Nie wiem, czy James Smith słuchał kiedykolwiek Niwei, z której zaczerpnęłam tytuł tekstu, ale nagrał płytę o tańcu i do tańca, niemożliwą do bezczynnego słuchania. „Smutna dyskoteka” Bąkowskiego i Szczęsnego była jednak oszczędna i surowa w smaku – na taką imprezę Jamie XX pewnie nigdy by się nie wybrał.
Przekleństwo obfitości, rozrzut stylistyczny i naiwność w romantyzowaniu kultury klubowej – takie zarzuty mógłby znaleźć naprędce jakiś niespecjalnie zaabsorbowany odsłuchem płyty „In Waves” oskarżyciel. Musi być bardzo fajnie strącić z chmurki chłopaka, który w wieku 17 lat wraz z koleżanką i kolegą z zespołu The xx podpisał umowę z XL Recordings, po czym – na prośbę założyciela tej wytwórni, Richarda Russella – zremiksował album swojego idola Gila Scotta-Herona. Dopiszmy do tej listy Mercury Prize dla debiutanckiego albumu The xx i nominację za pierwszą płytę solową, a otrzymamy pasmo samych sukcesów – i przyczynę potężnej blokady, której skutkiem była trwająca prawie dekadę przerwa w nagrywaniu.
Ciekawe, czy w tym czasie Jamie xx, pogruchotany negatywnymi recenzjami „In Colours”, opublikowanymi m.in. w magazynach „The Quietus” i „RA”, zdołał wyhodować grubszą skórę. Po dziewięciu latach od ostatniej płyty wciąż sprawia wrażenie odludka, który najlepiej czuje się, kiedy eksploruje płytotekę swoich rodziców. Nadal zdarza mu się palnąć w wywiadzie jakieś głupstwo, nie jest już jednak tak pogubionym i zatracającym się w pracy chłopakiem jak przed laty. Zdecydowanie chętniej zamienia loud places na quiet places, stawiając urlop w norweskim domku bez wi-fi, jogę czy surfing ponad klubowe odyseje.
Chwilami „In Waves” brzmi tak dobrze i soczyście, że w bezsłownym porozumieniu stukamy się z Jamiem xx kieliszkami i prawie widzę, jak bąbelki migrują poza obręb szkła. Przed odlotem powstrzymuje je tylko jeden z tych bełkotliwych toastów (wygłaszanych przez Robyn w „Life” albo przez Honey Dijon w „Baddy on the Floor”), nad którymi można by się długo i wirtuozersko pastwić. Tak jak nad tym, że skondensowany house jest na dłuższą metę nużący, a na „In Waves” za dużo prostodusznej nostalgii. Nie można jednak pominąć faktu, że to album stworzony przez szlifującego każdy element perfekcjonistę i wzbogacony o celną konstrukcyjną wywrotkę. Jamie za radą Kierana Hebdena jednym sprawnym cięciem podzielił playlistę na pół i przetasował bezładnie uszeregowane utwory. Dzięki temu zabiegowi otwarcie „In Waves” stanowi naturalną kontynuację „In Colour”, ale z każdym kolejnym utworem album oddala się brzmieniowo od poprzednika.
Jamie xx, „In Waves”, Young 2024Echo płyty „In Colour” pohukuje jeszcze w utworze „Waited All Night” z gościnnym udziałem Romy i Olivera Simsa. Minireunion The xx można odbierać jako zapowiedź kolejnej płyty zespołu, nagrywanej po siedmioletniej przerwie. Jamie stawia jednak grubą kreskę pomiędzy tym, co trafia na albumy trio, a tym, co ląduje na jego solowych krążkach. Rykoszetowy rytm, rozwibrowane basy, śmiałe nawiązania do progresywnego house’u z lat 90. i gabberowy finał przekonują, że „Waited All Night” nie znalazł się na „The Waves” przypadkowo.
Wątkiem, który spaja album, jest taniec, do którego Jamie nieustannie powraca, szczególnie w projektach realizowanych poza The xx. Sam nauczył się tańczyć, obserwując ludzi kołyszących się na parkiecie legendarnego londyńskiego klubu Plastic People, z którego prawie nie wychodził na początku pierwszej dekady XXI wieku. Stąd pewnie jego niesłabnąca, cudownie bezkrytyczna fascynacja kulturą klubową, rejestrowanie toczących się tam rozmów i przekładanie nimi warstw utworów (tak powstały dwa pyszne torty: nadziewany electro „The Feeling I Get From You” i „Still Summer”, macerowany w „Nights in White Satin” The Moody Blues).
W 2015 roku, czyli w roku zamknięcia klubu Plastic People, głośno było o spektaklu pochodzącej z Belfastu aktywistki, tancerki i choregrafki Oony Doherty „Hard to be soft”, który rozprawiał się z maczyzmem Irlandczyków. To właśnie Oonie powierzył Jamie wyreżyserowanie teledysku do utworu „Idontknow” z pierwszej solowej płyty. Nad drugim spektaklem Oony, „Navy Blue”, o choreografce w kryzysie egzystencjalnym, pracowali już razem. Kontynuacją tej ścieżki jest monolog Oony w „Falling Together”, finalnym utworze albumu „In Waves”, zestawiony z transowymi synthami, werblami i tykaniem zegara. Spoken word Oony powstał spontanicznie – Jamie wykroił go z 20-minutowej notatki głosowej, którą tancerka przesłała mu SMS-em. To nie jedyny taki zabieg na „In Waves”, w sześciominutowym utworze „Breather” w warstwę techno producent wmontował mantrę zaczerpniętą z treningu jogi, który pozwolił mu przetrwać lockdown, gdy nawiedzały go ataki paniki.
Jeśli miałabym na „In Waves” doszukiwać się mroku, o który podejrzewają Jamiego recenzenci, zawędrowałabym do 2-stepowego utworu „Treat Each Other Right” opartego na samplu „Oh My Love” Almety Lattimore. To utwór stalker, o tyle mroczny, że chodzi krok w krok za człowiekiem i nie daje się przegonić, gęsty od basów i zapętlający w pamięci frazę: „All we got to do is treat each other right”.
Podobne tempo i uzależniające właściwości reprezentuje albumowy banger „All You Children”, który powstał we współpracy Jamiego z jego muzycznymi idolami z dzieciństwa – Robbiem Chaterem i Tonym Di Blasi z australijskiego duetu The Avalanches. Odkąd zobaczył ich na swoim koncercie w Melbourne, wiedział, że muszą zrobić coś razem. Ich pierwszym wspólnym projektem był rozpoczynający się nagraniem z pokładu Voyagera utwór „Wherever You Go”, nagrany z udziałem Neneh Cherry i CLYPSO. Cztery lata później Jamie, Robbie i Tony spotkali się ponownie, by w surowe uderzenia perkusji i lodowate brzmienie syntezatorów wpleść wiersz „Dance Poem” Nikki Giovanni, poetki i aktywistki związanej z Black Arts Movement. To kolejny przykład predylekcji Jamiego wobec tańca i zachwytu nad jego przemożnym wpływem na społeczeństwa.
Na żyznej glebie zsamplowanych utworów Astrud Gilberto i J.J. Barnesa wyrósł piękny kwiat. Utwór „Dafodil” (narcyz) powstał jako pierwszy i bardzo się Jamiemu udał, toteż łatwiej było mu uwierzyć w powodzenie nowej płyty. Przy udziale imponującej obsady (Kelsey Lu, Panda Bear i John Glacier) Jamie zmiksował electraclashowe brzmienie ze wspomnieniami letnich nocy w Londynie, które transmitują ciepło rozpływające się w dwóch kierunkach: od głów do stóp, od stóp do głów. Słodycz tej wielokanałowej narracji nawilża powietrze i sprawia, że kwiat wzrasta. Wiem dokładnie, dlaczego dla Jamiego xx ten utwór był tak ważny. Gdyby nie „Dafodil”, album tak bardzo nie przypominałby książki, którą chce się trzymać w dłoniach i skończyć.
Jamie xx jest praktykiem – rozpędzony szlifuje utwory na błysk. Jestem w stanie zwizualizować go sobie przy pracy, jak w narkotycznym ciągu tnie, skleja i zapętla, z rzadka osiągając satysfakcję. Muzyki słucha użytkowo, ale ciągle potrafi się nią bawić, w czym wciąż jeszcze przypomina dziecko. To dziecko nigdy nie zapuszcza się w ciemniejsze rejony, nie dopisuje znaczeń tam, gdzie ich nie ma, a taniec, który wzbudza, nie ma w sobie nic z zapasów. „In Waves” pokrywa smutki promieniowaniem neutralizującym, skanującym wszystkie roztańczone ciała na dancefloorze, a słońce wschodzi i zachodzi jak zawsze.
Dominika Janik
Tagi
Numer wydania
397
Data
październik 2024