonym fragmencie krajobraz ulega dezintegracji, wyjawiając własną sztuczność. „Wywoływanie” przywodzi na myśl fotografię, ale może także chodzić o wywołanie kogoś lub czegoś, czyli spowodowanie jakiegoś efektu lub skutku. Płynność, choć zapewne pożądana, okazuje się niewystarczająca; niepokój pęcznieje pośród osypujących się dekoracji, coś rozsadza ten świat od środka. Tytuł wiersza to „handlarz deszczu”, ta udana fraza łączy w sobie zjawisko naturalne (choć w dobie antropogenicznej zmiany klimatu nawet naturalność deszczu nie jest oczywista) i „handel”, czyli porządek wymiany (pragnienia, ekonomii), tym samym odsłania się jeszcze jeden wymiar poetyckiej budowli Agaty Puwalskiej.
W „buncie królików doświadczalnych” (pisałam o tym wierszu jakiś czas temu w moim cyklu „Jeż na autostradzie”) związki percepcji, języka i ekonomii ujawniają się bardzo wyraźnie. „Czy masz może zdjęcie całej ziemi?” – pyta jakiś głos. To z pozoru niewinne pytanie jest w istocie dość intrygujące, bo czy da się zrobić „zdjęcie całej ziemi”, a jeśli tak – kto może je zrobić i za pomocą jakiego aparatu? Czy chodziłoby o zdjęcie Ziemi z kosmosu (jak słynny wizerunek „błękitnego koralika” wykonany przez załogę statku Apollo 17?), zdjęcia satelitarne, mapy Google? Żadna z tych technik nie obejmuje całej Ziemi, nawet jeśli wszystkie jej skrawki zostały już sfotografowane i zmapowane (przez ludzi z odpowiednimi narzędziami). Właśnie, czy Ziemia postrzegana przez ludzi to cała ziemia? Który obraz posiada większą siłę, kto o tym decyduje, jakie to rodzi konsekwencje? Kto ma zdjęcie całej Ziemi?
„funky forest” (o podtytule: „poemat pozoru”) kontynuuje wiele z omawianych tu wątków, przy czym jest to książka o jeszcze bardziej skomplikowanej konstrukcji. Poemat składa się z segmentów zawierających pewne powracające motywy, słowa lub tytuły. Mamy więc fragmenty, w których występuje BOHATER i akapity z BOHATERKĄ. Wielokrotnie pojawiają się BRAMY oraz autotematyczne całostki zatytułowane „INSIDER TRAINING”. Tytułowy „forest” jest rodzajem dzikości, przez którą wędruje BOHATERKA – dość archetypicznie poszukująca samej siebie:
(…) tylko w niektórych jamach
można znaleźć istnienie
tylko niektóre pudełka zawierają coś więcej
niż głębię
Podobnie jak w „Otwartych światach”, także w „funky forest” trafiamy na brawurowe obrazy (brama bez skrzydeł, żelazko prasujące pustynię) i tajemnicze postacie (człowiek budzik, poławiacz rowerów). Wszystkie razem składają się na osobliwą, zmyśloną mitologię. Jest to krajobraz snu, w którego dziwnej logice odnajdujemy jednak – nieuchronnie – skrawki naszego dziennego życia. „Ten fragment snu podoba mi się najbardziej” to tytuł jednego z wierszy z „Otwartych światów”; myślę o momencie tuż przed przebudzeniem, kiedy marzenia senne mieszają się z doznaniami pochodzącymi z realnego, aktualnego otoczenia. „Za chwilę nadejdzie świadomość i się wyjaśni / teraz jeszcze nie”, pisze poetka, która zadomowiła się właśnie w tym przejściowym momencie, w miejscu, z którego dobrze widać strukturę rzeczywistości, a zatem można ją trochę poluzować. Warto odwiedzić to miejsce, także dla zaskakujących, a czasem pięknych fraz („funk” to w końcu rodzaj muzyki, autorka podkreśla w wywiadach, że brzmienie jest dla niej kluczowe).
Stanisław Kalina Jaglarz, „Zajęczy żar”. Warstwy, 52 strony, w księgarniach od maja 2024Twórczość Stanisława Kaliny Jaglarza, choć zasilana innego rodzaju energią poetycką, także dotyczy percepcji i jej ograniczeń, przy czym wiersze śląskiego autora wyrażają głęboką świadomość istnienia innych niż ludzkie form odczuwania. Wyrażają także tęsknotę za pełniejszym, innym niż antropocentryczny oglądem świata. Czuło się tę tęsknotę w debiutanckim, bardzo dobrze przyjętym tomie „Gościć sójki” (2022); w wydanym przed paroma miesiącami „Zajęczym żarze” jest ona miejscami naprawdę dojmująca:
gdybym miał oczy byka i żyłkę spojrzenia płożącą się jak grzybnia
czy czułbym czym są podchody pory i nastawanie dnia albo nocy
tak jak oddech się kłębi u powały a potem jak dym ucieka
chciałbym poznać te cienie rozciągłe ciało jednego słońca
„Ciało jednego słońca” może przywodzić na myśl „Soleil et chair”, wczesny poemat Rimbauda, klasyczny w formie, za to w treści pogański. Poezja Jaglarza ma w sobie coś z witalistycznej wizyjności Rimbauda, jest na wskroś zmysłowa i – w najlepszym sensie tego słowa – „szalona”. Świat tych wierszy żyje, pulsuje od form i znaczeń: „grzybnia oddycha głośno”, „osy zlatują się i krążą wokół głowy”, „owce mrużą białe rzęsy”. Życie na potężnej Ziemi, pod ciałem „jednego słońca” jest jednak bardzo odległe od sielanki:
teraz jest produkcja życia są cielęta kotne matki i pisklęta za grosze
ach, gdybym umiał żonglować uwolniłbym je sprawnym ruchem
Ludzie zadają cierpienie zwierzętom, ale cierpienie jest wpisane w sam fakt cielesnego istnienia – przynajmniej pod tym względem bywamy czasem równi. Tak jak inne zwierzęta, ludzie zależą od zmiennych warunków środowiska, od praw fizyki i chemii, nawet jeśli nie chcą o tym pamiętać. Zjadamy i jesteśmy zjadani, ale też towarzyszymy sobie wzajemnie. We wszystkich tych intymnych splątaniach amerykański poeta Gary Snyder, wizjoner o pogodniejszym od Jaglarza temperamencie, dostrzega ekwiwalent sacrum, zwracając uwagę na przedchrześcijańskie powiązania tego, co święte, z tym, co dzikie (czyli wolne, nieskrępowane, spontaniczne). Myślę, że wiersze Jaglarza dotykają tak pojmowanej świętości, choć jego poetyka nie ma wiele wspólnego ze stylem autora „Żółwiej wyspy”.
Współzależności między różnymi bytami, zjawiskami i procesami nie są u Jaglarza wyłącznie przedmiotem omówienia, ale znajdują odzwierciedlenie w sposobie pisania. W „Zajęczym żarze” poeta nie stosuje interpunkcji, nie ma też wielkich liter, przez co długie, melodyjne wersy nabierają tempa; piętrzą się obrazy, jakby jedne na drugich wyrastały:
wody odchodzą z dolin spogląda zmrużone oko sadu
Są to często zaskakujące, a nawet niekomfortowe obrazy, w których ludzkie miesza się ze zwierzęcym, roślinnym, mineralnym – tu dostrzegam pewne pokrewieństwo między Puwalską i Jaglarzem. W przytoczonym wersie to sad na nas patrzy, a nie my na sad. „Oko” pojawia się zresztą w wielu wierszach (np. jako „oko ziemi”), sytuując spojrzenie po stronie przyrody, ale też badając granicę między wewnętrznym i zewnętrznym. „Żyłka spojrzenia” z pierwszego cytowanego fragmentu pozwala jednocześnie pomyśleć o nitce grzybni i ludzkim naczyniu krwionośnym. Zarazem spojrzenie zostaje umieszczone przy ziemi: chciałoby się patrzeć z dołu, z bliska, z wnętrza, a nie z góry, nie z perspektywy wyniosłej ludzkiej głowy. Wizualność jest ważna, ale poezja Jaglarza uruchamia także inne zmysły, na przykład słuch, jak wtedy, kiedy daje się słyszeć „oddech grzybni” albo „trzaski kości”. Doświadczamy także synestezji:
(…) światło jak rozsypane majowe świerszcze
Wyostrzone zmysły umożliwiają bliższy kontakt z tym, co więcej-niż-ludzkie; język nas od tego oddziela. Ludzki język odbiera nam bezpośredniość doświadczenia, ale też chroni przed zbyt wielką intensywnością doznań. Kilkukrotnie w tomie powraca uroczyste „słowo”. Bywa przeszkodą i narzędziem przemocy, wydaje się, że poeta szuka jakiegoś innego, bardziej ożywczego słowa – jednak nie umiem dalej pójść tym tropem. Tak czy inaczej, język jest tylko narzędziem, ułomną mapą, sposobem na zakomunikowanie swojego istnienia w czasie, który nas wszystkich gości – sójki, ludzi i wiersze.
Momentami nieco archaiczne, modlitewne brzmienia „Zajęczego żaru” mają w sobie coś z pieśni. Jest to pieśń ciała, które dopiero w miłości znajduje swoją formę, które boleje nad własną kruchością i kruchością wszystkich istot. Intensywność tej poezji przywodzi na myśl wczesne książki Bartłomieja Majzla (przede wszystkim „Robaczywość” z 1997 roku). I Jaglarz, i Puwalska badają granice racjonalnego „ja”, ale każde na swój sposób. Puwalska tworzy (i jednocześnie kontestuje) przestrzenne mapy, Jaglarz próbuje wynaleźć poetykę zdolną do wyrażenia zmysłowości tak potężnej, że często bolesnej. Dla obojga poetów pytanie postawione przez Forresta Gandera w jednym z wierszy z „Bądź blisko” – „któż kiedykolwiek był wyłącznie sobą?” – jest czysto retoryczne: oczywiście, nikt. Dowodzi tego więcej niż tylko jeden fragment snu.
Julia Fiedorczuk
Poetka, pisarka, wykładowczyni w Instytucie Anglistyki UW, propagatorka szeroko rozumianej ekopoetyki. Laureatka nagrody im. Wisławy Szymborskiej za tom pt. „Psalmy”. Nominowana do nagrody Nike za powieść „Nieważkość” (Marginesy, 2015). Autorka (z Gerardo Beltránem) trójjęzycznego eseju o poezji i ekologii „Ekopoetyka / Ecopoética / Ecopoetics” oraz wprowadzenia do ekokrytyki „Cyborg w Ogrodzie” (W.N. Katedra, 2015). Współredaktorka bloga www.ekopoetyka.com. Mieszka w Warszawie i Serocku, gdzie Bug łączy się z Narwią.
Tagi
Numer wydania
397
Data
październik 2024