Skip to main content

Sytuacja jest nieco niezręczna. Bo pogoda słoneczna, ludzie mili, ceny w zasięgu i nawet rodzina zachowuje się przyzwoicie. Nikt nie robi dram, generalnie udane wakacje na Teneryfie. Gdyby tuż przed powrotem do Ukrainy nie zaczęła się rosyjska inwazja, byłyby jakieś cztery i pół gwiazdki na pięć. Gdyby byli na miejscu, robiliby pewnie to co wszyscy: wypłacali gotówkę, gromadzili konserwy, ładowali powerbanki. Dochodzili do wniosku, że nie mają wyjścia i muszą walczyć albo że nie mają wyjścia i muszą wyjechać. Wszystko działoby się organicznie. Ale odarto ich z kontekstu. Wojna zaskoczyła ich w świeżej opaleniźnie, z biletami na odwołany lot powrotny w dłoni, uzbrojonych w słomkowe kosze i plażowe ręczniki, otoczonych przez armię znudzonych turystów, którzy mogą spojrzeć na ukraińską rodzinę ze współczuciem, ale nie ze zrozumieniem. Zresztą oni sami siebie nie całkiem rozumieją: jak powinni się czuć i zachowywać? Wracać za wszelką cenę czy cieszyć się, że wygrali los na loterii? Zdjąć slipki i przepasać się kirem? Planować nowe życie, czy tkwić w pół kroku z nadzieją, że jakoś to będzie?  

Reżysera filmu – Damiana Kocura – interesują ludzie w tym niefotogenicznym rozkroku, wytrąceni z komfortowej pozy. W zasadzie nie ma u niego protagonistów, nikt nie jest tu motorem akcji (niemal każde słowo dopomina się w tym zdaniu o cudzysłów). Przygląda się nie działaniu, ale reakcjom swoich bohaterów – tutaj: turystów uwięzionych między wakacjami a wojną. W przeciwieństwie do popularnych internetowych reaction videos („klasyczna wiolonczelistka słucha po raz pierwszy «Nevermind» Nirvany!”) odbiera im jednak komfort pustej i zamaszystej ekspresji. Zbliża to ich do bohaterów Rubena Östlunda, rozważających zrobienie tego, co należy, w chwili, gdy wszyscy patrzą akurat w inną stronę, albo gdy jest już na to sekundę za późno. Tak jak u Östlunda, niezręczność sytuacji grozi lawiną.

„Pod wulkanem” przypomina nieco „Turystów” – w obu filmach obserwujemy rozpad rodzinnego „teatru”. Głowa rodziny kręci się jak dziecięcy bączek, tłumione emocje znajdują upust w małostkowych złośliwościach, nikt nie jest pewny swojej wartości, roli i miejsca. Mała struktura społeczna i indywidualna persona zamieniają się na chwilę w chaotyczną zbitkę atomów.

Quote icon
Reżysera filmu – Damiana Kocura – interesują ludzie w tym niefotogenicznym rozkroku, wytrąceni z komfortowej pozy

Reżyser gra na tyle ostrymi kontrastami, że nad niektórymi scenami unosi się delikatny zapach absurdu – jak w tej scenie, gdy skrollująca wojnę na komórkach rodzina zostaje otoczona korowodem tańczących turystów – ale nigdy nie pozwala sytuacji zamienić się w komediowy gag. W przeciwieństwie do kina Östlunda celem nie jest okrutny komizm, ale moment prawdy. Dyskomfort jest tu kluczowym składnikiem filmowego realizmu zacierającego granicę między dokumentem a fabułą. Kocur jest reżyserem powściągliwym, robi imponująco efektywny użytek ze stosunkowo prostych środków wyrazu. Świetnie pracuje z aktorami niezawodowymi, pozwala na improwizację, podchodzi z kamerą blisko, dysząc swoim bohaterom w kark, jednocześnie pozwala im zachować w tym zbliżeniu dystans – jakby to oni sami decydowali, co nam o sobie powiedzieć, jakby sami nie wszystko o sobie wiedzieli. Drzemią w nich wszystkich jakieś z trudem zarządzane i trzymane na smyczy niepokoje, które wyrażają się jedynie w spojrzeniach i obrazach otaczającej ich rzeczywistości – spiętrzonych fal i wciąż uśpionego, przyczajonego w tle wulkanu.

Jakby dla równowagi dla realistycznego języka oba dotychczasowe filmy Damiana Kocura osadzone są w trochę nierealnej, ulotnej rzeczywistości wakacyjnej, w której twardo zdefiniowane zdarzenia ustępują niezdefiniowanym do końca sytuacjom. W debiutanckim „Chlebie i soli” z falującego jak fatamorgana obrazu wyłaniają się powoli dramaturgiczne okruszki, które doprowadzają do nieodwracalnych konsekwencji. W „Pod wulkanem” jest odwrotnie – zaczyna się od potężnego wojennego akordu, po którym wszystko rozmywa się i rozdrabnia. I taki wektor zdarzeń działa w kinie wyraźnie gorzej, bo zostawia nas z poczuciem braku rozwiązania i satysfakcji, które jest w tę opowieść nieodwracalnie wpisane.

Quote icon
„Pod wulkanem” zaczyna się od potężnego wojennego akordu, po którym wszystko rozmywa się i rozdrabnia

„Pod wulkanem”, reż. Damian Kocur„Pod wulkanem”, reż. Damian Kocur. Polska 2024, w kinach od 11 października 2024Przy okazji wyboru „Pod wulkanem” na polskiego kandydata do Oscara zetknąłem się z nieśmiałymi głosami zarzucającymi filmowi koniunkturalizm. Ma się on objawiać „modnym” językiem i tematem, co dowodzi, iż Komisja Oscarowa dokonała dobrego wyboru. Dodatkowo oba zarzuty odpowiadają sobie nawzajem. Nie jest to przecież film o wojnie, ale o psychologicznej reakcji na wojnę, która – zwłaszcza w Polsce – takiej reakcji desperacko się domaga. A „modny” język filmu celnie chwyta bezradność, jaka się w tej reakcji objawia. 

Dzięki wątkowi czarnoskórych imigrantów, którzy jako ofiary innych, niewidzialnych wojen zepchnięci są na wakacyjnej wyspie na trzeci plan, film chwyta też większy temat. Bo mniej chodzi w nim o wojnę niż o świat, w którym równolegle do wojny toczą się rozgrywki ukraińskiej ligi piłkarskiej, Ołeksandr Usyk przylatuje na walkę o tytuł mistrza w boksie do Arabii Saudyjskiej, operatorzy dronów zabijają ludzi z bezpiecznego dystansu, jakby grali w „Fifę”, a ekipa filmowa z Polski kręci film o wybuchu wojny na Teneryfie. Samoloty startują i lądują, tam ostrzał, tu bum na rynku mieszkaniowym, pandemia skończyła się, ale jednak wciąż trwa. Każda katastrofa jednocześnie istnieje i nie istnieje, a my skrollujemy kończący i niekończący się świat, mając symultaniczny dostęp do wszystkich tych perspektyw i bogatej palety gotowych reakcji, zamkniętych w coraz barwniejszych pakietach emotikonów. 

Dział ukraiński powstaje dzięki dofinansowaniu Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego oraz Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu.

Centrum Mieroszewskiego 
i Instytut Nauk o Człowieku 
w Wiedniu

Tagi

Numer wydania

397

Data

październik 2024

Czytaj też